dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

20 lutego 2013

023. Róża, róże i biały królik

Dziękuję za głosy w ankiecie, niewątpliwie wezmę je pod uwagę. Tymczasem zapraszam Was na opowiadanie, które trzymam "w zanadrzu" od właściwie dwóch lat. Miłej lektury.


Róża, róże i biały królik


Rojza nie chciała jej wierzyć, ale Hania wiedziała, co widziała, a była to rzecz niezwykła. Działo się to w listopadzie 1942 w getcie warszawskim.
Brat Hani, Antek, uparcie twierdził, że jest szalona, niepoważna, że powinna skończyć z bajkami i wreszcie dorosnąć, lecz każdy przejaw braku wiary ranił dziewczynkę jeszcze mocniej, o czym Antek nie miał pojęcia. Był kochającym bratem i chciał dla niej jak najlepiej, pragnął za wszelką cenę uratować siostrzyczkę z tego piekła. Nie tylko dlatego, że o to poprosiła go matka przed śmiercią. Chciał, by chociaż ona stała się wolna i szczęśliwa.
Antek należał do Żydowskiej Organizacji Bojowej prawie od samego początku jej istnienia i wykazywał się ogromnym zapałem do walki. Był osiemnastolatkiem cechującym się wielką odwagą, sprytem, hartem ducha, chociaż – jednocześnie – arogancją i gwałtownością. „Dobry z niego chłopak”, mruczała czasami matka pod nosem, gdy jeszcze żyła, „ale wszystko chce za szybko i za bardzo”. Nie wyróżniał się na pierwszy rzut oka. Miał ostre, typowe dla Żyda rysy, duży nos, grube brwi i nieco smutne oczy. Rojza mówiła, że jest przystojny, ale dla Hani był po prostu bratem i nie potrafiła na niego patrzeć w inny sposób. Ale Rojza była starsza i może i wiedziała lepiej, więc Hania nie dyskutowała.
Hania razem ze swoim bratem mieszkała w przytułku dla bezdomnych, odkąd jeszcze za życia matki Niemcy wyeksmitowali ich z mieszkania. Hania była drobna, nawet jak na swoje dziewięć lat, więc nie potrzebowała jeść dużo i nie narzekała na głód tak bardzo jak Rojza. Właściwie dziewczynka prawie wcale nie czuła głodu. Antek bardzo się zamartwiał i wmuszał w nią jedzenie, ale Hania nie wiedziała, jak mu wytłumaczyć, że nie chce i nie będzie jadła na siłę, skoro są inni, bardziej potrzebujący. Antek mówił, że musi jeść, jeśli chce wyzdrowieć, ale Hania nie była chora i tego też nie potrafił zrozumieć.
Bardzo się nudziła, gdy Antek znikał na całe dnie gdzieś na tych swoich tajnych spotkaniach, a jej kazał zostawać w przytułku. Rojza czasami przychodziła, a czasami nie, ale głównie sprzedawała na bazarze opaski na ramię, a potem też chodziła na te tajne spotkania. Nikt tam nie chciał zabrać Hani, bo była za mała. Zresztą Hania wcale nie potrzebowała się z nikim konspirować, chciała tylko spędzić trochę czasu z bratem lub starszą koleżanką. Gdy nie mogła już wytrzymać z nudów, przypominała sobie historie mamy o Alicji w Krainie Czarów, lub, jak mama też czasami to nazywała, Alince w Krainie Cudów. Hania bardzo pragnęła, tak jak Alicja, zobaczyć kiedyś białego królika z zegarkiem kieszonkowym, który zniknie za rogiem zniszczonej, obryzganej krwią niewinnych ludzi kamienicy, po czym zaprosi dziewczynkę do krainy, w której wszystko jest możliwe, nawet najdziwniejsze sny.
Często prosiła Antka, by jej opowiadał tę historię, lecz on zazwyczaj odburkiwał, by nie marudziła, że jest za duża, a on nie umie opowiadać bajek, poza tym jest zmęczony, głodny i chce mu się spać. Nigdy nie mówił do niej z pretensją – raczej żalem, kiedyś tłumaczył jej nawet, dlaczego ma do niej żal, lecz ona nic nie zrozumiała z tego bełkotu. Od tamtej pory starała się nie prosić brata o opowiadanie bajek, bo zauważyła, że jest przecież tylko coraz starsza, on coraz bardziej głodny, a na tajnych spotkaniach z pewnością nie uczą się opowiadać bajek młodszym siostrom.
Bywało, że Antek wracał razem z Rojzą, a wtedy już prawie w ogóle nie czuła się osamotniona. Brat bardzo ją, Hanię, kochał, i nawet w najmarkotniejszym momencie jego dnia nie potrafiła tego podważyć. Rojza mówiła, że powinna się cieszyć, że ma takiego brata. Antek mówił, że jeśli Hania kocha Antka, to ma jeść i to najwięcej, jak się da, bo musi wyzdrowieć.
Rojza też nie miała rodziców, ale ona nie miała również rodzeństwa, więc dużo czasu spędzała z nimi i dzieliła się jedzeniem. Jakaś jej koleżanka zza muru czasami przekazywała jej chleb, a nawet bywało, że cebulę lub kawałek sera. Rojza wszystko przynosiła do nich, dzieliła na trzy i udawały, że robią obiad, a Hania jej pomaga, z czego starsza dziewczyna głośno się śmiała. Antek mówił wtedy, że to nie temat do żartów, że Rojza zachowuje się niepoważnie, a Rojza mówiła, że to Antek jest zbyt poważny, wiecznie markotny i powinien przestać narzekać, bo inni mają gorzej.
Hania starała się nie rozglądać w poszukiwaniu białego królika z zegarkiem kieszonkowym, ale nie potrafiła. To było silniejsze od niej.
– Rojza, widziałaś kiedyś tu, w getcie, jakiegoś królika? – zapytała któregoś wieczoru, leżąc pod kocem. Rojza siedziała skulona przy ścianie, czytając wciąż tę samą, podniszczoną książkę, a Antek strugał coś w drewnie scyzorykiem.
– Hanka, nie zaczynaj – burknął, nawet nie podniósłszy wzroku.
– No dobrze, już dobrze – mruknęła dziewczynka, lecz Rojza założyła książkę kawałkiem papieru i roześmiała się.
– Nawet jakby tu jaki cudem przeżył, to jakbym go zobaczyła, to bym go złapała i zjadła – rzekła wesoło, bo Rojza zazwyczaj była wesoła, chociaż trochę zarozumiała.
– Och, nie jedz królików! – jęknęła Hania. – Mogą być magiczne.
– Nie podjudzaj jej – ostrzegł Antek.
– Przestań, stary zgredzie. Widzisz ty coś poza tą swoją Organizacją? Na przykład siostrę? – odrzekła dziewczyna. Chłopak rzucił jej mrożące spojrzenie.
– Dobrze wiesz, że tak.
– Więc okaż to jej, nie widzisz, że jest samotna? Wiecznie tylko burczysz i burczysz. – Rojza podeszła do niej na czworaka i usiadła obok, nachylając się. – Wiesz coś o magicznych królikach? – zapytała konspiracyjnym szeptem.
– Mama mi opowiadała – powiedziała cicho Hania. – Dam ci radę. Jeśli zobaczysz białego królika z zegarkiem kieszonkowym, to idź za nim. Zaprowadzi cię do Krainy Cudów.
– Mhm. – Rojza uśmiechnęła się. – Chyba coś o tym słyszałam. Mówisz o Marcowym Zającu, Szalonym Kapeluszniku i Uśmiechniętym Kocie?
– Tak, i o Królowej Kier, i o Suśle… Rojza, ile ty masz lat? – zagadnęła dziewczynka.
– Szesnaście – odrzekła, nieco zaskoczona pytaniem.
– To nie mów Antkowi, że też to lubisz, dla niego dziewięć lat to już za dużo, a co dopiero szesnaście!
Rojza roześmiała się, pogłaskała ją po głowie, pocałowała w czoło i odeszła. Hania przewróciła się na drugi bok, twarzą do ściany, i zasnęła. A śniła o rzeczach absolutnie bajkowych i niezwykłych, niezwykłych do tego stopnia, że nie mogła ich spamiętać po przebudzeniu, lecz wiedziała, że nie były to sny normalne.
Tego dnia, mimo zakazu Antka, postanowiła nieco rozprostować nogi. Przytułek znajdował się przy ulicy Wałowej, prawie na rogu z Franciszkańską. Minęła wszystkich swoich współlokatorów, pchnęła ciężkie drzwi i znalazła się na zewnątrz.
Niebo nie było bajkowo fioletowe z kolorowymi obłokami, jedynie szarobure, zakryte grubą warstwą chmur, lecz potrafiła sobie wyobrazić, że jest inaczej. Spojrzała na lewo i prawo, lecz królika nigdzie nie było. Westchnęła ciężko i przykucnęła przy ścianie, patrząc na niemrawe życie dziejące się wokół niej. Jakichś dwóch chłopców grało w piłkę, a nogi mieli tak cieniutkie, że aż dziw, że się nie łamały. Parę metrów dalej leżała kobieta i chyba nie oddychała. Hania zastanawiała się, czy tego nie sprawdzić, ale Antek zawsze mówił, by nie podchodzić do takich ludzi, bo mogą mieć wszy, a wszy roznoszą choroby. Dziewczynka wstała i wyszła do Franciszkańskiej. Spacerowała sobie powoli, bo miała dużo czasu, mijała ludzi, budynki, sterty śmieci i szmat. Wtem coś mignęło jej kątem oka, coś białego i bardzo jaskrawego, tak różnego od szarych ścian kamienic oraz burego nieba.
Gwałtownie odwróciła głowę w stronę, gdzie jeszcze chwilę wcześniej zauważyła króliczka. Pobiegła w tamtym kierunku, czując, jak serce przyspiesza. Wiedziała, jak to się skończy, wiedziała, że trafi do Krainy Czarów, jeśli tylko za nim podąży, ale czemu zniknął tak szybko i gdzie się podział…?
Przebiegła wzdłuż całej Franciszkańskiej, wpadając na mężczyzn, kobiety, dzieci i starców, potykając się o nierówności w bruku i dysząc coraz ciężej. Stanęła na skrzyżowaniu z Gęsią i rozejrzała wokoło.
Króliczka ani śladu. Stała chwilę na środku, co rusz popychana przez mijających ją ludzi, gdy spomiędzy tłumu dostrzegła znów białe futerko. Ruszyła natychmiast, a ciężej było przepychać się łokciami, bo otaczało ją coraz więcej ludzi. Chwilami traciła białe futerko z oczu, by potem znów coś mignęło jej pomiędzy kostkami i łydkami mieszkańców getta.
Dobiegła do skrzyżowania z ulicą Zamenhoffa i skręciła w lewo. Nie myślała logicznie – nie zastanawiała się, dlaczego inni nie reagują ze zdziwieniem na białego jak śnieżny kożuszek królika; dlaczego ani przez chwilę nie widziała go wyraźnie, tylko wciąż pozostawał białą plamką migającą pomiędzy ludźmi… Liczyło się jedno: dogonić go, pójść za nim i znaleźć się w Krainie Czarów. Przepychała się łokciami i brakowało jej tchu, musiała się bardzo wysilić, by wyminąć tłoczących się na wąskiej ulicy ludzi. Uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili nie widziała białego futerka. Stanęła w miejscu, gdzie mignęło jej po raz ostatni i zamarła, rozglądając się. Wtem usłyszała kilka strzałów dobiegających jakby zza grubej szyby – uświadomiła sobie, że właściwie każdy dźwięk jest dla niej jak zza szyby – czyjś śmiech, piski, krzyki, szloch, ktoś wołał jej imię, ludzie rozpierzchli się w panice, poczuła szarpnięcie za nadgarstek i po chwili ktoś znajomy przyciskał ją do piersi tak mocno, jakby chciał ją udusić. To była Rojza.
– Widziałam króliczka, widziałam króliczka! – ucieszyła się Hania, lecz głos miała słaby i jakby nie swój. Rojza biegła, popychając ją do przodu. Nogi odmówiły dziewczynce posłuszeństwa i jak tylko poziom adrenaliny w jej organizmie spadł, uświadomiła sobie, że nie ma sił, by nawet stać. Rojza, której słów nie rozumiała a nawet ledwo słyszała, wzięła ją na ręce i przytuliła. Mała miała piękny sen o malowaniu chmur na niebie.
Gdy się obudziła, było ciemno i cicho. Paliła się tylko świeca gdzieś w sąsiednim korytarzu, a jedyne, co słyszała, to chrapanie, świszczący oddech i dwa szepczące głosy. Poznała je: to Antek i Rojza.
– Jesteś zbyt surowy – oskarżała chłopaka starsza przyjaciółka. – To tylko dziecko. Każdy z nas zachowuje się tutaj dziwnie. Każdy ma swój sposób, by nie zwariować. Nie możesz jej karać za to, że ma marzenia, że pragnie znaleźć się w lepszym świecie.
– Jej marzenia nigdy się nie spełnią, Rojza. Królik nie zaprowadzi jej do króliczej nory, nie ma napojów zmniejszających, zwiększających ciasteczek ani gąsienicy z fajką wodną.
Rojza chwilę milczała, aż odrzekła:
– A więc jedna znasz tę bajkę.
– Nigdy nie mówiłem, że jej nie słuchałem – usprawiedliwiał się Antek. – Ale Hania musi sobie uświadomić, że to niebezpieczne, biegać za zwierzętami, które nie mają prawa istnieć.
– Ona po prostu pragnie normalnego dzieciństwa. Ty też robisz wszystko, by móc w przyszłości żyć normalnie. A może się mylę?
– To co innego. Moje sposoby są realne.
– TOBIE się tak wydaje.
– Słucham?
– To, co powiedziałam. Wasze działania nie mają sensu. Jeden niemiecki batalion będzie miał dziesięć razy więcej broni palnej, niż wszyscy powstańcy razem wzięci.
– To nie ma nic do rzeczy…
– Słyszysz ty się, Antek? „To nie ma nic do rzeczy”? My tylko stracimy ludzi. Ale może to lepsza i bardziej godna śmierć od tej, która nas spotka, gdy będziemy jedynie czekać.
– To wszystko, co mówisz, to najczarniejszy z czarnych scenariuszy. AK-owcy nam pomogą. Zobacz, ile już zgromadziliśmy broni.
– No, ile? Jeden zacinający się karabin i garstka pistoletów. Faktycznie, imponujące.
– Skończmy ten temat, Róża. Nie dojdziemy do porozumienia.
Antek musiał być zły. Hania poznała to po tym, jak zwrócił się do Rojzy. Ona bowiem tak naprawdę miała na imię Róża, ale zdarzyło się, że Hania, przejęzyczywszy się, zamiast powiedzieć: „Róża, ale z ciebie łajza”, powiedziała: „Łóża, ale z ciebie rojza”. I została Rojza, bo strasznie się spodobało Antkowi. Prawdziwym imieniem nazywał ją tylko wtedy, gdy był zdenerwowany lub zły.
Zapadło milczenie. Hania odwróciła powoli głowę w drugą stronę, niby przez sen, i uchyliła prawe oko. Antek wbijał wzrok w podłogę, a Rojza z niezadowoloną miną skubała fałdy sukienki. Nagle chłopak westchnął ciężko i nieśmiało spojrzał w kierunku dziewczyny. Odwzajemniła spojrzenie i uśmiechnęli się do siebie, po czym Antek objął ją ramieniem i pocałował, tak zwyczajnie, jakby robił to co dzień, a Rojza westchnęła i ułożyła się na jego piersi, zupełnie jakby zasypiała tak co noc.
I trochę w tym było prawdy.
No, ale to w tego właśnie króliczka nie chciała uwierzyć nawet Rojza. Hania po jakimś czasie przestała o tym mówić, nawet gdy w okolicy nie było Antka, a zdarzało się coraz częściej i to, że Rojza siedziała u nich, i to, że Antek znikał gdzieś potajemnie i bardzo konspiracyjnie.
Hania wiedziała, co widziała, i nie dała sobie wmówić żadnej choroby. Czuła się w pełni zdrowa i wciąż nawet się jej jeść nie chciało, co bardzo denerwowało Antka. Krzyczał wtedy i stał nad nią, dopóki nie zjadła. Mówił, że inni ludzie tu, w getcie, byliby w stanie zabić za coś, czego Hania w ogóle nie docenia – chleb.
Rojza też ją prosiła i namawiała, a też coraz więcej miała ku temu okazji, bo prawie w ogóle nie stała na targu, ale nie mówiła dlaczego. Ciągle pilnowała dziewczynki i nie pozwalała jej wyjść z domu, a już na pewno kręcić się w okolicach Karmelickiej, bo znów Niemcom przyjdzie do głowy dla zabawy strzelać w tłum i może stać się jej krzywda. Hania jednak nie przestawała myśleć o króliczku.
Zdarzyło się raz, że Antek zniknął bez słowa, a Rojza musiała wyjść na chwilę coś odebrać. Bała się zostawić dziewczynkę samą, więc wymusiwszy wpierw na Hani obietnicę, że będzie grzeczna, zabrała ją ze sobą, prowadząc za rękę. Gdy doszły na miejsce, schowała ją do opuszczonego magazynu, by w razie niebezpieczeństwa nic jej nie groziło, po czym zniknęła.
Hania siedziała grzecznie i czekała. Westchnęła głęboko i zsunęła się po ścianie, kucając. Rysowała drucikiem po pokrytej grubą warstwą kurzu podłodze, nucąc cicho. Czas dłużył jej się bezlitośnie, a Rojza nie przychodziła i nie przychodziła.
Wtem coś się poruszyło w drugim kącie magazynu. Dziewczynka podniosła się gwałtownie i wytężyła wzrok i słuch. Podeszła powoli w tamtym kierunku, niepewnie stawiając kroki.
– To absolutnie niedopuszczalne – krytykowała jakaś kobieta stojąca tyłem do dziewczynki. – Skandal, istny skandal. Natychmiast przywołać mi wszystkich ogrodników i ich ściąć. A nawet nie, niech tu nie przychodzą, ściąć ich od razu! Skandal, po prostu skandal. Kto by pomyślał, białe róże! Ściąć natychmiast!
– Kogo pani chce ścinać? – zapytała uprzejmie Hania. Czerwona Królowa odwróciła się i spojrzała na nią z dezaprobatą.
– A ty tu co! Nie mogę sobie… pościnać? Głupia dziewucho?
– Oczywiście, że pani może – odparła Hania – ale po co ścinać, jak można przemalować?

Antek wyszedł przed przytułek, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza i pogrzebał w kieszeni. Drżącymi rękami odpalił papierosa od połamanej zapałki i zaciągnął się głęboko. Miał nadzieję, że to ukoi skołatane nerwy, lecz przeliczył się. Dopalił nerwowo papierosa na kilku wdechach i zapalił kolejnego.
Zastanawiał się, w którym momencie się to stało. W którym momencie był na tyle zaślepiony, by nie zauważyć, jak daleko posunęła się sytuacja. Czy to oznaczało, że był złym bratem? Że zachowywał się egoistycznie? Że nie traktował Hani należycie? Że poświęcał jej zbyt mało czasu? Może Rojza miała rację, pomyślał, może rzeczywiście za mało się nią interesuję. Ale nie potrafił inaczej. Nie mógł znieść tego, że dziewczynka tworzy świat, lepszy, magiczny świat, który nie istnieje. Bronił się przed tą myślą, ale tak naprawdę jej tego zazdrościł. Także chciał umieć wierzyć, że wszystko wokół niego jest lepsze, niż w rzeczywistości, lecz dawno temu zgubił gdzieś na życiowej ścieżce wyobraźnię i dziecięcą naiwność. Pozostawał więc sam ze swoim realizmem, który zżerał go od wewnątrz.
Ale to, co wydarzyło się dzisiaj, to przesada. Wyrzucił czwartego peta na ziemię i zapalił następnego. Wtem drzwi przytułku otworzyły się i wyszła z nich Rojza.
– Śpi – oświadczyła grobowym tonem.
– Mówiła coś jeszcze?
– Dużo rzeczy. Brzmiała właściwie całkiem przytomnie. Ona naprawdę wierzy w tę Krainę Czarów, Antek. Ona myśli, że to wszystko… jest… naprawdę…
Głos jej się załamał i ukryła twarz w dłoniach. Chciał zrobić wyrzuty, że niepotrzebnie ją podjudzała, albo że trzeba było zostać z nią w domu… ale nie miał serca ranić ją dodatkowo. A wiedział, że te oskarżenia byłyby bezpodstawne, pozostałyby jedynie okazją do zrzucenia na Rojzę winy za coś, za co nie odpowiadała. Przytulił dziewczynę do piersi i pocałował w czubek głowy, podczas gdy ona wypłakiwała się Antkowi w ramię.
– Ja… Ja nie sądziła-am… że to-o aż takk… – szlochała.
– Ja też nie, Rojza, nikt by jej nie podejrzewał. Bieganie za króliczkami… nawet jeśli nie istnieją… jest przecież względnie niegroźne, nawet rozmowa z kimś, kogo nie ma… Ale… - Urwał, bo słowa utknęły mu w gardle. – Ale… malowanie krwią… kwiatków na ścianach… Boże, Rojza, to jakaś zaawansowana… psychoza… – Coraz ciężej mu się było wysłowić. – Może jakieś egzorcyzmy by pomogły… lub… nie wiem, trzeba się pomodlić, Rojza, trzeba coś zrobić! – Uświadomił sobie, że brzmi niemalże błagalnie, jakby to wszystko zależało od Rojzy. – Powiedz mi od początku, jak to było, co widziałaś.
– Miałam spotkać się z Danką, tam przy dziurze, wiesz gdzie – zaczęła, nieco ochłonąwszy. – No, ale co miałam zrobić z Hanią, ty mogłeś być w każdym miejscu w getcie, a nie miałam czasu cię szukać, więc ją wzięłam ze sobą, zostawiłam tam, w tym opuszczonym magazynie… Naprawdę nikogo nie było w środku, bo się rozejrzałam. Hania obiecała mi, że będzie grzeczna, a dobrze jej z oczu patrzyło, więc poszłam w umówione miejsce. Danka się spóźniała, potem się okazało, że łapanka była i musiała iść okrężną drogą. Dała mi jakieś grypsy, no i porozmawiałyśmy chwilę. Wróciłam, idę pod magazyn, a drzwi są zamknięte, i to nie na klamkę, a na zamek. Nie wiem, jak to możliwe, ale tak było. Rozejrzałam się, a Hani nigdzie nie było. Przestraszyłam się, że stała się jej krzywda. Krzyczałam jej imię, ale nie odpowiadała. Okrążyłam magazyn i zajrzałam przez okno. No i zobaczyłam ją tam, kucała tyłem do mnie, było ciemno, więc nie widziałam, co dokładnie robi. Zapukałam w szybkę, ale nie reagowała, a wtedy podeszłam od strony drzwi i spróbowałam je otworzyć. Jakoś mi się udało, nie wiem, nawet nie pamiętam dokładnie, jak to wyglądało… W każdym razie otwieram drzwi, światło wpada do środka, a Hania… Hania… – Głos jej się załamał. – No, a Hania ma całe ręce we krwi, obok leży rozbebeszony kotek, a ona mówi. Rozmawia. Zaczęłam krzyczeć, a ona nie wiedziała, o co mi chodzi… Antek, ona mówiła, że… że farbuje róże na czerwono… Tak jak… Jak w tej bajce…
Nie odpowiadał, a z papierosa, którego ściskał między palcami, pozostał sam słupek popiołu.
– Ona jest przytomna. Wie, co się wokół niej dzieje, tylko płacze ciągle, że jej nie wierzę, że tam była Królowa Kier, że musiałam ją widzieć, że przecież stała obok, że nie było żadnego kotka, że ona tylko farbowała róże na czerwono, inaczej ta Królowa pościnałaby wszystkich swoich podwładnych. Boże, Antek, co my zrobimy, co my zrobimy… Nie chce wypić swojego leku, nie chce nic zjeść, tylko płakała, że jej nie wierzę, że nikt jej nie wierzy, a ona widziała królika i gdybym jej nie przeszkodziła, to by go znalazła i wskoczyła za nim do dziury, że jesteśmy okropni i nas… nienawidzi…
Rojza rozszlochała się na dobre, więc przycisnął ją jeszcze mocniej do swojej piersi i już nieco się uspokoiwszy, zaciągnął papierosem. Wpadł na pomysł, którym zaskoczył nawet siebie samego.

Hania obudziła się. Leżała w tym samym miejscu co zawsze, okryta dwoma dziurawymi, podgryzionymi przez myszy kocami. Rojza drzemała obok, a Antek siedział na krześle i bawił się nożykiem, który zawsze nosił przy sobie. Ledwo na niego spojrzała, gdy i on przeniósł wzrok na siostrzyczkę. Wstał i podszedł do dziewczynki, po czym nachylił się i szepnął pieszczotliwie:
– Wyspałaś się, maleńka?
– Tak – odrzekła, patrząc, jak Antek poprawia koce i głaszcze ją po głowie. Wyczuła od niego bardzo intensywny zapach papierosów, tak silny, jak jeszcze nigdy.
– Porozmawiajmy – zaproponował, przysuwając się bliżej. – Porozmawiasz ze mną?
– Tak – powtórzyła. Chłopak zgarnął kosmyki jej włosów z twarzy i założył za ucho.
– Najpierw chciałbym cię przeprosić – zaczął powoli. – Za to, że byłem takim okropnym bratem. Że nie poświęcałem ci tyle czasu, ile potrzebowałaś. Przepraszam.
– Kocham cię, Antek – odpowiedziała.
– Ja cię też kocham. Opowiesz mi, jak to było dzisiaj? Z farbowaniem róż?
– Już mówiłam Rojzie. Czekałam na nią w tym magazynie, nudziło mi się… No, i nagle coś usłyszałam, podchodzę, a tam Królowa Kier. Wierzcie lub nie, ale ona naprawdę tam była! Wierzysz mi, Antoś? – zapytała błagalnym tonem. Zawahał się.
– Opowiedz mi najpierw resztę.
– Ona mówiła, że to skandal, bo ktoś zasadził białe róże. A ja wiedziałam, co zrobić, bo ona chciała ściąć wszystkich ogrodników, a mi się ich żal zrobiło. No i powiedziałam, że trzeba je przefarbować na czerwono, że to nawet lepiej, bo sobie sama kolor wybierze odpowiedni. No i się zgodziła, przyniosła mi kubeł farby i kazała malować. Wierzysz mi, Antek? Wierzysz?
Patrzył jej w oczy, w dwa duże, błyszczące oczka, po czym westchnął głęboko i bezmyślnie wykonał taki ruch, jakby chciał się zaciągnąć papierosem.
– A Rojza? Komu mam wierzyć, Haniu? Rojza mówi co innego. Że tam leżał martwy kotek.
– Antek, nie wierz jej, tam nie było kotka! Zaprowadź mnie w to miejsce, a sam zobaczysz. Tam nie było kotka, a Rojza… Nie wiem, dlaczego Rojza nie widziała Królowej! Ale ona tam była i ze mną rozmawiała, i ją nawet dotknęłam, była prawdziwa, a nie jakiś tam duch, czemu mi nie wierzycie? Przecież jeszcze nigdy cię nie okłamałam, Antek… Uwierz mi…
Po policzkach ciekły jej łzy.
– Nie przyszło wam do głowy, że to WAM się zdaje? Wszystko wokół jest takie magiczne, a wy nie widzicie. Czemu wciąż powtarzasz, że jestem chora? A może to wy jesteście?
Musiała być bardzo sfrustrowana, wypowiadając te słowa. Antek westchnął głęboko.
– Haniu, wiesz, co ja myślę? Zastanawiałem się i chyba już wiem. Rojza jest po prostu zazdrosna. – Siostrzyczka spojrzała na niego pytająco. – Zazdrosna o to, że to ciebie szuka królik, a nie ją. Rojza też zna bajkę o Krainie Czarów i myślę, że też chciałaby mieć możliwość się w niej znaleźć. Dlatego wtedy, jak go goniłaś, zabrała cię do domu. I teraz chce, bym ci nie uwierzył. Ale nie złość się na nią, ona jest bardzo nieszczęśliwa… Straciła rodziców i trójkę rodzeństwa, więc zrozum ją i nie bądź na nią zła, dobrze?
Hania pokiwała głową ze zrozumieniem w oczach.
– Ale ja wciąż uważam, że jesteś za duża na Krainę Czarów…
– Nie jestem za duża, nie można być za dużym na Krainę Czarów! – oburzyła się.
– Jak to nie? Oczywiście, że można! Ja się nie nadaję! Nie zmieściłbym się!
– Nie rozumiem… – Hania zmarszczyła brwi.
– No, za duży jestem, za wysoki, a drzwi takie malutkie. A ty co myślałaś?
– Myślałam, że chodzi ci, że mam dziewięć lat… i to za dużo! Och, Antek!
– Haniu, nie można być za starym na Krainę Czarów. Ale trzeba zmieścić się w drzwi.
– Ojej… A jak małe są te drzwi?
– Tak małe, że nie przeciśniesz przez nie głowy. Ale mam na to sposób. – Sięgnął za pazuchę i wyciągnął małą buteleczkę. Na niej, odręcznie na postrzępionej taśmie napisane było koślawymi literami:

WYPIJ MNIE


– Antek, to było genialne! – zachwycała się Rojza, gdy tylko Hania zasnęła ponownie. – Och, Antosiu, jesteś niesamowity! – Przycisnęła się do niego mocniej. Siedzieli razem na jednym krześle, ona jemu na kolanach. – Ale ile zamierzasz jej wmawiać, że ją na zmianę musisz powiększać i zmniejszać?
– Tak długo, jak będzie trzeba – odrzekł, wodząc nosem po szyi dziewczyny. Zarumieniła się, gdy złożył pocałunek tuż za jej uchem.
– Myślisz, że na bardzo poważnie weźmie do siebie to o mojej zazdrości?
– Nie, nie sądzę – wyszeptał, zjeżdżając wargami w dół. – Rojza, chodź się pokochamy.
– Antek! – Spojrzała na niego, zaskoczona.
– Co? Nie chcesz?
– Nie o to chodzi… Antek, nie mamy ślubu…
– Och, Różyczko… – Uśmiechnął się. – No, chodź… Pójdziemy gdzieś… w zaciszne miejsce…
– Muszę się zastanowić – odrzekła, po czym wstała i ułożyła się spać obok Hani. Przewrócił oczami i wyciągnął nożyk, którym zaczął skrobać kant stołu.
– Jak chcesz, Róża – burknął.
– Daj mi czas – poprosiła, a rozczarowanie w nim narastało. Nie patrzył jej w oczy.

Od tamtej pory nie wychodził na tajne spotkania, tylko zostawali we trójkę w przytułku. Hania wyglądała coraz lepiej i lepiej, miała apetyt i chętnie piła lek. Kilka dni później, w nocy, zdarzyło się jednak coś dziwnego, coś, co mocno poróżniło Antka i Rojzę. Rojza wyszła z przytułku bardzo rano, najpierw sprzedawać na targu, a potem coś odebrać od Danki, przekazać jakieś grypsy i tym podobne. Hania miała wrażenie, że robiła wszystko, byle jak najszybciej od nich uciec. Pomyślała, że może usłyszała, jak o niej rozmawiali, a teraz jest jej głupio. Antek tym razem także nigdzie się nie ruszał i grali razem w karty, w grę, której nauczyła ich mama, gdy jeszcze żyła.
Antek był nerwowy i ciągle spoglądał na zegarek. Oblizywał niespokojnie wargi, palił dużo papierosów i mamrotał coś do siebie. Hania wyczuła, że sprawa jest poważniejsza, niż myślała.
Koło piętnastej Antek wstał i oświadczył, że powinni pójść po Rojzę, że bardzo posprzeczał się z nią w nocy, był nieuprzejmy i powinien ją za to przeprosić. Hania chętnie przystała na jego propozycję, ponieważ lubiła spacerować.
Ściskał ją mocno za rękę i prowadził wzdłuż Franciszkańskiej. Chciała mu powiedzieć, że nie musi już jej pilnować, bo rozmawiała z króliczkiem. Że powiedział, że już się nie spieszy i jeszcze nie nadeszła pora, by odwiedziła Krainę Czarów, ale że kiedyś znów przyjdzie po nią i będzie wiedziała, co robić dalej. Nie miała jednak odwagi, ponieważ Antek był mocno zdenerwowany i w ogóle jej nie słuchał.
Doszli na targ, podeszli do stoiska Rojzy i stanęli przed nią, nic nie mówiąc.
– Przepraszam cię, Rojza – zaczął Antek cicho. Dziewczyna nawet nie drgnęła, wbijając wzrok w papierowe i materiałowe opaski z niebieską gwiazdą Dawida. – Porozmawiajmy na spokojnie. Chodźmy stąd. Proszę cię.
Rojza bez słowa wstała i zaczęła składać stragan. Spakowała wszystkie opaski do torby, stoliczek postawiła pod ścianą kamienicy i złożyła, a krzesło tuż obok. Antek zaproponował jej ramię, lecz nie ujęła go.
– Różyczko, przepraszam – powiedział błagalnie, gdy znaleźli się w nieco mniej zatłoczonej uliczce. Stanął, ujął jej twarz w dłonie i zmusił, by spojrzała mu w oczy. – Przepraszam, poniosło mnie wczoraj. Wybacz mi.
– Nie mam ci co wybaczać – odparła, wyszarpując się delikatnie z jego uścisku. – Przecież nic się nie stało.
– Różyczko… – Nachylił się, by ją pocałować, lecz ona odsunęła się.
– Ale to prawda, że przesadziłeś – oświadczyła, patrząc na chłopaka z niechęcią.
– Myślałem, że mnie kokietujesz – odrzekł.
– Nigdy cię nie kokietuję, Antek.
– Źle odebrałem twoje intencje. Wybacz.
Spuściła wzrok i zaczęła kręcić młynki palcami.
– Porozmawiamy, jak wrócimy – powiedziała. – Umówiłam się za kwadrans z Danką przy murze. I tak miałam składać stragan. Idźcie do domu, będę za pół godziny.
– Potowarzyszymy ci – orzekł Antek. Nie oponowała i skierowali powoli kroki w stronę zachodniej części getta.
Nikt nic nie mówił, nikt nikomu nie patrzył w oczy. Kątem oka Hania zauważyła, że Antek złapał Rojzę za rękę, a ona, początkowo nie zareagowawszy, po chwili splotła swoje palce z jego palcami i przysunęła się bliżej.
– Hej, co to było? – zapytała nagle Rojza, zatrzymując się i wpatrując w jeden punkt.
– Co? – zapytał Antek, patrząc na nią z zaskoczeniem. Dziewczyna oblizała wargi i rzuciła nerwowe spojrzenie w stronę Hani.
– Nic, wydawało mi się – odrzekła i poszli dalej. Gdy znaleźli się na miejscu, Rojza kazała im schować się za kamienicą i poczekać, bo ktoś może nabrać podejrzeń, gdy trzy osoby będą stały przy murze. Antek oparł się o ścianę i schował ręce do kieszeni, wpatrując się w swoją siostrę. Rojza podeszła pod mur, odsunęła cegiełki i zaczęła rozmawiać z osobą po drugiej stronie. Przekazywała jakieś paczki, listy, a potem dostawała inne, chowała je do torby, a potem znów coś oddawała… Po kilku minutach odeszła od muru, włożywszy cegiełkę na miejsce, i ruszyła z powrotem w stronę rodzeństwa. Nagle usłyszeli czyjś głos z oddali.
Halt!
Antek wyprostował się i rozejrzał, lecz nigdzie nie widzieli Niemców. Wnet pojął, co się stało. Wyszedł za róg kamienicy z przerażeniem wymalowanym na twarzy, lecz Hania złapała go za rękaw i pociągnęła.
– Zatrzymaj się! Nie idź, Antek, proszę cię, królik mówi, byś nie szedł!
Wszystko stało się w ułamku sekundy: ujrzeli Rojzę stojącą w połowie drogi między nimi a Niemcami (tamci dwaj żołnierze nie widzieli ich, zasłoniętych dodatkowo przez krzaki), a na jej twarzy zaskoczenie mieszało się z przerażeniem i zdezorientowaniem.
Hände hoch! – krzyknął jeden z nich po niemiecku, a potem dodał po polsku: - Ręce do góry, żydowska dziwko!
Rojza, podniósłszy ręce, skrzywiła się w grymasie płaczu i po jej policzkach spłynęły łzy. Obydwaj żołnierze wycelowali karabiny w jej ciało, Antek krzyknął: NIE! i ruszył gwałtownie do przodu, lecz potknął się i upadł… Rojza zaszlochała, Niemcy nacisnęli na spusty karabinów maszynowych, kule przebiły jej ciało, chociaż z daleka wyglądało, jakby dostała drgawek… Oczy stanęły jej w słup, ręce opadły bezwładnie, kolana ugięły się, z ust wyciekła krew, a potem upadła na trawę twarzą do ziemi… Hania obserwowała sytuację jak w zwolnionym tempie, a trwało to wszystko krócej niż chwilę. Antek chciał krzyknąć ponownie, lecz Hania zasłoniła mu usta ręką, tak jak on zasłaniał jej usta, gdy strażnicy strzelali do mamy. Niemieccy żołnierze zabezpieczyli karabiny i zwyczajnie odeszli, nie usłyszawszy szamotaniny dwójki rodzeństwa za krzakami. Była ona oczywiście bezsensowna, bo Antek bez problemu odepchnął dziewczynkę z całej siły i zerwał się na nogi. Jego twarz wykrzywił grymas bólu i rozpaczy, lecz najważniejszym było, że nie dostrzegli ich Niemcy; to jeszcze nie był ich czas, tak powiedział królik. Antek podbiegł do ciała Rojzy i odwrócił je na plecy. Patrzyła wytrzeszczonymi oczami w niebo, z jej ust, uszu i nosa ciekła krew, na policzkach błyszczały łzy, a stara, lniana sukienka nie była już bladoniebieska, a brunatno-czerwona. Antek zaczął krzyczeć jej imię, wołał: Rojza, Rojza, oddychaj, Różyczko, lecz ona nie oddychała. Hania próbowała mu powiedzieć, że Rojza jest już w Krainie Czarów, że przyszedł po nią królik, tak jak sobie wymarzyła, bo na Hanię jeszcze nie czas, ale Antek nie słuchał, przyciskał tylko jej głowę do piersi, szlochając, krzycząc, wyjąc ile sił w płucach.
– Różyczko, kochana Różyczko, nie umieraj, nie zostawiaj mnie, nie odchodź… – błagał, lecz jej twarz pozostawała bez zmian, tak samo martwa i przerażona.
– Antek, ona widziała królika, jak szliśmy – oświadczyła Hania.
– Hanka, przestań!!! Nie ma żadnych królików… NIE MA, NIE ROZUMIESZ?! – zawył, rękawem wycierając krew z twarzy dziewczyny. – Pogódź się z tym!!!
– Jak to nie, ona widziała królika, a on po nią przyszedł… Stał tu chwilę temu, nie widziałeś? Zabrał jej duszę…
– Hanka… błagam… przestań…
– Antek, ona jest w lepszym świecie, w Krainie Cudów – pocieszała go siostra. On wisiał jednak nad ciałem ukochanej, płacząc, krzycząc i szlochając jeszcze długo.
Najlepszą rzeczą, jaką mogli dla niej zrobić, to ją godnie pochować – wiedzieli o tym oboje. Tak też zrobili. Pogrzeb był skromny i zjawiła się na nim tylko ich dwójka. Antek nie płakał więcej, był dzielny, ale Hania wiedziała, że bardzo cierpi. Widziała to w jego oczach.
– Tak miało być – tłumaczyła mu tego dnia, gdy zasypiali w przytułku, odwróceni do siebie twarzami. – Królik już nie szukał mnie, bo jeszcze nie mój czas. Szukał dzisiaj jej. Zobaczyła go i za nim poszła, poszła do Krainy Cudów. Był tam, gdy umierała, zabierał jej duszę, nie widziałeś? Była szczęśliwa. Mówiła, że będzie czekać, że i na nas przyjdzie czas. Że kiedyś się spotkamy i wszystko będzie dobrze.
Nie odpowiadał, patrząc jej w oczy.
– Gdy zobaczysz kiedyś królika, Antek, pójdź za nim. Zaprowadzi cię do Rojzy.


Antoni Sztaudynger wziął udział w powstaniu w getcie warszawskim 19 kwietnia 1943 roku. Powstanie to trwało do 16 maja tego samego roku i zostało brutalnie stłumione przez Niemców. Antoni razem z siostrą Hanną zostali przewiezieni do obozu koncentracyjnego w Treblince podczas akcji likwidacyjnej getta warszawskiego. Od tamtej pory ślad po nich zaginął.

7 komentarzy:

  1. To było naprawdę magiczne. Niegdyś byłam wielką fanką zabiegów wplatania bajek w opowiadania (nadal mam do tego pewien sentyment), dlatego kolejny raz po prostu kupiłaś mnie swoim tekstem.
    Hania jest uroczym dzieckiem. Podobał mi się motyw malowania róż i białego królika, którym był symbolem podróży do innego świata - tym razem kraju śmierci. Bardzo ładnie pokazałaś jak dziewczyna, szukając otuchy, zamknęła się w swoim świecie, ale mimo wszystko dostrzegała trochę więcej od swojego brata.
    Szkoda mi Różyczki, że umarła. To był bardzo smutny akcent tego opowiadania, ale dzięki temu zabiegowi świat "Róża, róże i króli" wydawał się jeszcze bardziej realistyczny.
    Oczywiście najbardziej zastanawia mnie końcówka. Ta informacja narracyjna o tym, że Antoni i jego siostrzyczka zostali wywiezieni do obozu. Czy króliczek zaprowadził ich do zmarłej kobiety?
    Brak mi słów i nic więcej nie mówię. Chcę więcej i więcej opowiadań twojego autorstwa.
    Ściskam mocno i życzę dużo Wena ;)

    Kanako, tylko z innego konta ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To było tak piękne, że aż brakuje mi słów. Tak bardzo szkoda mi Rojzy.
    Co do dodania tu wątku "Alicji w Krainie Czarów" - był to świetny pomysł. Chodź mam już swoje lata, jednak ta bajka dzięki Twojej wersji stała się dla mnie jeszcze bardziej magiczna :) Dziękuję że mogłam to przeczytać. Z chęcią przeczytałabym więcej opowiadań tego typu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Jeśli chcesz więcej, zawsze możesz zajrzeć do moich innych miniaturek. Może tam też znajdziesz podobny klimat ;)

      Usuń
  3. Nie wiem, czy mnie pamiętasz? Kiedyś czytałam Twoją "Surowicę", a potem regularnie tu zaglądałam w oczekiwaniu na dalszy ciąg opowiadania o Emilii i Antku. Rozumiem doskonale Twoje marzenia także popieram i rozumiem decyzję o zaprzestaniu publikacji. Napiszesz jakąś informację, jeśli książkę uda się wydać? A teraz wracając do meritum, czyli tego, co teraz przeczytałam. Powiem Ci szczerze, że czytałam to rozdziawioną gębą, prawie mnie zatkało! Boże, jakie to pięknie! Taka bajka trochę urocza, magiczna i niestety smutna. Zauroczyła mnie Hania. Dziewczynka z niesamowitą wyobraźnią, która w piekle getta stworzyła sobie magiczny świat! Oczywiście była to iluzja, ale dzięki temu przeżycie stawało się łatwiejsze. Biały królik, Królowa, a na koniec okrucieństwo wojny. Tak jakoś czułam przez skórę, że to nie może skończyć się dobrze. Śmierć Rojzy była taka tragiczna, a można się domyślić, że rodzeństwo te zginęło, prawda? Obóz koncentracyjny, niewątpliwie okazał się końcem tej podróży do magicznej Krainy Czarów. Jedyne pocieszenie jet takie, że tam, gdzie się udali po śmierci nie ma już bólu i cierpienia. Rzadko czytam takie opowieści na blogach. Napiszesz coś jeszcze w tyn stylu? Bardzo Cię proszę, zrób to! Pozdrawiam serdecznie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poinformuję Was, jak tylko skończę pisać Surowicę i zacznę ją rozsyłać do wydawnictw oraz będę na bieżąco informować o postępach wydawniczych. Gdzie jak nie tu! :D
      Nie wiem czy jeszcze coś takiego napiszę, klimat wszystkich miniaturek zwykle jest wynikiem chwilowego nastroju lub inspiracji. Dziękuję za opinię.

      Usuń
  4. Zapadająca w pamięć i oczywiście piękna opowieść.
    Warto było poświęcić te parę minut na przeczytanie jej! :)

    OdpowiedzUsuń

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem