dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

15 sierpnia 2012

015. SUROWICA (12)


Uff, po miesiącu na walizkach wreszcie jestem z powrotem. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o Emilce. Ten jest jednym z ostatnich w tej części. Potem czeka nas chwila przerwy... Sądzę jednak, że to, co czeka na przeczytanie po 14. rozdziale jest bardziej interesujące niż to, co serwowałam jak dotąd, toteż liczę na Was, misiaki. Zapraszam do lektury.
PS Dziękuję za głosy w ankiecie, bardzo mi pomogą. Dzisiaj też stworzę nową na podobnej zasadzie.

Rozdział XII

Odkrycie



Do końca dnia czekała na pojawienie się Antka, lecz nikt nie miał pojęcia, gdzie się podział. Elżbieta powtarzała, że pewnie potrzebował nieco odpoczynku i odpracuje w inny dzień, natomiast Anielka z nieznanych powodów wyglądała na szczerze zaniepokojoną, lecz nie chciała się podzielić swoimi zmartwieniami z Emilką.
Ten dzień spędziła głównie z Małgorzatą, która co rusz znajdowała jej zajęcia: grały w karty, słuchały muzyki, wyszywały, czytały pisma kobiece i robiły fryzury. Pod koniec dnia Emilka była już zmęczona ciągłą zabawą z nią, z radością więc szykowała się do snu, starając się nie zaprzątać sobie głowy żadnym z panów. Obiecując sobie, że następnego dnia podziękuję panu Stasiowi, którego nie było od obiadu aż to tej chwili, gdyż wyjechał na polowanie z Tadziem i Krzysiem, rozplotła włosy, umyła się i zeszła po raz ostatni na dół, by dolać wody do dzbanka. Zwykle robiła to Anielka, lecz tym razem nie pojawiła się na górze.
Wszyscy już spali, poza panami, którzy byli nieobecni. Wychodząc z pełnym dzbankiem, ujrzała strumień słabego światła w czeladnej. Podeszła bliżej i przysunęła ucho. W środku była matka i szlochająca Anielka.
— To taki dobry chłopiec, taki dobry chłopiec… A jeśli on naprawdę…
— Nic się na pewno nie stało — szeptała matka, lecz jej głos drżał.
— Więc dlaczego się nie pojawił? Nie sądzi pani, że… że to zrobił… Boże, nie potrafię tego nawet wypowiedzieć! — lamentowała Anielka. — Jeśli zrobił to, czym groził, to jak mogłyśmy go tak zostawić!
— Nie zostawiłyśmy go, kochana. Przecież go nie zamkniemy pod kluczem.
— A czemuż by nie! Lepsze to niż pozwolić, by zrobił sobie krzywdę! Sama pani mówiła, że wyglądał, jakby naprawdę chciał to zrobić! A teraz go nie ma!
Anielka już nie szeptała, a mówiła donośnym, trzęsącym się głosem.
— To taki dobry chłopak… taki dobry… A teraz… Gdzie się podział?

Antek nie pojawił się dnia następnego.
Matka z rana posłała po niego pachołka, ale okazało się, że dom stał pusty. Chłopak nie był w stanie dowiedzieć się ani słowa na temat zniknięcia całej rodziny. Matka krzątała się zmartwiona od kąta do kąta, natomiast Anielka opłakiwała Antka rzewnymi łzami, zupełnie jakby już wiadomym było, że nie żyje. Małgorzata znów próbowała zająć Emilkę, lecz jej wysiłki zeszły na marne.
Zniknął, zniknął on, jego ciotka i kuzynostwo. Nie zdążyła nawet z nim porozmawiać, powiedzieć, że wcale nie gniewa się o głupi wisiorek; ta zawieszka wydawała jej się teraz śmiesznym powodem do awantury, lecz był to pusty, gorzki śmiech. Nie chciała płakać w towarzystwie swojej kuzynki, chociaż odczuwała ogromną potrzebę wylania z siebie wszelkich smutków i żali, wypluć emocje, które targały nią od dłuższego czasu.
— Lubiłaś tego chłopca — bardziej stwierdziła niż zapytała Małgorzata.
— Tak, był mi przyjacielem.
Pokiwała głową i upiła herbaty, po czym odwróciła głowę w stronę okna w swojej sypialni i spojrzała w dal coraz bardziej nieobecnym wzrokiem. Emilka patrzyła na jej ładną, chociaż bardzo wyniosłą twarz (czego jej nieco zazdrościła), zastanawiając się, co tak naprawdę kuzynka kryła w głębi duszy.
— Też raz miałam takiego przyjaciela. Takiego „na zabój”.
— I co się z nim stało? — dopytała trochę z grzeczności, a trochę z ciekawości.
— Znalazł sobie inną przyjaciółkę.
— To co to za przyjaciel — odparła Emilka, a Małgorzata uśmiechnęła się trochę pobłażliwie. Słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na odcienie różu i pomarańczu. Zwykle o tej porze Anielka zaganiała kury i kaczki do kurników, krzątała się po podwórku zamykając z Lucyną bądź Urszulką wszelakie drzwi, wejścia, czasami też okna, blokując szyby dla kotów, chowając misy z paszą i wodą, lecz zimą cały drób grzał się w zabudowaniach, tak jak i bydło oraz konie. Brakowało Emilce tego widoku, chętnie wymieniłaby go na obserwowany zza zaparowanej jej oddechem szyby zamarznięty świat, zastygły w bezruchu, marazmie.
Pan Iwan, jego poszanowanie względem jej osoby i cała reszta spraw z nim związanych wydawała jej się mniej niż błaha. Tak samo jak temat, na który zeszła Małgorzata po kilku minutach milczenia.
— Za cztery dni bal!
— Sylwestrowy? — dopytała głupio Emilka.
— No, tak — westchnęła Małgorzata i uśmiechnęła się ponownie. Było w tym uśmiechu coś, co sprawiło, że dziewczynie zrobiło się lżej na sercu, że poczuła faktyczną radość na myśl o zbliżającym się wieczorze. — A potem wyjeżdżam — dodała.
— Już?
Emilka uświadomiła sobie, że było w tym pytaniu więcej tęsknoty niż uprzejmości. Lubiła mieć pod ręką kogoś, kto troszczył się o to, by miała zajętą głowę; kogoś, przy kim mogła poczuć się bardzo dziewczęco, bo przecież starszy brat nie był w stanie zapewnić jej czegoś takiego, a Urszulka jednak wciąż pozostawała służką i tak naprawdę nie miały o czym rozmawiać. Emilka przypomniała sobie swoją przyjaciółkę-sąsiadkę, córkę państwa Troszewskich — Justynę, ale nie widziała jej bardzo długo, odkąd tamta wyjechała do szkoły z internatem.
Małgorzata zdobyła się jedynie na wzruszenie ramionami.

Tego dnia zdążyło przydarzyć się coś jeszcze, co sprawiło, że poczuła się naprawdę dobrze. Gdy ułożyła się do snu z ciężkimi powiekami, gdy już prawie zasnęła, usłyszała, że drzwi do jej pokoju otwierają się i stanęła w nich Małgorzata.
— Nie mogę spać — rzekła.
— Ja już pra… prawie — jęknęła Emilka, ziewając.
Małgorzata podeszła do jej łóżka i usiadła obok, wzdychając i wpatrując się w twarz swojej kuzynki ze smutkiem.
— Ty to masz szczęście — szepnęła.
— Ja? W czym?
Małgorzata nie odpowiedziała, skubiąc krawędź prześcieradła, a jej nieszczęśliwą twarz Emilka dostrzec mogła jedynie dzięki ledwo widocznemu światłu księżyca. Po jej policzku spłynęła łza, ale szybko ją otarła.
— Mogę tu spać? — zapytała drżącym głosem siostra.
— Oczywiście — odrzekła Emilka, przesuwając się, by zrobić jej miejsce. Smukłe ciało Małgorzaty wsunęło się pod pierzynę i po chwili zwinęło w kłębek. Nie płakała już więcej i nie rzekła ani słowa, wręcz przeciwnie, zasnęła bardzo szybko, lecz Emilka poczuła się zupełnie, jakby miała przy sobie ukochaną starszą siostrę, taką — jaką mogła być Jadwisia.

Następnego dnia dużo czasu spędziła przy oknie, jakby wyczekując, że na podwórku pojawi się zziębnięty, różowy od mrozu Antek, może nawet trochę obrażony, odrobinę zdystansowany, ale swój. Jak na złość, a prawdopodobnie właśnie na złość, chodziła przy niej Lucyna i sprzątając w pokoju, śpiewała piskliwie stare piosenki o miłości. Emilka ignorowała ją. Przyglądała się tylko z wysokiego parapetu na klęczącą Lucynę, która szorowała rytmicznie podłogę, zamiatając długimi włosami parkiet i skrzypiąc paznokciami o drewno.
Lucyna odsunęła dywan i kontynuowała sprzątanie, nie omijając paneli, które tworzyły skrytkę Emilki. To skłoniło dziewczynę do myślenia. Chcąc upewnić się jak najszybciej, kazała Lucynie wyjść i sprawdzić, czy słonina dla sikorek wciąż wisi, i mając nadzieję, że zajmie jej to przynajmniej kilka minut, zamknęła drzwi na klucz i otworzyła skrytkę w podłodze. Niczego nie brakowało, poza jednym: kurzu.
Ktoś tu kiedyś posprzątał, ktoś ze służby.

Wieczorem znów przyszła do jej łóżka Małgorzata, tym razem w znacznie lepszym nastroju.
 — Opowiedz mi coś o tym twoim Antku — szepnęła, uśmiechając się znacząco.
— Dlaczego „moim”? — fuknęła Emilka. — Żaden mój.
— Twój braciszek nie był zbyt zadowolony z waszej znajomości — oświadczyła kuzynka, chichocząc. — Powiedział mi, jak to nakrył swoją niesforną siostrę obłapywaną przez stajennego.
— Wcale nie obłapywaną! — oburzyła się dziewczyna. — Antek był moim przyjacielem.
Małgorzata wciąż się śmiała i to tak szczerze, że ciężko było na ten śmiech nie odpowiedzieć. Skubała koronki na poduszce, patrząc nieobecnym wzrokiem na swoje dłonie. Jej długie, ciemnobrązowe włosy ułożyły się na poduszkach wokół głowy jak promienie słońca. Były gęste, błyszczące i zdrowe, oraz, co trudno było zignorować, bardzo ładnie pachniały, zawsze i o każdej porze dnia. Małgorzata mogła się podobać, mimo wyniosłości swojej urody, pomimo zarozumiałości i chłodu, który bił z jej twarzy i zachowania. Piękna i zgrabna, bardzo elegancka, wiecznie niedostępna, leżała skulona i poczochrana pod jedną kołdrą z Emilką, rozmyślając pewnie o swoich byłych Antkach lub o czymś równie przykrym, ponieważ w jej oczach tlił się żal.
— Masz bardzo ładne włosy — szepnęła Emilka, wyciągając rękę i dotykając ich. Były bardzo gładkie, niemalże jak nitki jedwabiu. Małgorzata uśmiechnęła się, przez chwilę wyglądając, jakby nie bardzo wiedziała, co zrobić z tym komplementem.
— Dziękuję.
Emilka schowała rękę z powrotem pod siebie. — Nie wiem, co się z nim stało. Martwię się — powiedziała cicho. Wypowiedziała te słowa w przypływie wyrzutów sumienia. Uświadomiła sobie, że kuzynka od wielu dni próbowała zjednać sobie jej sympatię, być może zawiązać jakąś nitkę przyjaźni, podczas gdy Emilka ciągle ją odtrącała. Bardzo chciała jej zaufać i wiedziała, że nie było w tym nic trudnego, należało jedynie chcieć to zrobić. Jakiś demon jednak podszeptywał jej do ucha myśli, które nie mogły pomóc w zawarciu jakiejkolwiek bliższej znajomości. Podejrzewała nawet, jak na imię miał ów demon, który osiadł w jej sercu i zapuścił korzenie.
Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak samotnie czuć musiała się Małgorzata we własnym domu. Była inteligentna i bystra, a dzieliła życie z rozwrzeszczaną, głupią matką i bezpłciową przyszywaną siostrą. Było w jej losie coś bardzo żałosnego, a właściwie godnego współczucia.
— Nie myśl o nim, Emilko. I tak nic nie poradzisz, a nerwów szkoda.
— Nie rozmawiałam nawet z nim od tamtej awantury. Ile bym dała, by go chociaż pożegnać!
— Nie myśl o tym — powtórzyła Małgorzata, wyciągając rękę w stronę Emilki i zakładając jej niesforny kosmyk za ucho.

Następnego dnia Krzyś, zapukawszy donośnie do ich drzwi cały w skowronkach, oświadczył, że zamierza kupić im prezent z okazji Nowego Roku. Zaskoczone nieco jego właściwie bezpodstawną hojnością, szykowały się na jakiś interes z tego tytułu, lecz wszystko wskazywało na to, że Krzyś chciał im najzwyczajniej sprawić przyjemność.
Małgorzata dostała jakąś biżuterię, którą sobie wybrała, a Emilce zafundował eleganckie lakierki do nowej sukienki i spinki do włosów. Wyglądał przy tym na bardzo zadowolonego z siebie, zupełnie jakby prezent dla sióstr był osiągnięciem godnym pomnika. Trochę się z tego śmiały, ale wyłącznie za jego plecami, gdyż nie wypadało za tak dobrotliwy gest odwdzięczać się kpiną, choćby nawet bardzo delikatną i nieszkodliwą.
Pojechał do miasta z nimi pan Staś, ponieważ miał do załatwienia kilka spraw na poczcie i w banku. Gdy wracali, Krzyś z Małgorzatą rozprawiali namiętnie o jakiejś rubryce tenisowej w gazecie, natomiast pan Staś wykorzystał ich moment nieuwagi i zagadnął Emilkę.
— Zadowolona? — zapytał, uśmiechając się lekko.
— Tak, bardzo.
— Będziesz pięknie wyglądać. Liczę, że włożysz na siebie gwiazdkowy prezent.
— Zgadza się — odparła, patrząc w bok na przesuwający się za oknem samochodu krajobraz. Czuła na sobie wzrok pana Stasia, jednak on nie drążył tematu, za co była bardzo wdzięczna.
„Wdzięczna!”, pomyślała i nagle krew napłynęła jej do twarzy. „Winnam mu podziękowania!”
Wiedziała, że musiała to uczynić i najlepiej jak najszybciej, gdyż i tak wystarczającym nietaktem było opóźniać podziękowania osobie, z którą mieszka się pod jednym dachem. Niechętnie spojrzała na swojego towarzysza, który siedział naprzeciwko.
— Winna jestem podziękowania — zaczęła spokojnie i nagle, ze zdenerwowania, całkowicie zapomniała, za co mu miała dziękować. W głowie miała pustkę spowodowaną obecnością pana Stasia, który ją peszył w bardzo nieprzyjemny sposób. Pragnęła jak najszybciej wyjść z na zewnątrz i uciec od jego szarych, kocich oczu.
Czekał z lekko zmarszczonymi brwiami, bo najwyraźniej i on nie wiedział, za co należały mu się podziękowania.
— Ja… — Rzuciła szybkie spojrzenie na Krzysia siedzącego z przodu, był on jednak zbyt zajęty entuzjastyczną rozmową z Małgorzatą, by móc podsłuchiwać. — Bardzo dziękuję w imieniu Antka.
— Ach — westchnął z uśmiechem jej rozmówca. — Ach, to drobiazg.
— Za wszystko dziękuję — dodała, czując, że był jeszcze jeden powód, jednak nie potrafiła przywołać go w tamtej chwili.
— Mam nadzieję, że będę miał więcej okazji, by zasłużyć na twoje podziękowania.
Brzmiało to niezwykle grzecznie, jednak pod grubą warstwą politycznej uprzejmości wyczuwała smród egocentryzmu.
W samochodzie zapadła cisza, słychać było tylko dźwięki wydawane przez chrupiące pod kołami kamienie i śnieg oraz pracujący silnik. Małgorzata siedząca pośrodku westchnęła głęboko, jakby to milczenie niezmiernie ją męczyło i jak Emilka podejrzewała, tak w istocie było. Cisza przenikająca wszystko wokół była nie do zniesienia.
Pan Staś nie zaczepiał jej do końca podróży ani nie rzekł w jej kierunku ani słowa więcej tego dnia. Być może wyczuł rezerwę, z jaką go potraktowała, a może powiedziała bądź zrobiła coś, czym go uraziła… Nurtowało ją to z tylko ciekawości, ponieważ nie przejmowała się tak naprawdę uczuciami tego nieprzyjemnego, nadętego pana.
— Staś jest bardzo uprzejmy dla ciebie — rzekła Małgorzata, wyplatając z jej włosów kolorowe spinki przy lustrze. Dawno temu zaszło słońce, zbliżała się pora snu, a za oknem aż łuna biła od gęstego, nieprzeniknionego śniegu pokrywającego coraz grubiej parapety i dachy.
— Tak, jest dżentelmenem — przyznała Emilka, chociaż niechętnie.
— Co zamierzasz?
Małgorzata nie musiała tłumaczyć swojego pytania — Emilka od razu zrozumiała, że każdy w tym domu wie już o zamiarach bogatego młodzieńca względem niej. Zmieszała się mocno i minęła chwila, nim odpowiedziała.
— Na razie nic. Mam dużo czasu na decyzję.
— Masz dużo czasu na zamążpójście — z decyzjami różnie bywa.
Trochę prawdy kryło się w słowach Małgorzaty. Emilka była świadoma, że ktoś taki jak pan Staś nie pozwoli jej bawić się sobą w nieskończoność.
— Nie znam go ani trochę.
— Chyba tylko Tadzio może powiedzieć o nim co innego. Do niego się uśmiechaj o jakieś informacje — chociaż podejrzewam, że i bez tego wyjawi ci co ciekawsze fakty z życia Stasia.
— Nie wiesz, dlaczego jest tak żywo zainteresowany moją osobą?
Małgorzata  zawahała się przez chwilę, układając w zamyśleniu spineczki na toaletce w kolejności od największej do najmniejszej.
— No, nie wiem — odrzekła powoli, biorąc jedną do ręki i oglądając ją z bliska. Po chwili odłożyła spinkę na miejsce i dodała pewniejszym tonem: — Sama się musisz dowiedzieć.
— A ty co słyszałaś?
— Nic — odparła tonem ucinającym dyskusję.
— Powiedz.
— A niby dlaczego? — zapytała zaczepnie, ale śmiała się. — Powiem, jak obiecasz, że do mnie przyjedziesz.
— Już obiecałam.
— E tam — obiecałaś. Wystękałaś, bom cię przymusiła. — Uśmiechnęła się do odbicia lustrzanego Emilki, coraz bardziej zdziwionej jej zachowaniem. Nigdy nie łączyło ich żadne silne uczucie, gdyż nie miały zbyt wielu okazji widywać się w dzieciństwie. Małgosia była sześć lat starsza i w wieku dwunastu lat wyjechała do Wilna, do prywatnej szkoły. Wracała na święta, chociaż czasami matka z przyszywaną siostrą jeździły do niej. Nie miała w zwyczaju rozmawiać z Franczakówną, traktowała ją bardziej jako przymusową rozmówczynię, gdy sadzano je razem — tak przynajmniej było do niedawna.
Zawsze była wyniosła, traktowała ludzi z góry, a jej arystokratyczna aparycja bardzo jej w tym pomagała. Tym bardziej zaskoczyło Emilkę jej zachowanie w tym roku. Co też może tak gwałtownie zmienić człowieka, co sprawia, że z oczu znika chłód i zarozumialstwo? Czy można tak nagle, bez powodu, zacząć lubić swoją ignorowaną przez lata kuzynkę i natarczywie zapraszać ją do siebie? O co też mogło jej chodzić?
— Naprawdę chcę — zapewniła ją Emilka. Małgorzata zaczęła rozplatać warkocz francuski, a na jej twarzy widniało skupienie pomieszane ze zmartwieniem. — Powiesz?
— To, co wiem, to tylko plotki — rzekła. — Tadzio będzie wiedział lepiej.
— Mów!
— Podobno Staś cię chce za żonę nie dlatego, żeś mu się spodobała.
— A dlaczego?
— Przez twojego ojca.
Małgosia bawiła się kolejnymi kosmykami, rozczesując je palcami i unikając spojrzenia Emilki. Dziewczyna zdenerwowała się i szarpnęła głową, po czym odwróciła się przodem do kuzynki, by spojrzeć jej w oczy.
— Mów! Dlaczego przez ojca?
— Pytaj Tadzia. Ja nie chcę przekręcać. Nic więcej ci nie powiem.

Kolejny dzień przyniósł całemu domowi popłoch i harmider. Bal sylwestrowy miał odbyć się już następnego dnia, a w domu zbrakło ciepłej wody do prania i mycia. Służba oraz panowie starali się coś temu zaradzić jeszcze przed wieczorem, lecz wyglądało na to, że pękła jakaś rura kanalizacyjna i w efekcie nie tylko z kranów leciała jedynie zimna woda, lecz jeszcze do tego spadło ciśnienie i nawet lanie wody w garnki i podgrzewanie jej na piecu trwało wieki.
Służki chodziły do studni i z powrotem, niosąc ze sobą ciężkie wiadra nieco zmętniałej wody, lecz proces ten był potwornie długi i poranna toaleta zajęła rodzinie czas aż do południa.
Emilce nawet podobało się owe poruszenie, które ją otaczało, gdyż wszyscy zajęci byli swoimi sprawami, a ona mogła siedzieć i podziwiać widowisko. Babka Natalia, której zrzędzenie jak dotąd niezmiernie jej przeszkadzało, teraz wydała się co najmniej komiczna.
— Cóż to za smród z tych rur — a nie, to nie rury, to ta służka… Ochlap się chociaż, dziewucho, bo wytrzymać nie można! Józefie i Mario, co za czasy nadeszły; niby cywilizowany świat, a tu…!
Urszulka oczywiście nie mogła się nawet ochlapać, gdyż cały czas biegała do studni z wiadrami pustymi a wracała z napełnionymi wodą. Ciotka Franciszka po staremu trajkotała coś o nieznośnym tempie nalewania wody i absolutnym braku „męskich umiejętności” u dzisiejszej młodzieży.
— Ależ ciociu — jęczał na wpół ogolony Krzyś, gdyż wezwali go nagle do pomocy przy dokręcaniu jakiegoś zaworu. Złapał do ręki lusterko i rozejrzał się za brzytwą, zostawiając na kołnierzu ślady białej piany. — Ciociu, jak my się mamy znać na dokręcaniu zaworów? Od tego są przecież hydraulicy.
— Umiesz za to robić miliony nieprzydatnych obliczeń z fizyki i matematyki — zauważyła ze śmiechem.
— Otóż to — przyznał Krzyś, biorąc odnalezioną brzytwę do ręki i kontynuując golenie. — Ale nie są wcale takie bezużyteczne. Potrafię na przykład obliczyć, ile zapłacimy za wylaną wodę i remont domu, jeżeli nikt nie naprawi usterki do jutra.
— Ile? — zapytała ciekawie Emilka. Krzyś zmarszczył brwi i po chwili intensywnych obliczeń odwrócił się i burknął:
— Majątek.
Małgosia pluskała się znużona w dużej wannie, do której co chwila Lucyna dolewała wrzątku, a wyglądała na poważnie zmartwioną. Gdy siedziała tak zgarbiona i skulona, z nogami podciągniętymi pod brodę i przylegającymi od wody do głowy włosami, nie wydawała się już tak piękna i zgrabna.
— Coś się stało?
— Nic — odrzekła, ale jej twarz mówiła co innego. — Jak myślisz, naprawią te rury?
— Na pewno — oświadczyła Emilka. — To cię tak martwi?
— Nie.
Nie chciała nic więcej mówić, więc wyszła z łazienki i wróciła na dół. Chciała znaleźć Tadzia i porozmawiać z nim, jednak nie znalazła go ani w komorze, gdzie gnieździli się zdezorientowani panowie, służba i paru chłopów ze wsi, ani w swoim pokoju, zajrzała więc do bawialni. Tam także go nie było, jednak gdy stanęła na dywanie, usłyszała ciche plaśnięcie. Dywan pod jej stopami był mokry. Wtem coś skapnęło na głowę Emilki. Spojrzała w górę i ujrzała, że cały sufit był ciemny od wody…
— Mamo! Mamo! Krzyś! Anielka!
Wybiegła bratu na spotkanie i krzyknęła:
— Woda! Woda na suficie! Pod moim pokojem!
Pobiegła na górę, wzbudzając wcześniej ogromny chaos, a gdy otworzyła drzwi do pokoju, ujrzała Lucynę i Urszulkę zwijającą dywan z pomocą pana Stasia.
— Mieliśmy cię wołać — wytłumaczył się. — Dopiero co się stało. Coś nagle łupnęło i myśleliśmy, że pękło na dole, więc szukaliśmy na parterze i w piwnicach…
Podczas gdy mówił, Emilka omiotła spojrzeniem pokój. Ściana przy łóżku była pęknięta i ciemna od wilgoci, podłoga błyszcząca od wody, wszystko mokre i zalane. Niewielka kałuża dotarła już tuż pod jej stopy. Pierwsze, o czym pomyślała, to jej skrytka pod podłogą, zapewne zalana, i już miała ich wygonić, by próbować ratować rzeczy, gdy Lucyna odezwała się:
— Wyjęłam panience skarby, zanim jeszcze wszystko się doszczętnie zalało…
Wskazała palcem na toaletkę, na której leżały rysunki, pamiątki z wakacji i książki, w tym książka od pana Iwana z listem na tyle. Podbiegła naprędce do stosu skarbów, po drodze pośliznąwszy się na mokrej podłodze, lecz w porę podał jej swoją rękę pan Staś. Przejrzała rzeczy, które Lucyna zostawiła na toaletce — rysunki były głównie zniszczone, rozmazane i przemoknięte, gliniane i porcelanowe pamiątki w stanie prawie nienaruszonym, natomiast książki nadawały się tylko do wyrzucenia. Zerknęła szybko na ostatnią stronę W osiemdziesiąt dni dookoła świata. Notatka od pana Iwana była nieczytelna. Czując drobne ukłucie w sercu, zamknęła książkę i westchnęła głęboko. Wtem przyszła jej do głowy pewna myśl.
— To ty! — prawie wykrzyknęła, odwracając się do Lucyny. — Skąd… Skąd wiedziałaś, że pod podłogą… mam swoje… rzeczy?!
— No… wiedziałam… — rzekła powoli Lucyna, nagle zaczerwieniwszy się. Musiała zrozumieć, mimo całej swojej głupoty, że popełniła błąd. — Panienka tam od dziecka trzymała skarby…
Emilka oddychała coraz trudniej.
— To ty! — pisnęła. — To ty, to byłaś ty!
— Nie wiem, o co panience chodzi — tłumaczyła się pospiesznie służka. — Przecie każdy ze służby wiedział, że tam jest schowek, ja to zrobiłam… zrobiłam… bez zastanowienia… po prostu otworzyłam i wyciągnęłam, by się nie zamoczyło!
Co zrobiłaś bez zastanowienia? Bo już się pogubiłam, o którym czynie mówisz.
Lucyna spąsowiała jeszcze bardziej. Pan Staś marszczył mocno brwi, spoglądając z uwagą na tę scenę, natomiast Urszulka usunęła się z zasięgu wzroku Emilki i poszła zawołać resztę panów. Starsza służka stała w tym samym miejscu, w którym znajdowała się, odkąd Emilka weszła do pokoju, naprężona jak struna, czerwona na twarzy i wpatrzona w podłogę. Dziewczyna nagle poczuła, że przemakają jej pantofelki, lecz nie dbała o to. Przepełniały ją dwa zupełnie skrajne uczucia: z jednej strony złość, obezwładniająca wściekłość, że ta głupia dziewucha była w stanie posunąć się do czegoś takiego (jeszcze nie znalazła określenia na ten czyn), a z drugiej — niewyobrażalna radość, że oczyści brata i siebie z zarzutów.
— Przyznaj się, coś zrobiła, albo sama sobie dopowiem, a wtedy biada ci!
Lucyna zamilkła na chwilę, aż otworzyła usta i oświadczyła:
— Znalazłam tę książkę, gdy sprzątałam, przeczytałam wiadomość i przekazałam jej treść temu panu, który przyjechał w listopadzie, bo mnie kiedy zaczepił i zapytał. Nie wiedziałam, że to ma dla panienki takie znaczenie. Nie sądziłam, że zrobię tym komukolwiek przykrość.
— Teraz już wiesz — burknęła Emilka i jej wzrok nagle padł na pana Stasia, który słuchał rozmowy z zainteresowaniem. Wtedy do pokoju wszedł lokaj wraz z odźwiernym i Krzysiem. Ten ostatni złapał się za głowę i poczochrał jasne włosy, patrząc na wodę, która przepłynęła korytarz i ściekała po schodach.

W godzinę po tym wydarzeniu przyjechał inżynier i paru hydraulików, którzy w kwadrans odnaleźli miejsce usterki, wpierw zakręciwszy zawory, czego nie potrafiła dokonać ani służba, ani chłopi, ani panowie. Okazało się, że rdza przenikła przez kanalizację, niszcząc ścianki rur i różne mechanizmy, których działania nie rozumiała i nie potrzebowała rozumieć Emilka. Mimo że woda nie lała się już ze ściany jej pokoju i została odprowadzona na zewnątrz, matka zarządziła, że wszyscy przeniosą się do sąsiadów, na co pani  Troszewska chętnie przystała. Przy okazji przyznała się przez telefon Elżbiecie, że tuż przed świętami wróciła ich córka Justyna i z całą pewnością będzie miała przyjemne towarzystwo.
Justyna była rok od niej młodsza i od jej narodzin pozostawały prawie nierozłączne. Wspólnie spędzały czas od najwcześniejszego dzieciństwa, jeszcze tego zakrytego gęstą, białą mgłą nieświadomości; po prostu była od zawsze i, jak Emilka była święcie przekonana jeszcze trzy lata temu, na zawsze. Wspominała ich ostatnią chwilę przed wyjazdem: „Będziesz pisać!”, krzyczała do Justysi, tuląc się tak, jakby rozstawały się na wieczność, a nie do czasu ukończenia szkoły. „Będę! Ty też będziesz! Będziesz odpisywać!”, szlochała Justysia, która szlochała często, a w tym wypadku bardzo intensywnie. Obcałowały się, wyściskały i pomachały na pożegnanie, chwilę potem pociąg odjechał i Elżbieta wyprowadziła za rękę zapłakaną Emilkę z zatłoczonego peronu.
Okazało się, że bardzo się myliły. Justyna napisała raptem w dwa tygodnie po dotarciu na miejsce, tłumacząc, że tyle miała nowych rzeczy do zobaczenia w Londynie, że zwyczajnie nie starczyło jej czasu. Opisała pobieżnie internat, w którym mieszkała, wymieniła kilka ciekawostek z życia rówieśniczek, ale całe akapity poświęciła miejscom, które widziała: Teatr „The Globe”, zegar Big Ben, Tower of London, Pałac Buckingham oraz dziesiątki innych miejsc i ulic, które była w stanie wypisać Justyna. Emilka odpisała jej z równym refleksem i entuzjazmem, zaskoczona absolutnym brakiem tęsknoty i przywiązania, których oczekiwała.
Następny list dostała w dwa miesiące później, kolejny po pół roku i od tamtej pory zapadła między nimi cisza, która najwyraźniej nie przeszkadzała żadnej ze stron.

Tego dnia Emilka złapała jeszcze Lucynę, tuż przed wyjazdem.
— Gdy pojawi się tu pan Iwan, powiesz mu, że to ty z zemsty wygadałaś się przed tamtym mężczyzną — oświadczyła Emilka.
— Nic mu nie powiem.
— Powiesz! — fuknęła dziewczyna. — Nie kuś mnie, bym prosiła matkę lub Krzysia o interwencję!
— Nic mu nie powiem, bo gdy pojawi się tu pan Iwan, ja będę daleko stąd.
— Nie rozumiem.
Lucyna uśmiechnęła się.
— Od nowego roku już tu nie pracuję — uzgodnione z panią. Mój narzeczony mi się oświadczył i zabiera mnie do siebie. To już postanowione.
— Nie wiedziałam, że masz narzeczonego — powiedziała już spokojniej Emilka.
— Wiem, że panienka nie wiedziała — odparła Lucyna, a w jej głosie słychać było coraz głębszą satysfakcję. — Tak jak panienka nie wiedziała, że ona już nie ma.
— Słucham?
— Panienki przyjaciel…
Nim jednak zdążyła dokończyć zdanie, Emilka poczuła, jak krew napływa jej do twarzy, a łzy ściskają gardło.
— …oświadczył mi się w dzień wyjazdu. Zabrał rodzinę i wyjechali do Warszawy.
— Co to za bzdury!
— Będzie tutaj jutro. Przyjedzie po mnie i moje rzeczy. Niech sobie panienka wyjaśnia wszystko z nim, nie ze mną.

26 komentarzy:

  1. Ja zaglądam bez większej nadziei, a tu nowy rozdział!
    Mogę go podsumować jednym słowem: zaskoczenia, zaskoczenia!
    Nie dość, że to Lucyna zdradziła ten sekret, to jeszcze Antek jej się oświadczył. No proszę, proszę. Ciekawa jestem reakcji Iwana, jak się o tym wszystkim dowie. Jeśli się w ogóle dowie, oczywiście.
    Interesuje mnie też postać Małgorzaty. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego zależy jej tak nagle na dobrych kontaktach z Emilką. Czuje się po prostu samotna, czy to coś większego.
    No i najważniejsze: kurcze, dlaczego nie poznałam tych plotek na temat motywacji pana Stasia?!

    PS. Czy te utwory Chajdeckiego nie są przypadkiem z soundtracku do "Czasu honoru'? Bo tak mi się dziwnie kojarzą z tym serialem...

    Lecę zagłosować w ankiecie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, melodia jest z CH. Nie wiem co kocham bardziej - jego muzykę czy ten serial :) A na Twoje pytania nieprędko uzyskasz odpowiedzi. Buziaki i dziękuję za ekspresową opinię.

      Usuń
    2. Ja uwielbiam ten serial. Kilka odcinków uważam za nadzwyczaj... Inspirujące. Muzykę chyba stawiam na równi z serialem, bo czymże jest obraz bez dźwięku (ostatnio oglądałam tę najnowszą ekranizację "Wichrowych wzgórz" [zmasakrowano tę książkę, zmasakrowano strasznie], gdzie nie było muzyki i oglądało się to jeszcze gorzej niż normalnie).
      BTW: Tak myślałam, że nie będę mogła uzyskać odpowiedzi. Może dzięki temu czekanie będzie przyjemniejsze? ;)

      Usuń
  2. Uh, polowanie... Strasznie nie lubię tego zwyczaju. Komorowski z kolei twierdzi, że to "piękny sport"...

    A więc Antek też już nie będzie pracował u Franczaków. Ciekawe tylko, za co się z Lucynką utrzymają, skoro ona też rezygnuje, a przecież Antek nie ma żadnego dochodowego majątku, wręcz przeciwnie, chyba był jedynym żywicielem swojej rodziny... Domyślam się, że kleił się do Emilki, bo był przekonany, że część majątku po śmierci Elżbiety idzie na nią, a nagle dowiedział się, że nic z tego, Emilka zostaje na lodzie.

    Coraz bardziej zaczyna mnie wkurzać, że cała akcja rozgrywa się w dworku Franczaków... Dobrze, że im go zalało xD Ale nadal, przez 12 rozdziałów, nic więcej nie wiadomo o Iwanie niż z prologu. Znowu gdzieś wyjechał, nie ma go, za chwilę pewnie znów przyjedzie, pobędzie jakiś czas i znów zniknie...

    Co postanowiłaś w sprawie dodawania nowych rozdziałów?

    PS Jakby co, to przeniosłam "Szlachetnego" na blogspot, jak będzie nowy rozdział, to poinformuję, ale ciężko mi coś obiecać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo nareszcie nie będę musiała się użerać z blog.onet :) Cieszę się, że wpadłaś i obiecuję, że robię wszystko, by było jak najmniej powodów do narzekania w następnych rozdziałach. Postanowiłam natomiast ok. 1,5 miesiąca przerwy a potem starym trybem. Tak będzie najrozsądniej. A co do polowań to mój tata jest myśliwym... piękne to to nie jest, a sportem też bym nie nazwała. Bardziej... powrotem do korzeni :D Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Tak w ogóle to ile rozdziałów będzie liczyć "Surowica"? Przynajmniej w planach?

      Usuń
    3. Uch, będzie ze 40. Aktualnie mam 21 i to jest ok. połowa. Ale może być z tym różnie... w obie strony.

      Usuń
  3. Dzień dobry!
    Z przyjemnością mogę ogłosić, że ocena Twojego bloga właśnie zawisła na Ocenach Legilimens.
    Zapraszam do zapoznania się z nią i z tego miejsca przepraszam, że napisanie jej trwało tak długo. Miałam ją już napisaną w poniedziałek, ale leniwej mnie nie chciało się sprawdzać.
    Pozdrawiam!
    Leszczyna

    OdpowiedzUsuń
  4. Czołem, suszak!
    Rozdział bardzo mi się podobał, ale nie wiem jak to ująć, no, trochę brakowało mi tego stylu, który prezentowałaś wcześniej. Mam po prostu niejasne wrażenie, że napisałaś ten rozdział trochę inaczej niż wcześniejsze. Nie tak lekko i zwinie, ot, tak bardziej... szorstko...?

    Uff, sama nie wiem jak to ująć, mnie jednak rozdział podobał mi się równie jak poprzednie. Zważywszy na fakt, że wiele się wyjaśniło. Nie sądziłam, że Lucyna wygadała cały sekret Iwana i Emilki, ale można było się po niej tego spodziewać. Naprawdę jej nie lubię. Hm, nie dlatego, że jest złą postacią czy coś, ale po prostu jest odpychająca i... niesmaczna!

    Totalnie zaskoczyło mnie to, że Antek się jej oświadczył. No cóż... Życzę im szczęścia, ale mam nadzieję, że już nigdy nie ugościsz w ich opowiadaniu.

    Zastanawiam się czego chcę od Emilki kuzynka... Nie wierzę w jej bezinteresowność.

    Wybacz mój komentarz, ale przez to pakowanie nie mam głowy do niczego... Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz, rzeczywiście ten rozdział pisałam po ponad 3-miesięcznej przerwie od poprzedniego. No, ale nic nie poradzę, widać styl mi się zmienia. I bardzo się cieszę, że zajrzałaś :) Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ojć! Zapomniałam jeszcze szepnąć parę słów o szablonie. Jest bardzo ładny, naprawdę mi się podoba.

      Gdy weszłam dziś na "szepty" pomyślałam sobie "a niech to, zabłądziłam", jednak adres się zgadzał. Więc...

      Na początku ten odcień różu (?) trochę mnie zniechęcił, ale po uważnym rozglądnięciu przyznam, że jest bardzo urokliwy i pasuje do klimatu "surowicy" :D

      Bardzo dobra robota! XD

      Usuń
    3. TO BORDO! :D Wiktoriańskie. Poza tym szablon nie byłby taki, jaki jest, bez pomocy dante, to muszę przyznać. Dziękuję.

      Usuń
  5. Ej, spodziewałam się wszystkiego, tylko nie Lucyny z Antkiem! Tu pewnie jakoś wyjaśnisz sprawę, ale ja nie mam pomysłu jak. >.< Znaczy przychodzi mi jakiś absurdalny scenariusz - że to był jakiś plan Lucyny i Antka, żeby Emilkę uwieść, ukraść biżuterie i uciec z Lucyną. Oo'
    Motywy pana Stasia ukazałaś w taki sposób, że ani przez moment mnie nie zaintrygowały. Zastanawiam się natomiast, czy p. Iwan znów jakoś magicznie przyjedzie niezapowiedzianie i akurat trafi jeszcze nad Lucynę i Antka przed ich odjazdem. :D
    Podoba mi się, że zaczynasz zaznaczać przeszłość Emilki, która nie dotyczy tylko jej, a także stwarzasz jej jakieś towarzyskie otoczenie: Małgorzatę (strasznie mnie kobieta intryguje, mam wrażenie, że czegoś od Emilki chce) i Justynę.
    Jej, tak strasznie bym nie chciała, żeby Emilka była ze Stasiem.
    Mam jedną uwagę do szablonu - czemu nie zostawiłaś marginesu dla tekstu wewnątrz posta? Tekst rozpoczyna się razem z tłem posta i średnio wizualnie się to prezentuje, a przede wszystkim jest niezdrowe dla oka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *biżuterię

      Usuń
    2. Myślę, że na swoje odpowiedzi prędzej czy później otrzymasz odpowiedzi, toteż nie będę ich udzielać w komentarzu. Z tym marginesem rzeczywiście średnio wygląda, pomęczę dante, bo to ona mi pomogła ustawić obrazkowe tło do posta. Dziękuję za komentarz, cieszę się, że wciąż tu wpadasz. :)

      Usuń
    3. No wieeeem, ja zawsze stawiam miliardy pytań, niekoniecznie po to, aby autor na nie odpowiadał! XD
      W ogóle zmieniłabyś se avatara, bo mnie rozprasza. >.> Gierszał w blond włosach jest za seksowny. pff.

      Usuń
    4. Nie pozwala mi. Zagroził, że jak to zrobię, to wróci do czarnej grzywki.

      Usuń
    5. O NIE! BORZE, BORZE, BORZE TYLKO NIE TOOOO.

      Usuń
    6. Wiem. Ratuję ludzkość przed taką straszną stratą...

      Usuń
  6. Witaj, Suszaku, mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałaś! <3 Wybacz brak komentarza pod poprzednimi rozdziałami, ale nie mogłam się zebrać i czegokolwiek konstruktywnego naskrobać. Ale jestem!
    Na początku pochwalę ten śliczny szablon, aż mi się oczy zaświeciły, kiedy go ujrzałam! Przepiękny, taki klimatyczny... *-* Szalenie mi się podoba.
    Ostatnie rozdziały obfitują w zaskakujące wydarzenia. O, i teraz powiem parę słów na temat Małgorzaty. Podoba mi się ta postać, lubię takie wyniosłe bohaterki; zastanawia mnie tylko, dlaczego tak nagle zaczęła lgnąć do Emilki. Czyżby krył się za tym inny powód niż zwykła chęć porozmawiania z kimś? ;> A może po prostu nudzi jej się, a Emilkę uważa za jedyną osobę godną uwagi? Pan Staś również zdobył moją sympatię, o czym Ci już chyba kiedyś mówiłam. Momentami wydaje mi się, że jednak jest go w tym tekście zbyt mało. I, choć wydaje się dopracowany, to jednak czuję niedosyt.
    Lucyna i Antek?! :o Ale... Jak? Nie, nie mogę uwierzyć! Mnie z kolei na myśl przychodzi zupełnie prozaiczny powód - zemsta Antka na Emilce. Za to, że został upokorzony przez pana Iwana, choć to przecież nie Emilki wina. Kurczę, trochę żal mi tego chłopaka i aż mam mętlik w głowie przez niego - nie wiem, czy przyznawać rację jemu, czy Iwanowi, bo jednak - choć słuszność stoi po stronie Pietruczuka - to rozumiem czyn Antka.
    Fakt, że to Lucyna wypaplała tajemnicę pana Iwana, nigdy by mi na myśl nie przyszedł! Absolutne zdumienie, absolutne.
    Ja, w przeciwieństwie do koleżanki 香奈子, mam nadzieję, że Lucyna wraz z Antkiem pojawią się jeszcze w "Surowicy", bo zostawienie ich samym sobie uznałabym za rażące. :x Sądzę jednak, że rozwiążesz tę sprawę w zaskakujący sposób, więc już się powoli nastawiam! :)
    Kłaniam się bardzo uprzejmie i życzę dużo weny!

    pieriestrojka

    PS Na koniec dodam jeszcze, że "Surowica" - jako jedna z niewielu - zawsze zmusza mnie do kilkuminutowego zastanowienia się nad tym, co będzie dalej, nad motywami bohaterów lub tym, jak jedno wydarzenie może łączyć się z innym. Całuję, p.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rażące - w sensie "niedopełnienie obowiązków profesjonalnego pisarza". ;>

      Całuję, p.

      Usuń
    2. Ja także wybieram się pod Gęstwiny jak sójka za morze. Pisanie tak mnie pochłania, że nie potrafię skupić uwagi na niczym innym. Cieszę się, że nie zapomniałaś :) i zostawiłaś opinię. Buziaki!

      Usuń
    3. Ja raczej odwlekam pisanie komentarza nie ze względu na niemożność skupienia uwagi, ale po prostu przez zwykłego lenia. XD Aż wstyd, fu.
      O "Surowicy" miałabym zapomnieć?! Niet, niet, zbyt bardzo mi się ona podoba! (:
      Całuję!

      Usuń
  7. widzę, że masz kolejną niezdrową obsesję? kuba gierszał? no dobrze, niech będzie. co do rozdziału to jak mogłaś to zrobić biednemu antkowi? na taką karę na pewno nie zasłużył. jeszcze takie małe uwagi
    1. wiem, że to głupota, ale chyba w tamtych czasach nie było czegoś takiego jak panele, w domach były parkiety na podłodze. myślę ze panele to dość nowy wynalazek
    2.troszkę to dziwne ze justyna pojawia sie tak pozno skoro byla jej przyjaciolka, napomknij o niej gdzies bo wczesniej bylo tylko cos takiego ze ona nie miala przyjaciol tam czy cos w tym guscie
    3. wiesz za co lubie małgorzate? za to że nazywasz ją małgorzatą a nie małgosią czy gosią. czasami mi przeskadzają te zdrobnienia "tadzio" "staś" to brzmi troche dziwnie u doroslych ludzi, infantylnie.
    4. justyna nie mogla zwiedzac the globe bo teatr pierwsze spłoną, odbudowano go ale w 1644 zburzono i zrekonstruowano dopiero w 1997.
    mam nadzieje ze nie traktujesz tego jak krytyke, a nawet jeśli to konstruktywną :* :*
    wosik

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, że spamuję i generalnie trololololing uprawiam, ale chciałam napisać, że oczywiście z miłą chęcią surowicę ocenię. I na pewno będzie to ocena rozbudowana, a pojawi się pewnie jeszcze w tym tygodniu.
    Bajdełejem; przymieszasz się do "Fausta"... Super! Czekam na twoją opinię w takim razie :)

    OdpowiedzUsuń

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem