Rozdział XIX
Emilka nie miała pojęcia, jakie imię nadać pieskowi, więc wybrała dla niego po prostu: Szczeniak. Został wykąpany, co przysporzyło mu wiele traumatycznych wspomnień, a Emilka, szorując potem swoje cuchnące psimi wydalinami dłonie, nabrała nieco sceptycznego stosunku do wizji posiadania małych dzieci. Postawiła pudełko po butach przy swoim łóżku, ułożyła tam stary koc i nie mogła zasnąć, wpatrując się w swojego włochatego towarzysza, oświetlonego jasnym światłem księżyca w pełni.
Krzyś się na nią
obraził. Nie wyjawił przyczyn swojego zachowania, jednak Emilka mogła domyśleć
się, że chodzi o tego, od kogo prezent dostała. Nie przejmowała się jednak za
bardzo. Rozpaczliwie podchwytywała wszelkie tematy, które mogłyby sprawić, że
nie myślała o czymś tak smutnie prawdziwym jak śmierć jej matki.
Usłyszała kroki na schodach prowadzących na
pierwsze piętro. Po ich nierównym rytmie domyśliła się, że to pan Iwan, który
szedł spać. Do późna siedział z panem Stasiem, podpisując jakieś papiery i
dyskutując na tematy, których Emilka nie rozumiała. Drzwi do jego pokoju
zaskrzypiały i kłapnęły, a gdy zapalił światło, cienki strumyczek światła wpadł
do jej pokoju przez jakąś szparę w podłodze. Podniosła się do pozycji
siedzącej, wpatrując się w ten punkt ze zdziwieniem. Odkryła kołdrę i starając
się nie obudzić szczeniaczka, uklękła przy dziurze w podłodze i spojrzała przez
nią.
Szpara wychodziła
tuż obok żyrandola i była to równo wywiercona dziurka wielkości ziarenka kaszy.
Prawdopodobnie przy wymianie żyrandoli przed paroma laty powstała ta właśnie
luka. Niewiele widziała, lecz gdy ustawiła się pod odpowiednim kątem, mogła dostrzec
stopy prawdopodobnie wyciągniętego na fotelu Iwana. Po chwili ściągnął buty i
rzucił je na środek niedbałym gestem, po czym przeciągnął się, ziewając głośno.
Przeszedł przez pokój i na chwilę zniknął z pola widzenia, by po chwili wrócić
do fotela z paczką papierosów w ręku. Odpalił jednego i przez chwilę nic nie
robił.
Gdy Emilka myślała
już o tym, by wrócić do łóżka, pan Iwan wstał, zgasił peta na stoliku stojącym
tuż pod żyrandolem i zaczął przeglądać szafki. Gdy przestał, zobaczyła, jak
przechodzi przez pokój z płytą gramofonową w ręku. Wyciągnął ją z opakowania i
znów zniknął z oczu, lecz za kilka sekund mogła usłyszeć głos Eugeniusza Bodo z
płyty, którą dostała od Krzysia na święta. Emilka pomyślała sobie, że mogłaby
wreszcie przenieść swoją kolekcję wraz z gramofonem do własnego pokoju.
Iwan, utykając,
podszedł do fotela i przysunął go do stolika, a Eugeniusz Bodo zaczął śpiewać
pierwsze wersy. Emilkę przepełniło zdumienie, gdy usłyszała, co to za piosenka.
Choć mam już przeszło naście lat, lecz serce me jak głaz.
Nie kochało ani razu, a powinno, choćby raz.
Dotychczas byłem wolny ptak, co z zakochanych drwi,
Aż tu nagle patrzcie, ginę, bowiem w serce wpadły mi…
Złociste włoski i nosek boski, kapryśny wyraz słodkich ust,
Bajeczne nogi i uśmiech błogi już na mej twarzy, bo to mój
gust.
I jestem trup…
Tymczasem Iwan
wyciągnął ze swojej workowatej torby dziennik, pióro i kałamarz i zaczął pisać.
Emilka, naturalnie, nie mogła widzieć, o czym pisał, zauważyła jednak, że
notatka zajmuje mu bardzo dużo czasu. Zaczęła się nudzić, spoglądając na jego
pochyloną sylwetkę. Co kilka minut wstawał i ustawiał igłę z powrotem na
początek płyty, by raz po razie odsłuchiwać tę samą piosenkę.
Mnie, cynika, ta dzika namiętność żre noce i dnie, śpiewał Eugeniusz Bodo, a Iwan
nieustannie skrobał piórem po kartce wysłużonego dziennika.
Wrzesień 1934
— No dobrze,
Emilko, powiedz mi teraz coś o konferencji wersalskiej i jej skutkach dla losów
Polski.
Jakaś mucha
leniwie bzyczała, wykonując kolejne rundki pod sufitem, a po chwili ruszyła jak
torpeda w stronę okna i uderzyła w lśniącą szybę z cichym puknięciem.
Niezrażona, zastukała jeszcze kilka razy, zupełnie jak Emilka pragnąc wydostać
się z tego dusznego, przytłaczającego kwiatowymi woniami pomieszczenia, a po
chwili wróciła do krążenia wokół kryształowego żyrandola. Pani Wiktoria
odchrząknęła znacząco.
— Emilko,
odpowiedz na moje pytanie.
— Przepraszam.
Mogłaby je pani powtórzyć?
— Konferencja
wersalska. Co wiesz na ten temat?
Na parapecie
usiadł gołąb, a z jego piersi wydobyło się głębokie gruchanie. Spojrzał na
Emilkę jednym okiem, przechylając nieco głowę, a potem ponownie machnął
skrzydłami i zniknął z pola widzenia. Odwróciła głowę i spojrzała w oczy swojej
korepetytorki, zastanawiając się, jak bardzo skompromituje się, po raz drugi
prosząc o powtórzenie pytania.
— Ja…
„…nie mam pojęcia, o czym pani mówi”? „…mam ochotę wyjść
stąd, choćby przez okno”? „…czuję, jak mózg roztapia mi się w czaszce i wypływa
uszami”? Emilka
nie potrafiła zdecydować się na żadną z tych elokwentnych odpowiedzi. Zamknęła
usta i spuściła wzrok, który głupio wlepiła w zaorane zmarszczkami czoło pani
Wiktorii.
— Możesz wyjść,
Emilko. Przyjdź w środę, jeśli uznasz, że jesteś na tyle uzdolniona, by
zdobywać wiedzę jak w pełni sprawny umysłowo człowiek.
Emilka nie
dyskutowała więcej i spakowała zeszyty i książki z historii do lnianej torby.
Chociaż słowa pani Wiktorii, wypowiedziane jednym z jej najostrzejszych tonów,
bardzo dziewczynę ubodły, nie było sensu cokolwiek odpowiadać. Ta kobieta
nienawidziła, kiedy ktoś z nią dyskutował.
W holu zmieniła
kapcie na pantofle i wyszła, nic nie mówiąc do służącej. Zbiegła po schodkach
kamienicy, myśląc z niechęcią o drodze na przystanek, jaką musi pokonać, a
potem irytującej podróży tramwajem. Drzwi na zewnątrz do ogródków przed
kamienicą otworzył jej cieć, uśmiechając się na pożegnanie. Był to miły pan o
bardzo gęstych, siwych wąsach, głębokich zmarszczkach wokół oczu i ciepłym
spojrzeniu.
— Co dziś tak
krótko, panienko?
— Jakoś nie mogłam
się skupić.
Pan Mirek, bo tak
się nazywał, zacmokał ze współczuciem.
— I co, pani
Wiktoria podziękowała za dzień dzisiejszy?
— Jak się skupić w
taką pogodę, proszę pana? Literki mi tańczyły przed oczami. A mózg dawno
wyparował…
Pożegnała się z
roześmianym panem Mirkiem i zeszła w dół ulicy. Codziennie mijała te wszystkie
bogate kamieniczki, w których migały twarze bardzo wyniosłych ludzi, zazwyczaj
rozciągnięte w sztucznych uśmiechach, posyłanych do siebie nawzajem, lecz
czasami spoglądające przez okna błagalnie, jakby zaczęło im przeszkadzać
wiedzione jak dotąd życie. Pewnie wydawało im się, że trawa jest bardziej
zielona w świecie, z którego pochodziła Emilka.
Mijała także klub,
który tak ją zadziwił przed prawie dwoma miesiącami. Szaleństwo cieszyło się znakomitą popularnością głównie po zmroku,
czyli wtedy, kiedy Emilka wracała od pani Wiktorii (pod warunkiem, że nie
została wyproszona przed czasem), lecz w trakcie dnia także tam zwykle
siedziało sporo osób. Nigdy nie odważyła się tam wejść, chociaż chętnie
zaglądała do środka przez okna lub uchylone drzwi, zawsze z rozbawieniem
spoglądając na tańczących swinga.
Tym razem
przystanęła na dłużej. Przez otwarte na oścież drzwi — temperatura była wręcz
nie do zniesienia i robiono wszystko, by złapać chociaż lekki wiaterek —
dostrzegła ze trzy siedzące przy stolikach pary i kilka osób przy barze.
Wszyscy wyglądali na roześmianych, chociaż wyczerpanych upałem. Jeden mężczyzna
dopił resztki ze szklanki i zostawiając pieniądze na blacie, wyszedł z klubu.
Minął Emilkę, zostawiając po sobie smród zwietrzałego alkoholu i
sfermentowanego potu. Dziewczyna stała tam jeszcze parę chwil, aż słysząc
niemalże skwierczenie potu na skórze, ruszyła dalej w stronę przystanku.
Poderwała głowę.
Lubiła podziwiać obłoki na niebie, lecz tym razem nie było co oglądać. Upalne
wrześniowe słońce zmieniało barwę nieba z głębokiego błękitu na bladoniebieski.
Nic interesującego, a na horyzoncie — nawet obłoczka. Szła, czując krople potu spływające
z czoła na nos, a torba ciążyła jej coraz bardziej, potęgując poparzenia
słoneczne, których dorobiła się, usnąwszy na słońcu poprzedniego dnia.
Poprawiła lniany pasek i otarła dłonią mokrą twarz. Na końcu przydługiej
uliczki czekał ją przystanek autobusowy, lecz wydawało jej się, że wcale się
nie przybliża.
Śpiewaj,
podpowiedział jej głos z tylu głowy. Szybciej
zleci. Więc zaczęła: najpierw tylko w głowie pierwsze wersy „Przybyli
ułani”, potem pod nosem „Hej, hej, ułani”. I jakoś udało jej się dotrzeć do
końca alejki. Usiadła na ławeczce i czekała.
Zaschło jej w
gardle. Autobus jeździł tędy co godzinę, dokładnie kwadrans po pełnej godzinie.
Spojrzała na zegarek — było za dziesięć. Sklep miała o pięć minut drogi
piechotą. Wstała więc i poszła w jedno z rozwidleń.
Kiedy wracała,
ujrzała na swoim przystanku autobus. Pobiegła, rozlewając przy okazji wodę na
chodnik, lecz nie zdążyła dobiec na czas
i patrzyła, jak znika jej z oczu, zostawiając za sobą tumany kurzu.
— Przepraszam
bardzo, jaka to była linia?
— Trzy — odrzekła
kobieta, która z niego wysiadła.
— Przecież powinna
tu być piętnaście po…
— Po wakacjach
zmienili rozkład. Nie wiedziałaś? — zapytała nieuprzejmie.
— Nie — odburknęła
Emilka, oglądając jej oddalające się plecy przykryte zacerowanym, rozciągniętym
swetrem. Wypiła wodę do końca i otworzyła torbę, by wrzucić tam butelkę, gdy
coś ją tknęło. Sprawdziła dokładnie trzy razy — nie miała portmonetki.
Przypomniała
sobie, że zostawiła ją na ladzie w sklepie, ale czy ją stamtąd wzięła?
Popędziła z powrotem. Opryskliwa kasjerka stwierdziła, że nic tutaj nie
zostało, ale nie patrzyła dziewczynie w oczy.
Wróciła do domu na
piechotę. Mijała po kolei wszystkie dzielnice, które znajdowały się po drodze
od domu pani Wiktorii, do kamieniczki, którą aktualnie zamieszkiwała Emilka. Na
szczęście, robiło się coraz chłodniej, chociaż gdy po półtorej godziny przekroczyła
próg mieszkania, była mokra od potu. Dotarła pół godziny wcześniej, niż by
wróciła, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, na czele z jej koncentracją
tego dnia.
— Skarbeńku, co
tak wcześnie? — zapytała Anielka z kuchni, skąd dobiegały dziewczynę odgłosy
skwierczącego oleju oraz cudne aromaty.
— Pani Wiktoria
wypuściła mnie dziś pół godziny wcześniej.
— Dlaczego?
— Poczuła się
gorzej.
— Dzisiaj omlety —
poinformowała ją pogodnie gosposia, stając w drzwiach kuchni. Emilka zdjęła
rozgrzane od bruku buty, położyła torbę na podłodze i zgarnęła mokrą grzywkę do
tyłu. — Skwar, co?
— No — burknęła.
— I co dzisiaj
miałaś, skowroneczku?
— Historię —
powiedziała dziewczyna, rozbierając się już w korytarzu.
— Och, to miło, ty
lubisz — ucieszyła się Anielka.
— Tak.
— I co
omawialiście?
— Konferencję
wersalską, plebiscyty na Śląsku…
— To cóż to za
historia! Przecież to było nie dalej jak wczoraj.
— No.
Gdy była już goła,
przymknęła drzwi i weszła do wanny, by się opłukać. Anielka wróciła do smażenia
omletów. W międzyczasie była sąsiadka, zadzwonił telefon i wystygło jedzenie.
Emilka moczyła się w coraz chłodniejszej wodzie, aż wyszła z wanny pomarszczona
jak rodzynka.
— Dzwoniła pani
Wiktoria — poinformowała ją podirytowana Anielka. — Powiedziała, że wyprosiła
cię wcześniej, bo w ogóle nie uważałaś.
— No — burknęła
Emilka, biorąc swój talerz z zimnymi omletami i zamykając się w pokoju.
Tego wieczora
zadzwonił Krzyś. Próbował z nią rozmawiać, lecz wściekła o tak nieudany dzień,
odpyskiwała mu na każde pytanie, aż zeźlił się i trzasnął słuchawką. Wieczór
spędziła, z nudów przeglądając gazety z tego tygodnia. Jakiś Hitler przejął
władzę prezydencką w Niemczech, a w Zabrzu otworzyli nowy stadion piłkarski.
Argentina Brunetti obchodziła swoje dwudzieste szóste urodziny. Z tej okazji
dołączono jej duże zdjęcie.
W radio wciąż i
wciąż mówili o tym prezydencie, kiedy niebo zrobiło się czarne i zaświeciły się
na nim migoczące gwiazdy. Przed spaniem przyszła do niej Anielka i próbowała
rozmawiać — że tak nie wolno, że pan Iwan dużo pieniędzy łoży na te
korepetycje, że dał kamienicę za darmo i dla niej właśnie remontuje dworek, że
mu nie powie, ale to ostatni raz, że ma być skupiona u pani Wiktorii, bo
ta wreszcie zrezygnuje z korepetycji i
trzeba będzie szukać innego nauczyciela, a pan Iwan jest daleko, więc tego nie zrobi,
natomiast Anielka nikogo tutaj nie zna, Emilka tym bardziej. Dziewczyna kiwała
głową, nie patrząc na ukochaną opiekunkę i czując łzy w gardle. Nie chciała być
nieuprzejma, ale zgubienie wszystkich pieniędzy, które miała na bieżące
wydatki, niemalże dwugodzinny powrót do domu i przykre słowa pani Wiktorii pod
jej adresem całkowicie wyprowadziły ją z równowagi.
Zbliżała się
dziesiąta, a ktoś zapukał do drzwi.
— To pewnie ten
pijak — skwitowała Anielka.
I owszem, był to
ten sam mężczyzna, który od ponad miesiąca przychodził co kilka wieczorów, za
każdym razem zdziwiony, kim jest kobieta, która mu otwiera.
— Zmieniłaś się,
łasiszko… — mruknął, patrząc na Anielkę rozbieganym wzrokiem. — Jakem osatnim
razem cię wiział, byłaś o jakieś piętnaśsie lat ładniejsza…
Dostał szmatą po
głowie od gosposi i sobie poszedł.
W piątek dostała
list od pana Iwana.
Droga Emilko,
Czy słyszałaś kiedyś o tym, by pieniądze trzymać w kilku
miejscach? Nie mówię, żebyś straciła jakąś ogromną sumę, jednak liczę, że to
nauczy Cię rozsądku. Wiem, że mnie o to nie prosiłaś, ale wysyłam Ci dodatkowe
pieniądze na drobne wydatki.
Z tego, co mi wiadomo, wynika, że sporą część dworku już
rozebrano. Niewiele zostanie ze starych ścian i podłóg, jednak mam na piśmie,
że po przebudowie wszystko będzie wyglądało tak, jak dawniej. Kazałem także
wyremontować pomieszczenia gospodarcze. Mam nadzieję, że pozbędziesz się
sentymentów i nie będziesz mi miała tego za złe.
Tu, gdzie jestem, widzę znów straszne rzeczy, które
przydarzają się takim naiwnym dziewczynkom jak Ty. Niektóre nawet do złudzenia
mi Cię przypominają — no, tylko nie są na tyle śmiałe, by zadawać mi
impertynenckie pytania. Ale tutaj nikt nie pyta, każdy się boi, a one
najbardziej. Nic z tym nie zrobię, a pieniądze w mojej kieszeni brzęczą
ironicznie, chociaż nie zagłuszą ich szlochów. Przysięgnij mi, że będziesz na
siebie uważać. Chcę to otrzymać na piśmie.
Nie wiem, kiedy wrócę, chociaż podejrzewam, że z
utęsknieniem wyczekujesz mojego powrotu, spędzając dnie w oknie. Dlatego na
razie nie uraczę Cię bliższą informacją. Powinienem być na święta. Wysyłam Ci
trzy portmonetki. Podziel pieniążki pomiędzy nie i schowaj dwie z nich.
Pozdrawiam.
Iwan
Widziała oczyma
wyobraźni jego wykrzywioną w kpiącym uśmiechu twarz. Czytając jego list,
uderzyło ją rozpaczliwe pragnienie bycia częścią jej życia, czego coraz
chętniej mu odmawiała. Zasiadła od razu do pisania.
Panie Iwanie,
Proszę mi wybaczyć straty finansowe oraz zawód, jaki
sprawiła Panu moja nierozwaga. Przysięgam, że rozdzielę Pana p i e n i ą ż k i
bardzo skrupulatnie, zapiszę sobie, gdzie je trzymam, a tę notatkę będę nosiła
zawsze przy sobie, bym nie zapomniała. (Tu uśmiechnęła się drwiąco do siebie). Dziękuję za Pańską wspaniałomyślność.
Oczywiście, że nie będę się uciekać do tak nierozsądnych
uczuć jak sentyment, nie musi się więc Pan martwić o moje życie emocjonalne.
Dawno już nauczyłam się, że lubi mnie Pan regularnie obdzierać ze złudzeń i
majaków. Pożegnałam więc już ducha mojego starego domu i powitam z otwartym
sercem nowiutkie pobielane ściany, błyszczące podłogi i nowoczesne stajnie.
Jakkolwiek ironicznie to nie brzmi.
Proszę na się uważać, bo rozboli Pana szyja od oglądania się
za tymi biednymi dziewczętami. Wtedy brzęk monet w Pana kieszeni nieco
ucichnie, bo jak podejrzewam, tamtejsi lekarze kosztują nie mniej od
tamtejszych luksusowych dam do towarzystwa. Chociaż znając Pański patriotyzm,
nawet ze skręconym karkiem poczekałby Pan na powrót do Polski, by dać zarobić
tylko polskim doktorom. (Z prostytutkami to już różnie).
Bardzo mi Pan poprawił humor pańskim listem. Czekam na
więcej nowinek z wielkiego świata.
Czekająca w oknie Emilka.
PS Dołączam pisemną przysięgę ratyfikowaną przez samego
prezydenta Mościckiego.
PPS Odsyłam także trzecią część p i e n i ą ż k ó w i jedną
z portmonetek, bo u Pana na pewno nikt mi ich nie ukradnie (może poza paroma
luksusowymi damami).
Bardzo z siebie
zadowolona, włożyła dwie kartki, część pieniędzy i skórzaną portmonetkę do
koperty i odłożyła do wysłania. Anielka wzięła je, jadąc następnego dnia
przypilnować na wieczór prac remontowych dworku. Emilka spędziła dzień, jedząc
na balkonie pierogi z jagodami i plamiąc nimi kartki zeszytu z historii.
Echem po dzielnicy
niosły się krzyki kościstych, brudnych dzieci bawiących się na podwórku
wewnątrz kamienicy. Wśród nich dostrzegła głównie chłopców grających w piłkę i
kilka dziewczynek na trzepaku. Najstarsza z nich wyglądała na co najwyżej
jedenaście lat. Emilka od końca lipca, a więc od przeprowadzki do kamienicy
pani Białeckiej odziedziczonej przez pana Iwana, rozpaczliwie rozglądała się za
rówieśnikami, lecz na marne. Znów miała nieszczęście natrafić na miejsce
zupełnie pozbawione młodych ludzi.
Jagody rozprysły
się jej na koszulkę. Zdjęła ją już w korytarzu i wrzuciła do kosza na brudne
ubrania. Wydawało jej się przez ułamek sekundy, że w lustrze zamiast swojej
własnej twarzy dostrzegła rysy obcej, starszej kobiety, lecz to tylko chwilowe
przywidzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz