Dobry wieczór wszystkim. Jeszcze chyba zdążę...
Pomyślałam, że skoro prowadzę blog z opowiadaniami o takiej a nie innej tematyce, mam prawo napisać kilka słów od siebie na temat dzisiejszej rocznicy. Nie jest okrągła ani inna niż poprzednie, jednak warto zauważyć, że zmienia się jedno - coraz więcej czasu minęło od pierwszego strzału, który przerwał zwykły, wrześniowy poranek na Westerplatte.
Polska w latach 30. nie była lepsza niż ta dzisiaj. Ludzie nie żyli na europejskim poziomie, a polityka pozostawiała wiele do życzenia. Polacy nie byli lepsi niż dzisiaj. Tak samo jak my - kłótliwi, sentymentalni i pełni malkontenctwa. Młodzież, która walczyła przez całą wojnę o nasz kraj, niewiele się od nas różniła. Czy gdyby przyszedł czas na powtórne Westerplatte, bylibyśmy dziś w stanie ryzykować własne życie? Czy mając przed sobą plany na przyszłość, marzenia i ideologię, którą chcielibyśmy wprowadzić w życie, znaleźlibyśmy w sobie odwagę, by walczyć za nasz kraj? Kraj, w którym podobno wszystko działa źle - wszyscy robią źle - i co najgorsze, wszystko zmierza w stronę przepaści. Tak mówimy o Polsce! I tak mówiono przed ponad siedemdziesięcioma laty. Znaleźli się jednak tacy, którzy byli w stanie stawić się w szeregu i oddać swoje życie w imię wolności, która nieprędko nadeszła.
Nie chcę wzbudzać w nikim przesadnego wzruszenia, to robiono już nie raz. Chciałabym jednak, by każdy zrozumiał bezmiar poświęcenia Polaków w '39 roku i w latach późniejszych. Nie bez powodu sięgam po taką a nie inną tematykę w swoich tekstach. Wciąż nieustannie fascynuje mnie, jak łatwo zapomnieć o tym, że choć może wydawać nam się inaczej, tamci ludzie byli tak samo ludzcy, jak my. Nie z kamienia, papieru ani brązu, chociaż ciężko nam w to uwierzyć, patrząc na pomniki i nagrobki. Nikt z nich nie urodził się po to, by umrzeć dla tak beznadziejnej sprawy, jaką była ta walka.
Jak łatwo popaść w patos, pisząc o takich sprawach... a przecież śmierć na wojnie nie jest piękna ani podniosła, tylko w filmach. Nie będę tutaj pisać o okrucieństwach wojny, bo nic o niej nie wiem - pragnę tylko na swój sposób uczcić ten dzień.
Część z nas, w tym ja, w poniedziałek wybiera się do szkoły. Czy gdyby w połowie drogi przyszło nam pogodzić się z nową, tak straszną rzeczywistością, znaleźlibyśmy w sobie odwagę na walkę? Ja nie wiem, czy bym potrafiła... kiedy tak o tym intensywnie pomyślę. Wymienić książki w torbie na granaty, a długopis na karabin. Taki scenariusz jest oczywiście mało prawdopodobny, biorąc pod uwagę chociażby wymiar i specyfika wojen w dzisiejszych czasach. To takie moje rozważania czysto hipotetyczne.
Nieskładny ten post, oj, nieskładny... ale przynajmniej szczery. Pamiętajmy, że ludzie, którzy zginęli siedemdziesiąt lat temu nie byli bez twarzy. To moim zdaniem jest znacznie ważniejsze niż sama pamięć dnia. Dzień to tylko jakiś kanon, tło dla wydarzenia - to ludzie, znów podkreślę: ludzie tacy jak my wypełniali go swoim nieszczęściem i niezwykłą odwagą. Odwagą czasami motywowaną po prostu strachem przed bezsilnością...
To nic, że łzy narodu, że Niemcy i grypa,
że rak, że głód, że wojna, że kompleks Edypa,
że lęk, że narzekanie, że pomór i getto,
i że chodzimy z pustą jak dziura kalettą,
że meble połamane i szyby wybite
i że koniec tej wojny jest snem albo mitem.
Że zimno jak cholera, że diabli nadali.
Że "w gruzy" i że wszystko śród nóg się nam wali,
i że przeklęta ziemia i przeklęte miasto,
i w chlebie, że trociny lub piasek - nie ciasto,
i że bułka kosztuje dwa złote pięćdziesiąt,
i że pieniądze mają łotry i obwiesie,
że kradną i zabiorą wszystko do ostatka,
że życie jest jak rebus albo jak zagadka.
To wszystko nic, sąsiedzie dobry. Wojna krótko
potrwa, jakieś sześćdziesiąt latek, i cichutko,
nim się człowiek obejrzy, będziemy w ojczyźnie,
w nowych spodniach, w krawacie i czystej bieliźnie
żeby tak rzec - prawdziwi już obywatele,
nadęci, uśmiechnięci, chodzący w niedzielę
do kina i Zachęty, oglądać obrazy,
nie klnący od cholery i jedzący zrazy
z kaszą i sztuką mięsa z chrzanem i do tego
jakiś kompot prawdziwy albo wędzonego
węgorza. Tak to będzie.
I Sikorski będzie, pepesowcy, endecy, poeci i wszędzie
znów się żydzi rozplenią i znów stwierdzą ludzie,
że wszystko było przez nich i że żydzi w brudzie
rozsiewają miazmaty i że trzeba szyby
i sklepy im rozwalić i zęby im wybić.
I będzie sejm i senat, i nowe obozy
koncentracyjne, i ci na obroży,
i ci, co ją trzymają, i będą kolonie,
będą mądrzy i głupi, zdolni i gamonie,
będą książki, cenzura, będą grafomani
i po ulicach będą brodzili pijani.
W urzędach będą siedzieć sami naczelnicy
i będzie raz na dobę noc z żółtym księżycem,
i będą policjanci, będą konfidenci,
propaganda, złe drogi. 0. Wy wszyscy święci.
Wszystko będzie i martwić się właśnie dlatego
nie należy, nie ustać w wysiłku i biegu,
i w ogóle.
Więc pozwolisz, mój panie sąsiedzie,
że Ci dłoń dziś uścisnę i pocieszę w biedzie,
I życzymy Ci dzisiaj wszystkiego dobrego -
na teraz: dużo kaszy i chleba białego
(w którym nie ma opiłek z miedzi oraz pluskiew),
żeby Ci dziecko duże wyrosło i tłuste,
żeby Ci zamiast kwiatów, w doniczkach wykwitły
ogromna kiełbasa i chleb z masłem żytni
i żeby Niemców, diabli w przyspieszonym tempie
wzięli, i wtedy miły czym możesz, to tem pierz
wroga wstrętnego. A kiedy już moce
piekielne ich wyniosą i przetrzemy oczy,
to życzymy posady za tysiąc miesięcznie
i dziesięciu pokojów meblowanych wdzięcznie,
małej fabryczki drobiu i rent kilkanaście,
ogromnego omletu na najczystszym maśle.
Zdrowia i stu lat życia Tobie i Rodzinie
i niech Ci ten byt ziemski jak sielanka minie.
I całujemy Ciebie wreszcie na ostatku
podpisani poniżej...
Polacy
Krzysztof Kamil Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz