PROLOG
Historie naszego życia to do siebie mają, że
opowiadane, urywają się już na samym początku oraz zrywają przy końcu, są
wyrwane z kontekstu, obdarte z tła, pozbawione kolorów, wyzute ze smaku. Istnieją gdzieś w głębi naszej podświadomości w
jedynej właściwej formie, snują się w zakamarkach umysłu, obijają o granice
rozumu, co jakiś czas przebłyskami wspomnień przypominając o swoim bycie. Tylko
tam pozostają takie, jakie są naprawdę, czasami jedynie wypierane przez lepsze,
zmyślone wersje, nigdy tak naprawdę nie zastąpione. Bywają jednak
historie, które nie wydostaną się poza granice naszej świadomości. Już nie
zabrzmią ponownie, nie sięgną uszu postronnych — zagnieżdżają się tylko głęboko
w sercu, w umyśle, w duszy, pozostają tam, czasami nawet na długo zapomniane.
Tak bardzo niedoskonała ludzka mowa nie jest w stanie w żadnym języku, używana
nawet przez najsprawniejszego mówcę, oddać ulotnymi przecież słowami
gwałtowności emocji, gęstości atmosfery, cudowności uniesień.
Jako mały chłopiec Iwan Pietruczuk nie
przypominał nikogo i niczego. On po prostu był, zawieszony gdzieś między
wczoraj a dzisiaj, teraz a kiedy indziej, dobrze a źle, między szczęściem a
nieszczęśliwością. Chociaż zachowywał się na co dzień normalnie, miał kolegów,
z którymi grał w piłkę, w nocy w samotności czytał z zapartym tchem pod kołdrą
powieści przygodowe i podkradał kucharce z garnka słodką śmietankę do sosów, to
wciąż pozostawał pustą, niezdolną do protestu przeciwko nie swoim wartościom
skorupką. Początkowo bierny i wciąż jeszcze Piotr, a nie Iwan, nie opierał
się planom ojca, był apatyczny i niezdolny do walki o swoje życie, pusty w
środku i taki nieludzki.
Pan Borys Pietruczuk, człowiek wiecznie
zajęty, zabiegany, zainteresowany wszystkim poza swym jedynym synem, o smutnych,
wyblakłych oczach, cienkich, jasnych włosach i kościstej twarzy przypominał
bardzo kanciasty wielokąt. Miał jednak wiele dziwnego uroku, który podoba się
niektórym kobietom, szybko więc znalazł pocieszenie po swojej żonie Kalince,
zmarłej po porodzie; wręcz nieprzyzwoicie szybko. Miewał kochanki na dłużej i
krócej, pacjentki i pielęgniarki, ładniejsze i brzydsze, uprzejme i zgryźliwe,
wszystkie jednak cechowało jedno: w Borysa wpatrywały się jak w obrazek.
Okręcał je wokół swojego kościstego palca, z rozkoszą patrząc, jak uwierają je
jego kanciaste knykcie i ostre paznokcie. Rzucał je potem, zazwyczaj nagle i
bez powodu, odprawiając lekceważąco, nie siląc się na uprzejmości, a urok jego
pryskał natychmiast. Chciał on ze swojego syna także zrobić lekarza, po
znajomości, już na wstępie doprowadzić prawie na sam szczyt, a potem patrzeć,
jak młody Piotr wspina się jeszcze wyżej, zbiera pochwały, gratulacje i worki
ze złotem, a następnie zabierać mu te wszystkie zaszczyty, jakby ich oddanie
było powinnością niekochanego dziecka.
Był w jej rodzinie od zawsze, snujący się
jak widmo, pojawiający letnimi wieczorami lub jesiennymi popołudniami,
małomówny i niechętny, wiecznie sceptyczny i niewdzięczny, lecz wciąż druh i
przyjaciel, choćby tylko z przyzwyczajenia. Jako mała dziewczynka bardzo go nie
lubiła i zawsze wyczekiwała, aż odjedzie — bił od niego już za młodu smród
wódki, zgorzknienia i niechęci względem innych. W wieku lat sześciu, a więc gdy
mgła nieświadomości zaczęła się przerzedzać, wspominała go jako smukłego
mężczyznę o spojrzeniu niezwykle bystrym, świdrującym i groźnym. Nie zaczepiał
jej nigdy, nie głaskał po głowie, nie zachwycał się jej urodą, nie prosił o
wierszyki — siadał tylko przy drewnianym blacie stołu i pił łapczywie, i jadł z
jeszcze większym apetytem, jakby nigdy nie miał już skosztować żadnego jedzenia
ani napoju. Bywało, że zachęcona jego co lepszym humorem podchodziła i
obserwowała na tyle, na ile mogła to robić, nie bojąc się jednocześnie zbyt
bliskiego kontaktu.
Iwan w tym wszystkim był najpierw tłem, a
potem węzłem scalającym ich życie w swego rodzaju udawaną jedność. Prawdą też było,
że gdzie się młody Pietruczuk pojawił, tam czuć było coś dziwnego,
niepokojącego i niechcianego. Widmo, które wnikało w ich dusze i przesycało
umysły, kłujące uczucie nadchodzącej niewiadomej, nieprzyjemne wrażenie, że
wszystko to wokół nas jest pozbawione sensu i celu, że życie nasze to tylko
zbiór pustych, nic nie znaczących przykrości i radosnych uniesień.
Właśnie przeczytałam Prolog.
OdpowiedzUsuńZaciekawił mnie, więc zabieram się do dalszej lektury. Lubię opowiadania historyczne, a w Blogosferze takowych na wysokim poziomie jest niewiele, więc mam nadzieję, iż Surowica spełni moje nazbyt wygórowane oczekiwania :)
Pozdrawiam!
My Logorrhea
Bardzo podoba mi się twój styl pisania i tematyka opowiadania. Na większości blogów z opowiadaniami poruszana jest tematyka Harrego Pottera i One Direction, a u ciebie jest coś zupełnie innego opowiadanie historyczne. Prolog naprawdę mi się spodobał, więc zabieram się za czytanie następnych rozdziałów.
OdpowiedzUsuńzabieram się za dalsze rozdziały
OdpowiedzUsuń