dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

4 września 2023

030. SUROWICA (19)

Rozdział XIX


 Emilka nie miała pojęcia, jakie imię nadać pieskowi, więc wybrała dla niego po prostu: Szczeniak. Został wykąpany, co przysporzyło mu wiele traumatycznych wspomnień, a Emilka, szorując potem swoje cuchnące psimi wydalinami dłonie, nabrała nieco sceptycznego stosunku do wizji posiadania małych dzieci. Postawiła pudełko po butach przy swoim łóżku, ułożyła tam stary koc i nie mogła zasnąć, wpatrując się w swojego włochatego towarzysza, oświetlonego jasnym światłem księżyca w pełni.


Krzyś się na nią obraził. Nie wyjawił przyczyn swojego zachowania, jednak Emilka mogła domyśleć się, że chodzi o tego, od kogo prezent dostała. Nie przejmowała się jednak za bardzo. Rozpaczliwie podchwytywała wszelkie tematy, które mogłyby sprawić, że nie myślała o czymś tak smutnie prawdziwym jak śmierć jej matki.

 Usłyszała kroki na schodach prowadzących na pierwsze piętro. Po ich nierównym rytmie domyśliła się, że to pan Iwan, który szedł spać. Do późna siedział z panem Stasiem, podpisując jakieś papiery i dyskutując na tematy, których Emilka nie rozumiała. Drzwi do jego pokoju zaskrzypiały i kłapnęły, a gdy zapalił światło, cienki strumyczek światła wpadł do jej pokoju przez jakąś szparę w podłodze. Podniosła się do pozycji siedzącej, wpatrując się w ten punkt ze zdziwieniem. Odkryła kołdrę i starając się nie obudzić szczeniaczka, uklękła przy dziurze w podłodze i spojrzała przez nią.

Szpara wychodziła tuż obok żyrandola i była to równo wywiercona dziurka wielkości ziarenka kaszy. Prawdopodobnie przy wymianie żyrandoli przed paroma laty powstała ta właśnie luka. Niewiele widziała, lecz gdy ustawiła się pod odpowiednim kątem, mogła dostrzec stopy prawdopodobnie wyciągniętego na fotelu Iwana. Po chwili ściągnął buty i rzucił je na środek niedbałym gestem, po czym przeciągnął się, ziewając głośno. Przeszedł przez pokój i na chwilę zniknął z pola widzenia, by po chwili wrócić do fotela z paczką papierosów w ręku. Odpalił jednego i przez chwilę nic nie robił.

Gdy Emilka myślała już o tym, by wrócić do łóżka, pan Iwan wstał, zgasił peta na stoliku stojącym tuż pod żyrandolem i zaczął przeglądać szafki. Gdy przestał, zobaczyła, jak przechodzi przez pokój z płytą gramofonową w ręku. Wyciągnął ją z opakowania i znów zniknął z oczu, lecz za kilka sekund mogła usłyszeć głos Eugeniusza Bodo z płyty, którą dostała od Krzysia na święta. Emilka pomyślała sobie, że mogłaby wreszcie przenieść swoją kolekcję wraz z gramofonem do własnego pokoju.

Iwan, utykając, podszedł do fotela i przysunął go do stolika, a Eugeniusz Bodo zaczął śpiewać pierwsze wersy. Emilkę przepełniło zdumienie, gdy usłyszała, co to za piosenka.

 

Choć mam już przeszło naście lat, lecz serce me jak głaz.

Nie kochało ani razu, a powinno, choćby raz.

Dotychczas byłem wolny ptak, co z zakochanych drwi,

Aż tu nagle patrzcie, ginę, bowiem w serce wpadły mi…

Złociste włoski i nosek boski, kapryśny wyraz słodkich ust,

Bajeczne nogi i uśmiech błogi już na mej twarzy, bo to mój gust.

I jestem trup…

 

Tymczasem Iwan wyciągnął ze swojej workowatej torby dziennik, pióro i kałamarz i zaczął pisać. Emilka, naturalnie, nie mogła widzieć, o czym pisał, zauważyła jednak, że notatka zajmuje mu bardzo dużo czasu. Zaczęła się nudzić, spoglądając na jego pochyloną sylwetkę. Co kilka minut wstawał i ustawiał igłę z powrotem na początek płyty, by raz po razie odsłuchiwać tę samą piosenkę.

Mnie, cynika, ta dzika namiętność żre noce i dnie, śpiewał Eugeniusz Bodo, a Iwan nieustannie skrobał piórem po kartce wysłużonego dziennika.

 

Wrzesień 1934

— No dobrze, Emilko, powiedz mi teraz coś o konferencji wersalskiej i jej skutkach dla losów Polski.

Jakaś mucha leniwie bzyczała, wykonując kolejne rundki pod sufitem, a po chwili ruszyła jak torpeda w stronę okna i uderzyła w lśniącą szybę z cichym puknięciem. Niezrażona, zastukała jeszcze kilka razy, zupełnie jak Emilka pragnąc wydostać się z tego dusznego, przytłaczającego kwiatowymi woniami pomieszczenia, a po chwili wróciła do krążenia wokół kryształowego żyrandola. Pani Wiktoria odchrząknęła znacząco.

— Emilko, odpowiedz na moje pytanie.

— Przepraszam. Mogłaby je pani powtórzyć?

— Konferencja wersalska. Co wiesz na ten temat?

Na parapecie usiadł gołąb, a z jego piersi wydobyło się głębokie gruchanie. Spojrzał na Emilkę jednym okiem, przechylając nieco głowę, a potem ponownie machnął skrzydłami i zniknął z pola widzenia. Odwróciła głowę i spojrzała w oczy swojej korepetytorki, zastanawiając się, jak bardzo skompromituje się, po raz drugi prosząc o powtórzenie pytania.

— Ja…

„…nie mam pojęcia, o czym pani mówi”? „…mam ochotę wyjść stąd, choćby przez okno”? „…czuję, jak mózg roztapia mi się w czaszce i wypływa uszami”? Emilka nie potrafiła zdecydować się na żadną z tych elokwentnych odpowiedzi. Zamknęła usta i spuściła wzrok, który głupio wlepiła w zaorane zmarszczkami czoło pani Wiktorii.

— Możesz wyjść, Emilko. Przyjdź w środę, jeśli uznasz, że jesteś na tyle uzdolniona, by zdobywać wiedzę jak w pełni sprawny umysłowo człowiek.

Emilka nie dyskutowała więcej i spakowała zeszyty i książki z historii do lnianej torby. Chociaż słowa pani Wiktorii, wypowiedziane jednym z jej najostrzejszych tonów, bardzo dziewczynę ubodły, nie było sensu cokolwiek odpowiadać. Ta kobieta nienawidziła, kiedy ktoś z nią dyskutował.

W holu zmieniła kapcie na pantofle i wyszła, nic nie mówiąc do służącej. Zbiegła po schodkach kamienicy, myśląc z niechęcią o drodze na przystanek, jaką musi pokonać, a potem irytującej podróży tramwajem. Drzwi na zewnątrz do ogródków przed kamienicą otworzył jej cieć, uśmiechając się na pożegnanie. Był to miły pan o bardzo gęstych, siwych wąsach, głębokich zmarszczkach wokół oczu i ciepłym spojrzeniu.

— Co dziś tak krótko, panienko?

— Jakoś nie mogłam się skupić.

Pan Mirek, bo tak się nazywał, zacmokał ze współczuciem.

— I co, pani Wiktoria podziękowała za dzień dzisiejszy?

— Jak się skupić w taką pogodę, proszę pana? Literki mi tańczyły przed oczami. A mózg dawno wyparował…

Pożegnała się z roześmianym panem Mirkiem i zeszła w dół ulicy. Codziennie mijała te wszystkie bogate kamieniczki, w których migały twarze bardzo wyniosłych ludzi, zazwyczaj rozciągnięte w sztucznych uśmiechach, posyłanych do siebie nawzajem, lecz czasami spoglądające przez okna błagalnie, jakby zaczęło im przeszkadzać wiedzione jak dotąd życie. Pewnie wydawało im się, że trawa jest bardziej zielona w świecie, z którego pochodziła Emilka.

Mijała także klub, który tak ją zadziwił przed prawie dwoma miesiącami. Szaleństwo cieszyło się znakomitą popularnością głównie po zmroku, czyli wtedy, kiedy Emilka wracała od pani Wiktorii (pod warunkiem, że nie została wyproszona przed czasem), lecz w trakcie dnia także tam zwykle siedziało sporo osób. Nigdy nie odważyła się tam wejść, chociaż chętnie zaglądała do środka przez okna lub uchylone drzwi, zawsze z rozbawieniem spoglądając na tańczących swinga.

Tym razem przystanęła na dłużej. Przez otwarte na oścież drzwi — temperatura była wręcz nie do zniesienia i robiono wszystko, by złapać chociaż lekki wiaterek — dostrzegła ze trzy siedzące przy stolikach pary i kilka osób przy barze. Wszyscy wyglądali na roześmianych, chociaż wyczerpanych upałem. Jeden mężczyzna dopił resztki ze szklanki i zostawiając pieniądze na blacie, wyszedł z klubu. Minął Emilkę, zostawiając po sobie smród zwietrzałego alkoholu i sfermentowanego potu. Dziewczyna stała tam jeszcze parę chwil, aż słysząc niemalże skwierczenie potu na skórze, ruszyła dalej w stronę przystanku.

Poderwała głowę. Lubiła podziwiać obłoki na niebie, lecz tym razem nie było co oglądać. Upalne wrześniowe słońce zmieniało barwę nieba z głębokiego błękitu na bladoniebieski. Nic interesującego, a na horyzoncie — nawet obłoczka. Szła, czując krople potu spływające z czoła na nos, a torba ciążyła jej coraz bardziej, potęgując poparzenia słoneczne, których dorobiła się, usnąwszy na słońcu poprzedniego dnia. Poprawiła lniany pasek i otarła dłonią mokrą twarz. Na końcu przydługiej uliczki czekał ją przystanek autobusowy, lecz wydawało jej się, że wcale się nie przybliża.

Śpiewaj, podpowiedział jej głos z tylu głowy. Szybciej zleci. Więc zaczęła: najpierw tylko w głowie pierwsze wersy „Przybyli ułani”, potem pod nosem „Hej, hej, ułani”. I jakoś udało jej się dotrzeć do końca alejki. Usiadła na ławeczce i czekała.

Zaschło jej w gardle. Autobus jeździł tędy co godzinę, dokładnie kwadrans po pełnej godzinie. Spojrzała na zegarek — było za dziesięć. Sklep miała o pięć minut drogi piechotą. Wstała więc i poszła w jedno z rozwidleń.

Kiedy wracała, ujrzała na swoim przystanku autobus. Pobiegła, rozlewając przy okazji wodę na chodnik, lecz  nie zdążyła dobiec na czas i patrzyła, jak znika jej z oczu, zostawiając za sobą tumany kurzu.

— Przepraszam bardzo, jaka to była linia?

— Trzy — odrzekła kobieta, która z niego wysiadła.

— Przecież powinna tu być piętnaście po…

— Po wakacjach zmienili rozkład. Nie wiedziałaś? — zapytała nieuprzejmie.

— Nie — odburknęła Emilka, oglądając jej oddalające się plecy przykryte zacerowanym, rozciągniętym swetrem. Wypiła wodę do końca i otworzyła torbę, by wrzucić tam butelkę, gdy coś ją tknęło. Sprawdziła dokładnie trzy razy — nie miała portmonetki.

Przypomniała sobie, że zostawiła ją na ladzie w sklepie, ale czy ją stamtąd wzięła? Popędziła z powrotem. Opryskliwa kasjerka stwierdziła, że nic tutaj nie zostało, ale nie patrzyła dziewczynie w oczy.

Wróciła do domu na piechotę. Mijała po kolei wszystkie dzielnice, które znajdowały się po drodze od domu pani Wiktorii, do kamieniczki, którą aktualnie zamieszkiwała Emilka. Na szczęście, robiło się coraz chłodniej, chociaż gdy po półtorej godziny przekroczyła próg mieszkania, była mokra od potu. Dotarła pół godziny wcześniej, niż by wróciła, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, na czele z jej koncentracją tego dnia.

— Skarbeńku, co tak wcześnie? — zapytała Anielka z kuchni, skąd dobiegały dziewczynę odgłosy skwierczącego oleju oraz cudne aromaty.

— Pani Wiktoria wypuściła mnie dziś pół godziny wcześniej.

— Dlaczego?

— Poczuła się gorzej.

— Dzisiaj omlety — poinformowała ją pogodnie gosposia, stając w drzwiach kuchni. Emilka zdjęła rozgrzane od bruku buty, położyła torbę na podłodze i zgarnęła mokrą grzywkę do tyłu. — Skwar, co?

— No — burknęła.

— I co dzisiaj miałaś, skowroneczku?

— Historię — powiedziała dziewczyna, rozbierając się już w korytarzu.

— Och, to miło, ty lubisz — ucieszyła się Anielka.

— Tak.

— I co omawialiście?

— Konferencję wersalską, plebiscyty na Śląsku…

— To cóż to za historia! Przecież to było nie dalej jak wczoraj.

— No.

Gdy była już goła, przymknęła drzwi i weszła do wanny, by się opłukać. Anielka wróciła do smażenia omletów. W międzyczasie była sąsiadka, zadzwonił telefon i wystygło jedzenie. Emilka moczyła się w coraz chłodniejszej wodzie, aż wyszła z wanny pomarszczona jak rodzynka.

— Dzwoniła pani Wiktoria — poinformowała ją podirytowana Anielka. — Powiedziała, że wyprosiła cię wcześniej, bo w ogóle nie uważałaś.

— No — burknęła Emilka, biorąc swój talerz z zimnymi omletami i zamykając się w pokoju.

 

Tego wieczora zadzwonił Krzyś. Próbował z nią rozmawiać, lecz wściekła o tak nieudany dzień, odpyskiwała mu na każde pytanie, aż zeźlił się i trzasnął słuchawką. Wieczór spędziła, z nudów przeglądając gazety z tego tygodnia. Jakiś Hitler przejął władzę prezydencką w Niemczech, a w Zabrzu otworzyli nowy stadion piłkarski. Argentina Brunetti obchodziła swoje dwudzieste szóste urodziny. Z tej okazji dołączono jej duże zdjęcie.

W radio wciąż i wciąż mówili o tym prezydencie, kiedy niebo zrobiło się czarne i zaświeciły się na nim migoczące gwiazdy. Przed spaniem przyszła do niej Anielka i próbowała rozmawiać — że tak nie wolno, że pan Iwan dużo pieniędzy łoży na te korepetycje, że dał kamienicę za darmo i dla niej właśnie remontuje dworek, że mu nie powie, ale to ostatni raz, że ma być skupiona u pani Wiktorii, bo ta  wreszcie zrezygnuje z korepetycji i trzeba będzie szukać innego nauczyciela, a pan Iwan jest daleko, więc tego nie zrobi, natomiast Anielka nikogo tutaj nie zna, Emilka tym bardziej. Dziewczyna kiwała głową, nie patrząc na ukochaną opiekunkę i czując łzy w gardle. Nie chciała być nieuprzejma, ale zgubienie wszystkich pieniędzy, które miała na bieżące wydatki, niemalże dwugodzinny powrót do domu i przykre słowa pani Wiktorii pod jej adresem całkowicie wyprowadziły ją z równowagi.

Zbliżała się dziesiąta, a ktoś zapukał do drzwi.

— To pewnie ten pijak — skwitowała Anielka.

I owszem, był to ten sam mężczyzna, który od ponad miesiąca przychodził co kilka wieczorów, za każdym razem zdziwiony, kim jest kobieta, która mu otwiera.

— Zmieniłaś się, łasiszko… — mruknął, patrząc na Anielkę rozbieganym wzrokiem. — Jakem osatnim razem cię wiział, byłaś o jakieś piętnaśsie lat ładniejsza…

Dostał szmatą po głowie od gosposi i sobie poszedł.

 

W piątek dostała list od pana Iwana.

 

Droga Emilko,

Czy słyszałaś kiedyś o tym, by pieniądze trzymać w kilku miejscach? Nie mówię, żebyś straciła jakąś ogromną sumę, jednak liczę, że to nauczy Cię rozsądku. Wiem, że mnie o to nie prosiłaś, ale wysyłam Ci dodatkowe pieniądze na drobne wydatki.

Z tego, co mi wiadomo, wynika, że sporą część dworku już rozebrano. Niewiele zostanie ze starych ścian i podłóg, jednak mam na piśmie, że po przebudowie wszystko będzie wyglądało tak, jak dawniej. Kazałem także wyremontować pomieszczenia gospodarcze. Mam nadzieję, że pozbędziesz się sentymentów i nie będziesz mi miała tego za złe.

Tu, gdzie jestem, widzę znów straszne rzeczy, które przydarzają się takim naiwnym dziewczynkom jak Ty. Niektóre nawet do złudzenia mi Cię przypominają — no, tylko nie są na tyle śmiałe, by zadawać mi impertynenckie pytania. Ale tutaj nikt nie pyta, każdy się boi, a one najbardziej. Nic z tym nie zrobię, a pieniądze w mojej kieszeni brzęczą ironicznie, chociaż nie zagłuszą ich szlochów. Przysięgnij mi, że będziesz na siebie uważać. Chcę to otrzymać na piśmie.

Nie wiem, kiedy wrócę, chociaż podejrzewam, że z utęsknieniem wyczekujesz mojego powrotu, spędzając dnie w oknie. Dlatego na razie nie uraczę Cię bliższą informacją. Powinienem być na święta. Wysyłam Ci trzy portmonetki. Podziel pieniążki pomiędzy nie i schowaj dwie z nich. Pozdrawiam.

Iwan

 

Widziała oczyma wyobraźni jego wykrzywioną w kpiącym uśmiechu twarz. Czytając jego list, uderzyło ją rozpaczliwe pragnienie bycia częścią jej życia, czego coraz chętniej mu odmawiała. Zasiadła od razu do pisania.

 

Panie Iwanie,

Proszę mi wybaczyć straty finansowe oraz zawód, jaki sprawiła Panu moja nierozwaga. Przysięgam, że rozdzielę Pana p i e n i ą ż k i bardzo skrupulatnie, zapiszę sobie, gdzie je trzymam, a tę notatkę będę nosiła zawsze przy sobie, bym nie zapomniała. (Tu uśmiechnęła się drwiąco do siebie). Dziękuję za Pańską wspaniałomyślność.

Oczywiście, że nie będę się uciekać do tak nierozsądnych uczuć jak sentyment, nie musi się więc Pan martwić o moje życie emocjonalne. Dawno już nauczyłam się, że lubi mnie Pan regularnie obdzierać ze złudzeń i majaków. Pożegnałam więc już ducha mojego starego domu i powitam z otwartym sercem nowiutkie pobielane ściany, błyszczące podłogi i nowoczesne stajnie. Jakkolwiek ironicznie to nie brzmi.

Proszę na się uważać, bo rozboli Pana szyja od oglądania się za tymi biednymi dziewczętami. Wtedy brzęk monet w Pana kieszeni nieco ucichnie, bo jak podejrzewam, tamtejsi lekarze kosztują nie mniej od tamtejszych luksusowych dam do towarzystwa. Chociaż znając Pański patriotyzm, nawet ze skręconym karkiem poczekałby Pan na powrót do Polski, by dać zarobić tylko polskim doktorom. (Z prostytutkami to już różnie).

Bardzo mi Pan poprawił humor pańskim listem. Czekam na więcej nowinek z wielkiego świata.

Czekająca w oknie Emilka.

 

PS Dołączam pisemną przysięgę ratyfikowaną przez samego prezydenta Mościckiego.

PPS Odsyłam także trzecią część p i e n i ą ż k ó w i jedną z portmonetek, bo u Pana na pewno nikt mi ich nie ukradnie (może poza paroma luksusowymi damami).

 

Bardzo z siebie zadowolona, włożyła dwie kartki, część pieniędzy i skórzaną portmonetkę do koperty i odłożyła do wysłania. Anielka wzięła je, jadąc następnego dnia przypilnować na wieczór prac remontowych dworku. Emilka spędziła dzień, jedząc na balkonie pierogi z jagodami i plamiąc nimi kartki zeszytu z historii.

Echem po dzielnicy niosły się krzyki kościstych, brudnych dzieci bawiących się na podwórku wewnątrz kamienicy. Wśród nich dostrzegła głównie chłopców grających w piłkę i kilka dziewczynek na trzepaku. Najstarsza z nich wyglądała na co najwyżej jedenaście lat. Emilka od końca lipca, a więc od przeprowadzki do kamienicy pani Białeckiej odziedziczonej przez pana Iwana, rozpaczliwie rozglądała się za rówieśnikami, lecz na marne. Znów miała nieszczęście natrafić na miejsce zupełnie pozbawione młodych ludzi.

Jagody rozprysły się jej na koszulkę. Zdjęła ją już w korytarzu i wrzuciła do kosza na brudne ubrania. Wydawało jej się przez ułamek sekundy, że w lustrze zamiast swojej własnej twarzy dostrzegła rysy obcej, starszej kobiety, lecz to tylko chwilowe przywidzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem