dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

2 września 2012

016. SUROWICA (13)

Kliknij tutaj, aby przeczytać notkę upamiętniającą wybuch II wojny światowej.

Dzisiaj krótko. Na dniach powinnam wstawić zaktualizowanego ebooka Surowicy. Dodatkowo przeprowadziłam na tym opowiadaniu wczoraj dosyć poważną operację, mam nadzieję z pozytywnym skutkiem. W szczególności mowa tu o pierwszych rozdziałach. No cóż, miłej lektury.

Rozdział XIII

Justyna


Emilka spakowała swoje rzeczy na jutrzejszy bal oraz, jak poradziła jej matka, ubrania na parę następnych dni. Elżbieta jednak zadecydowała, że przeprowadzą się całą rodziną wraz z gośćmi i Anielką do sąsiadów, co było dosyć sporym przedsięwzięciem.
Z tego względu Tadeusz, Krzyś, pan Staś oraz dziadkowie oświadczyli, że nie chcąc obarczać dobrodziejki sąsiadki, zamieszkają w mieście, w hotelu. Małgorzata także się zadeklarowała, jednak po jakimś czasie, prawdopodobnie po namowach matki, zmieniła zdanie i w godzinę później Emilka jechała powozem z nią, matką, ciotką, Gabrysią i Anielką do sąsiedniej wsi, do Justyny i jej rodziców. Ogarniało ją po trochu podniecenie, a po trochu stres na myśl o spotkaniu z przyjaciółką, której nie widziała już ponad trzy lata.
— Co to za ludzie, do których jedziemy? — zapytała ją Małgorzata.
— Bardzo mili, pani Danuta i pan Franciszek. Mówię do nich „wujku” i „ciociu” — wyjaśniła Emilka. — Przyjaźniłam się kiedyś z ich córką, ale wyjechała do Londynu do szkoły.
Małgorzata kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości te informacje.
— Wcale nie chcę tu jechać. Nie chcę nikomu wchodzić na głowę. Wolałabym zamieszkać w hotelu. Ale oczywiście wtrąciła się matka, że „jak to będzie wyglądać” i powiedziała, że zgodzi się tylko pod warunkiem, że będę w jednym pokoju z babcią. Mam dwadzieścia jeden lat, na litość Boską!
Emilka uśmiechnęła się.
— Nie przejmuj się. Przynajmniej będziemy miały swoje towarzystwo. Jeśli mam być szczera, trochę boję się, co teraz będzie z tą Justyną.
Jej strach okazał się nie być bezpodstawny. Gdy wysiadła z pierwszego powozu razem z matką, kuzynką i bratem, ujrzała swoją dawną przyjaciółkę tuż przed głównym wejściem do dworku. Stała przed matką i ojcem, wyższa, zgrabniejsza i piękniejsza niż przed trzema laty; modnie, chociaż nieco po męsku ubrana w jasnobeżowe cygaretki, dwurzędową srebrną kamizelkę i białą koszulę z pokaźnym żabotem. Wyprostowana, z dumą wypinała pełną pierś, a jej rude włosy, ułożone w gładką falę, odbijały słabe promienie słoneczne. Emilka uśmiechnęła się niepewnie i zbliżyła do przyjaciółki, a gdy podeszła całkiem blisko, ujrzała grubą warstwę pudru przykrywającą czerwone krostki i blizny na jej twarzy. Poczuła dziwny rodzaj satysfakcji, tak szybko znajdując jakieś uchybienie w jej wyglądzie.
— Emilko! Sto lat! — pisnęła, gdy dziewczyna dygnęła wcześniej grzecznie jej rodzicom. Wzięły się w ramiona, a Justyna zostawiła na jej policzkach dwa pocałunki.
— Wydawać by się mogło, że więcej — odrzekła ironicznie Emilka, lecz Justyna najwyraźniej nie zrozumiała. Uśmiechnęła się do Małgorzaty i podała jej rękę.
— Tylko na jedną, dwie noce — tłumaczyła się ponownie Elżbieta. — Póki nie zrobimy porządku z kanalizacją. Okropnie mnie to martwi. Boję się, że nam ściany spleśnieją!
Nagle Justyna podsunęła się do Emilki z dziwną miną.
— Może to dobra okazja, by zrobić gruntowny remont tej ruiny — mruknęła jej na ucho, wyglądając na niespeszoną.
— Jak śmiesz! — syknęła.
— Ale czemu się denerwujesz? — Justysia wzruszyła ramionami. — Przecież to tylko żart. Och, Emilko, jesteś taka zabawna — zupełnie taka, jak cię zapamiętałam! Chodź, pokażę Ci przepiękne pocztówki i zdjęcia z London. Byłam też w Manchester…
— Manchesterze — poprawiła ją Emilka, słysząc sztuczny, udawany akcent.
— Tak, w Manchester — pokiwała głową jej rozmówczyni, marszcząc brwi. — A co to za różnica?
— Żadna — odrzekła z przekąsem.
— Jesteś jakaś obrażona. Nie moja wina, że wasza przedpotopowa kanalizacja się zepsuła. Nie wyżywaj się na mnie. Cieszmy się ponownym spotkaniem!
Zaraz jej twarz rozjaśniała, a w oczach zabłysły iskierki. Wyglądała na absolutnie nieświadomą niechęci, jaką wzbudziła w starej przyjaciółce, lecz najwyraźniej dobrze jej z tym było. Emilka uśmiechnęła się do niej prawie tak szczerze, jak została powitana, po czym odwzajemniła uścisk dłoni Justysi i pozwoliła poprowadzić się na górę. Mijała pachnące lakierem do drewna i kwiatami korytarze, widziała też swoje odbicie w marmurowej podłodze, spoglądała z podziwem na piękne meble, które kiedyś wydawały jej się przytulne, a które kojarzyła z beztroskami dzieciństwa. Teraz jednak na usta cisnęła jej się, być może popychana przez zazdrość, pogarda dla pychy i pustoty, którą ociekały bogactwa.
Odwiedzali czasami Troszewskich, lecz nie zaglądała w tę część domu od momentu, kiedy po raz ostatni spędzała czas z Justyną w jej pokoju. Klasyczne, błyszczące meble pachnące nietykalnością, smród przepychu, ład i porządek zaprowadzony na każdym milimetrze podłogi doprowadzały ją do skrajnej irytacji, którą starała się ukryć.
Darling, gdybyś ty tam była — mówiła Justyna rozmarzonym głosem. — Gdybyś ty to widziała! Rozpierało mnie przeszywające heartbreak, gdy wracałam do Polski. Właściwie żałuję, że nie nalegałam, by moi rodzice przyjechali do mnie, ale mieliśmy odwiedzić dziadków… Absolutnie tego nie rozumiem, przecież dziadków też mogli zabrać do London, nigdy tam nie byli, a ja u nich milion razy. No, ale stało się! Znów powrót do tego smutnego, zacofanego kraju. Jest tu tak awful, tak wiejsko. Czujesz ten odór? Kazałam wszędzie postawić kwiaty i wypryskać perfumami, no i staram się nie wychodzić na zewnątrz, bo wszędzie czuć to łajno. Gdy byłam w London, jedyne miejsce, gdzie można było czuć takie zapachy, to zoo, ale nawet tam to pachniało subtelniej i jakoś tak… uroczo…
Emilka parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
— Śmiej się, ale tak jest. Really. Zabiorę cię do London i już nigdy nie będziesz chciała tutaj wracać.
— Chyba jednak wolałabym zostać w swoim domu.
— A to dlaczego? — Justyna przekręciła klamkę i wpuściła dziewczynę do środka.
W jej pokoju panował rodzaj artystycznego, modernistycznego bałaganu, który porównać można było tylko z pracownią malarza. Ale zamiast płócien na ziemi porozrzucane były ubrania, zamiast farb — kosmetyki, a zamiast rekwizytów czy mis z owocami — wszelkiego rodzaju drobiazgi, takie jak Big-Ben na komodzie, który, jak się potem okazało, wygrywał co godzinę hymn Wielkiej Brytanii, miliony stert czasopism modowych i kobiecych, pluszowe misie, szklane kule z miniaturowymi budyneczkami w środku i wiele innych.
Pardon moi — rzekła Justyna, biorąc z podłogi parę gazet i przenosząc je na sofę. — Nie zdążyłam posprzątać.
— No tak, nasz przyjazd był dla ciebie ogromnym zaskoczeniem — mruknęła Emilka z sarkazmem.
— Nie był, ale miałam dużo nauki do nadrobienia przez kilka ostatnich dni. Przestań zadzierać nosa — odparła spokojnie. — Włączmy muzykę. Czego chcesz posłuchać?
— Nie wiem.
— Podrzuć jakiś pomysł. Mam bardzo dużą kolekcję płyt! — Uśmiechnęła się Justyna. — Czym, przyznam się szczerze, chciałam się przed tobą pochwalić. Podaj autora!
— Bodo — zaproponowała Emilka, siadając w głębokim, miękkim fotelu.
— Może coś… innego? — Justyna nie przepadała za jego muzyką.
— Nalegam.
Well, then — westchnęła Justysia, szperając w szufladzie, aż wyciągnęła jedną z płyt i włożyła do odtwarzacza. Po nastawieniu igły usłyszały pierwsze dźwięki utworu. Justyna kiwała głową, rozsiadając się na szezlongu naprzeciwko Emilki. — Opowiadaj. Chcę usłyszeć każdy szczegół z twojego życia z ostatnich trzech lat.
— Nie wydarzyło się tak dużo, jak u ciebie. — odrzekła. Justysia roześmiała się perliście. — Nie wiem, co chcesz usłyszeć.
— Zakochałaś się wreszcie?
— Ja… Ja… tak… sądzę — wyjąkała Emilka niepewnie.
— W kim? — Justyna poderwała się, wytrzeszczając duże, wodniste oczy o piwnych tęczówkach.
— Sama nie wiem — przyznała szczerze, uderzona prawdziwością tego stwierdzenia. Przyjaciółka ponownie się roześmiała i chociaż próbowała drążyć temat, nie dowiedziała się nic więcej.
Po obiedzie otworzyła walizkę ze swoimi rzeczami i wyciągnęła sukienkę, którą dostała od pana Stasia. Gdy wpatrywała się w nią, powieszoną na  drzwiach szafy, weszła do jej pokoju Małgorzata.
— Wszystkich jutro oszołomisz. Już widzę tłumy mężczyzn rzucających serca pod twoje stopy.
Emilka roześmiała się.
— To byłby trochę makabryczny widok. Jak sceny z „Frankenstaina”.
Kuzynka podeszła do niej i uśmiechnęła się, patrząc na koronki i falbanki swoimi błyszczącymi, zielonymi oczami.
— Mam nadzieję, że szybko wrócimy do was. Nie podobają mi się ci ludzie, a w szczególności ich córeczka-trzpiotka. Wydaje mi się jakaś… głupawa.
— Też chcę wrócić do domu — odrzekła Emilka. — Ale to tylko kilka dni.
— O kilka za długo. Umrę do tego czasu i zamiast balu zrobicie stypę. A wtedy obawiam się, że twoja przepiękna biała sukieneczka zmarnuje się i zjedzą ją mole…

Dzień następny rozpoczął się koszmarnie. Emilka spędziła cały ranek i okolice południa, leżąc w swoim pokoju z chłodnymi okładami na czoło i mając wrażenie, jakby w każdej chwili miało rozsadzić jej czaszkę. Jakby tego było mało, ciągle słyszała tupot spieszących się stóp na korytarzu, w pokojach sąsiednich i tych znajdujących się na górze, a z dołu dobiegały ją piskliwe rozmowy kobiet. Kilka razy do jej pokoju wbiegła Justyna.
— Mój Boże, Emilko, jakże ja ci zazdroszczę. My idziemy na jakiś… phi! Dancing do znajomych mamy. Aż czuję łzy w oczach. Czemu jesteś smutna?
— Głowa mi pęka…
— Ale ty się zrobiłaś marudna… Mogłaby mnie boleć głowa do końca świata, jakbym tylko dostała szansę na taki bal!
Justyna zacisnęła wąskie wargi, patrząc w dal. Emilka dostrzegła spod swojego okładu kilka piegów w okolicach uszu, których nie zdążyła zatuszować pudrem. Przyjaciółka spuściła wzrok i spojrzała na swoje świeżo pomalowane na koralowo paznokcie.
— Och, mój lakier… Damn it!
— Co ci się stało? — zapytała Emilka, wskazując podbródkiem na twarz Justyny.
— Lakier mi nie dosechł i…
— Mówię o cerze — uściśliła obolała dziewczyna. — Kiedyś była taka piękna.
Justysia spąsowiała. Przewróciła oczami z zażenowaniem wypisanym na twarzy.
— Półtora roku temu kupiłam taki specyfik… Miał sprawić, że znikną mi piegi. Piegi wcale nie zniknęły, a zamiast tego nabawiłam się… tego czegoś…
— I co, w London nie mają na to lekarstwa? — zapytała drwiąco.
Troszewska poderwała głowę ze zdziwieniem. Zmarszczyła brwi, a broda jej nieco zadrżała.
— Jesteś nie do zniesienia — oświadczyła, a duże oczy wypełniły się łzami, potęgując wrażenie wodnistości. — Ja moje krostki przykryję pudrem, ale ty ze swoim zgorzknieniem możesz mieć poważne problemy!
Wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.

Dwa razy przyszła do niej Małgorzata, coraz bardziej gotowa i za każdym razem piękniejsza, by zmienić okłady i przynieść leki i ziółka, ale migrena nie przechodziła. W końcu Emilka zmuszona była zacząć przebierać się z pulsującym, ogłuszającym bólem, chociaż ogarniała ją coraz silniejsza chęć, by zostać tego wieczoru w domu — przynajmniej byłoby spokojnie.
Gdy stała przed lustrem, zapinana suwakiem przez Anielkę i komplementowana przez Małgosię, przypomniała sobie o Antku, lecz nie była w stanie myśleć z uczuciem czaszki rozłupywanej na pół. Nie mogła sobie nawet przypomnieć rozmowy z Lucyną z dnia poprzedniego, nie potrafiła więc przeanalizować, na ile słowa służki mogły być kłamstwem. W tamtej chwili zarówno spotkanie z Antkiem, jak i bal oraz sprawa pana Iwana wydawały jej się bardziej niż błahe.
Na pół godziny przed wyjściem siedziała z męczeńskim wyrazem twarzy przed lustrem, podczas gdy Małgosia próbowała zatuszować cienie pod jej oczami. Wtedy do jej pokoju weszła Anielka z dziwną miną.
— Kochanie, ktoś do ciebie przyszedł.
— Kto?
Anielka kazała jej po prostu zejść i tak też Emilka uczyniła. Gdy się ubrała i wyszła na zewnątrz, zobaczyła smukłą, wysoką postać tuż za bramą. Od razu poznała w niej Antka.
— Antoś! — ucieszyła się i podbiegła. Spojrzała w rumianą twarz przyjaciela, co w połączeniu z mroźnym powietrzem pozwoliło jej chociaż na trochę zapomnieć o migrenie. — Antoś, głuptasie!
Chciała go przytulić, ale nie wydawał się ani przez chwilę skory do czułych gestów. Chociaż patrzył jej w oczy, wyczuwała dużo rezerwy w jego zachowaniu.
— Ja tylko na trochę. Chciałem cię obaczyć. Przepraszam za wisiorek. Nie wiem, co we mnie wstąpiło — chyba szatan jakiś rozum mi przyćmił, bo ja jak przez mgłę to pamiętam… Nie wiesz, jak mi okropnie.
— Przestań, głuptasie, to nic ważnego…  — Urwała, przygryzając wargi i patrząc na wyniszczoną, czerwoną od mrozu twarz chłopca. Antek westchnął głęboko i ukrył twarz w dłoniach, pocierając nimi policzki i czoło. — Dlaczego to zrobiłeś? — Pokręcił tylko głową. — Powiedz mi. Dlaczego wziąłeś ten wisiorek?
— Nie zrozumiesz. Nie, nie zrozumiesz…
— Brakowało ci pieniędzy?
— Nie naciskaj. Nie zrozumiesz.
— Zaryzykuj — poprosiła. — Powiedz mi, przecież jestem twoją… twoją przyjaciółką.
Kręcił głową.
— Kiedy ja sam nie rozumię, to jak ty masz zrozumieć? Nie, nie proś mnie. Nie powiem.
— Antek…
— Może kiedyś, innym razem. Nie dziś.
Ręce zacisnął w kieszeniach, lecz nie spuszczał wzroku z jej twarzy, jakby widział ją po raz pierwszy od wielu lat i próbował przypomnieć sobie, skąd zna te rysy… Nim dobrze się zastanowiła, podeszła bliżej i przytuliła się mocno do jego zmarzniętej, chudej sylwetki. W pierwszej chwili wyglądało na to, że był zaskoczony, lecz po chwili wyciągnął ręce i przycisnął ją  do siebie.
— Muszę iść. Tylko za ten wisiorek chciałem… — powiedział cicho. Emilka podniosła głowę, by spojrzeć na jego zaróżowioną twarz. Ułożył dłonie na jej przedramionach, dłonie o skórze — jak dobrze pamiętała, bo przecież nie mogła tego czuć przez warstwę kożucha — twardej i szorstkiej, takiej, jaką powinien mieć mężczyzna. Spojrzała mu w oczy z dołu, a chłopak uśmiechał się bardzo smutno, sprawiając, że gardło Emilki zaciskało się niemalże do bólu. Na jego kwadratowej szczęce nie dostrzegła zarostu, rozbawił ją za to szron pokrywający od oddechu długie, nieco dziewczęce rzęsy Antka.
— Ale gdzie idziesz? Gdzie byłeś i dlaczego tak szybko zniknąłeś? Anielka mówiła, że… że chciałeś sobie zrobić krzywdę… — Antek przestał się uśmiechać, poczerwieniał jeszcze bardziej i już otwierał usta, gdy Emilka wypaliła ponownie. — Wiesz, co mi Lucyna powiedziała?
Na jej imię jakby rozluźnił uścisk.
— Tak, dobrze ci powiedziała. Emilko, nie złość się na mnie. Wiem teraz, że to wszystko głupie.
— Co głupie?
— To, co chciałem, by było. Teraz wyjeżdżam, będę daleko, tam mam zapewnioną pracę, tam się przeprowadzamy z ciotką. Miało mnie tu w ogóle nie być, ale wróciłem po Lucynę. Nie jest tak głupia, jak sądzisz. Będziesz szczęśliwa z kim innym.
— Antek… Antoś, ja nic nie rozumiem…
— No właśnie — nie rozumiesz… — westchnął, dotykając jej policzka, po którym spływały łzy. Zawahał się, zanim znów otworzył usta. — Muszę iść, nie zatrzymuj mnie. Nie mogę tutaj dłużej. Przestań płakać. Puść. Naprawdę muszę iść. Żegnaj.
Te kilka urywanych, krótkich zdań, chociaż zrozumiałych, wydawało jej się wymówionych w obcym języku. Wyszarpnął ramię z jej uścisku i wsiadł na nieosiodłanego konia, trzymając go za grzywę i popędzając piętami, aż zniknął za zakrętem, najpierw on, a potem dźwięk kopyt uderzających o zamarznięte podłoże.

14 komentarzy:

  1. Hej, faktycznie krótko. Ale tytuł mi się spodobał, daje do zrozumienia, że w tym rozdziale poznamy - niemalże osobiście! - Justynę. Prawdę mówiąc, spodziewałam się w pewnym sensie takiej właśnie postaci: nieco próżnej, trochę pustej, pełnej pogardy dla wsi. I Polski. Szalenie pasuje do niej ten pseudoangielski akcent. Jedyne, na co mogę pokręcić nosem, to trochę schematyczna kreacja postaci, pozbawiona właściwie jakiejkolwiek głębi, choć z własnego (uch!) doświadczenia wiem, że i takie panny istnieją.
    Absolutnie zaś zaskoczył mnie przyjazd Antka. Jego postawa w ogóle mnie irytuje, choć właściwie wyboru nie ma. Dreszcz mnie przeszył przy jego ostatnich słowach, aż mi się tak przykro zrobiło, chyba nie mniej niż Emilce. Aż nie wierzę w to, co się dzieje, bo naprawdę lubiłam Antka i nawet nie przestałam po tym, co zrobił, więc tym bardziej żal, że odchodzi. Aż mi słów brak, nosz.
    Dodam jeszcze, że podobał mi się opis Justyny, gdy Emilka zobaczyła ją pierwszy raz po tak długiej rozłące, ale z drugiej strony nieco brakowało mi paru zdań więcej na temat tego, co Emilka poczuła na widok byłej przyjaciółki. Przypływ złości, że nie pisała, zawód jej wyglądem? Potem piszesz tylko, że poczuła satysfakcję, zauważywszy wady w wyglądzie Justyny. Ale skąd ta satysfakcja, dlaczego? Nie poczuła nic więcej prócz tego?
    Kłaniam się i czekam na następny rozdział,

    p.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nic nie poradzę na Twoje odczucia dot. kreacji Justyny, mogę tylko przypomnieć, że narracja jest przesiąknięta osądami Emilki, nie narratora neutralnego. Buźka :)

      Usuń
    2. Wiem, wiem, pamiętam o tym, że wszystko jest z perspektywy Emilki, ale jednak trochę mnie ta kwestia gryzła podczas czytania. :x

      Usuń
    3. No cóż, oddam Justynie honor innym razem :)

      Usuń
  2. Justyna zachowuje się jak ten „typowy Polak” żartów, co to wyjechał do „London” i po tygodniu zapomniał polskiego. Co prawda ona była w Anglii trzy lata, co nie zmienia faktu, że jej wypowiedzi i angielskie wtrącenia są takie zabawne.
    Uszczypliwości Emilki były takie urocze… Chociaż, jak ja bym miała spędzać czas z taką lalą jak Justyna, to chyba poszłoby na noże.
    Ja też nie rozumiem Antka. No nie rozumiem faceta ni w ząb.
    BTW: Jak można nie lubić Bodo?! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałam nowy szablon już parę dni temu, ale postanowiłam poczekać na rozdział :) Trochę dziwnie, że całe menu jest zepchnięte na sam dół, wręcz się tam nie mieści.

    Ciekawi mnie, czy akcja Surowicy dotrze do czasów II wojny światowej. Widzę, że wplatasz nowe postacie, teraz ta Justyna, ciekawe, czy odegra jakąś większą rolę, czy jest tylko postacią epizodyczną. I w ogóle pytanie, które sobie zadaję: do czego zmierza akcja Surowicy? Niby do wyjaśnienia zagadki śmierci pani Białeckiej, ale jakoś Ci się do tego nie pali... Opisujesz sobie normalne, codzienne życie, coraz więcej malutkich wątków, Małgorzata, ciotki, teraz Troszewscy. Jakoś tak nudnawo, leniwie się zrobiło. Justysi w ogóle nie łykam, chętnie poczytałabym sobie o podkochiwaniu się Emilki w panu Iwanie... mrr. Dziewczęce zauroczenie dużo starszym mężczyzną. Na początku była taka sytuacja, Lucynka z Iwanem w oborze. Myślałam że to zapoczątkuje eksplozję uczuć Emilki. Nie, żeby je jawnie okazywała... Ale mogłabyś więcej się na nich skupić. Bo teraz to już pewne, że Emilka się w nim kocha! Jak powiedziała Justysi, że zakochała się, ale nie wie w kim... Na pewno przebiegł jej przez myśl Antek, ale również pan Iwan. Stasia odrzucam. Niech wreszcie Iwan przyjedzie! :C

    OdpowiedzUsuń
  4. Emilka nie skończyła jeszcze 15 lat! :) Mogłoby to zakrawać o brak smaku.
    Zadałaś ciekawe pytanie - do czego dąży Surowica... Rzeczywiście, ciężko jest dostrzec jakiś konkretny motyw, jednak głównym jest przeszłość i osobowość Iwana. Po ok. 20-stym rozdziale zaczyna się wszystko ładnie klarować, co może teraz wydawać się jakąś przepaścią, jednak sama zobaczysz, że to tylko wrażenie.
    Och, jak dziwnie, że publikuje się opowiadanie w częściach. Jak ma się wszystko na raz, na pytania przychodzą odpowiedzi w tekście. No dobrze, już nie ględzę. Dziękuję za jak zwykle ekspresowy odzew :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się spodobała postać Justyny, jej zachowanie było bardzo autentyczne. Tak samo zresztą jak reakcje Emilki. Tęsknię tylko za panem Iwanem. Bardzo. ;C
    A poza tym przepiękny szablon!

    OdpowiedzUsuń
  6. Na http://wszechstronni.blogspot.com/ pojawiła się ocena twojego bloga. Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj suszaku! Rozdział podobał mi się niezwykle, ogólnie chyba twój stary, dobry styl zrobił "come back" (albo przynajmniej zaczął oddychać spokojniej), z czego się bardzo cieszę, bo to właśnie w nim się zakochałam od pierwszego wejrzenia.
    Cieszę się, że wprowadziłaś kogoś do opowiadania takiego jak Justyna - osobę pogmatwaną, chaotyczną, szukającej uciechy w rzeczach materialnych i zagranicznych. Jest tak prawdziwa i dodaje pewnej świeżości do opowiadania. Chwalę też zabieg wtrącenia wyrazów obcego pochodzenia. Ot, po prostu pasujący do osobowości Justynki. Ciekawe czy nadasz jej jakiegoś większego wykładu do fabuły.
    Nie dziwię się, że Emilka czuła się tak jak się czuła. Podobało mi się, że spojrzała na dom całkowicie innym okiem. W końcu dziecięce spojrzenie różni się całkowicie od tego nastoletniego i ma całkowicie inny wydźwięk. Co prawda nie zawsze, ale bardzo często.
    Poczułam nieopisaną ulgę, gdy Antoś spotkał się z Emilką, ale szlag mnie chciał trafić, gdy odjechał zostawiając setek niedomówień i wachlarz niedosytu. Ciekawe czy ich drogi znów się niegdyś skrzyżują.
    Uff, czekam na powrót Iwana, jak zresztą pewnie większość czytelników i kolejną eksplozję uczuć. Mam nadzieję, że pan Staś nie będzie wielką przeszkodą, aczkolwiek chcę, żeby jednak jakoś był. W końcu nic w życiu nie przychodził łatwo, prawda? ^^
    Czekam na rozdział następny! ;*

    PS. Muszę zajrzeć jeszcze raz do pierwszy rozdziałów ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Prosiłaś o informację o pobraniu pdf'a "gdzieś na blogu", toteż tu chyba może być, więc informuję: pobrałam, czytam i się odezwę, jak skończę. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojojojoj nie! Ta wersja jest MOCNO nieaktualna. Miałam ją dzisiaj wywalić, bo wproadziłam tyle zmian, że głowa boli. Odezwij się do mnie na 2602953 lub email m.haranczuk [ małpa ] gmail.com...

      Usuń
  9. hej suszak, francuskie buziaki :*
    mam pol h na kompie bz pl znakow, wiec przyszlam Ci powiedziec czesc i spadam :* moze sie odezwe bardziej w likend/gdy zalatwie sb neta.

    smirek

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzień dobry Suszak! Jestem tutaj nową Czytelniczką i niewątpliwie zostanę na dłużej. Czytam Twój blog już od paru rozdziałów,ale dotąd nie komentowałam, bo przenosiłam swój własny blog. Ja również piszę opowiadania. Nieco inne w typie, bo o dalszych losach bohaterów różnych książek, zresztą może zajrzysz i do mnie i Ci się spodoba? www.opowiadania-mandragory.blogspot.com Zapraszam serdecznie. Komentarze mile widziane, choć niekonieczne, ale byłoby mi bardzo miło zyskać nową Czytelniczkę:-)Tym bardziej, że mam top zawsze miłe dla Autora. Surowica to piękne opowiadanie! Szczególnie polubiłam postać Emilki. Czekam na ciąg dalszy i zapraszam do mnie!

    OdpowiedzUsuń

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem