Dzisiaj krótko. Na dniach powinnam wstawić zaktualizowanego ebooka Surowicy. Dodatkowo przeprowadziłam na tym opowiadaniu wczoraj dosyć poważną operację, mam nadzieję z pozytywnym skutkiem. W szczególności mowa tu o pierwszych rozdziałach. No cóż, miłej lektury.
Rozdział XIII
Justyna
Emilka
spakowała swoje rzeczy na jutrzejszy bal oraz, jak poradziła jej matka, ubrania
na parę następnych dni. Elżbieta jednak zadecydowała, że przeprowadzą się całą
rodziną wraz z gośćmi i Anielką do sąsiadów, co było dosyć sporym
przedsięwzięciem.
Z
tego względu Tadeusz, Krzyś, pan Staś oraz dziadkowie oświadczyli, że nie chcąc
obarczać dobrodziejki sąsiadki, zamieszkają w mieście, w hotelu. Małgorzata
także się zadeklarowała, jednak po jakimś czasie, prawdopodobnie po namowach
matki, zmieniła zdanie i w godzinę później Emilka jechała powozem z nią, matką, ciotką,
Gabrysią i Anielką do sąsiedniej wsi, do Justyny i jej rodziców. Ogarniało ją
po trochu podniecenie, a po trochu stres na myśl o spotkaniu z przyjaciółką,
której nie widziała już ponad trzy lata.
—
Co to za ludzie, do których jedziemy? — zapytała ją Małgorzata.
—
Bardzo mili, pani Danuta i pan Franciszek. Mówię do nich „wujku” i „ciociu” —
wyjaśniła Emilka. — Przyjaźniłam się kiedyś z ich córką, ale wyjechała do
Londynu do szkoły.
Małgorzata
kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości te informacje.
—
Wcale nie chcę tu jechać. Nie chcę nikomu wchodzić na głowę. Wolałabym
zamieszkać w hotelu. Ale oczywiście wtrąciła się matka, że „jak to będzie
wyglądać” i powiedziała, że zgodzi się tylko pod warunkiem, że będę w jednym
pokoju z babcią. Mam dwadzieścia jeden lat, na litość Boską!
Emilka
uśmiechnęła się.
—
Nie przejmuj się. Przynajmniej będziemy miały swoje towarzystwo. Jeśli mam być
szczera, trochę boję się, co teraz będzie z tą Justyną.
Jej
strach okazał się nie być bezpodstawny. Gdy wysiadła z pierwszego powozu razem
z matką, kuzynką i bratem, ujrzała swoją dawną przyjaciółkę tuż przed głównym
wejściem do dworku. Stała przed matką i ojcem, wyższa, zgrabniejsza i
piękniejsza niż przed trzema laty; modnie, chociaż nieco po męsku ubrana w jasnobeżowe
cygaretki, dwurzędową srebrną kamizelkę i białą koszulę z pokaźnym żabotem. Wyprostowana,
z dumą wypinała pełną pierś, a jej rude włosy, ułożone w gładką falę, odbijały słabe
promienie słoneczne. Emilka uśmiechnęła się niepewnie i zbliżyła do przyjaciółki,
a gdy podeszła całkiem blisko, ujrzała grubą warstwę pudru przykrywającą
czerwone krostki i blizny na jej twarzy. Poczuła dziwny rodzaj satysfakcji, tak
szybko znajdując jakieś uchybienie w jej wyglądzie.
—
Emilko! Sto lat! — pisnęła, gdy dziewczyna dygnęła wcześniej grzecznie jej
rodzicom. Wzięły się w ramiona, a Justyna zostawiła na jej policzkach dwa
pocałunki.
—
Wydawać by się mogło, że więcej — odrzekła ironicznie Emilka, lecz Justyna
najwyraźniej nie zrozumiała. Uśmiechnęła się do Małgorzaty i podała jej rękę.
—
Tylko na jedną, dwie noce — tłumaczyła się ponownie Elżbieta. — Póki nie
zrobimy porządku z kanalizacją. Okropnie mnie to martwi. Boję się, że nam
ściany spleśnieją!
Nagle
Justyna podsunęła się do Emilki z dziwną miną.
—
Może to dobra okazja, by zrobić gruntowny remont tej ruiny — mruknęła jej na
ucho, wyglądając na niespeszoną.
—
Jak śmiesz! — syknęła.
—
Ale czemu się denerwujesz? — Justysia wzruszyła ramionami. — Przecież to tylko
żart. Och, Emilko, jesteś taka zabawna — zupełnie taka, jak cię zapamiętałam!
Chodź, pokażę Ci przepiękne pocztówki i zdjęcia z London. Byłam też w Manchester…
—
Manchesterze — poprawiła ją Emilka, słysząc sztuczny, udawany akcent.
—
Tak, w Manchester — pokiwała głową jej rozmówczyni, marszcząc brwi. — A co to
za różnica?
—
Żadna — odrzekła z przekąsem.
—
Jesteś jakaś obrażona. Nie moja wina, że wasza przedpotopowa kanalizacja się
zepsuła. Nie wyżywaj się na mnie. Cieszmy się ponownym spotkaniem!
Zaraz
jej twarz rozjaśniała, a w oczach zabłysły iskierki. Wyglądała na absolutnie
nieświadomą niechęci, jaką wzbudziła w starej przyjaciółce, lecz najwyraźniej
dobrze jej z tym było. Emilka uśmiechnęła się do niej prawie tak szczerze, jak
została powitana, po czym odwzajemniła uścisk dłoni Justysi i pozwoliła
poprowadzić się na górę. Mijała pachnące lakierem do drewna i kwiatami
korytarze, widziała też swoje odbicie w marmurowej podłodze, spoglądała z
podziwem na piękne meble, które kiedyś wydawały jej się przytulne, a które
kojarzyła z beztroskami dzieciństwa. Teraz jednak na usta cisnęła jej się, być
może popychana przez zazdrość, pogarda dla pychy i pustoty, którą ociekały
bogactwa.
Odwiedzali
czasami Troszewskich, lecz nie zaglądała w tę część domu od momentu, kiedy po
raz ostatni spędzała czas z Justyną w jej pokoju. Klasyczne, błyszczące meble
pachnące nietykalnością, smród przepychu, ład i porządek zaprowadzony na każdym
milimetrze podłogi doprowadzały ją do skrajnej irytacji, którą starała się ukryć.
—
Darling, gdybyś ty tam była — mówiła
Justyna rozmarzonym głosem. — Gdybyś ty to widziała! Rozpierało mnie
przeszywające heartbreak, gdy
wracałam do Polski. Właściwie żałuję, że nie nalegałam, by moi rodzice
przyjechali do mnie, ale mieliśmy odwiedzić dziadków… Absolutnie tego nie
rozumiem, przecież dziadków też mogli zabrać do London, nigdy tam nie byli, a
ja u nich milion razy. No, ale stało się! Znów powrót do tego smutnego,
zacofanego kraju. Jest tu tak awful,
tak wiejsko. Czujesz ten odór? Kazałam wszędzie postawić kwiaty i wypryskać
perfumami, no i staram się nie wychodzić na zewnątrz, bo wszędzie czuć to
łajno. Gdy byłam w London, jedyne miejsce, gdzie można było czuć takie zapachy,
to zoo, ale nawet tam to pachniało
subtelniej i jakoś tak… uroczo…
Emilka
parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
—
Śmiej się, ale tak jest. Really.
Zabiorę cię do London i już nigdy nie będziesz chciała tutaj wracać.
—
Chyba jednak wolałabym zostać w swoim domu.
—
A to dlaczego? — Justyna przekręciła klamkę i wpuściła dziewczynę do środka.
W
jej pokoju panował rodzaj artystycznego, modernistycznego bałaganu, który
porównać można było tylko z pracownią malarza. Ale zamiast płócien na ziemi
porozrzucane były ubrania, zamiast farb — kosmetyki, a zamiast rekwizytów czy
mis z owocami — wszelkiego rodzaju drobiazgi, takie jak Big-Ben na komodzie,
który, jak się potem okazało, wygrywał co godzinę hymn Wielkiej Brytanii,
miliony stert czasopism modowych i kobiecych, pluszowe misie, szklane kule z
miniaturowymi budyneczkami w środku i wiele innych.
—
Pardon moi — rzekła Justyna, biorąc z
podłogi parę gazet i przenosząc je na sofę. — Nie zdążyłam posprzątać.
—
No tak, nasz przyjazd był dla ciebie ogromnym zaskoczeniem — mruknęła Emilka z
sarkazmem.
—
Nie był, ale miałam dużo nauki do nadrobienia przez kilka ostatnich dni.
Przestań zadzierać nosa — odparła spokojnie. — Włączmy muzykę. Czego chcesz
posłuchać?
—
Nie wiem.
—
Podrzuć jakiś pomysł. Mam bardzo dużą kolekcję płyt! — Uśmiechnęła się Justyna.
— Czym, przyznam się szczerze, chciałam się przed tobą pochwalić. Podaj autora!
—
Bodo — zaproponowała Emilka, siadając w głębokim, miękkim fotelu.
—
Może coś… innego? — Justyna nie przepadała za jego muzyką.
—
Nalegam.
—Well, then — westchnęła Justysia,
szperając w szufladzie, aż wyciągnęła jedną z płyt i włożyła do odtwarzacza. Po
nastawieniu igły usłyszały pierwsze dźwięki utworu. Justyna kiwała głową,
rozsiadając się na szezlongu naprzeciwko Emilki. — Opowiadaj. Chcę usłyszeć
każdy szczegół z twojego życia z ostatnich trzech lat.
—
Nie wydarzyło się tak dużo, jak u ciebie. — odrzekła. Justysia roześmiała się
perliście. — Nie wiem, co chcesz usłyszeć.
—
Zakochałaś się wreszcie?
—
Ja… Ja… tak… sądzę — wyjąkała Emilka niepewnie.
—
W kim? — Justyna poderwała się, wytrzeszczając duże, wodniste oczy o piwnych
tęczówkach.
—
Sama nie wiem — przyznała szczerze, uderzona prawdziwością tego stwierdzenia. Przyjaciółka
ponownie się roześmiała i chociaż próbowała drążyć temat, nie dowiedziała się
nic więcej.
Po
obiedzie otworzyła walizkę ze swoimi rzeczami i wyciągnęła sukienkę, którą
dostała od pana Stasia. Gdy wpatrywała się w nią, powieszoną na drzwiach szafy, weszła do jej pokoju
Małgorzata.
—
Wszystkich jutro oszołomisz. Już widzę tłumy mężczyzn rzucających serca pod
twoje stopy.
Emilka
roześmiała się.
—
To byłby trochę makabryczny widok. Jak sceny z „Frankenstaina”.
Kuzynka
podeszła do niej i uśmiechnęła się, patrząc na koronki i falbanki swoimi
błyszczącymi, zielonymi oczami.
—
Mam nadzieję, że szybko wrócimy do was. Nie podobają mi się ci ludzie, a w
szczególności ich córeczka-trzpiotka. Wydaje mi się jakaś… głupawa.
—
Też chcę wrócić do domu — odrzekła Emilka. — Ale to tylko kilka dni.
—
O kilka za długo. Umrę do tego czasu i zamiast balu zrobicie stypę. A wtedy
obawiam się, że twoja przepiękna biała sukieneczka zmarnuje się i zjedzą ją
mole…
Dzień
następny rozpoczął się koszmarnie. Emilka spędziła cały ranek i okolice
południa, leżąc w swoim pokoju z chłodnymi okładami na czoło i mając wrażenie,
jakby w każdej chwili miało rozsadzić jej czaszkę. Jakby tego było mało, ciągle
słyszała tupot spieszących się stóp na korytarzu, w pokojach sąsiednich i tych
znajdujących się na górze, a z dołu dobiegały ją piskliwe rozmowy kobiet. Kilka
razy do jej pokoju wbiegła Justyna.
—
Mój Boże, Emilko, jakże ja ci zazdroszczę. My idziemy na jakiś… phi! Dancing do znajomych mamy. Aż czuję łzy
w oczach. Czemu jesteś smutna?
—
Głowa mi pęka…
—
Ale ty się zrobiłaś marudna… Mogłaby mnie boleć głowa do końca świata, jakbym
tylko dostała szansę na taki bal!
Justyna
zacisnęła wąskie wargi, patrząc w dal. Emilka dostrzegła spod swojego okładu
kilka piegów w okolicach uszu, których nie zdążyła zatuszować pudrem.
Przyjaciółka spuściła wzrok i spojrzała na swoje świeżo pomalowane na koralowo
paznokcie.
—
Och, mój lakier… Damn it!
—
Co ci się stało? — zapytała Emilka, wskazując podbródkiem na twarz Justyny.
—
Lakier mi nie dosechł i…
—
Mówię o cerze — uściśliła obolała dziewczyna. — Kiedyś była taka piękna.
Justysia
spąsowiała. Przewróciła oczami z zażenowaniem wypisanym na twarzy.
—
Półtora roku temu kupiłam taki specyfik… Miał sprawić, że znikną mi piegi.
Piegi wcale nie zniknęły, a zamiast tego nabawiłam się… tego czegoś…
—
I co, w London nie mają na to
lekarstwa? — zapytała drwiąco.
Troszewska
poderwała głowę ze zdziwieniem. Zmarszczyła brwi, a broda jej nieco zadrżała.
—
Jesteś nie do zniesienia — oświadczyła, a duże oczy wypełniły się łzami,
potęgując wrażenie wodnistości. — Ja moje krostki przykryję pudrem, ale ty ze
swoim zgorzknieniem możesz mieć poważne problemy!
Wyszła
z pokoju, trzaskając drzwiami.
Dwa
razy przyszła do niej Małgorzata, coraz bardziej gotowa i za każdym razem
piękniejsza, by zmienić okłady i przynieść leki i ziółka, ale migrena nie
przechodziła. W końcu Emilka zmuszona była zacząć przebierać się z pulsującym,
ogłuszającym bólem, chociaż ogarniała ją coraz silniejsza chęć, by zostać tego wieczoru
w domu — przynajmniej byłoby spokojnie.
Gdy
stała przed lustrem, zapinana suwakiem przez Anielkę i komplementowana przez
Małgosię, przypomniała sobie o Antku, lecz nie była w stanie myśleć z uczuciem
czaszki rozłupywanej na pół. Nie mogła sobie nawet przypomnieć rozmowy z Lucyną
z dnia poprzedniego, nie potrafiła więc przeanalizować, na ile słowa służki
mogły być kłamstwem. W tamtej chwili zarówno spotkanie z Antkiem, jak i bal
oraz sprawa pana Iwana wydawały jej się bardziej niż błahe.
Na
pół godziny przed wyjściem siedziała z męczeńskim wyrazem twarzy przed lustrem,
podczas gdy Małgosia próbowała zatuszować cienie pod jej oczami. Wtedy do jej
pokoju weszła Anielka z dziwną miną.
—
Kochanie, ktoś do ciebie przyszedł.
—
Kto?
Anielka
kazała jej po prostu zejść i tak też Emilka uczyniła. Gdy się ubrała i wyszła
na zewnątrz, zobaczyła smukłą, wysoką postać tuż za bramą. Od razu poznała w
niej Antka.
—
Antoś! — ucieszyła się i podbiegła. Spojrzała w rumianą twarz przyjaciela, co w
połączeniu z mroźnym powietrzem pozwoliło jej chociaż na trochę zapomnieć o
migrenie. — Antoś, głuptasie!
Chciała
go przytulić, ale nie wydawał się ani przez chwilę skory do czułych gestów.
Chociaż patrzył jej w oczy, wyczuwała dużo rezerwy w jego zachowaniu.
—
Ja tylko na trochę. Chciałem cię obaczyć. Przepraszam za wisiorek. Nie wiem, co
we mnie wstąpiło — chyba szatan jakiś rozum mi przyćmił, bo ja jak przez mgłę
to pamiętam… Nie wiesz, jak mi okropnie.
—
Przestań, głuptasie, to nic ważnego… —
Urwała, przygryzając wargi i patrząc na wyniszczoną, czerwoną od mrozu twarz
chłopca. Antek westchnął głęboko i ukrył twarz w dłoniach, pocierając nimi
policzki i czoło. — Dlaczego to zrobiłeś? — Pokręcił tylko głową. — Powiedz mi.
Dlaczego wziąłeś ten wisiorek?
—
Nie zrozumiesz. Nie, nie zrozumiesz…
—
Brakowało ci pieniędzy?
—
Nie naciskaj. Nie zrozumiesz.
—
Zaryzykuj — poprosiła. — Powiedz mi, przecież jestem twoją… twoją przyjaciółką.
Kręcił
głową.
—
Kiedy ja sam nie rozumię, to jak ty masz zrozumieć? Nie, nie proś mnie. Nie
powiem.
—
Antek…
—
Może kiedyś, innym razem. Nie dziś.
Ręce
zacisnął w kieszeniach, lecz nie spuszczał wzroku z jej twarzy, jakby widział
ją po raz pierwszy od wielu lat i próbował przypomnieć sobie, skąd zna te rysy…
Nim dobrze się zastanowiła, podeszła bliżej i przytuliła się mocno do jego
zmarzniętej, chudej sylwetki. W pierwszej chwili wyglądało na to, że był
zaskoczony, lecz po chwili wyciągnął ręce i przycisnął ją do siebie.
—
Muszę iść. Tylko za ten wisiorek chciałem… — powiedział cicho. Emilka podniosła
głowę, by spojrzeć na jego zaróżowioną twarz. Ułożył dłonie na jej
przedramionach, dłonie o skórze — jak dobrze pamiętała, bo przecież nie mogła
tego czuć przez warstwę kożucha — twardej i szorstkiej, takiej, jaką powinien
mieć mężczyzna. Spojrzała mu w oczy z dołu, a chłopak uśmiechał się bardzo
smutno, sprawiając, że gardło Emilki zaciskało się niemalże do bólu. Na jego
kwadratowej szczęce nie dostrzegła zarostu, rozbawił ją za to szron pokrywający
od oddechu długie, nieco dziewczęce rzęsy Antka.
—
Ale gdzie idziesz? Gdzie byłeś i dlaczego tak szybko zniknąłeś? Anielka mówiła,
że… że chciałeś sobie zrobić krzywdę… — Antek przestał się uśmiechać,
poczerwieniał jeszcze bardziej i już otwierał usta, gdy Emilka wypaliła
ponownie. — Wiesz, co mi Lucyna powiedziała?
Na
jej imię jakby rozluźnił uścisk.
—
Tak, dobrze ci powiedziała. Emilko, nie złość się na mnie. Wiem teraz, że to
wszystko głupie.
—
Co głupie?
—
To, co chciałem, by było. Teraz wyjeżdżam, będę daleko, tam mam zapewnioną
pracę, tam się przeprowadzamy z ciotką. Miało mnie tu w ogóle nie być, ale
wróciłem po Lucynę. Nie jest tak głupia, jak sądzisz. Będziesz szczęśliwa z kim
innym.
—
Antek… Antoś, ja nic nie rozumiem…
—
No właśnie — nie rozumiesz… — westchnął, dotykając jej policzka, po którym
spływały łzy. Zawahał się, zanim znów otworzył usta. — Muszę iść, nie zatrzymuj
mnie. Nie mogę tutaj dłużej. Przestań płakać. Puść. Naprawdę muszę iść. Żegnaj.
Te
kilka urywanych, krótkich zdań, chociaż zrozumiałych, wydawało jej się
wymówionych w obcym języku. Wyszarpnął ramię z jej uścisku i wsiadł na
nieosiodłanego konia, trzymając go za grzywę i popędzając piętami, aż zniknął
za zakrętem, najpierw on, a potem dźwięk kopyt uderzających o zamarznięte
podłoże.
Hej, faktycznie krótko. Ale tytuł mi się spodobał, daje do zrozumienia, że w tym rozdziale poznamy - niemalże osobiście! - Justynę. Prawdę mówiąc, spodziewałam się w pewnym sensie takiej właśnie postaci: nieco próżnej, trochę pustej, pełnej pogardy dla wsi. I Polski. Szalenie pasuje do niej ten pseudoangielski akcent. Jedyne, na co mogę pokręcić nosem, to trochę schematyczna kreacja postaci, pozbawiona właściwie jakiejkolwiek głębi, choć z własnego (uch!) doświadczenia wiem, że i takie panny istnieją.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie zaś zaskoczył mnie przyjazd Antka. Jego postawa w ogóle mnie irytuje, choć właściwie wyboru nie ma. Dreszcz mnie przeszył przy jego ostatnich słowach, aż mi się tak przykro zrobiło, chyba nie mniej niż Emilce. Aż nie wierzę w to, co się dzieje, bo naprawdę lubiłam Antka i nawet nie przestałam po tym, co zrobił, więc tym bardziej żal, że odchodzi. Aż mi słów brak, nosz.
Dodam jeszcze, że podobał mi się opis Justyny, gdy Emilka zobaczyła ją pierwszy raz po tak długiej rozłące, ale z drugiej strony nieco brakowało mi paru zdań więcej na temat tego, co Emilka poczuła na widok byłej przyjaciółki. Przypływ złości, że nie pisała, zawód jej wyglądem? Potem piszesz tylko, że poczuła satysfakcję, zauważywszy wady w wyglądzie Justyny. Ale skąd ta satysfakcja, dlaczego? Nie poczuła nic więcej prócz tego?
Kłaniam się i czekam na następny rozdział,
p.
Cóż, nic nie poradzę na Twoje odczucia dot. kreacji Justyny, mogę tylko przypomnieć, że narracja jest przesiąknięta osądami Emilki, nie narratora neutralnego. Buźka :)
UsuńWiem, wiem, pamiętam o tym, że wszystko jest z perspektywy Emilki, ale jednak trochę mnie ta kwestia gryzła podczas czytania. :x
UsuńNo cóż, oddam Justynie honor innym razem :)
UsuńJustyna zachowuje się jak ten „typowy Polak” żartów, co to wyjechał do „London” i po tygodniu zapomniał polskiego. Co prawda ona była w Anglii trzy lata, co nie zmienia faktu, że jej wypowiedzi i angielskie wtrącenia są takie zabawne.
OdpowiedzUsuńUszczypliwości Emilki były takie urocze… Chociaż, jak ja bym miała spędzać czas z taką lalą jak Justyna, to chyba poszłoby na noże.
Ja też nie rozumiem Antka. No nie rozumiem faceta ni w ząb.
BTW: Jak można nie lubić Bodo?! :)
Widziałam nowy szablon już parę dni temu, ale postanowiłam poczekać na rozdział :) Trochę dziwnie, że całe menu jest zepchnięte na sam dół, wręcz się tam nie mieści.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, czy akcja Surowicy dotrze do czasów II wojny światowej. Widzę, że wplatasz nowe postacie, teraz ta Justyna, ciekawe, czy odegra jakąś większą rolę, czy jest tylko postacią epizodyczną. I w ogóle pytanie, które sobie zadaję: do czego zmierza akcja Surowicy? Niby do wyjaśnienia zagadki śmierci pani Białeckiej, ale jakoś Ci się do tego nie pali... Opisujesz sobie normalne, codzienne życie, coraz więcej malutkich wątków, Małgorzata, ciotki, teraz Troszewscy. Jakoś tak nudnawo, leniwie się zrobiło. Justysi w ogóle nie łykam, chętnie poczytałabym sobie o podkochiwaniu się Emilki w panu Iwanie... mrr. Dziewczęce zauroczenie dużo starszym mężczyzną. Na początku była taka sytuacja, Lucynka z Iwanem w oborze. Myślałam że to zapoczątkuje eksplozję uczuć Emilki. Nie, żeby je jawnie okazywała... Ale mogłabyś więcej się na nich skupić. Bo teraz to już pewne, że Emilka się w nim kocha! Jak powiedziała Justysi, że zakochała się, ale nie wie w kim... Na pewno przebiegł jej przez myśl Antek, ale również pan Iwan. Stasia odrzucam. Niech wreszcie Iwan przyjedzie! :C
Emilka nie skończyła jeszcze 15 lat! :) Mogłoby to zakrawać o brak smaku.
OdpowiedzUsuńZadałaś ciekawe pytanie - do czego dąży Surowica... Rzeczywiście, ciężko jest dostrzec jakiś konkretny motyw, jednak głównym jest przeszłość i osobowość Iwana. Po ok. 20-stym rozdziale zaczyna się wszystko ładnie klarować, co może teraz wydawać się jakąś przepaścią, jednak sama zobaczysz, że to tylko wrażenie.
Och, jak dziwnie, że publikuje się opowiadanie w częściach. Jak ma się wszystko na raz, na pytania przychodzą odpowiedzi w tekście. No dobrze, już nie ględzę. Dziękuję za jak zwykle ekspresowy odzew :)
Bardzo mi się spodobała postać Justyny, jej zachowanie było bardzo autentyczne. Tak samo zresztą jak reakcje Emilki. Tęsknię tylko za panem Iwanem. Bardzo. ;C
OdpowiedzUsuńA poza tym przepiękny szablon!
Na http://wszechstronni.blogspot.com/ pojawiła się ocena twojego bloga. Zapraszam!
OdpowiedzUsuńWitaj suszaku! Rozdział podobał mi się niezwykle, ogólnie chyba twój stary, dobry styl zrobił "come back" (albo przynajmniej zaczął oddychać spokojniej), z czego się bardzo cieszę, bo to właśnie w nim się zakochałam od pierwszego wejrzenia.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wprowadziłaś kogoś do opowiadania takiego jak Justyna - osobę pogmatwaną, chaotyczną, szukającej uciechy w rzeczach materialnych i zagranicznych. Jest tak prawdziwa i dodaje pewnej świeżości do opowiadania. Chwalę też zabieg wtrącenia wyrazów obcego pochodzenia. Ot, po prostu pasujący do osobowości Justynki. Ciekawe czy nadasz jej jakiegoś większego wykładu do fabuły.
Nie dziwię się, że Emilka czuła się tak jak się czuła. Podobało mi się, że spojrzała na dom całkowicie innym okiem. W końcu dziecięce spojrzenie różni się całkowicie od tego nastoletniego i ma całkowicie inny wydźwięk. Co prawda nie zawsze, ale bardzo często.
Poczułam nieopisaną ulgę, gdy Antoś spotkał się z Emilką, ale szlag mnie chciał trafić, gdy odjechał zostawiając setek niedomówień i wachlarz niedosytu. Ciekawe czy ich drogi znów się niegdyś skrzyżują.
Uff, czekam na powrót Iwana, jak zresztą pewnie większość czytelników i kolejną eksplozję uczuć. Mam nadzieję, że pan Staś nie będzie wielką przeszkodą, aczkolwiek chcę, żeby jednak jakoś był. W końcu nic w życiu nie przychodził łatwo, prawda? ^^
Czekam na rozdział następny! ;*
PS. Muszę zajrzeć jeszcze raz do pierwszy rozdziałów ^^
Prosiłaś o informację o pobraniu pdf'a "gdzieś na blogu", toteż tu chyba może być, więc informuję: pobrałam, czytam i się odezwę, jak skończę. ^^
OdpowiedzUsuńOjojojoj nie! Ta wersja jest MOCNO nieaktualna. Miałam ją dzisiaj wywalić, bo wproadziłam tyle zmian, że głowa boli. Odezwij się do mnie na 2602953 lub email m.haranczuk [ małpa ] gmail.com...
Usuńhej suszak, francuskie buziaki :*
OdpowiedzUsuńmam pol h na kompie bz pl znakow, wiec przyszlam Ci powiedziec czesc i spadam :* moze sie odezwe bardziej w likend/gdy zalatwie sb neta.
smirek
Dzień dobry Suszak! Jestem tutaj nową Czytelniczką i niewątpliwie zostanę na dłużej. Czytam Twój blog już od paru rozdziałów,ale dotąd nie komentowałam, bo przenosiłam swój własny blog. Ja również piszę opowiadania. Nieco inne w typie, bo o dalszych losach bohaterów różnych książek, zresztą może zajrzysz i do mnie i Ci się spodoba? www.opowiadania-mandragory.blogspot.com Zapraszam serdecznie. Komentarze mile widziane, choć niekonieczne, ale byłoby mi bardzo miło zyskać nową Czytelniczkę:-)Tym bardziej, że mam top zawsze miłe dla Autora. Surowica to piękne opowiadanie! Szczególnie polubiłam postać Emilki. Czekam na ciąg dalszy i zapraszam do mnie!
OdpowiedzUsuń