Miałam nie wstawiać kolejnego rozdziału, póki wszystkie stałe czytelniczki się z nim nie uporają, ale myślę, że nic się nie stanie. Oto kolejny rozdział, trochę przegadany, ale przez to nie nudny (przynajmniej w moim odczuciu). Kolejny za ok. 2 tygodnie. Mam nadzieję, że wszyscy wychodzą z poprawiania ocen, tak jak udaje się to mi baaardzo powoli. Buziaki i miłej lektury :)
Rozdział IX
Trzy i pół konfrontacji
Późnym
wieczorem pan Staś, którego wzroku Emilka uparcie unikała, Tadzio i dziadek
Gienek wybrali się na polowanie, jak to było w zwyczaju. Pan Iwan natomiast
poszedł do swojego pokoju, tłumacząc się wyczerpaniem po podróży, lecz Emilia
widziała, jak przemycał na górę butelkę gorzałki. Panie siedziały więc przy
kominku, pijąc herbatę, dyskutując na różne tematy i plotkując o każdym, kto
miał nieszczęście nawinąć się na myśl.
O
północy wszyscy wybrali się na pasterkę, tym razem z panem Iwanem, który nie
wyglądał na w pełni trzeźwego. Nie miała okazji ani ochoty rozmawiać z nim od
momentu przyjazdu.
Po
powrocie posiedziała jeszcze trochę z rodziną, po czym przemknęła na górę,
zmęczona po ciężkim dniu. Gdy przechodziła przez korytarz, zobaczyła, że drzwi
do pokoju, w którym spał pan Iwan, były otwarte. Stanęła u progu i rozejrzała
się. Panował względny porządek, ale potwornie śmierdziało gorzałką, a smród ten
ogarniał nie tylko tę jedną sypialnię, ale też
hol i sąsiednie izby.
—
Przymknę drzwi — powiedziała chłodno, łapiąc za klamkę. Iwan odwrócił głowę i
zerknął na nią przelotnie. Powieki miał ciężkie, wzrok nieskupiony i wyglądał
na bardzo pijanego.
—
Czekaj — wychrypiał i wstał z fotela. Przywołał ją gestem do siebie i zaczął
szukać czegoś w torbie podróżnej z zadziwiającą trzeźwością. Podeszła bliżej,
spoglądając na jego sylwetkę w świetle jedynej palącej się lampy. Nic się nie
zmienił, tylko włosy miał nieco dłuższe. Cała reszta — grube brwi, ostry
podbródek i wyraźne kości policzkowe — pozostawały takie, jakie były.
—
Coś dla ciebie mam, alem nie zdążył podrzucić pod choinkę — poinformował ją. —
Nieskromnie przyznam, że prezent jest... wart docenienia... chociaż przy
podarunku od tego bajeranta może być co najwyżej zadawalający. Zamknij oczy.
Zrobiła
to, co kazał, chociaż niechętnie. Słyszała, jak podnosi się i podchodzi do
niej, a podłoga pod jego stopami zaskrzypiała. Pokierował ją parę kroków w inną
stronę i odgarnął włosy na ramię. Po chwili, chociaż serce znów biło jej
niezwykle mocno, poczuła coś chłodnego i drobnego na dekolcie oraz cienki
łańcuszek, który pan Iwan zapiął na jej karku.
—
Wyrosłaś — rzekł, gdy otworzyła oczy, by zobaczyć się w lustrze. Trochę pod jej
obojczykami błyszczała delikatnie mała, złota zawieszka z diamentową łezką.
Spojrzała przelotnie na swoją zarumienioną twarz i znów spuściła wzrok. — Ile
masz już lat?
—
Prawie piętnaście — rzekła, dotykając drobiazgu. — Dziękuję, jest piękne.
Patrzyła
na jego zaczerwienioną od wódki twarz odbitą w lustrze nad jej ramieniem. Nie widziała
na niej żadnych emocji poza odrobiną melancholii, chociaż mogło to być po
prostu pijackie upojenie.
—
Tyle miałem, gdy się urodziłaś - mówił. — Pamiętam cię, byłaś dziwnym
dzieckiem.
—
Nie był pan dla mnie zbyt czuły — to nawet ja pamiętam.
—
Pamiętam, jak twoja matka cieszyła się na twoje narodziny.
Nic
nie odpowiedziała na te słowa.
—
Ciągle mi powtarzała, że marzy jej się druga dziewczynka. Jadwisia była dla
niej rozczarowaniem.
—
Jak pan może! — oburzyła się.
—
Mówię prawdę. Takie dziecko zawsze będzie.
—
Pan jest okrutny! To nie jej wina, że chorowała!
—
Naturalnie. To niczyja wina. Ale nie trzeba winy, by była krzywda. Dla twojej
matki jej... jej godny pożałowania stan zdrowia był krzywdą. Chciała żywe,
wesołe, kochane dziecko, nie trupa już za życia. Oburzaj się, ale to naturalne.
Możesz to nazywać okrucieństwem, jeśli chcesz.
Milczała,
bawiąc się zawieszką. W końcu spuściła wzrok, chcąc poruszyć temat, który
nurtował ją przez tyle czasu.
—
Ale już chyba pana nie irytuję.
Nie
było to pytanie, lecz stwierdzenie.
—
Nie. Cieszę się, że to zrozumiałaś.
—
Pewne okoliczności mi w tym pomogły — odrzekła, odwracając się do niego twarzą.
Uśmiechnął się, lecz nic na to nie powiedział. — Takie jak pańska wiadomość.
—
Była impulsem.
Zamrugała.
—
Ach, a więc tłumaczy się pan z odrobiny przywiązania, które pan okazał. To
właściwie trochę smutne.
Wyglądał
na zaskoczonego taką niepokorną odpowiedzią.
—
Nie tłumaczę się z przywiązania. Tego ciężko się wyprzeć, chociaż obiecałem to zrobić przed moim wyjazdem, wtedy, w
stajni.
—
Nie nazwałabym tego obietnicą, bardziej groźbą.
—
Oskarżyłaś mnie o wąskie horyzonty. Miałem prawo brzmieć groźnie.
—
Traktował mnie pan z góry. Miałam prawo pana oskarżać.
—
Więcej nie pozwolę sobie na takie luksusy jak traktowanie cię z góry.
Roześmiała
się. On także był uśmiechnięty, chociaż wciąż pijany.
—
Pewien mężczyzna o pana wypytywał.
Iwan
zmarszczył brwi, a jego twarz momentalnie stężała.
—
Kto?
—
Pan Michalczuk.
—
Co pytał?
—
Gdzie pan jest, gdzie pan może być, czy dobrze pana znam...
—
I co? Powiedziałaś mu coś?
—
Nie. Nawet choćbym chciała, to nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Zignorował
aluzję.
—
Nie powiedziałaś mu o pani Białeckiej?
—
Nie. — Iwan odszedł na kilka kroków i nalał sobie gorzałki do kieliszka. —
Bardzo naciskał. Próbował na różne sposoby. Miałam wiele wątpliwości.
Nie
odpowiadał, krzywiąc się nieznacznie od wódki.
—
Mówił do rzeczy. Miał argumenty. Opowiadał ciekawe historie na różne tematy. Na
pański też. Miałam coraz więcej i więcej powodów do wahań.
—
I co? Wyśpiewałaś mu wszystko, skowronku?
—
Ani słowa. Broniłam pana, chociaż nie miałam czym. Bo nic o panu nie wiem.
—
Więc dlaczego to zrobiłaś? Skąd wiesz, czy możesz mi ufać, skąd wiesz, czy
historie, które opowiadał niewątpliwie z pasją, nie są prawdziwe?
Spojrzał
jej w oczy i zrobił kilka kroków w jej stronę.
—
Jesteś mądrą dziewczyną, a mądre dziewczyny w zetknięciu z tak silnymi dowodami
jak wspomniane przez ciebie argumenty nie wahają się. W logikę się nie
wierzy, logika po prostu jest. Skoro jesteś logiczną i mądrą dziewczynką,
dlaczego nie postąpiłaś logicznie? Dlaczego, nie mając kompletnie żadnych
powodów, puściłaś go bez słowa? Co daje ci pewność, że nie zabiłem psa, że
jestem prawym, ułożonym człowiekiem, że to ten czarci pomiot jest oszustem...
—
Skąd pan wie, że mówił o psie?
—
Zawsze to wszystkim opowiada. Odpowiedz mi na pytania. Co tobą kierowało?
Tym
razem ona milczała.
—
Powiedz mi.
—
Zaufanie.
—
Które nie ma kompletnie nic wspólnego z logiką.
—
Tak, zgadza się.
—
Więc myliłem się co do ciebie. Jesteś głupia, chociaż sądziłem inaczej.
—
Zaufanie jest głupotą?
—
Jedną z największych. Wiesz dlaczego? Bo prawdziwe zaufanie, czyste, całkowite
zaufanie, to bezpodstawna nadzieja. Wszystko inne to pewność, motywowana
większymi lub mniejszymi argumentami. Ty nie mogłaś mieć pewności, została więc
ci głupia naiwność w moją prawość.
—
Tak. Zaufałam panu, a w zamian jestem krytykowana i nazywana głupią. Nie zasłużył
pan na mój gest, na to zaufanie, którym pan tak gardzi.
—
Nie gardzę nim. Nigdy tego nie powiedziałem.
—
Pan jest bezczelny. Pomogłam panu, a pan mi łamie serce swoim chłodem, swoim
sceptycyzmem. Żałuję, że tak postąpiłam.
Iwan
uśmiechnął się kpiąco.
—
Dlatego właśnie nazywam zaufanie głupotą — bo nie ma podstaw, a budowla bez
fundamentów jest niebezpieczna. Widzisz, Emilko, parę moich słów i podkopałem
twoją pewność we wszystko, czego tak pewna byłaś — we wdzięczność. Ale jestem
ci niezmiernie wdzięczny. Głupota to nic złego, nic, co głupie, nie jest złe.
To słowo jest neutralne.
—
Bzdury pan opowiada. Głupota zawsze była i zawsze będzie złem.
—
Czyżby? Mylisz pojęcia, panienko. Gdy żołnierz dostaje misję samobójczą, gdy
wie, że zginie, to jak to inaczej nazwać, jeśli nie głupotą? To głupie — bo to
nie ma sensu. Ale ma cel. I nie oznacza to, że jego ofiara, tego żołnierza,
jest niepotrzebna, nieznacząca, niechciana. Nie jest przecież przejawem braku
inteligencji.
Zamrugała,
zaskoczona takim tokiem myślenia.
—
Więc nazywając mnie głupią — zaczęła powoli — ma pan na myśli, że nie mam
sensu?
Roześmiał
się.
—
Tak, nie masz sensu. Zupełnie. Ale nie oznacza to, że umniejsza to moją sympatię.
Podziwiam cię za to. I doceniam zaufanie. Natomiast to, co ty rozumiesz pod
słowem „głupota”… to po prostu wołające o pomstę do nieba prostactwo, kretynizm
lub prymitywność.
Zapadła
cisza. Iwan znów napełnił kieliszek wódką i wypił ją. Zadziwił ją tymi
przedziwnymi wywodami na tle filozoficzno-etycznym. Nie spodziewała się ich po
tak zamkniętym w sobie, nieco mrukliwym mężczyźnie. W końcu, czując się już
bardzo zmęczona i zmierzając ku pożegnaniu, powiedziała:
—
Więc jest teraz pan moim dłużnikiem.
Zerknął
na nią, skupiając wzrok z coraz większym wysiłkiem.
—
Tak.
—
Dobranoc.
—
Powiedz mi jeszcze, kiedy on tu był?
—
Przy końcu listopada. Został na parę dni.
Pokiwał
głową w milczeniu.
—
Dobranoc. Miłych snów, Emilko.
Wyszła,
czując się, jakby jej głowa ważyła przynajmniej dwa razy tyle, co normalnie.
Następny dzień także nie pozostał pozbawiony
wrażeń. Jak tylko zeszła na dół, ujrzała pana Stasia w sieni, zdejmującego
zimowe ubrania. Pod spodem miał na sobie bardzo elegancki frak, jeden z tych, w
których najczęściej go widziała. Emilka spuściła wzrok i zamierzała przemknąć
bez słowa, lecz nie udało jej się to.
—
Dzień dobry — rzekł wesoło, rozgrzewając energicznie dłonie. — Jak panience noc
minęła?
—
Bardzo dobrze — odpowiedziała, zatrzymując się niepewnie. — A panu?
—
I mnie też dobrze spać było, niezwykłe tutaj powietrze. Czyste, świeże.
—
Tak, całkiem możliwe. Lecz ja już przywykłam.
Uśmiechnął
się.
—
I jak, pamięta panienka swój dzisiejszy sen?
Emilka
zmarszczyła brwi. Nie była zabobonna, lecz z ciekawości próbowała przypomnieć
sobie, o czym też w nocy śniła. W głowie miała jednak pustkę.
—
Niestety nie — westchnęła.
—
Nic straconego, może sobie panienka jeszcze przypomni.
—
A pan? Pan coś pamięta?
—
Tak — odrzekł, patrząc na nią uważnie. Speszyło ją to bardziej niż zwykle. —
Zimno dzisiaj przeokrutnie. Jak panienka wychodzić będzie, niech się ciepło
ubierze. Zmarzłem niesamowicie.
—
Mhm — wymruczała, chcąc odejść, lecz znów ją zatrzymał.
—
Nie wyglądała panienka wczoraj na zbyt radą z prezentu.
—
Och… Ależ byłam, byłam niezmiernie! Ja tylko… Ja nigdy nie miałam niczego tak
drogiego.
—
Drogiego? Przecież nic panienkę to nie kosztowało.
—
Ale pana owszem…
Uśmiechnął
się.
—
Mnie? Ja nie mam z tym absolutnie nic wspólnego. Ale jak spotkam człowieka,
który za ten podarunek jest odpowiedzialny, z pewnością mu przekażę, jak wiele
wyrzutów sumienia targa pani duszyczką.
Także
się uśmiechnęła i pokręciła głową, patrząc w szare, kocie oczy pana Stasia.
Dygnęła grzecznie i odeszła, czując jego wzrok na sobie. Wchodząc do salonu,
zastała pana Iwana pijącego jakieś ziółka ze zbolałą miną. Nie mogąc
powstrzymać śmiechu na ten widok, podeszła do niego i przywitała się.
—
Aj, nie wiem, czy taki znowu dobry… — wymruczał, ale i on wyglądał na
rozbawionego, chociaż w granicach swojego kiepskiego samopoczucia. Usiadła na
fotelu obok i westchnęła. — Ładny naszyjnik — pochwalił, wskazując brodą na
diamentową łezkę, która spoczywała na jej dekolcie. Rozpromieniła się. — Idź na
śniadanie — powiedział jej. — Dzisiaj jajko na miękko.
—
Tak, zaraz pójdę. Chciałam tylko zadać panu jeszcze parę pytań, a nie wiem, czy
będę miała potem ku temu okazję.
—
Oj, nie nadaję się dzisiaj do udzielania odpowiedzi — rzekł, upijając ziółek. —
I dlaczego miałabyś nie mieć ku temu okazji?
—
Coś czuję, że będzie mi pan chciał uciekać.
—
Może i słusznie czujesz.
—
Gdzie pan był tyle czasu?
Uśmiechnął
się i odstawił kubek.
—
Daleko.
—
Ale gdzie? Dlaczego pan tak zniknął bez słowa? Dlaczego pan Michalczuk pana
szuka? I czy to, co mówi, to prawda? A jeśli nie, czy ma podstawy uważać to za
prawdę?
—
Kiedyś się dowiesz.
—
Ucieka pan przed nim?
Zamyślił
się.
—
Nie, ja nie uciekam — to on mnie goni.
—
Proszę się nie okłamywać.
Zamrugał
i spojrzał na nią spod uniesionych brwi.
—
Słucham?
—
Okłamuje się pan. Robi pan wszystko, byle się tylko z nim nie skonfrontować.
Wyjeżdża pan do dalekich krajów, nikomu nic nie mówi, a mnie zakazuje
przekazywać nawet tak błahe informacje, jak to, żeś pan nie zginął po drodze,
tylko wyjechał daleko zagranicę. Wymyśla pan jakichś łączników… I pan mówi, że
pan przed nikim nie ucieka?
Milczał,
patrząc na nią z coraz mocniej ściągniętymi brwiami. Oddychała trochę szybciej,
a i serce łopotało jej w piersi. Czekała na wybuch Iwana, który wyglądał na
coraz bardziej rozwścieczonego.
—
Kim pan jest? — zapytała w końcu z dziwnym błaganiem głosie. — Kim pan jest?
Przyjacielem rodziny? Gościem na żądanie? Intrygantem? Mordercą? Oszustem?
Kłamcą? Spadkobiercą wszystkiego, co mamy? Czy niewinnym człowiekiem? Kim pan
jest?
Oblizał
powoli wargi, a wyraz jego twarzy nie zmieniał się: wciąż była ściągnięta w
gniewie, oczy miał błyszczące i czarne, jak zawsze. Nagle złagodniał, odwrócił
wzrok i upił ziółek.
—
Nie wiem — odrzekł, spoglądając na stojącą w kącie choinkę.
—
A kto ma wiedzieć, jak nie pan? — odparła, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
—
Nikt nie musi.
Spodziewała
się, że zaraz wstanie i wyjdzie bez słowa, zamknie się w swoim pokoju i upije,
lecz ani drgnął. Unikał tylko jej natarczywego spojrzenia, a gdy spuściła
wzrok, zauważyła kątem oka, że zerknął na nią przelotnie. Skojarzyło jej się to
z małym dzieckiem, które nabroiło i nie bardzo wiedziało, jak ma się zachować.
Rozczuliło ją to doszczętnie i westchnęła głęboko.
—
Dobrze, niech pan się tylko nie dziwi, jeśli będę szukała odpowiedzi na własną
rękę.
—
To nie byłoby dziwne, chociaż irytujące. Mój Boże, jesteś najbardziej wścibską
dziewuchą, jaką znam. Doprowadzasz mnie do szału.
Nic
na to nie odpowiedziała.
—
Rozmawiałem dzisiaj z Tadziem — rzekł, zmieniając temat. — Czekałem na ciebie,
chcąc ci to przekazać.
—
Tak?
—
Tadzio, jak sama wiesz, nie potrzebuje wiele powodów, by wszystko wyśpiewać —
robi to wręcz ochoczo i jest z siebie zazwyczaj bardzo dumny. Nie nadmienił nawet,
bym ci tego nie powtarzał.
—
Proszę nie przedłużać, bo umrę z ciekawości.
Iwan
uśmiechnął się i nachylił w jej kierunku.
—
Ten cały Barzycki, lub, jak na niego mówicie — pan Staś, nie przyjechał tutaj
tylko na karpia i kompot z suszu. Szuka
sobie małżonki.
Zamrugała.
—
Och…
—
Ba! Wybrał ją już przed przyjazdem — dodał, prostując się i siadając wygodnie w
fotelu.
—
Jak to?
—
A, tak to. Tadzio mu cię kiedyś na zdjęciach pokazywał. Spodobałaś mu się. Twój
kochany kuzynek zdecydował się mu nieco pomóc i wyciągnął od matki twoje
rozmiary na suknię.
Emilka
zamarła.
—
Proszę sobie ze mnie nie żartować.
—
Mało tego, twoja matka wie o jego zamiarach.
—
Jakże to?!
—
I na dodatek… dostał jej oficjalne błogosławieństwo. On się teraz wokół ciebie
zakręci i tylko patrzeć, dwa lata i ślub.
—
Co pan za bzdury gada! Ja mam czternaście lat!
—
Piętnaście, tak mi wczoraj powiedziałaś.
—
Niepełne.
Wzruszył
ramionami. Myślała gorączkowo, nie mogąc uwierzyć w jego słowa.
—
Czegóż więcej chcieć, Emilko? Przystojny, bogaty, szarmancki, a na domiar
wszystkiego — zainteresowany… To chyba ideał dla każdej kobiety, prawda?
Przełknęła
ślinę, wycierając spocone ręce o materiał sukienki.
—
Dziękuję za informację — wychrypiała, wstając i chcąc zejść na śniadanie.
—
Zależy mu na tobie, boś od znanego wojskowego wyszła. Poza tym, wygląda na to,
że cię lubi.
—
Idę na śniadanie.
—
Idź, przemyśl to.
Zrobiła
kilka kroków, gdy usłyszała jego głos:
—
Jakbyś miała jakieś wątpliwości, jakbyś potrzebowała drugiej głowy do
rozmyślania, zawsze możesz do mnie przyjść.
Ledwo
przełknęła jedno jajko, czując skurcz żołądka od nadmiaru wrażeń. Nie mogła
skupić się na żadnej konkretnej myśli, na żadnym wątku, który próbowała
rozwinąć. Przed oczami wciąż miała pana Stasia składającego jej życzenia z błyskiem
w oku, Antka spoglądającego na nią z uśmiechem tam, za stajnią, twarz pana
Iwana ledwo oświetlona lampą stojącą na stole, odbitą w lustrze nad jej lewym
ramieniem; słyszała jego głos mówiący o planach pana Stasia…
Odeszła
od stołu z głową pełną wciąż tych samych twarzy, z głosami trzech panów
brzmiącymi w jej uszach. Przypominały trochę niezgrany, niedoświadczony chór
kościelny, który tylko przeszkadzał we mszy. Zirytowana, poszła do siebie na
górę i zamknęła drzwi. Usiadła na fotelu przy oknie i wyjrzała na zewnątrz. Pan
Iwan, ubrany w gruby kożuch i z futrzaną czapą na głowie, wyprowadzał ze stajni
swojego czarnego konia, a za nim wyszedł Antek, zamykając drzwi budynku.
Przypominając sobie, jak szybko wyszedł dnia poprzedniego, bardzo chciała z nim
porozmawiać. Stanęła w oknie i rozsunęła firanki, po czym pomachała mu
energicznie, licząc, że zerknie w jej stronę, lecz tak się nie stało. Dozorca
otworzył bramę i pan Iwan odjechał, a Antek skierował się w stronę domu,
najwyraźniej chcąc wejść do czeladnej. Czym prędzej zbiegła na dół i zastała go
zmarzniętego i oszronionego w sieni.
—
Antoś! — ucieszyła się. Podniósł głowę, otrzepując buty ze śniegu.
—
Dzień dobry — powitał ją. Podeszła bliżej i ucałowała go w lodowaty, czerwony
od mrozu policzek. Uśmiech jednak nie zagościł na jego twarzy. — Emilko, lepiej
tak nie rób.
—
Dlaczego?
—
Tak będzie lepiej — wymamrotał, zdejmując płaszcz. Nie patrząc na nią, ruszył w
stronę czeladnej, lecz zatrzymała go.
—
Nie musisz się przejmować Krzysiem, odpuścił.
—
Aj, ja się go nie boję. Po prostu tak nie rób.
—
Antoś! — Szarpnęła go za ramię i zmusiła, by spojrzał w jej oczy. — Antek, co
się stało?
—
Nic — burknął, ale był rozgniewany.
—
Chodzi o ten pocałunek?
—
Nie.
—
Przestań się zachowywać jak mała dziewczynka!
Spuścił
wzrok i westchnął.
—
Nie złoszczę się, wszystko w porządku. Proszę cię, nie rozmawiajmy o tym —
rzekł, wyszarpując ramię z jej uścisku.
—
Uciekłeś wczoraj bardzo szybko.
—
Tak, wiem, przepraszam. Musiałem już iść, a widziałem, że byłaś zajęta.
W
jego głosie brzmiała gorycz.
—
Antek, albo mi powiesz, o co masz do mnie żal, albo zakończymy tę rozmowę.
—
Życzę ci więc miłego dnia — warknął i odszedł, trzaskając drzwiami czeladnej.
Stała przez chwilę w sieni, czując, jak płacz ściska jej gardło, lecz przełknęła
łzy i uciekła do siebie na górę. Leżała na łóżku, wtulając się we wzorzyste
poduszki i rozmyślając. Nim się spostrzegła, niebo pokryło się ciemnymi
chmurami, a policzki miała mokre od łez. Wtem przypomniała sobie coś ze snu,
jaki miała tej nocy. Znajome, kocie oczy o szarych tęczówkach, tylko one, bez
żadnej twarzy wokół, bez reszty materialnego ciała. Otworzyła swoje własne oczy
i westchnęła głęboko.
Przecież
ta cała wróżba ze snami wigilijnymi to zabobonne brednie.
Doczekałam się, a już myślałam, że nigdy nie dodasz kolejnej części Surowicy!
OdpowiedzUsuńJestem totalnie urzeczona dialogami z Iwanem, też się nie spodziewałam, że taki z niego filozof, ale może gorzałka ma w tym swój udział... :P Podobało mi się, jak mówił o głupocie. Przypomniało mi się, jak pisałaś na swoim blogu prywatnym o tej kretynce Schlussel. Jestem pewna, że nie zrozumiałaby nic z tych dywagacji, nawet, gdyby były po angielsku.
Inspirujesz, Suszak, potrzebowałam takiego kopa dzisiaj, dzięki Tobie mogę pisać.
Pozdrawiam! :)
Zestawianie fikcyjnej inteligencji Iwanka z niefortunnie rzeczywistym skretynieniem pani Schlussel jest bezcelowe, niestety. :(
UsuńDziękuję za tak ekspresowy komentarz. Cieszę się, że sprawiam komuś przyjemność wstawianiem swoich wypocin. :)
O, jestem druga :)
OdpowiedzUsuńTeż mi się podobały dialogi z Iwanem. No i ciekawa jestem, co wyniknie z tej znajomości z panem Stasiem. Jakoś go nie lubię. Wydaje mi się, że on tylko do czasu jest miły...
Jestem, jestem! Miałam zostawić komentarz pod ostatnim postem, ale wchodzę dziś i patrzę, że nowy, także to nawet lepiej. ;) Wybacz karygodne opóźnienie!
OdpowiedzUsuńÓsmy rozdział "Surowicy" był względnie spokojny, a tu bam, powrót Iwana. Nie powiem - zaskoczyłaś mnie, choć tytuł jest swoistą wskazówką tego, co się wydarzy. Ładnie opisałaś, jak obchodzone było w domu Emilki Boże Narodzenie. Czy ja już wspominałam, jak bardzo intryguje mnie pan Staś? Na równi z Iwanem! Nie czuję do niego zaufania, ale jednocześnie jest niezwykle pociągający. Chyba Ci już kiedyś mówiłam, Suszaku, że posiadasz wybitną umiejętność zaciekawienia czytelnika? :) Rozdział powyższy jest bardziej dynamiczny, może to przez tę wcale długą rozmowę Iwana i Emilii. Miłuję go w tym rozdziale - przez słowa czuć, jak bije od niego smród, ale nie potrafię go nie lubić. Nawet w tak godnym pożałowania stanie. Nad wyraz intrygujący człowiek. Zamiary pana Stasia nie zaskoczyły, czego można by się po nim spodziewać w obliczu takiego zachowania? (; Zastanawia mnie, jak dalej pociągniesz ten wątek; jest ciekawy. Bardzo ciekawy. I aż żałuję, że to dopiero dziewiąty rozdział, bo ja bym pragnęła mieć już przed sobą całą, calutką "Surowicę" i nie musieć czekać aż tyle dni na kolejny! Gdyby to była forma papierowa, pochłonęłabym ją chyba w jeden dzień.
Milion pięćset razy wspominałam, jak bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie i wspomnę raz jeszcze: jest naprawdę fantastyczne. Nie pędzisz z akcją, dawkujesz ją odpowiednio, każdym słowem coraz to bardziej intrygując, tworzysz dobrych, zapadających w pamięć bohaterów... Naprawdę niezwykłych.
Oj, przesłodziłam, ale nie umiem inaczej... :3 Po prostu "Szepty w sepii" to jeden z nielicznych blogów, którym ja ze swojej strony nie mam praktycznie nic do zarzucenia. Ot.
Weny (choć tę masz pewnie w nadmiarze! :)) życzę i kłaniam się nisko!
Dziękuję i cieszę się, że Cię tu widzę, bo już myślałam, że szkoła Cię zabiła (tak jak mnie próbuje zamordować). Jeżeli Cię to "pocieszy", to wątek pana Stasia zostanie rozwiązany naprawdę nieprędko. Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam :)
UsuńKonałam, ale gwałtownie ozdrowiałam, gdy przyszło do wystawienia wszystkich ocen! :D Chwała. Pocieszy, pocieszy, dłużej będę o Stasiu czytała! Naprawdę mi się spodobał.
UsuńJa się jak najbardziej przychylam do słów pieriestrojki: rozdział był naprawdę dobry i wcale nie przegadany. Mogłabym go podsumować westchnieniem: "oj, Iwan, Iwan...". Rzeczywiście, jego filozoficzne wywody były dziwne w obliczu jego stanu, ale z drugiej strony po gorzałce każdy z nas staje się po trosze filozofem i znawcą życia :)
OdpowiedzUsuńNie lubię Antka - nie wiem, ile jeszcze razy to powtórzę, ale ten chłopak zachowuje się jak rozkapryszona panienka, naprawdę.
A pan Staś - nie mam do niego za grosz zaufania, ale nie mogę zaprzeczyć, że wzbudza zainteresowanie. Jak rozumiem z tym jego smaleniem cholewek będzie na rzeczy. Aż się nie mogę doczekać momentu, w którym Emilka chciałaby to przedyskutować z Iwanem - taka rozmowa wprost w głowie mi się nie mieści i jeśli dojdzie do skutku, bardzo ochoczo ją przeczytam.
Na koniec mała kwestia techniczna - strasznie dużo spójnika "i" w tym rozdziale...
Jestem. Rozdział bardzo ciekawy, ale ja nie chce żeby się wydarzyło to co wiem, że się wydarzy :( i mam nadzieje, że przez to nie skończy się wątek pewnego bohatera. I jak można nie lubić Antka, on jest dumny bo mu zależy i ma zachwiane poczucie własnej wartości. Albo to tylko ja go tak odbieram. Buźka :*
OdpowiedzUsuńwos
Wygląda na to, że muszę podzielić komentarz na części…
OdpowiedzUsuń[1] http://img210.imageshack.us/img210/6636/imiejsced.jpg Pierwsze miejsce za wygraną w konkursie Przypisy do dojrzewania organizowanym na forum TS.
Po już niemal trzech miesiącach mojego haniebnego zwlekania, po prośbach i groźbach, w końcu niedawno przyśnił mi się pewien krętorogi parzystokopytny. We śnie dzierżyłam opasły segregator wypełniony drukami kolejnych stron Surowicy. Tam jednak nie miała ona kilkudziesięciu, lecz ponad tysiąc stron i składała się z czterech kilkusetstronicowych części. I jak w rzeczywistości – obiecałam wypowiedzieć się na jej temat, ale czas mijał, a obietnicy nie spełniałam. Byłam dopiero na czterdziestej stronie tekstu, kiedy kręcąca się nieopodal antylopa (pod postacią człowieka co prawda) wyrwała mi segregator i zaczęła przerzucać jego strony. Przeczytawszy marginesy zapisane moimi uwagami i natrafiwszy na jakiś krytyczny komentarz, zaczęła rzewnie płakać. (Zaznaczam zrazu, że nie był to sen proroczy!; zorientowałabym się, gdyby tak było). Wtedy przysiadłam się do niej i obejmując ją, wytłumaczyłam, że i na krytykę trzeba być gotowym, bo również ona kształtuje twórczość i pozwala autorowi poprawić pewne błędy, a także uniknąć ich w przyszłości. Pocieszałam, powtarzając, że to tylko jedna czy dwie krytyczne uwagi, które są mało istotne, bo reszta tekstu nie tylko się obroniła, ale i wywarła na mnie spore wrażenie, a opowieść czytałam z dużą przyjemnością. Wtedy tatarica mongolica uspokoiła się; zdaje się, że nawet zrobiło jej się odrobinę głupio (ha ha ha ha) i aby zatrzeć to wrażenie, przygotowała ciasteczka w kształcie Zagłoby… Przepraszam, że dopiero sienkiewiczowskie wypieki zmobilizowały mnie na tyle, abym się tu pofatygowała. Nie powinnaś była tyle czekać. Przepraszam też za chaos poniższej wypowiedzi; zdaję sobie sprawę, że wygląda trochę jak krzywo pozszywany patchwork, nie zaś porządny komentarz. Zachowałam się niegodziwie i zdecydowanie nie zasłużyłam na ciasteczkowego Zagłobę, co to, to nie. Raz jeszcze przepraszam Cię za tę nieprzyzwoitą zwłokę i w końcu przechodzę do części właściwej.
Zacznę od początku, a więc od prologu i warstwy stylistycznej jednocześnie. Muszę powiedzieć, że bardzo się cieszę, iż w dobie odpowiadających długością kwitkom z pralni (każdy, kto miał okazję zetknąć się z twórczością S. Meyer i powstającymi na jej kanwie tekstami fanfiction, wie zapewne, co mam na myśli) i często pozbawionych jakiejkolwiek racji bytu prologów – Twój okazuje się nim nie tylko z nazwy. Faktycznie wpisuje się w stawiane mu założenia. Z rozmysłem kreślisz odnoszący się do przeszłości wstęp do historii, dając czytelnikom wgląd w warunki, w jakich wyrastał jeden z jej głównych bohaterów. Umiejętnie przedstawiasz tło opowieści, uchylasz lekko rąbka tajemnicy, nie zdradzając jeszcze głównej linii fabularnej. Umiejętnie, lecz nie bez błędów.
Przeczytałam prolog wielokrotnie. I za każdym razem nie dawała mi spokoju jedna kwestia: epitety. Ile bym razy do tej historii nie podchodziła, i tak czułabym się przygnieciona ich ciężarem. Epitety atakowały mnie z każdego frontu (i mam tu na myśli całą Surowicę). Jedno zjawisko musiało być opisane na dziesięć różnych sposobów. Domyślam się, że liczyłaś na dobry efekt stylistyczny, nie wiem jednak czemu.
Suhakowe niebo nie byłoby niebieskie, nie. Musiałoby być to niebo rozległe, niebo metaliczne, niebo rozpościerające się nad głowami przechodniów niczym ogromny parasol, niebo lazurowe, niebo zraszające świat drobnym deszczem, niebo błękitnawe, niebo osnute burymi chmurami, niebo granatowe, niebo wiszące nisko nad ziemią, niebo zagniewane czy niebo upstrzone jasnoróżowymi kłębiastymi obłoczkami – ale nie niebieskie. A czasem, drogi Suhaku, niebo musi być po prostu niebieskie. Szczególnie jeśli występująca w tym samym zdaniu trawa nie jest po prostu zielona, lecz… (wstaw, co lubisz). I nie wierzę, byś akurat Ty o tym nie wiedziała.
[2] Tymczasem regularne zasypywanie czytelnika gradem epitetów i rozmaitych określeń rozpoczęłaś już w pierwszym akapicie powieści –
UsuńHistorie naszego życia to do siebie mają, że opowiadane, urywają się już na samym początku (1) oraz zrywają przy końcu (2), są wyrwane z kontekstu (3), obdarte z tła (4), pozbawione kolorów (5), wyzute ze smaku (6). Istnieją gdzieś w głębi naszej podświadomości w jedynej właściwej formie (1), snują się w zakamarkach umysłu (2), obijają o granice rozumu (3), co jakiś czas przebłyskami wspomnień przypominając o swoim bycie (4). […] Tak bardzo niedoskonała (1) ludzka mowa nie jest w stanie w żadnym języku, używana nawet przez najsprawniejszego (2) mówcę, oddać ulotnymi (3) przecież słowami gwałtowność (4) emocji, gęstość (5) atmosfery, cudowność (6) uniesień
– kontynuując zabawę w drugim:
Był w jej rodzinie od zawsze (1), snujący się między nimi jak widmo (2), pojawiający gdzieś letnimi wieczorami (3), małomówny (4) i niechętny (5), wiecznie sceptyczny (6) i niewdzięczny (7), lecz wciąż druh i przyjaciel (7), choćby tylko z przyzwyczajenia. […] W wieku lat sześciu, a więc gdy mgła nieświadomości zaczęła się przerzedzać, wspominała go jako smukłego mężczyznę (1) o spojrzeniu niezwykle bystrym (2), świdrującym (3) i groźnym (4) etc., etc.
A to tylko wierzchołek góry lodowej, której dokładnie możemy się przyjrzeć w kolejnych rozdziałach. To trochę tak, jakbyś prezentowała znajomym nową fryzurę i prosząc ich o opinię, pozornie pozostawiała im pole do popisu, ale jednocześnie podszeptywała: Powiedzcie, czyż nie wyglądam ładnie/olśniewająco/cudownie/fantastycznie/przepięknie/urokliwie? Ich możliwość wyboru byłaby pozorna, bo tak naprawdę, jak byś tego nie ujęła, sugerowane przez Ciebie określenia oznaczałyby to samo.
Wielokrotnie zwracałam na to uwagę na forum i myślę, że napomknęłam o tym i Tobie: opatrzenie jednego elementu tuzinem epitetów nie buduje bogactwa opisu, lecz wprowadza chaos. Uważam, że opisy powinny być budowane sinusoidalnie – jeśli decydujemy się w danym momencie zaakcentować jedno zjawisko, przedmiot, osobę etc., nie możemy zdanie dalej postąpić tak samo z następnym. I na pewno mija się z celem jednoczesne obwarowywanie jakiegokolwiek opisywanego szczegółu dziesięcioma określeniami. W pierwszym przypadku czytelnik nie skupia się na żadnym z tak akcentowanych zjawisk, bo wszystko utrzymane jest na równym poziomie. W drugim zaś dane zjawisko nie ma szans nabrać w jego wyobraźni cech unikatowych, ponieważ te najważniejsze gubią się w gąszczu poślednich. Jeśli sukienka jest czarno-biała w groszki, za kolano, z plisami u dołu, pensjonarskim kołnierzykiem i bufiastymi rękawami, niech występujące w tym samym zdaniu buty będą po prostu butami. Inaczej nie zapamięta się ani sukienki, ani butów. Nie oznacza to oczywiście, że dalej nie można sprecyzować ich wyglądu, ale jeśli zarzucisz czytelnika wszystkimi tymi informacjami naraz, może zwyczajnie stracić rachubę. Tak jak straciłam ją ja, usiłując odnaleźć się wśród tej stylistycznej gęstwiny. Była to maniera, która mnie drażniła i niestety utrudniała swobodne wgryzienie się w tekst. Mam na myśli całość, nie tylko prolog.
[3] Kolejną kwestią, którą uznałabym za palącą, są opisy postaci. (Nakłada się na nie zresztą i problem tak przez Ciebie ukochanej epitetologii). Widziałam, że także thin poruszyła ją w swoim komentarzu. Napisała: „[…] na początku przedstawienie wszystkich postaci kapkę mi nie grało, chciało się pisać: «Ale po co to?». Cóż, wybaczyłam taką zagrywkę Balzakowi (choć do dziś nie wiem, po co męczył mnie przez 12 pierwszych stron «Ojca Goriot», by potem dopiero dać mi przyjemną lekturę), wybaczę i Suszowi, choć osobiście wolę przedstawianie «w trakcie»". Czy ja wybaczę Suszowi tę przewinę? Trudno powiedzieć. Dużo racji miała thin, pisząc, że lepiej sprawdza się prezentowanie postaci „w trakcie”, nie zaś od razu przy ich wprowadzaniu. Natychmiastowe, odbywające się na przestrzeni kilku pierwszych rozdziałów przedstawienie postaci – głównie ich wyglądu zewnętrznego – jest czymś, co nie po raz pierwszy zwraca moją uwagę w Twojej twórczości. Ganiłam Cię za to trzy lata temu, uznając takie charakterystyki za zbędne. Trzy lata minęły, a wciąż robisz to samo. Nie sugeruję bynajmniej, by moje uwagi były na tyle istotne, byś na ich podstawie przebudowywała cały swój wypracowany schemat działania, choć, trzeba przyznać, w schemacie nie ma nic szczególnie dobrego, chyba że jesteś Sienkiewiczem i chcesz napisać wszystkie powieści na jedno kopyto, wtedy droga wolna. Brak zmian może jednak oznaczać (może, nie musi) brak postępu. A przecież niewątpliwie rozwijasz swój warsztat literacki, kształtujesz swoje pióro. Co więc sprawiło, że akurat ten element swojej literackiej pracowni uznałaś za wart pielęgnowania? We mnie przywołuje jedynie wspomnienie małego, wielkookiego Susza, który z zamiłowaniem stuka w klawiaturę swojego komputera. A czytając tekst, nie chcę widzieć przed oczami autora, nie w taki sposób przynajmniej. Nie w sposób, który sprawia, że zamiast smakować tekst, zastanawiam się, czy czytam gimnazjalną charakterystykę. Nie w sposób, który sprawia, że postrzegam jego styl jako nieco infantylny, mając jednocześnie świadomość, że stać go na wiele więcej. Te długie, naszpikowane epitetami opisy są nie tylko zbędne, bo – w moim mniemaniu – nieumotywowane, lecz także obniżają poziom tekstu. A po Twojej twórczości spodziewam się czegoś więcej niż bezrefleksyjnego hołdowania uświęconemu przez samą siebie zwyczajowi.
UsuńSama wyznaję zasadę, że charakter bohatera pokazujemy raczej w działaniu niż poprzez wytykanie jego konkretnych cech palcem; nie chcę np. czytać, że „Jan był butny”, lecz chcę sama wyciągnąć takie wnioski na podstawie jego wypowiedzi i zachowań. Rzecz podobnie ma się z opisem wyglądu. Wystarczy mi: „Cześć, jestem Zosia”, nie chcę słuchać: „Cześć, jestem Zosia, mam niebieskie ślepia, piegi od słońca, a włosy lubię zbierać we francuski warkocz”. Słuchaj, Zosia, wystarczy mi na razie Twoje imię, dziewczyno, reszty dowiem się z czasem. Z czasem, Suhaku.
Wielki powrót Twojej ulubionej broni stylistycznej nastąpił w rozdziale siódmym – znowu naładowałaś magazynek epitetami i w krótkim czasie wszystkie je wystrzeliłaś, serwując czytelnikowi osiem (!) opisów wyglądu postaci. Żaden z nich nie zapadł mi przez to w pamięć. Najpierw opisywałaś fizjonomię Antosia, kawałek dalej – (głównie) wygląd pięciu nowych postaci. Z rzędu, w czterech akapitach. Nie obchodzi mnie, jak wygląda Zosia, Kasia i Małgosia, a na pewno nie w następujących po sobie akapitach. Akapit na odsapnięcie i opisy kolejnych dwóch bohaterów. Nie wydaje Ci się, że to zbyt duże stężenie opisów postaci jak na fragment jednego rozdziału? Całą tę energię, jaką włożyłaś w ich konstruowanie, mogłaś wykorzystać do oddania wyglądu, charakteru innych elementów świata przedstawionego. To rzeczy nie mniej ciekawe.
[4] Następny punkt na trasie to szeroko pojmowana stylizacja. W przypadku tekstu stylizowanego warstwa językowa jest czymś niezwykle ważnym. Historia może być porywająca, ale jeśli język nie będzie na odpowiednim poziomie, sama wartka akcja nie wystarczy. Aby dobrze wczuć się w epokę, na którą stylizujemy tekst, należy mieć jej dużą znajomość. W rubryce, w której opisujesz genezę Surowicy, wspominasz m.in. o serialach historycznych, które Cię w jakimś stopniu zainspirowały. Mówisz także o literaturze, wymieniając Sienkiewiczowską Trylogię czy twórczość Jane Austen. Jednak z literatury właściwej interesującemu nas okresowi nazywasz jedynie Granicę Nałkowskiej. Rozmawiałyśmy już o tym dawno temu i stanowisko, które wówczas Ci przedstawiłam, nie zmieniło się – uważam, że aby umiejętnie oddać klimat, atmosferę danych czasów, należy prześledzić optymalnie jak najwięcej ówczesnej literatury. Nigdy nie odmówiłabym Ci talentu literackiego, nie przestanę jednak upierać się przy tym, że biorąc się za tak poważne przedsięwzięcie, powinnaś dogłębniej poznać realia, a także język, jakim się wówczas posługiwano. Mam bowiem wrażenie, że w pewnych momentach gra, jaką podejmujesz, wymyka Ci się spod kontroli. Niby coś tu sobie stylizujesz, ale też nie do końca chyba wiesz, po jakim gruncie się poruszasz. Efekt wydawał się momentami odwrotny niż zamierzony – stosowana przez Ciebie stylizacja zamiast cieszyć, irytuje. W krótkim czasie przerodziła się wręcz w drażniącą manierę, na którą składa się głównie szpikowanie tekstu epitetami i wciskanie wszędzie inwersji. Ta inwersja była chyba ze wszystkiego najgorsza, nawet zdania-tasiemce, w których gubiłam niekiedy wątek i interpunkcję, mnie tak nie drażniły. Połączenie epitetów, inwersji i sienkiewiczowskich zdań-kolosów nie równa się językowi okresu międzywojennego. Och, nie zapominajmy o formach bliźniaczych (niem. Zwillingsformeln), które również stosowałaś ze sporym upodobaniem; druh i przyjaciel, miłość prosta i czysta, dom bogaty i dobry, serce dobre i czyste, sceptyczny i niewdzięczny, uległa i spokojna, skromnie i prosto etc., etc.
UsuńNiekiedy przy czytaniu Surowicy nasuwały mi się skojarzenia z literaturą II połowy XIX wieku, nie zaś z okresem międzywojnia, w którym toczy się akcja Twojej opowieści, a któremu powinien odpowiadać i jej język. Ale to oczywiście tylko skojarzenie. Mówisz jednak, że Jane Austen zawdzięczasz znajomość codziennego życia wiejskiego dworku i choć nie wątpię, że pewne rzeczy się nie zmieniły, to nie da się nie zauważyć tutaj pewnej niekonsekwencji. Austen opisuje życie angielskiej klasy wyższej, a akcja jej sztandarowej powieści, Dumy i uprzedzenia, rozgrywa się na przełomie XVIII (!) i XIX wieku. Sienkiewicz, Twoje literackie guru, pisze z kolei o drugiej połowie XVII wieku i I Rzeczypospolitej. Powstaje zatem spory rozdźwięk między Twoimi inspiracjami a realiami, które starasz się oddać. To trochę tak, jakby ktoś bawił się rekonstrukcję historyczną i chcąc odtwarzać np. XIII wiek na ziemiach polskich, przebrał się za Arwenę z Tolkienowskiego Śródziemia; w ruchu rycerskim takie działanie nazywa się „mroczeniem”. Nie próbuję twierdzić, że to te inspiracje są tutaj najważniejsze, ale skoro nie miałaś szansy żyć w okresie międzywojennym, to właśnie z literatury tamtego czasu możesz czerpać wiedzę. Tymczasem uciekasz się do Sienkiewicza i Austen. A przecież i wspomniana Nałkowska opisuje życie na dworku. W dodatku w odpowiednim kraju i czasie.
[5] Rozumiem i szanuję Twoje historyczne zacięcie, cieszę się z pasji, z jaką oddajesz się opisywaniu perypetii bohaterów epoki międzywojennej, jestem jednak zdania, że jeśli masz to robić, nie możesz robić tego na pół gwizdka. Cały czas wracam myślami do wysiłków, jakie podejmujesz, starając się odpowiednio wystylizować język swojej historii i język jej bohaterów. I cały czas niestety coś mi w efektach tej pracy nie gra. Nie wyłapuję tu dobrego rytmu. Z dwojga złego wolałabym już, żebyś – pozostając przy historii osadzonej w okresie międzywojennym – nie siliła się na stylizację, bo chyba nie do końca wiesz, w jaki sposób ją pokierować; jedynie błądzisz we mgle. Pojawiają się w budowanym przez Ciebie murze liczne wyrwy, które jedynie potwierdzają moje wątpliwości co do samej idei jego budowania; wymyka się on spod kontroli. W jednej chwili jak szalona wrzucasz wspomnianą inwersję, gdzie się da, w następnej sobie odpuszczasz i sięgasz po bardziej kolokwialny język itd., itd. Wszystko to sprawia, że Twoje działania wydają się być nieco niekonsekwentne. Wczytując się w język, którego używasz, przyglądając się stosowanym przez Ciebie środkom artystycznego przekazu, raz jeszcze powracam do Twoich zainteresowań i Twoich inspiracji. Jest w Tobie to historyczne zacięcie, niewątpliwie. Coś jednak sprawia, że mam wrażenie, że mimo iż historię zapewne znasz, to w warstwie językowej Twój tekst stylizowany jest nie tyle na okres międzywojenny, nie tyle na II Rzeczpospolitą, lecz na szeroko pojmowane czasy dawne (ponowny ukłon w kierunku Twoich inspiracji!). I to mi przeszkadza. Zamiary są szlachetne, intencje wzruszające, wykonanie dobre, lecz wciąż zgrzyta. Zgrzyt zgrzyt zgrzyt.
UsuńTęsknię trochę do Twoich starszych tekstów osadzonych w czasach nam współczesnych, gdzie bez przeszkód mogłam rozsmakowywać się w Twoim fantastycznym stylu, zachwycać lekkością pióra, trafnością metafor. Nie oznacza to, że pisząc historycznie, nie możesz pisać równie dobrze – wymaga to jednak większego nakładu pracy, a co za tym idzie: wiedzy. Naprawdę nie można pisać o epoce, nie poznawszy jej specyfiki choć trochę dogłębniej, niż czytając jedną powieść Nałkowskiej. Nie uwierzę, że można to obejść, skupiając się na relacjach między bohaterami, szeroko pojmowany psychologizmie etc., a niuanse dotyczące epoki zepchnąć na drugi plan. (Po co wtedy pisać historycznie? To samo z lepszym zapewne efektem osiągnęłoby się przy takim założeniu, pisząc tekst osadzony we współczesnej nam rzeczywistości. Nie można pisać historycznie, znając tej historii jakiś rozmyty ułamek jedynie. To tak jakbym ja chciała teraz wybrać się do Chin i przy swojej obecnej znikomej znajomości mandaryńskiego postanowiła, że mimo wszystko chcę posługiwać się językiem tubylców. Zamiary może i światłe, ale efekty byłyby w tym przypadku opłakane. I lepiej byłoby, abym odłożyła chwilowo na bok swoje ambicje i po prostu porozumiewała się w angielskim). Bo te niuanse również odgrywają tu ogromną rolę – aby wiarygodnie opisać zachodzące między postaciami interakcje, dobrze by było na miarę swoich możliwości poznać ówczesne nastroje społeczne, mentalność, wiedzieć, jakie poglądy krążyły w przestrzeni publicznej (nie zapominajmy, że mówimy o okresie zawieszonym między dwiema wojnami!), jakie dylematy targały ludźmi. Nie można również zapominać o rzeczach takich jak ówczesna moda, wystrój wnętrz, rynek prasowy i literacki itd. A wiedzę na ten temat niekonieczne zdobędziemy na lekcjach historii czy języka polskiego, choć i one są bardzo istotne. Do tego jednak warto poświęcić trochę czasu na zapoznanie się z literaturą tamtego okresu.
[6] Nie zapominajmy jednak, że każdy ma prawo błądzić, a Ty masz, poza wspaniałym piórem i naprawdę godnym podziwu warsztatem, nad którym pracujesz przecież od co najmniej trzech lat (mówię, że od trzech, bo od takiego czasu się znamy), poza bogatą wyobraźnią z jej rozlicznymi labiryntami i meandrami, jeszcze jeden wielki atut. To Twoja młodość. Nie chcę Cię w żaden sposób ze względu na wiek deprecjonować, pragnę jedynie zauważyć, że jesteś na dobrą sprawę dopiero gdzieś na początku swojej literackiej drogi i masz prawo do popełniania błędów. Myślę, że czas zweryfikuje Twoje literackie wybory, Twój styl, Twoje pisanie w ogóle.
UsuńGeneralnie, mimo pewnych dotyczących formy błędów, które popełniasz, nie zamierzam twierdzić, że powinnaś zarzucić ten projekt, w żadnym wypadku. To prawda, że tęsknię do Twojego stylu, jaki znam z innych tekstów, tęsknię za innymi nieco klimatami, ale jeśli Ty odnajdujesz się właśnie tutaj – to powinnaś to rozwijać. Twoja pasja jest kolejnym ogromnym atutem. Pamiętaj jednak, że nie piszesz do szuflady, lecz poddajesz się ocenie czytelników. Jako czytelniczka też chciałabym posmakować trochę tego osławionego międzywojnia, a Ty nie bardzo dajesz mi po temu okazję. Twoja pasja jest faktem, warto się jednak zastanowić, czy przekłada się na tekst. Czy gdyby wyrzucić tę przewałkowaną już przeze mnie stylizację, kawalerię, szczątkowo jak dotąd opisywany dworek i inne szczegóły, byłoby w ogóle widać, że akcja utworu toczy się w okresie międzywojennym? Jeśli nie jesteś w stanie szczerze odpowiedzieć sobie na to pytanie twierdząco, zastanów się, co możesz zrobić, by to zmienić. Taką samą galerię bohaterów i spektrum problemów, jakie prezentujesz tutaj, możesz wtłoczyć w inną rzeczywistość, gdyż – jak na razie – nie widzę tu mocnych punktów zaczepienia, które trzymałyby tekst w ryzach realiów historycznych.
Sama wiesz, jak kocham Twoją twórczość, a wśród niej szczególnie krótkie formy. Jednak efektowne miniaturki to jedno, a tak długi tekst daje ogromne pole do popisu przy chociażby kreacji postaci; można obserwować, jak stopniowo się zmieniają, dojrzewają – miniaturka ogranicza takie możliwości. (Choć w Lili, Kubusiu i demonach popisowo udowodniłaś, że jeśli chcesz, to żadna forma nie stanowi dla Ciebie ograniczenia). W dodatku to świetna okazja do rozwoju swojego warsztatu. Akcja może toczy się, jak ktoś wytknął, powoli, ale jesteśmy przecież dopiero po jednej czwartej. Oczywiście warto, aby teraz sprawy nabrały nieco rumieńców, myślę jednak, że dotychczasowe tempo w żadnym wypadku nie było złe. Warto teraz jednak bardziej skupić się na akcji, na przeżyciach wewnętrznych bohaterów, a rozwlekłe opisy ich wyglądu zastąpić właśnie refleksjami czy opisami innych elementów świata przedstawionego. Bo warunki masz wspaniałe. Korzystaj mądrze. Lekko zmanierowane pióro nie przeszkadza Ci w umiejętnym budowaniu opisów – jak pięknie pochylasz się niekiedy nad poszczególnymi detalami, z jaką pieczołowitością je oddajesz! Było sporo momentów, kiedy zapominałam o swoich obiekcjach, bo tak byłam skupiona na pozytywnych aspektach Twojego stylu.
A wracając do prologu; moje wątpliwości dotyczące stylizacji i mocnego osadzenia w realiach historycznych są niewątpliwe, nie oznacza to jednak, że całość nie przypadła mi do gustu. Podoba mi się wprawa, z jaką prowadzisz narrację trzecioosobową, wprowadzając kolejne retrospekcje, ślady przeszłości, które miały szczególny wpływ na kształtowanie się osobowości Iwana. Jest to frapujący wstęp do historii, który zachęca, by pójść dalej i przekonać się, jak będzie wyglądało owo nowe życie Iwana.
Ach, i owa znamienna, prawie mickiewiczowska zmiana imienia, która symbolizuje wewnętrzną przemianę bohatera, odcięcie się od przeszłości, obranie nowego kierunku, nakreślenie nowych wartości. Ładnie! Wiesz, że u mnie każdy najmniejszy nawet mickiewiczowski smaczek punktuje. Podobnie jak późniejsza aluzja do Nałkowskiej (rozdział VIII); dziękuję za nią!
[7] Na koniec dorzucę dwa malutkie potknięcia, które zauważyłam, czytając prolog:
Usuń[…] wciąż pozostawał pustą, niezdolną do protestu przeciwko nieswoim wartościom skorupką. „Nie swoim”. Proponuję przypomnieć sobie definicję przymiotnika „nieswój”.
Okazało się, że z ojcem jego znała się jeszcze z dzieciństwa, kiedy jakichś ich wspólny znajomy, kuzyn ciotki chrześnicy… i tak dalej, i tak dalej, przyjechał z małą panią Danusią z wizytą do państwa Pietruczuków. Nie, nie „jakichś”, lecz „jakiś”.
(Uwaga! Teraz będzie jeszcze bardziej chaotycznie… Przepraszam Cię, ale nie chciałam, żebyś musiała jeszcze dłużej czekać. Jeśli coś wyda Ci się pozbawione sensu, to a) albo faktycznie jest pozbawione sensu, b) albo faktycznie jest pozbawione sensu, c) może jednak nie jest – zaryzykuj i zapytaj).
Czytając I rozdział, pomyślałam, że Elżbieta jest romantyczna jak ziemniak. Kłopoty finansowe to jedno, bez wątpienia spędzają biedulce sen z powiek, ale już dwunastolatka by do pracy wypchnęła, a męża to i nawet do grobu, bo „jak mu się zemrze, to i renta przecież zostanie”, więc to, w istocie, bez różnicy. Ba, nawet by lepiej było, gdyby mu się w końcu zmarło, bo tak to trzeba pieniądze na leczenie łożyć, a on tylko bezproduktywnie dogorywa w łóżku. Rozumuje też jak ziemniak. Prosi Iwana o pomoc finansową, o wyciągnięcie jej z tak ogromnych długów, a jednocześnie twierdzi, że żądając w zamian przepisania na niego dworku, prosi ją o zbyt wiele. Oczywiście łatwiej byłoby oddać zawczasu rękę siedmioletniej córki. Aj, Elżunia, Elżunia…
Nie jest to kreacja, której poświęciłaś szczególnie wiele miejsca, a szkoda, bo relacje matki z córką są niezwykle istotne. Na takim pobieżnym traktowaniu traci jednak pani Franczakowa nie tylko w tej kwestii. Jej zachowania w ogóle wydają się dość niejasne, bo odarte z motywów, a przez nie sama bohaterka – bezrefleksyjna. Wyglądałoby to inaczej, gdybyś choć czasem dała jej dojść do głosu. Tymczasem zastanawia jej postępowanie w chociażby Zagadce. Na dworek zajeżdża obcy mężczyzna, wkracza na nie swój teren, rozgaszczając się, jakby był u siebie, nawet się nie przedstawiwszy, a Elżunia w ogóle nie protestuje. Rozumiem jej wielkopańską gościnność, jednak muszę przyznać, że stopniem rozgarnięcia też przypomina ziemniaka. Także w innych sytuacjach jej pospiesznie nakreślona sylwetka sprawia, że rysuje się w raczej negatywnych barwach. Wystarczy przypomnieć sobie, jak zareagowała w chwili oskarżenia Iwana o gwałt na Lucynie i dobieranie się do jej córki. Wahała się wprawdzie w jego osądzie, jak jednak sama napisałaś, ostatecznie wzięła stawiane mu zarzuty za prawdę. Czy tak traktuje się wieloletniego przyjaciela rodziny? Najwyraźniej Elżbieta-ziemniak uznała, że tak. A jak potraktowała swoją młodziutką, skrzywdzoną przez tę sytuację córkę! Myślę, że jeśli chodzi o Elżbietę, jest jeszcze wiele nieznanych czytelnikowi zagadnień, które ukształtowały ją taką, jaką jest obecnie. Jak to się jednak stało, że gdy Iwan przybył do nich po długiej nieobecności, ni z tego, ni z owego, wybaczyła mu wszelkie przewiny i przyjęła go z otwartymi ramionami? Szkoda, że nie jest to wyjaśnione, że brakuje ukazania przyczyn jej takiego a nie innego postępowania.
Drobiazgi z I rozdziału:
Gdy założył długie i skórzane oficerki, schludne chociaż luźne spodnie na szelkach i biały, tym razem czysty podkoszulek, sylwetka jego zmieniła się nie do poznania. Przecinek przed „chociaż”, hm? Choć muszę przyznać, że im dłużej czytam Surowicę, tym bardziej – w jej przypadku – rewidują się moje poglądy interpunkcyjne.
Emilka zamknęła drzwi, wdrapała się na łóżko i zdrzemnęła się. Dwa dni później zmarł jej ojciec. Przypomina mi to nieco historię Jennifer, która miała szesnaście lat i zeszła na śniadanie. Żartuję…
W II rozdziale szczególną uwagę zwróciłam na piękne akapity opisujące mierzenie się ze śnioną rzeczywistością – akapity oddające zapach promieni słonecznych. To właśnie takie momenty sprawiają, że tak uwielbiam Twoje pióro.
[8] Było kilka drobiazgów, które zwróciły moją uwagę:
UsuńOdwrócił się ponownie, tym razem całym ciałem, i spojrzał na nią badawczo od stóp do głów. Spojrzał na nią czy obejrzał ją, przyjrzał się jej?
Uśmiechnął się i spuścił wzrok na bielutki tors konia, na którym uwydatniały się wszystkie żyłki, ścięgna, kostki. O ile się orientuję, u konia nazywamy to piersią. Nie jestem jednak pewna, zweryfikowałam tę informację na podstawie wiedzy zaczerpniętej z Google Grafika.
Sięgnął po kolejną, wysuszoną kromkę chleba i na złączonej dłoni podął ją koniowi. Jako że wcześniej zaznaczono, iż cały bochen chleba był suchy, błędem jest stawianie przecinka między wyliczeniem: „kolejna wysuszona kromka chleba”.
Co też ty opowiadasz?! Mama jest w świetnym stanie! Co też ty opowiadasz?! Komoda jest w świetnym stanie, toć niedawno ją lakierowałam…
Jest i potknięcie merytoryczne. Czy to możliwe, by jako noworodek mieć włosy „czarne jak smoła”, a później ciemnozłote, które w dodatku „raz to ciemniały, raz jaśniały, by znów przyciemnić się i być już prawie brązowe, jakby się nie mogły zdecydować, jakie właściwie są”? „Prawie brązowe” to jednak nie „czarne jak smoła”. Ale może się nie znam, tak tylko dywaguję. W IV rozdziale pada z kolei zdanie: „[Emilka] Zarumieniła się i założyła nerwowo kosmyk jasnych włosów za ucho”. Jasne, kolor włosów może się zmieniać, nadal jednak nie rozumiem, jak, w sposób naturalny, włosy mogłyby przejść tak drastyczną zmianę – od smolistej czerni do jasnych.
Także w rozdziale III było kilka kwestii, które szczególnie zwróciły moją uwagę.
Anielka opowiadała jej plotki ze wsi, ściskając gorsety i wiążąc kokardki, dobierając korale, zachwalając pończochy, których nawet bała się dotknąć. Zastanowił i zatrzymał mnie ten fragment. Tak sobie myślę, czy jest to Twoja inwencja, czy uwaga faktycznie wynikająca ze znajomości ówczesnej mody? Zastanawiam się też, czemu Twoi bohaterowie z takim zamiłowaniem czytają Jane Austen i Juliusza Verne. To osobisty wtręt?
Garstka drobiazgów:
I ta ciotka to mu trochę nie pasowała, z tego co słyszałem. Jak tylko umarła, a nikt właściwie nie wie na co, to od razu sprzedał jej majątek, praktycznie natychmiast. Skonsumowałaś przecinek przed „co słyszałem”.
[…] najlepsze, co mogła zrobić, do dojść do źródeł. „To dojść do źródeł”.
Iwan, niby od niechcenia, zabrał ramię oparcia ławki […] „Z oparcia ławki”.
Rozejrzała się, uznając, że miała racje. „Rację”.
Często (mówię o całym tekście, nie tylko o tym rozdziale) zdarzają Ci się też podwójne spacje.
Ciekawe jest to stopniowe zagłębianie się w umysł młodej, bo czternastoletniej kobiety czy też dziewczyny. Młoda kobieta – lecz wciąż dziecko. Dziecko zafascynowane mężczyzną o piętnaście lat starszym, w dodatku gburem i hulaką, pijaczyną, który jednak intryguje i przyciąga. Widać, jak sprzeczne uczucia mają Emilkę w posiadaniu, gdy chodzi o Iwana. Z jednej strony go unika, lęka się go, z drugiej zaś – ciągnie ją do niego; z jaką łapczywością dziewczyna chwyta się najmniejszych choćby oznak sympatii, drobnych pieszczotliwych gestów, zakrawającego na przychylny tonu głosu. Z wprawą budujesz postać Emilki, stopniowo odsłaniając przed czytelnikiem kolejne zakamarki jej nastoletniego umysłu, kolejne połacie jej rozterek.
Równie ciekawą kreacją jest dla mnie Krzysztof, choć różnica jest taka, że o ile Emilka wzbudza do tego moją sympatię, to za nim nie przepadam. To, że wywołuje we mnie emocje, działa jednak na korzyść kreacji, a więc i Twojego warsztatu. Krzysiek zachowuje się irracjonalnie, dziwne, że uważa (nie tylko on zresztą), iż nadaje się do wojska, biorąc pod uwagę to, jak trudno zachować mu zimną krew – ba!, zdaje się, że nawet na zachowaniu tej zimnej krwi mu nie zależy. Mam nadzieję, że z czasem dojrzeje, bo temperament i butę powinien schować do kieszeni, jeśli chce walczyć za swój naród. Te cechy nie przysporzą mu nic dobrego. (Chyba że chce pójść drogą bohaterszczyzny, wtedy – kto wie).
[9] Jak okrutnie, podle wykorzystał biedną Lucynę, traktując ją jako argument we własnej potyczce! Nie mam tego za złe dziewczynie, jemu jednak tak. Szkoda, że Emilka jakoś nie zareagowała, ale na dobrą sprawę postąpiła właściwie, bo zapewne nie tylko by nie pomogła, a jeszcze zaszkodziła. Tego zresztą dowiadujemy się w następnym, czwartym rozdziale.
UsuńA on okazuje się okazją do głębszego wejścia w świat wewnętrznych przeżyć Emilki, dokładniejszego zarysowania jej postaci. Bardzo ładnie prowadzisz narrację, sprawiając, że coraz bardziej mi te Emilkowe przemyślenia smakują. Co do jej zachowania – znowuż szkoda, że pozostała bierna, że nie znalazła w sobie dość siły, by przeciwstawić się chociażby bratu. Nie wątpię jednak, jak podle musiała się poczuć po tym, jak została potraktowana nie tylko przez obcych, sąsiadów, ale przez najbliższe jej sercu osoby, które kochały ją „mimo wszystko”, bardzo przy tym swoją niesprawiedliwością raniąc. (Czemu się jednak dziwić, skoro jej matka jest ziemniakiem!)
Punktuje nie tylko umiejętnie prowadzana narracja, lecz i to, z jaką wprawą kreślisz portret dorastającej, targanej rozmaitymi sprzecznymi emocjami, zagubionej – jak to zagubione bywają nastolatki – dziewczyny. Brakuje mi może tej dokładności, tego skupienia, z jakim wyrysowałaś postać tytułowego Kubusia z [i]Lili, Kubusia i demonów[/i], z drugiej strony jednak to bardzo dobrze – dobrze, że nie powtarzasz w swoich tekstach utartych schematów (nie w tym aspekcie przynajmniej), że wybierasz inne ścieżki, próbujesz nowych szlaków. Nie można zapomnieć, o czym pisałam już wcześniej, że Surowica, jako tekst znacznie dłuższy, rządzi się zupełnie innymi prawami, a więc daje możliwość budowania postaci od podstaw i przechodzenia od ogółu do szczegółu w dalszych częściach. Tutaj nie stawiasz na natychmiastowy efekt, lecz Twoje plany wyraźnie wybiegają dalej, a więc i ów efekt rozciąga się na więcej rozdziałów. Czyżby ktoś tutaj napisał plan tekstu?...
A jakże się ucieszyłam, gdy na scenie pojawił się nowy absztyfikant, Antek! Z miejsca go polubiłam. Bo przecież nie ma nic lepszego nad dobrze nam znany trójkąt, prawda? Od razu wprowadza więcej pozytywnego zamieszania i wywołuje rumieńce podekscytowania.
Z potknięć:
Co prawda, nie wożono jej na komisariat, lecz inspektor z asystentką zjawili się w ich domu. A ten przecinek na początku to po co?
[…] świat dzielił się na jakby dwie równoległe przestrzenie, linie, które nigdy się nie spotkają […] Świat dzielił się na linie?
[…] trochę za bardzo opuszczona pośród ludzi nawet nie próbujących ją zrozumieć […] „Jej”.
Tymczasem rodzice zatrudnić zmuszeni byli nowego koniuszego, ponieważ poprzedni zaczął mieć jakieś problemy ze zdrowiem. Trolololo, rodzice? Henryka uśmierciłaś w pierwszym rozdziale.
Siostrzeniec albo Bóg jeden wie, co jeszcze, matka mu zmarła miesiąc temu, to tu przyjechał. Nie postawimy tu przecinka po „wie”, jest to utarty zwrot.
Drobny błąd wkradł się i w piątym rozdziale:
Muszę jednak poprosić, byś korzystała z tego rozsądnie, nie interesują mnie czyjekolwiek problemy zdrowotnie, finansowe, egzystencjalne czy jakiekolwiek inne. „Zdrowotne”. (To samo powtarza się w rozdziale siódmym).
W Zagadce najbardziej przykuł moją uwagę aspekt kryminalny (o którym wspominasz w swoich inspiracjach). Nie bardzo mnie to… kręci, uważam, że niepotrzebne jest rozdrabnianie się i robienie z tekstu jednocześnie i romansu, i dramatu, i obyczaju, i kryminału. W dodatku pomieszałaś mi szyki i w innej kwestii – już miałam nadzieję, że Emilka znajdzie pocieszenie w serdecznych ramionach Antka, a tutaj coś takiego! List, dobre sobie. Iwan nieźle pogrywa. Czternastoletnie dziewczę zwodzić, popatrz pan…
[10] W każdym rozdziale dodajesz Emilce kolejny rys, podoba mi się to, dzięki temu lepiej można ją poznać – jej poszczególne cechy nie są od razu wyłożone na stół, lecz ujawniają się w kolejnych działaniach. W Antku i Antonim sprowadziłaś mnie trochę na ziemię, przypominając, że Emilka – choć niekiedy zachowuje się nad wyraz dojrzale, poważnie – jest w istocie dzieckiem. Dzieciuchem nawet. Z jednej strony zdaje się mieć szacunek dla służby, lecz w określonych sytuacjach zupełnie go nie widać. Rozumiem, że Antka ofuknęła dlatego, że poruszył drażliwy dla niej temat, to jednak nie zmienia faktu, że odnosi się do niego, jak i do reszty personelu, z pewną wyższością. Nie jest to co prawda dziwne, zważywszy na jej pozycję społeczną, spodziewałabym się jednak po niej lepszego zachowania. Widzisz, znowu zapominam, że to tylko czternastoletnie dziecko. Ale żeby tak mojego Antka traktować… Dobrze jednak, że ten ma wystarczająco oleju w głowie i szacunku dla samego siebie, by powiedzieć jej kilka słów prawdy. Próżna jest niesłychanie. Ale trzeba pamiętać o tym, że jest bardzo zaślepiona Iwanem i to nieco zawęża jej pole widzenia. I hormony! Dojrzewa dziewczyna. Nie musi być racjonalna i logicznie myśląca.
UsuńAntkowa kreacja też mi się bardzo podoba, choć żałuję, że – jak na razie – nie poświęciłaś jej więcej miejsca.
Z drobiazgów:
Widzę, że dla panienki dzień tak samo udany, jak i dla mnie. Zbędny przecinek po „udany”.
Nie sądziłem, że dworzanki wstają o tej porze. Dworzanki?
Powracając do relacji na linii Emilka – Antek, w których zmiana następuje już w kolejnej (siódmej) części. Był taki moment, kiedy z całej siły kibicowałam Emilce, by znalazła w sobie dość odwagi, by się na koniuszego rzucić i w końcu go pocałować. Przecież byłoby to jak najbardziej na miejscu, zważywszy na jego osobiste wyznania, smutne przeżycia, którymi postanowił się z nią podzielić. Franczakówna jednak się na to nie zdecydowała i atmosfera okrzepła na tyle (szczególnie po kolejnej absurdalnej interwencji Krzyśka), że byłam wręcz zdziwiona, gdy w „Dniu jego powrotu” – w pierwszym akapicie – napisałaś o Antkowej twarzy błąkającej się pod powiekami bohaterki. Trzymam za nich kciuki, mam wielką nadzieję, że im się uda, niemniej jednak jej fascynacja wydaje mi się dość nagła. Ale zaraz przypominam sobie znowu, że na jej labilne zachowania i nastroje składa się i „trudny” wiek, i hormony, i Iwan, oczywiście.
Z potknięć z VII rozdziału:
[…] była zbyt zapatrzona w siebie i swoje błahe z perspektywy czasu problemy, stając się ślepa na najbliższą jej osobę —ukochanego brata. Połknęłaś spację.
Nie był natarczywy ani przesadnie zaaferowany, lecz mimo to trochę za często przypomina jej o doktorowej Białeckiej. „Przypominał”.
Wodziła wzrokiem po wytłuszczonych imionach i nazwiskach, gdy nagle ujrzała […] Czy ja wiem, czy tak nagle…
[…] odnosząc się do niej co zdanie to czulej, co słowo to lepiej. „…co zdanie, to czulej, co słowo, to lepiej”.
Widziałam też, jak odpisywałaś komuś w komentarzu, że Emilka uczy się w domu, ale że na razie tego nie opiszesz, bo nie jest to interesujące. Cóż, myślę, że jednak jest, tym bardziej, że czytelnicy zastanawiają się nad tą kwestią. Bo co to dziewuszysko całymi dniami robi? Bumelantka z naszej panienki. Nie samym włóczeniem się między boksami, rozmowami z koniuszymi i czytaniem książek żyje młoda, kształcąca się kobieta. Do nauki!
[11] Ostatnia kwestia dotycząca tego rozdziału, zapomniałabym:
UsuńZastanowiło ją, gdzie też Iwan Pietruczuk może spędzać Boże Narodzenie, z kim i jak, chociaż podejrzewała, że nie były to najbardziej rodzinne święta w jego życiu. Padło ze strony Enigmatycznej oskarżenie o pleonazm, z którym nie mogę się zgodzić. Myślę, że w ostatnich latach pleonazm (do pary z tautologią) stał się bardzo modnym terminem i z tego też względu ludzie na wyrost doszukują się takowych błędów w wypowiedziach, które obok pleonazmu nawet nie stały. W tym temacie polecam chociażby lekturę Poradni językowej PWN (wypowiedzi profesora Bańko), który już od kilku lat bije na alarm, by nie każde pozorne powtórzenie treści nazywać od razu pleonazmem. A ja się pod jego stanowiskiem, jak zawsze, podpisuję. Niektórzy „najbardziej rodzinne święta” mogą uznać za peryfrazę Bożego Narodzenia, to jednak nie oznacza, że można między tymi określeniami postawić znak równości. Ja przynajmniej uważam, że w tym przypadku chodziło o coś zupełnie innego.
Rozdziały ósmy przyniósł kolejne dotyczące Krzysztofa rozmyślania. Uważam, że jest naprawdę strasznie butny, do tego niezwykle łatwo się zacietrzewia i przysłania mu to właściwą perspektywę. Gdy wcześniej Emilka wybaczyła mu wszystko to, co zrobił, stwierdziłam, że w sumie ma słuszność, brat to brat, w dodatku choć postępował głupio, czasami wręcz źle, intencje miał dobre. Ale to, jak zachował się w stosunku do Antka, odnowiło we mnie niechęć do jego osoby. Tutaj nie ma troski o siostrę, jest walka o terytorium i pycha. Szkoda mi Antka, a raczej szkoda mi siebie, że dałam się Krzysztofowi omamić i uwierzyć, że koniuszy może mieć w nim przyjaciela. Ech, dzieciaki. Krzysztof pozuje na dorosłego, ale z pewnością nim nie jest. I, jak mówiłam, do wojska się w moich oczach nie nadaje. Nie jestem czternastoletnią Emilką, mnie nie zwiedzie. Temperament, emocje przejmują nad nim bardzo często kontrolę i nie ma już w nim miejsca na racjonalne myślenie. To, co on robi, to nie są głupstwa popełniane przez starszego brata w imię miłości do siostry. A tej nie odbudowuje się podarkami. Chociaż w przypadku Emilki… Cóż, akurat w pozyskiwaniu jej przychylności nie zaszkodzi kilka nowych wstążek do włosów. Ładna kreacja bohatera, w każdym razie. Mam nadzieję, że zanim wstąpi do wojska, będzie go jeszcze trochę, albo że pojawi się później, bo jak dotąd to chyba on budzi we mnie największe emocje, jest w moich oczach najbardziej wiarygodną postacią – ze wszystkimi swoimi wadami i słabościami.
A Emilki – Emilki mi bardzo szkoda, biedactwo zostało uwięzione w pułapce. Taka młoda, taka niedoświadczona. Trzech mężczyzn, a jeden gorszy od drugiego. Antek zbyt niezdecydowany, ograniczony nie tylko własnymi wątpliwościami, ale i swoim statusem, konwenansami społecznymi czy wreszcie – despotycznym Krzysztofem. O Stasiu nawet nie ma co mówić. Nie potępiam zresztą jego, lecz matkę Emilki. Choć, czy ja wiem, nie jest to potępienie, lecz raczej niesmak. Elżbieta-ziemniak niewątpliwie swoje w życiu wycierpiała, przeszła chorobę i śmierć dwóch najbliższych jej osób, w tym odejście dziecka – myślę, że dla matki nie ma większej tragedii. Uważam, że sprawiedliwość oddasz jej dopiero wtedy, gdy pozwolisz czytelnikowi lepiej tę postać poznać, wtedy będę się czuła swobodniej, ferując wyroki. Na dzień dzisiejszy mogę jednak powiedzieć, że za nią nie przepadam. Nie wydaje się szczególnie obecna w życiu Emilki, a tymczasem bez jakiejkolwiek konsultacji z nią planuje jej zamążpójście. Mimo wszystko to już nie te czasy, naprawdę. W tej sytuacji również Iwan nie zachował się zbyt mądrze i dojrzale – co miało na celu przekazanie Emilce, dziecku, tych wszystkich informacji? Było to wyraźnie wywołane egoistycznymi pobudkami, miało na celu zyskanie sobie jej przychylności kosztem jej stosunku do matki i pana Stasia.
[12] Iwan to zresztą chodząca zagadka. Ale jak na razie jego kreacja nieszczególnie mnie przekonuje. Wiem, że to Twoja ulubiona postać, dla mnie musisz się jednak bardziej wykazać, by zyskać w tym względzie moje zainteresowanie. Fascynacja czy nie fascynacja – i tak będę kibicowała Emilce i Antkowi. Och, właśnie, jesteś podła, żeby w takim miejscu przerywać rozdział! Z niecierpliwością czekam, aż Antoś wyjaśni swoje zachowanie. Albo niech samo się wyjaśni.
UsuńNawiążę jeszcze tylko do rozmowy Emilki i Iwana, tej dotyczącej zaufania. Ich dialog wydaje mi się nieco sztuczny – pozbawiony jakichkolwiek opisów, jest nieco wyprany z emocji. W tym przypadku te emocje wcale nie ujawniają się poprzez wypowiedzi bohaterów; całość wypada zbyt sucho (sic!).
Potknięcia z rozdziałów: XVIII i IX:
To czary kochanych pani Cesi i Anielki. One jak Chrystus: i chleb, i wino rozmnożą […] Nie. „To czary kochanej pani Cesi i Anielki”. Chrystus rozmnożył chleb i rybę. Wodę przemienił w wino. Albo inaczej: chleb to Chrystusowe ciało, wino to Chrystusowa krew. W każdym razie Twoje stwierdzenie jest błędem. Pomieszałaś imprezy.
[…] nuta, która zadźwięczała w głowie chłopaka, sprawiła jej niemałą przyjemność. „W głosie”.
Wodził opuszkami palców po jej rumianym policzku, aż w końcu ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Jej wargi, wciąż jeszcze na granicy pomiędzy dzieciństwem a dojrzałością, pulsowały ochoczo w rytm uderzeń rozemocjonowanego serduszka. Pocałunki Antosia, niezbyt namiętne lecz za to bardzo czułe, wprawiały ją w coraz głębszy stan błogości. Jej rumiane policzki, jej twarz, jej wargi. Ziew. Rozemocjonowane serduszko – prawie jak Suszakowe serduszko… Nie, dziękuję. „Niezbyt namiętne, lecz za to bardzo czułe”.
[…] no i żebyś mądrzał a nie głupiał! Przecinek przed „a” potrzebny.
Tymczasem matka poszła do czeladnej, złożyć służbie serdeczności od rodziny […] Nie postawimy tu przecinka. Sama kiedyś poprosiłam profesora Bańko o rozwianie tej wątpliwości; link: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=11801, proszę bardzo.
Rozejrzała się wokoło i ujrzała, że rodzina patrzy na nią z różnymi emocjami wypisanymi na twarzy: jedni byli tak samo zdumieni jak ona, a była to matka, Krzysztof, Małgorzata oraz głowy służek, wystające zza futryny […] Zdumione głowy, powiadasz?
[…] Małgorzata poszła z nią z wciąż zaskoczoną lecz uprzejmą miną […] Przecinka mi brakuje.
Nie nazwała bym tego obietnicą, bardziej groźbą. „Nie nazwałabym”.
Ten cały Barzycki, lub, jak na niego mówicie — pan Staś, nie przyjechał tutaj tylko na karpia i kompot z suszu. Kompot z Susza, dobre sobie. W każdym razie – bez przecinka między „lub” i „jak”.
Raz jeszcze bardzo Cię za tę okropną chaotyczność przepraszam. Chciałam lepiej, ale w moim tempie dojście do owego „lepiej” zajęłoby mi pewnie kolejny miesiąc, a dłuższa zwłoka byłaby już niezmywalną ujmą na moim honorze. Mam nadzieję, że mimo chaosu znalazłaś wśród tych uwag jakieś pożyteczne komentarze. Powtórzę: jeśli coś wydało Ci się pozbawione sensu, to mogło tego sensu faktycznie nie mieć… Przepraszam Cię za taką a nie inną formę. I dziękuję. Dziękuję za interesującą lekturę, za stworzenie okazji do cennych dla mnie rozmyślań. Jeszcze tylko proszę – o więcej. I lepiej. Bo umiesz przecież lepiej, wiem o tym doskonale. Nie byłabym szczera ani z Tobą, ani ze sobą, gdybym powiedziała, że Surowica to Twój najlepszy tekst, jaki czytałam. Kto jednak powiedział, że nie może się nim stać? Masz ogromne pole do popisu. Pamiętaj: Korzystaj mądrze!
Pozdrawiam
robak
PS Jeśli są w tej wypowiedzi jakiekolwiek błędy, bardzo przepraszam! Zaraz wyrżnę twarzą w klawiaturę. DEŻDŻ!
Na początek wyjaśnię sprawę z inspiracjami.
UsuńNie wiem, czy to ja źle się wyraziłam, czy to Mongoł źle zrozumiał, ale wcale nie Sienkiewicz i nie Jane Austen mnie zainspirowali do Surowicy. Przechodzę w tym opisie od ogółu do szczegółu, wskazując, co najmniej a potem najbardziej miało wspływ na... pomysł. Sienkiewicz dał mi kreację kilku bohaterów, Jane - podsunęła miejsce akcji, natomiast Nałkowska to bezpośredni bodziec, który sprawił, że otworzyłam worda i napisałam: Historie naszego życia to do siebie mają... Jeśli miałabym powiedzieć, czym najczęściej się kieruję przy kreowaniu ogółu świata przedstawionego, tła historycznego czy obyczajowości, w żadnym z tych miejsc nie umieściłabym tej trójki. To by po prostu nie miało sensu. Na razie nie mam czasu na czytanie całego międzywojnia i myślę, że nie będę miała dopóki nie zacznę tego omawiać w szkole, wtedy zapewne załamię się, zamknę w sobie, usunę bloga i zatrę ślady zbrodni, jednak póki co cieszę się, że wciąż, po roku, chce mi się pisać. Mimo świadomości błędów i niedopatrzeń.
Dodatkowo, tłumaczyłam się już z obyczajowości pod jedną z ocen, które ostatnio mi wystawiono. Jej brak spostrzegłam dopiero po kilkunastu rozdziałach. Nie dlatego, że go nie mam w głowie, ale dlatego, że zbyt skupiłam się na fabule i bohaterach. Zgubiłam to po drodze, a jakbym miała teraz zasiąść i wklejać jakiekolwiek fragmenty nadające realizmu, to bym zmarnowała mnóstwo czasu i mogłabym robić zakłady, za ile rozdziałów znudzi mi się pisanie. Wiem, że to nieprofesjonalne, że wolę zostawić tekst niepoprawiony w imię jakichkolwiek prób skończenia go, ale nie muszę od siebie wymagać profesjonalizmu. Przynajmniej na razie.
Jeśli chodzi o postać Elżbiety... Cóż, w tekście narrator często zlewa się z jaźnią Emilki i jej oczami opisuje świat. Jej matka dla niej po prostu była. Emilka nigdy nie zastanawiała się nad jej motywami. Być może u Ciebie jest inaczej, ale gdy ja myślę o moich rodzicach, to dopiero od roku, może dwóch, zastanawiam się nad tym, dlaczego coś robią lub robili. Wcześniej - przyjmowałam ich działania do wiadomości, ewentualnie je oceniałam, ale nigdy nie przychodziło mi do głowy, by zapytać - dlaczego, do cholery, ten człowiek poszedł na pedagogikę? Dlaczego ona tak kurczowo trzyma się tej pracy? Dlaczego nie przykłada wagi do fryzury? Rodzice, którzy są od "jakiegoś tam zawsze", są dla nas ciężsi do analizy niż nieznajomi. Elżbieta nie jest postacią tak zupełnie ziemniakowatą, jak może się wydawać, bo i ona ma swoje tajemnice - mówię to tylko po to, byś nie myślała, że pozbawienie jej jednoznacznego charakteru było moim błędem, tak jak niekonsekwencje w stosunku do Iwana.
Co do włosów Emilki - moja 10-miesięczna siostrzenica urodziła się z czarnymi (było to jeszcze przed pisaniem tego rozdziału), a aktualnie ma prawie białe. Jeszcze jej ściemnieją, tak jak mojej siostrze, która w jej wieku była jasną blondyneczką, potem miała brązowe, a teraz popielaty blond.
(Co do Krzysia - tak, zdecydowanie byłby chętny zostać bohaterem, a nie oficerem).
Jeśli chodzi o kryminał, to muszę Cię zmartwić. Jest on głównym wątkiem opowiadania, chociaż to znacznie, znacznie później...
Cóż mogę jeszcze dodać? Dziękuję za tak wnikliwą analizę, z pewnością przyda mi się zarówno w przyszłości, jak i podczas poprawiania napisanych już rozdziałów. Liczę, że zobaczę Cię tutaj jeszcze i to w miarę regularnie... Buziaki :)))
Najwyraźniej nieprecyzyjnie się wobec tego w kwestii swoich inspiracji wyraziłaś. Jeśli, jak twierdzisz, żadna z tych pozycji nie ma wpływu na Twoją kreację świata przedstawionego czy tła historycznego, jakie są Twoje wpływy? Wynikałoby z tego, że takowych nie ma. Poza wyobraźnią oczywiście, ale o ile wyobraźnia jest wspaniałym narzędziem, o tyle w przypadku tekstu osadzonego w jakichś realiach historycznych sama sobie nie poradzi, potrzeba jej do pary wiedzy autora, jego znajomości epoki.
UsuńNie mogę kwestionować Twojego stosunku do własnej pracy literackiej – mogę jedynie wypowiedzieć się na temat moich oczekiwań. A ja mimo wszystko łaknę jakiegoś profesjonalizmu; choć nie tyle o sam profesjonalizm chodzi, ile o podjęcie jakichkolwiek dążeń, by go osiągnąć. Nie interesują mnie półśrodki. Chcę sto procent soku w soku. A przynajmniej więcej niż 16%. Nie jem też produktów czekoladopodobnych. Gdybyś chciała mnie takim poczęstować, nawet bym się nie fatygowała, by otworzyć usta.
Cóż, widzę, że wszystkie moje argumenty, a przynajmniej tę część z nich, do której się odniosłaś, storpedowałaś. Powtórzę więc tylko, że tak jak lubię sok ze 100% zagęszczonego soku, a czekoladę z prawdziwym tłuszczem kakaowym, tak wolę teksty, które same się bronią. Oczywiście, w pewnych sytuacjach wyjaśnienie autora jest pożądane, co do tego nie mam wątpliwości. Mówienie jednak, że określony sposób kreowania postaci nie jest błędem, troszeczkę mija się w mojej ocenie z celem. Tak jak niesławne przypisy dodawane przez co niektórych autorów fanfiction, na których zdarzyło mi się natknąć, w których wyjaśniali np., że użyte przez nich powtórzenie było zamierzonym środkiem stylistycznym albo wskazywali, w którym miejscu zastosowali ironię. To dopiero ironia!
Szkoda, szkoda, że tekst skłania się w kierunku kryminału. Chyba jednak nie chcesz mi powiedzieć, że takie wątki zdominują później całą historię? Mam nadzieję, że nie. W końcu są jeszcze kwestie rodzinne, są wątki romantyczne, jest i zbliżająca się wojna. Jeśli te wszystkie elementy będą w tekście obecne, myślę, że poradzę sobie z kryminałem.
Deżdż!
...te wszystkie elementy, które wymieniam + Antek, rzecz jasna! Antka chyba nie zamierzasz zabierać?
UsuńStorpedowałam? Wyjaśniłam kwestię inspiracji, przyznałam się do błędu obyczajowości, obroniłam kwestię zmieniającego się koloru włosów, bo zarzuciłaś mi błąd logiczny. Jedyne, co rzeczywiście broniłam, to kreacja Elżbiety, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że opowiadania pisane są w częściach, a nie na raz, jak w książce. Gdybym wiedziała, że za 20 rozdziałów przeczytasz, że Elżbieta to i Elżbieta tamto, nie tłumaczyłabym się. Skoro jednak nie mam takiej pewności (bo i ja mogę tego nie dożyć, i Ty), to wolałam wyjaśnić, że nie pozostawiam tego wątku rozgrzebanego. Jeszcze co do bronienia tekstu - zwróć uwagę, że Twój komentarz miał 12 części, mój niepełną jedną. Jak więc mogłabym w nim bronić tekst? :D
UsuńCo do kryminału - intrygi, morderstwa i inne samobójstwa są fundamentem tego tekstu, może nazywanie tego "głównym wątkiem" jest błędne. To po prostu jakbyś chciała zjeść 3-Bita bez herbatnika w środku.
Pozdrawiam.
Jak tak myślę o Twoim zarzucie obrony tekstu, to wynika to chyba ze starych przyzwyczajeń teesowych, których ja się pozbyłam, a więc - że najprofesjonalniej jest nie odpowiadać na komentarz, a jeśli już to - dziękuję, w trzeciej linijce to nie jest błąd, cieszę się że jesteś, do widzenia. Tutaj ludzie rozmawiają o swoich tekstach i nie ma w tym nic dziwnego. Ktoś czyta wypociny i chce się dowiedzieć więcej od autora, a autor od komentującego. To normalne i nie ma zbyt wiele wspólnego z obroną, po prostu odpowiadasz na te fragmenty opinii, w których masz coś do powiedzenia.
UsuńTo ciekawe, bo akurat obyczajowość, z której tak się tłumaczyłaś, nie odegrała w mojej wypowiedzi jakiejś znaczącej roli. Wracając do inspiracji – owszem, wyjaśniłaś tę kwestię, zauważ jednak, że inspiracjom przypisałam jedynie częściową winę, jeśli chodzi o stronę formalną Surowicy; reszta moich zarzutów nie spada wcale na barki Sienkiewicza czy Austen, lecz, drogi Suszu, na Twoje. Pozwolę sobie jeszcze wrócić do Twojej poprzedniej wypowiedzi, w której napisałaś, że w opisie dotyczącym genezy przechodzisz od ogółu do szczegółu. Cóż, idąc tym tokiem rozumowania – Jane Austen wymieniasz na końcu… Poza tym, ponownie to podkreślę, napisałaś, że to właśnie jej zawdzięczasz znajomość życia na dworku. I tutaj nie powiedziałabym, że ja Cię źle zrozumiałam, lecz jeśli już – Ty się źle wyraziłaś.
UsuńJeśli chodzi o Twój drugi komentarz; nie urodziłam się ani wczoraj, ani trzy lata temu, gdy weszłam na teesa. Nie wiem więc, skąd Twój zarzut, że moje stanowisko miałoby wynikać z jakichś „teesowych przyzwyczajeń”. (A żeby zaspokoić Twoją ciekawość – w blogosferze zaczęłam na kilka lat obracać się niemal dekadę temu). Uważam po prostu – i nie ma to nic wspólnego z żadnym (quasi-)literackim forum, blogosferą czy jakimikolwiek nabytymi drogą sieciową przyzwyczajeniami – że pewnych rzeczy, jeśli nie obronią się same, nie ma sensu bronić. Internet może być świetną platformą wymiany myśli i zgodzę się, że wspaniale jest, gdy autor może podyskutować z czytelnikiem na temat swojego tekstu. Z pewnością wygląda to inaczej niż poza środowiskiem sieciowym, gdzie głównie czytelnik wypowiada się na temat tekstu (w formie recenzji, krytyki literackiej etc.), a autor rzadko kiedy na konkretne opinie odpowiada. Przy okazji takiego dialogu niewątpliwie może zyskać i jedna, i druga strona. To jednak nie zmienia złotej zasady, że tekst broni się sam czy tekst mówi sam za siebie. Tekst czy sztuka w ogóle. Jeśli dane dzieło jest dobre (bądź zrozumiałe) tylko wtedy, gdy opatrzy się je komentarzem autora, świadczy to w Twojej opinii na jego korzyść? Czy moje pragnienie, by taki odautorski komentarz nie był potrzebny, naprawdę uważasz za wynik przyzwyczajeń nabytych na jakimś forum?
Broniłaś kreacji Elżbiety, kończąc swoją wypowiedź słowami: „Mówię to tylko po to, byś nie myślała, że pozbawienie jej jednoznacznego charakteru było moim błędem”. Nigdzie nie nazwałam jej kreacji Twoim błędem. A jednak użycie przez Ciebie takich a nie innych słów, zabranie takiego a nie innego stanowiska, jest dla mnie niczym innym jak bronieniem tekstu (czy w tym wypadku kreacji konkretnej postaci), które uważam za w tym momencie zbędne. Chciałabym sama móc osądzić – w przypadku wieloczęściowego tekstu publikowanego we fragmentach: z czasem – czy daną kreację uważam za błąd, niedociągnięcie autora, czy też nie.
Na dziś to wszystko, co mam do powiedzenia.
Pozdrawiam!
Czy to jest blog o tematyce historycznej? Takich z reguły nie oceniam, bo nijak mi to nie idzie. Proszę o szybką odpowiedź. (Olimpianis, Shibuya)
OdpowiedzUsuńOj. Ten temat akurat z pewnych przyczyn nie należy do moich ulubionych. Zastanów się nad zmianą oceniającej. Jeśli jednak nie będzie to możliwe, to trudno, postaram się to ugryźć. Choć mogę być nieobiektywna. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzień dobry, przyszłam jak tylko zajrzałam do subskrypcji i zamrugało mi okienko mówiące, że suszak nie próżnuje. I brawo, tak trzymać i nie poddawać się.
OdpowiedzUsuńZacznę tak:
"Nie nazwała bym tego obietnicą, bardziej groźbą."
Spacja się tu wkradła, hm?
"Ale nie oznacza to, że umniejsza to mojej sympatii."
Umniejsza (co?) moją sympatię.
Rozdział sam w sobie jest ładny - i coś się dzieje, i jakaś zagadka się pojawia, i Emilka ma okazję sobie pomyśleć. Pokazał się też nawet opis Iwana, niestety zwracający uwagę na to, co już wiemy. Choć może to i dobrze, bo nie zapomnimy przynajmniej.
Ale po kolei. Bardzo mnie ucieszył prezent od Iwana, choć jednocześnie zdziwił. Z tego co zrozumiałam, to naszyjnik jego matki, tak? Jeżeli tak, to naprawdę zagadkowe jest jego zachowanie względem Emilki. Tu daje prezent, tam gani, potem nazywa głupią, ale i tak okazuje się, że to dobrze. Ciekawy jest ten człowiek w swojej chaotyczności.
Rozmowa Emilki i Iwana były całkiem przyjemna dla oka, ale powiem szczerze, że nic z niej nie zapamiętałam, ale te rozważania nie są chyba istotne dla rozwoju opowieści, także nie przejmuję się tym zbytnio.
Pan Staś budzi we mnie jakąś instynktowną niechęć. Jak taki natręt, który podgląda dziewczę przez okno i obdarowuje je potem drogimi zabawkami. W zasadzie, jak tak pomyślę, to prezent Iwana był dużo droższy niż ten Stasiny, choć tu o sentyment bardziej szło. Ale, ale, Staś nie budzi we mnie zaufania, nie wierzę mu i nawet niespecjalnie mnie, z czytelniczego, subiektywnego punktu widzenia, interesuje.
Antek, natomiast, zachował się zupełnie zagadkowo i bardzo jestem ciekawa, co tez takiego się stało, że się na Emilkę obraził. Pojawiły mi się automatycznie dwie opcje - zauważył (przypomniał sobie) fascynację dziewczyny Iwanem; usłyszał o planach ślubnych i przyjął, że dziewczyna jest już zobowiązana, a jego zwodzi. O, ta druga wersja jest chyba nawet bardziej prawdopodobna.
Co jeszcze chciałam... a, przyjemnie się czytało pierwszy dialog Emilki z Iwanem, ze względu na to, że bardzo dobrze opisałaś odpychający stan mężczyzny. Przez to nabrało to jakiegoś realniejszego wymiaru.
Swoją drogą, jak napisałaś o Iwanie w kożuchu i futrzanej czapie, to od razu pomyślałam sobie, że są na jakiejś Syberii i zaraz wsiądą do sań.
Czytało się bardzo przyjemnie i ciekawa jestem dalszego rozwoju wydarzeń, także czekam na następny rozdział i bardzo cieszy mnie to, że data jego publikacji jest określona na tak stosunkowo niedługo.
Pozdrawiam bardzo serdecznie,
Miękko.
Hmmm... Nie był to naszyjnik jego matki. Nie mam pojęcia, skąd takie informacje. Tak czy inaczej, dziękuję za odzew, cieszę się, że tak szybko Cię tutaj znów zobaczyłam. Rozdział dodaję co dwa tygodnie, tak będzie przynajmniej do opublikowania rozdziału 15, który jest ostatnim z części I Surowicy. Potem będzie dłuższa przerwa, bym mogła sobie wyrobić dystans. Pozdrawiam :)
UsuńAch, już widzę, odniosłam to zdanie "Tyle miałem, gdy się urodziłaś" nie do wieku, a do naszyjnika właśnie. I jakoś stąd mi się wydało oczywiste, że opuścił dom, bla, bla, bla i zabrał ze sobą tylko to, jako pamiątkę po matce (bo czyj inaczej mógłby być wisiorek, jak nie matki). Cóż, a mówią, że bujna wyobraźnia nie boli...
UsuńTak, tak, zauważyłam.
A jak długa będzie ta przerwa, jeśli wolno zapytać? Kilkumiesięczna?
Zobaczę, ile uda mi się napisać przez wakacje. Z moich obliczeń wynika, że za półtora miesiąca będę musiała przerwać wstawianie. Jeśli w wakacje napiszę przynajmniej 7-8 rozdziałów, przerwa będzie krótka, kilkutygodniowa. Jeśli nie, poczekam dłużej. Ale to na razie daleka przyszłość. Do tego czasu mogę wpaść pod samochód, dostać Nagrodę Nobla, zapaść w sen letni albo doznać rozszczepienia w trakcie aktu teleportacji, więc... nigdy nic nie wiadomo. :D
Usuń[SPAM] powstała nowa ocenialnia, co nie znaczy, że zła ; ) Szukam ochotników na ocenę, oraz do naboru. Jeśli chcesz, zgłoś się na www.twoja-ocena.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJest! Jest rozdział! I przede wszystkim Iwan. Myślałam, że umrę z niecierpliwości, gdy czytałam nowe rozdziały na innych blogach ( i tak zakrzywiłam kolejkę i zaczęłam od drugiego, by dotrzeć do szeptów w sepii szybciej). Nie muszę ci chyba mówić, że czytałam z zapartym tchem, chłonąc każde słowo z dialogu… Zastanawiając się, czy Emilka stwierdzi, że to zauroczenie… Ale nie, wybrnęła zaufaniem. Tylko skąd to zaufanie? Rzeczywiście jej osobista logika z lekka siada. Chociaż dobrze znam to wrażenie, że osoba, z którą się wciąż rozmawia mimo mnóstwa poważnych kłótni, jest warta zaufania. Iwan… Chociaż nie, nie Iwan. Podziwiam cię, za wsadzenie mu do ust czegoś tak mądrego jak słowa o rozumieniu głupoty.
OdpowiedzUsuńPan Staś mnie zabija i poprawia mi humor. Moją duszyczką (mam ją jeszcze w ogóle?) też szarga, ale za śmiechu. A potem kolejna konfrontacja z Iwanem. Śmiać mi się chce znowu. Jejku, na co ludzie patrzą, gdy są zdenerwowani!
Współczuję Emilce natręctwa pana Stasia… Iwan lepszy i tak. Nieważne, że gburowaty, a przebłyski poczucia humoru to u niego święto…
Pozdrawiam!
Cóż, Emilka nie należy do strategów, jak pewnie łatwo zauważyć. Dziękuję za obecność, czytanie i komentowanie i pozdrawiam :)
UsuńObiecałam i jestem pod "Surowicą"; jednym opowiadaniem obyczajowo-romansowym, który przeczytałam z wypiekami na twarzy, z zainteresowaniem i z zapałem. I jedynym opowiadaniem umiejscowionym w dawnej Polsce; raczej stronie od opowiadań opisujących bezpośrednio polską obyczajowość itp. Nawet nie szczególnie przepadam z Polską jako miejscem akcji, nie licząc "Kamień na szaniec" i twórczość Suszaka :)
OdpowiedzUsuńWłaściwie nad stylem mogłabym się zachwycać co nie miara, wychwalać pod niebiosa, określając najróżniejszymi wykwintnymi epitetami, ale już gdzieś wcześniej wspominałam, że jestem dosłownie w niebo wzięta, prawda? Kupiłaś mnie swoimi miniaturkami, i teraz, teraz jest tylko lepiej.
Zacznę od samego początku; od samego prologu. Czasem ostrzegasz, że prolog jest pisany dość specyficznym językiem i prosisz, aby oceniający się nie zrażali, prawda? Mnie prolog zauroczył, ot, i co najważniejsze, zachęcił do czytania; czytałam z zapartym tchem, trochę współczując Iwanowi i trochę się ciesząc, ale nadal potrafię go sobie wyobrazić i poczuć. Opisałaś to tak realistycznie, miałam wrażenie, że przed oczyma widzę obrazki - tu małego Piotrusia, tu trochę większego; tu jego ojca będącego wszędzie i nigdzie, i w końcu jego martwe ciało i zdziwione oczy... Snułam dziwne wizje. Przecież ta kobieta wcale nie była zaskoczona, może nie zdążyła, może oprawca był szybszy, a może wiedziała od początku... Nie wiem. I zostawiam to z myślą - może właśnie tak powinno być.
Ty nie napisałaś prologu, wcale go nie napisałaś, to kłamstwo; ty tchnęłaś do życia nową istotę, które myśli, czuje i po prostu jest. Tak, miałam wrażenie, że Piotruś w każdej chwili może przede mną stanąć, żywy i namacalny; zacząć mówić i słuchałabym go, nie mówiąc nic.
Cieszę się i współczuję mu zarazem. Cieszę się, że stał się prawdziwym sobą, bez żadnego udawania może iść i nie oglądać się na wiecznie zajętego ojca; współczuję, że stało się to takim kosztem.
Podsumowując - prolog była ładny i płynny, czytałam go z zaciekawieniem i skończyłam z niedosytem, dlatego zagłębiłam się w pierwszym, drugim, trzecim i następnym rozdziale.
Kolejnych rozdziałów nie będę komentować z osobna, bo cóż ja mogę powiedzieć? Uff, za chwilę zrobi się tu za słodko od nadmiaru cukru, ot co!
OdpowiedzUsuńMoim faworytem jest rzecz jest jednogłośnie Iwan; nie raz, czytając ten tekst (krótki, przeraźliwe krótki!) wzdycham nad jego losem, wzdycham nad jego myślami, słowami tymi wypowiedzianymi i nie, gestami, wyglądam i wszystkim, co można było zaciągnąć pod kategorię "Iwan". Jest prawdziwy! Taka osoba mogła naprawdę żyć, oddychać. I mimo, że przedstawiłaś go dosyć dokładnie, dla mnie nadal jest wielką zagadką, kompletnie nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Naprawdę zabił psa? Naprawdę dopuścił się czegoś złego? Osobiście nie chcę w to wierzyć, ba, jego krewny celowo go oczernia, bo coś chce, musi coś chcieć inaczej by tego nie robił. Nie wierzę w absolutnie złego Iwana, tak jak nie wierzę w absolutnie dobrego Iwana. Jednak mogę się domyślić tylko jednego, nasz główny bohater staje się powolutku zazdrosny o Emilkę.
Emilka natomiast momentami jest ciepłą kluchą, trochę naiwną, ale polubiłam ją i mam nadzieję, że nie da się za żadne skarby uwikłać w ślub (Iwan jej pomoże?). Jest doskonałym materiałem na główną bohaterkę; lubię poznawać jej myśli, bo czasami są naprawdę zaskakujące. Czasem mam wrażenie, że są dwie Emilię - ta, która błądzi jak dziecko we mgle i ta, która potrafi złapać właściwy trop. Ciekawie się niesamowicie jak potoczą się jej losy. W końcu opuści mury rodzinę? Kto będzie jej ostatecznym wyborem, bo przecież niekoniecznie musi być to jej fascynacja.
Krzysia lubię i nie lubię, a już na pewno nie rozumiem. Czasem jest naprawdę nieobliczalny, jak dwa Krzysie w jednym - kochający brat, martwiący się brat i wszystko wymyka się spod kontroli. Wiem jedno, chce szczęścia dla swojej siostrzyczki i stara się ją ochronić przed złem całego świata, ale mam nadzieję, że kiedyś zrozumie, że Emilia musi stanąć sama przed problem i nie może wchodzić w jej życie (uczuciowe) z buciorami. Eh, nie wiem, ale mam wrażenie, że nie skończy się dla niego tak wojaczka najlepiej.
Antka lubię, ot taki ciepły, prosty człowiek, ale nie prostacki! Nieszczęśliwie zakochany w Emilce; zły i zazdrosny, że fascynuje ją persona pana Iwana. Och, aby ta afera ze ślubem została szybko rozstrzygnięta. Mam wrażenie, że Antoni usłyszał pogłoski, dlatego też postanowił Emilię trzymać na dystans, nie chcąc wchodzić w drogę.
Strasznie spodobał mi się motyw z ludźmi i kaczkami, jednocześnie zachodzę w głowę, dlaczego Iwan nie lubi kaczek; poniekąd rozumiem jego poglądy, co do ludzi. Sama często mówię, że nienawidzę ludzi, mimo, że człowiekiem niewątpliwie jestem.
Kilka słów podsumowania i nie narażam cię więcej na moje ględzenie do rzeczy! ^^
Kreacja bohaterów jest niesamowita; bez problemu mogę się w nich wczuć. To samo się tyczy kreacji świata - jestem tam, chodzę tymi samymi ścieżkami, widzę to samo, ale niekoniecznie tak samo interpretuję, ale każdy ma przecież inne spojrzenie na świat ;) Czytając to, czują jakby cofnęła się do XIX wieku i mogę tylko zazdrości. (w moim historyku za pewne nie uda się taki piękny zabieg). I jedno wiem na pewno chcę więcej!
Niech ten cholerny komputer wreszcie stanie o własnych siłach i zacznie słuchać; mam nadzieję, że monitor kupisz w miarę szybko i będą mogła znów przeczytać niesamowity rozdział Surowicy, bo niezmiernie ciekawa jestem kontynuacji.
Czekam z niecierpliwością i pozdrawiam gorąco.
Dziękuję bardzo za tak obszerny komentarz. Balsam na mą duszę. Akurat dzisiaj kupiłam nowy monitor i już-już wstawiam nowy rozdział. Swoją drogą, jakkolwiek to nie zabrzmi, Iwan jest i dla mnie zagadką, więc odkrywam tylko te karty, na które on mi pozwala. Tak chyba już jest, że ukochane postaci ożywają w autorze. Pozdrawiam! :)
Usuń