Dzień doberek.
Prawdopodobnie nikt się tego nie spodziewa, ale przybywam z całkiem niedawno napisaną miniaturką. Niedawno - bo gdzieś w okolicach Walentynek... Napisałam ją na konkurs na forum prawie-literackim, a temat brzmiał: Miłość niejedno ma imię. Co prawda, niewiele osób wyłapało, co chciałam tą historią przekazać... Ale jakby to powiedział Michał Wołodyjowski - nic to! Zapraszam Was na krótką opowieść o Urszulce, Franciszku i Karolu z rosyjskim zaborem jako tłem. Dobranoc i kolejny rozdział Surowicy obiecuję wstawić w przeciągu dwóch tygodni.
Urszulka
„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.”
1 Kor 13, 1-13
Zabór rosyjski, grudzień 1862 r.
Mroźny
wiatr zawiewał ślady, które pozostawiał za sobą kasztanowy koń pędzący późnym
wieczorem wśród śnieżycy i zawiei. Postawny, o lśniącej, rudawej sierści,
rozwianej grzywie i błyszczących oczach dmuchał z rozszerzonych nozdrzy parą
tak gęstą, że w połączeniu ze śniegiem sprawiała, iż jeździec był niemalże
niedostrzegalny. Mężczyzna bał się, że zgubi drogę, że zapomniał ją przez tak
długi czas, że nie trafi już tam, gdzie chciał, lecz nic bardziej nie
przerażało go niż myśl, że mógłby na miejscu zastać zupełnie inny świat… Świat,
który już nie należy do niego. Wspominał z mocniej bijącym sercem wesołe chwile
spędzone przed laty, a wiatr świszczący w uszach mieszał się z przywoływanymi
piskami i śmiechami, rozmowami przy strzelającym kominku, mazurkami wygrywanymi
na fortepianie przez przyjaciółkę.
Drzewa
przemykały po lewej i prawej stronie, z pniami grubymi i od północy oprószonymi
śniegiem. Nie patrzył na nie, spoglądał tylko pod nogi konia, by co
kilkadziesiąt sekund podnieść na chwilę głowę i naprowadzić jedynego towarzysza
na prawidłową drogę. Mężczyzna oddychał płytko i z niemałym trudem. Silny wiatr
zapierał dech w piersiach, a przez ogarniający do szpiku kości mróz napinał
wszystkie mięśnie, które bolały go od zimna. Drzewa zaczynały się zagęszczać,
tworząc coraz grubszą powłokę przed promieniami księżyca —
jedynego źródła światła w okolicy. Tylko dzięki otaczającemu wszystko wokół
śniegowi mógł jeszcze dostrzec, czy jadą drogą czy zboczyli z trasy, chociaż
rozpoznanie przychodziło mu z coraz większym trudem.
Droga
zawężała się, aż stała się jedynie ścieżką z wyżłobionymi w śniegu od sań i kół
dwoma pasami. Tylko to było dowodem, że zmierza w stronę cywilizacji, ponieważ
w takiej ciemności i pustce byłby w stanie zwątpić nawet we własną umiejętność
orientacji. Za kolejnym zakrętem drzewa rozrzedziły się, aż wyjechał z gęstego
lasu i ujrzał w oddali światło. Pochodziło z okien przydrożnych chałup
wiejskich, lecz jego wzrok powędrował dalej, aż na koniec ścieżki, do domu, za
którym tak tęsknił.
Franciszek
w takie wieczory najbardziej lubił siadać przy biurku z filiżanką mocnej
herbaty i czytać. Lekturą raz mogła okazać się powieść, innym razem listy, a jeszcze
kiedy indziej pisma urzędowe, których w głębi duszy nie znosił, lecz twardo nie
dawał tego po sobie poznać. Nie uznawał marudzenia. Sądził, że swoje żale i
niechęci należy zachować dla siebie. Nikt nie musi wiedzieć, jak bardzo nuży go
odpisywanie konsulom, posłom i poborcom.
Chociaż
kochał swoją żonę, nigdy nie powierzyłby jej swojego serca. Pomimo ogromu
dobroci, cierpliwości i wesołości miała w sobie coś nieznośnie przenikliwego,
rodzaj intuicji, w którą w każdym innym przypadku powątpiewał, lecz jeśli
chodziło o Urszulę, nie pozostawało mu nic innego, jak uznać jej wyższość nad
jego rozumem. Kobieta, z którą spędzał życie, szybko domyślała się, gdy coś go
gnębiło i równie szybko potrafiła wykoncypować, co dokładnie. Dlatego unikał
jej, gdy był w złym humorze, i nie patrzył w oczy, gdy się złościł. Co,
oczywiście, po części go zdradzało.
Miała
także w sobie równie silne poczucie wiary w ludzkie dobro i uprzejme zbiegi
okoliczności. Musiał często bronić ją przed światem, który rozdarłby miłosierne
serce na strzępki, jakby nie trzymał Urszulki w swojej złotej klatce, oddalając
od ewentualnych kłamców, kryminalistów i oszustów. Było to ciężkie zadanie,
lecz warte trudu, gdyż niczego w swoim życiu nie przeżywał tak mocno, jak jej
cierpienia. Pozostawał dla niej więc czymś w rodzaju ojca, a przynajmniej
dobrotliwego opiekuna, jednak rzadko dawał jej okazję do uświadomienia sobie
tego.
Nie
wiedział nawet, czy ją kocha. Gdy nad tym się zastanawiał, dochodził do
wniosku, że zwyczajnie nie potrafi kochać w ten absurdalny, abstrakcyjny
sposób. Umiał jedynie dążyć do jej dobra, wspierać w trudnych chwilach i w
bardzo zwykły, przyziemny sposób pożądać. Jeśli to nazwać miłością — to kochał,
ale uznawał, że jest chyba zbyt chłodny, by móc rozżarzyć w sobie coś tak
gwałtownego.
Tego
wieczoru siedział przy herbacie, a jedynym dźwiękiem, jaki dochodził do jego
uszu, było monotonne skrobanie pióra po papierze i świszczenie wiatru na
zewnątrz. Nagle usłyszał cichą, dobrze mu znaną muzykę. Zirytowany, ustał liczenia,
wstał od biurka i wyszedł z gabinetu. Stanął w drzwiach u progu pokoju żony,
spoglądając na nią z dezaprobatą.
—
Ulu, prosiłem — rzekł krótko, ale ona tylko zerknęła na niego zalotnie i dalej
grała. Z każdą sekundą melodia stawała się nieco żywsza, a kobieta uderzała w
klawisze mocniej i gwałtowniej, jakby chcąc wyzbyć się nieśmiałości. —
Przestań. Proszę.
—
Ale cóż ja robię złego? — zapytała, nie podnosząc wzroku znad klawiatury
pianina.
—
Wiesz przecież. Ktoś usłyszy, doniesie i będziemy mieli kłopoty.
—
Kto usłyszy? Kto doniesie? Wszak mieszkamy na wsi. Tutaj nikt nie rozpozna
Chopina.
—
A nuż ktoś obcy się będzie kręcił. Skończ. Żądam, abyś przestała.
Zasmuciła
się i melodia ucichła. Urszulka spojrzała na swojego męża z wyrzutem, który
wbił drobną szpilkę w jego z pozoru tylko twarde serce, i wstała od pianina.
Podeszła do okna, odwracając się do Franciszka plecami.
—
Nie chcę, byśmy wpadli w kłopoty — odezwał się. — Wiesz, że nie
wolno. Wiesz, że chodzą i przeszukują domy, a potem aresztują za polskie
książki.
—
Książki… dobrze, ale muzyka? Przecież nie trzymam nut, gram z pamięci…
—
Ale ktoś usłyszy, doniesie i będą przeszukiwać dom.
Wciąż
patrzyła przez okno z założonymi rękami, nie odpowiadając. Franciszek westchnął
głęboko i wyszedł z pokoju, kierując kroki w stronę swojego gabinetu. Ledwie
zasiadł do liczenia, a znów usłyszał tego samego mazurka. Odłożywszy pióro z
narastającą wściekłością, chciał ponownie zajść do komnaty małżonki, gdy
usłyszał tętent kopyt i końskie rżenie. Podszedł do okna i ujrzał ledwo
widoczną przez gęsty śnieg, samotną postać na pędzącym koniu. Wybiegł z
gabinetu, wtargnął do pokoju Urszuli, by kazać jej przestać, ale ujrzał, że już
nie gra, tylko spogląda przez szybę na zewnątrz.
—
To Karol! Przyjechał! Przyjechał! — Franciszek także podszedł do okna i
zobaczył, że koń zatrzymał się na ich podwórku, a jeździec zeskoczył na ziemię.
—
Po koniu poznaję! — piszczała Urszula. — To Karol!
—
A cóż w tym koniu takiego charakterystycznego? — zapytał ją mąż, lecz po chwili
i on ujrzał, że to musi być jej przyjaciel z dzieciństwa. — Zejdę i go powitam.
Chodź.
—
Nie, ja tu poczekam, zobacz, jak wyglądam, muszę coś zrobić z włosami…
—
A czy on kandydatem na męża, że się musisz stroić?
—
Ach, Franciszku mój! — pisnęła i ucałowała go w obydwa policzki z radością. —
Jakby był kandydatem na męża, to bym nie wyszła za ciebie!
To
było oczywistością, więc nie dyskutując więcej, zszedł na dół. Po kilku
chwilach Urszula usłyszała stukanie do drzwi, skrzypienie zawiasów i jakieś
rozmowy. Przez ten czas zdążyła poprawić włosy i zmienić suknię. Chwilę potem
ktoś zapukał, a gdy krzyknęła „Proszę”, ujrzała twarz tak dobrze znaną i tak
wytęsknioną.
Stał
u progu z całą pewnością ten sam człowiek, którego widziała ostatnio pięć lat wcześniej
na swoim ślubie, z tą różnicą, że był wtedy jeszcze właściwie chłopcem, nieco
weselszym i zdecydowanie nie ośnieżonym. Patrzył na nią niepewnie, oddychając
ciężko, jakby dotarł na miejsce o własnych nogach, a nie na koniu, aż w końcu
uśmiechnął się.
—
Witaj, Urszulko — rzekł z rozczuleniem. Kobieta podeszła do niego szybko i nim
się spostrzegła, ściskał ją w pasie, śmiał się i obracał dokoła. — Witaj,
kochana!
Piszczała
i także się śmiała. Prosiła, by przestał, chociaż nie chciała, aż postawił ją
na ziemi i spojrzał w oczy z radością.
—
Wieczność! Na Boga, wieczność! Albo i dłużej!
—
Aleś niespodziankę mi sprawił! Karolu! Karolu! — cieszyła się. Po tych słowach
puścił ją i zmierzył spojrzeniem od stóp do głów.
—
Wyglądasz zupełnie jak żona, jakaś taka poważna i ułożona. Boże, może ja jednak
zawrócę.
Roześmiała
się i pokiwała na niego palcem ostrzegawczo.
—
Po moim wyjeździe pięć lat temu — opowiadał, jedząc łapczywie nadziewanego
indyka z ziemniakami — dostałem się do milicji, do izby kontroli granicznej.
Napatrzyłem się tam na tyle okrucieństw, co niejeden widział przez całe życie.
Łotry i szubrawcy. — Kręcił głową, jedząc przez chwilę w milczeniu i
zamyśleniu.
—
A potem? Dlaczego nie pisałeś? — zapytała Urszula.
—
To dłuższa historia — odrzekł. — Opowiem ci ją innym razem. Właściwie
przyjechałem tylko na jeden dzień. Chciałem cię zobaczyć. Jutro wieczorem już
mnie nie będzie.
—
Jakże to tak? — Ula wyglądała na zawiedzioną. — Karolu!
—
Możesz zostać tak długo, jak zechcesz — oświadczył Franciszek neutralnym tonem.
—
Nie chcę was kłopotać swoją osobą. Ale dziękuję za zaproszenie.
—
Żaden kłopot. Uli będzie weselej na święta. Mamy tyle pustych pokoi, aż żal
patrzeć.
—
Nie to miałem na myśli, mówiąc o kłopotach — odrzekł cicho Karol. — Nie jestem…
bezpiecznym gościem. Mam na myśli, że możecie mieć problemy za to, że mnie
nocujecie.
Franciszek
zmarszczył brwi.
—
Spiskujesz?
—
Nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Tak czy inaczej, nie chcę was narażać.
Zapadła
chwila milczenia, podczas której obydwaj panowie wzięli się za jedzenie,
natomiast Urszula wydawała się co najmniej zainteresowana, w przeciwieństwie do
swojego męża.
—
Wszakże to w niczym nie przeszkadza! Nie możesz zostać sam na święta. Jest
zima, nie wybaczyłabym sobie, wypuszczając cię w świat w taką zawieję, wiedząc,
że nie masz się gdzie podziać.
Karol
uśmiechnął się i już chciał podziękować, gdy odezwał się Franciszek:
—
I co, szykujecie powstanie, tak?
—
Widzę, że nie jest pan entuzjastą takich rozwiązań.
—
Nie, nie jestem. Jedno już widziałem i wiem jedynie, że tylko wyjątkowo głupi
lub naiwny naród porywałby się na to drugi raz.
—
Albo odważny — dodał Karol.
—
Odważny? Co to za odwaga — umrzeć, dać się zgnieść wrogowi? Ale jak nazwiesz
narażanie życia setek tysięcy niewinnych ludzi, jak nazwiesz tych, przez
których tyle dzieci straci rodziców, tyle kobiet owdowieje, zginie tylu braci i
synów?
—
Nie wiem jak pan, ale ja nazywam ich zaborcami…
Franciszek
zignorował elokwentną odpowiedź.
—
Ja bezmyślną, egoistyczną bandą idiotów. To nie miejsce i nie czas na powstania
narodowe. Wy zginiecie, a zaborcy będą represjonować żywych, niewinnych. Zsyłać
na Sybir, skazywać na katorżnicze prace. A wy będziecie się grzecznie wygrzewać
w waszym tak wyniośle opiewanym Niebie, gdzie trafią walczący za ojczyznę
głupcy.
Po
jego wypowiedzi zapadła cisza, chociaż Franciszkowi zdawało się, że słyszy
głośne bicie serca swojej żony. Odchrząknął i rzekł spokojniejszym tonem:
—
Jeśli macie litość dla tego narodu, bądźcie odważni i żyjcie. Kiedyś przyjdzie
moment, gdy zaborca osłabnie, a wtedy złamiemy jego potęgę. Ale do tego czasu
ktoś musi płodzić dzieci. Najadłaś się już, kochana? — Urszulka zamrugała i
spojrzała na męża niezbyt przytomnie.
—
Tak — powiedziała, odkładając sztućce.
—
Ja już się chyba położę. Żeby była jasność — zwrócił się do Karola — nalegam,
byś tutaj został chociaż kilka dni. Przynajmniej do świąt. Dobranoc.
Urszula
też wstała i pożegnawszy się, poszła za swoim mężem, by ułożyć się do snu.
Następnego
dnia Karola obudziły czerwone promienie wschodzącego słońca. Chociaż spał
krótko i płytko, nie mógł dłużej leżeć, drażniony przez igiełki wątpliwości.
Stanął więc w oknie i spoglądał, jak na zewnątrz robiło się coraz jaśniej, gdy
usłyszał cichą melodię.
Uśmiechnąwszy
się, skierował kroki w stronę komnaty Urszuli, skąd dobiegały dźwięki pianina.
Stał przez chwile u progu, patrząc, jak gra w zamyśleniu.
—
Nigdy nie słyszałem piękniejszego wykonania tego utworu niż twoje — przyznał,
podchodząc do przyjaciółki. Odwróciła gwałtownie głowę, przerywając na chwilę
melodię, lecz gdy ujrzała, kto się zbliża, kontynuowała ją.
—
Nie zmrużyłam dziś oka. Czekałam na pierwszą przyzwoitą porę, by zagrać, ale
nie sądziłam, że cię obudzę.
—
Nie obudziłaś mnie, nie spałem od kilku chwil.
Pokiwała
głową, delikatnie wygrywając ukochaną melodię w milczeniu.
—
Przepraszam za męża. Często jest opryskliwy względem takich rewolucyjnych
pomysłów, ale to nie oznacza, że nie chciałby dobra dla narodu.
—
Wiem, wiem też, że ma dużo racji. Sam nie wiem, czy to dobre wyjście. Ale… skąd
wiadomo, czy to nie jest właśnie ten moment? Który będzie lepszy, jeśli nie
ten, kiedy Rosja słabnie?
—
Nie wiem. — Wodziła delikatnie palcami po klawiszach, wygrywając kolejne takty
w milczeniu. Karol westchnął głęboko i przysunął sobie krzesło tuż przy pianino,
po czym usiadł, by słuchać. Urszula rzucała mu co chwilę krótkie spojrzenia,
raz wesołe, innym razem nieco zamyślone, a kiedy indziej trochę figlarne —
wszystko było tak, jak kiedyś, gdy siadywali w tym samym miejscu, mając po
naście lat i jedząc kradzione z kuchni ciastka poprzedniej gosposi.
—
Tęsknię za tobą nawet wtedy, gdy jesteś obok — wyznał. — Bo wiem, że te chwile
nie będą trwały wiecznie. Że zaraz dobiegną końca i zostanie mi po tobie tylko
wspomnienie.
—
Nie myśl tak. Ciesz się z tego, co masz.
—
Jaki on jest? Dobrze cię traktuje?
Urszula
uśmiechnęła się, kończąc utwór.
—
Jest wspaniały — przyznała. — Chociaż bywa oziębły. I taki… taki… Wszystko
bierze na poważnie. Nie powygłupiam się z nim jak z tobą. Ale przecież nie od
tego jest mąż, prawda?
—
A od czego jest według ciebie mąż, jeśli nie od dzielenia radości?
—
Mąż jest od… — Zawiesiła na chwilę głos, wodząc palcami po klawiszach i
zaczynając kolejny utwór. — Mąż jest od… od rozmawiania, zarabiania i dawania
dzieci.
Karol
zachmurzył się.
—
Cóż za idiotyczna myśl — prychnął. — Brzmisz jak jakaś prostaczka bez
wyobraźni.
—
Nie zawsze wszystko jest takie, jak sobie wymarzymy, Karolu — odparła, nie
zrażając się jego oburzeniem. — Wręcz przeciwnie, nasze wyobrażenia zazwyczaj
bardzo rozmijają się z rzeczywistością. Moment, w którym to sobie uświadomisz,
może być bardzo trudny…
Karol
zmarszczył brwi, szukając na twarzy przyjaciółki jakichkolwiek oznak
nieszczęśliwości, krzywdy lub żalu, lecz nie dostrzegł nic poza odrobiną
melancholii. Wstał z krzesła i zaczął kręcić się po pokoju, rozmyślając nad
tym, co mu powiedziała. Wiedział, że nie warto pytać o więcej. Nie chciała
mówić.
Kolejne
dni przyniosły mu spokój i radość ze spędzania czasu z przyjaciółką w domu, w
którym zwykli bawić się jako małe dzieci. Grywali często ulubione melodie na
pianinie, bez słów ciesząc wyobraźnię wspomnieniami z dzieciństwa. Najczęściej utwory
wykonywała Urszula. Karol siadał wtedy obok i spoglądał w jej twarz, ściągniętą
w skupieniu lub oddaną melancholii, albo stawał tuż obok, czasami dotykając
kosmyków jej jasnych włosów albo opuszkami palców gładząc czoło i policzki
Urszulki.
Kilka
razy zachodził do nich Franciszek, przerywając grę niezbyt optymistycznymi
ostrzeżeniami. Karol próbował dowiedzieć się, skąd taka ostrożność.
—
Jak to skąd? — fuknął mężczyzna. — Bóg jeden wie, co by było, jakby ktoś
doniósł, że moja żona gra na pianinie takie melodie.
—
Ale cóż złego w graniu muzyki?
—
W ubiegłym roku naszych sąsiadów, Wolińskich, nawiedziła milicja. Oświadczyli,
że podobno szerzy się tam zakazane praktyki, czyli czyta polskie książki
patriotyczne i wygrywa rewolucyjne utwory. Uznali to za pretekst, by przewrócić
do góry nogami całą posiadłość, aż znaleźli jakiś błahy powód do skazania.
Woliński wyjechał na Sybir, rodzinę gdzieś wysiedlono, Bóg jeden wie gdzie.
Na
koniec Franciszek oświadczył, że jeżeli raz jeszcze usłyszy chociażby takt
Chopina, wyrzuci pianino przez okno.
—
Chce dobrze — tłumaczyła go potem Urszulka, siedząc w fotelu i pijąc herbatę. —
Martwi się, by nic się nikomu nie stało. Nie potępiaj go, to dobry człowiek.
Karol
kręcił się po jej gabinecie niespokojnie, zaciskając dłonie w kieszeniach.
Dręczyły go słowa wypowiedziane wcześniej przez męża przyjaciółki, dręczyły
wspomnienia zarówno z wczesnej młodości, jak i lat późniejszych, na koniec
niewypowiedziane wyznania rozsadzały serce mężczyzny i ogłuszały go.
Tak
naprawdę liczył, że przez lata rozłąki wyzbył się przedziwnego sentymentu do
Urszuli, że nagłe zderzenie z okrutną rzeczywistością na zewnątrz ochłodzi jego
pragnienia, lecz mylił się. O ile przed pięcioma laty potrafił śmiać się na ich
weselu, o tyle teraz wiedział, że oddałby duszę, by to wesele było także jego.
—
Urszulko — rzekł powoli, szarpiąc włosy i modląc się do Boga o cnotę rozsądku —
Urszulko, przypomniał mi się taki piękny wiersz…
—
Jaki? — zapytała, patrząc na niego ukochanymi oczami.
—
Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie
płaczę… — zaczął cicho, odwracając się do niej przodem i wreszcie stając w
miejscu. Urszula klasnęła w ręce i westchnęła z radością.
—
Pamiętam! Pamiętam! — cieszyła się. — Sto lat nie czytałam. Franciszek kazał
wszystko spalić… Mów, Karolu, tak chętnie posłucham!
Karol
podszedł bliżej, nie mogąc jednak wydobyć z siebie głosu. Gdy stał tuż nad nią,
czekającą cierpliwie z oczami błyszczącymi z radości, ustami rozkwitłymi w
uśmiechu, z różowymi policzkami, jasną cerą i pachnącymi włosami, gdy spojrzał
na cały ten obrazek, pochłaniając go łapczywie, gdy niemalże zachłysnął się
zachwytem, jaki wprawił jego obolałe serce w gorączkowe bicie, nie wytrzymał i
padł na kolana.
—
Urszulko! Urszulko kochana! — szeptał, ująwszy jej dłonie w swoje i składając
na nich pocałunki, jeden za drugim. — Kochana przyjaciółko! Jam to chyba dla
ciebie napisał!
—
Nie, głuptasie, to Mickiewicz — roześmiała się, lecz była nieco zaniepokojona
jego dziwnym wybuchem. Dostrzegł to w jej oczach, jednak nie zląkł się
odrzucenia. Chciał wyrzucić z siebie lawinę uczucia, chciał wreszcie pozbyć się
ciężaru milczenia, uspokoił się więc i wziął głęboki oddech.
—
Urszulko, ja tobie na każde wezwanie — mówił szybko, jakby bojąc się, że nie
zdąży. — Zawołaj mnie tylko i przyjdę chociażby z końca świata, chociażby z
piekła czeluści, chociażbym miał się nawet samemu carowi wyrwać, ja przyjdę i
stanę przed tobą, by spełniać twoje rozkazy! Mogę być dla ciebie jak brat i jak
ojciec, jak przyjaciel, jak opiekun, jak… jak… — Urwał. — Urszulko moja
najukochańsza, ja ciebie chyba kocham i ja nic nie potrafię zrobić, by było
inaczej, zaklinam się jednakże na Boga, że jakbym wiedział jak, już dawno
skreśliłbym cię z mojego serca. Jam cię kochał od dziecka, tylkom nie wiedział,
że to miłość. Kocham cię! Kocham cię, na Boga! I Bóg mi świadkiem, że nie wybaczę
sobie do końca istnienia… do samego końca… żem to nie ja pierwszy ci to
powiedział… że to nie moje dzieci nosić będziesz pod sercem… że to nie ze mną
spędzisz życie! Błąd! Błąd popełniłem! Nie trzeba tu było przyjeżdżać… Nie
trzeba ci było mówić! Dosyć, wybacz mi mą śmiałość! Wychodzę.
Wstał
i chciał już skierować kroki ku wyjściu, lecz ściskała kurczowo jego dłoń,
wciąż zszokowana nagłym wyznaniem.
—
Karolu! Cóż ty opowiadasz! — pisnęła i także wstała. — Karolu, cóż to za dziwne
słowa!
Nie
dał jej odpowiedzi, wiedząc, że jego monolog mówił sam za siebie. Urszulka
wbijała w niego wzrok, wciąż z tak samo głębokim zaskoczeniem wypisanym na
twarzy, zaciskając usta i oddychając niespokojnie.
—
Karolu mój, ja wszystko zrozumiem i wszystko przyjmę… Ale muszę ci powiedzieć… że
się mylisz!
—
Ja? Mylę się? — zapytał zdziwiony.
—
Tyś pierwszy mi powiedział: kocham… Jeszcze nigdy tego nie słyszałam z ust
mężczyzny.
—
Jakże to? — zdziwił się, czując, jak krew napływa mu do twarzy, a serce
przyspiesza swój rytm. Wciąż ściskała w swoich spoconych rączkach jego dłoń,
wpatrywała się w jego twarz jakby zupełnie nieobecna. — A twój mąż?
Spuścił
wzrok, uświadamiając sobie własną śmiałość. Nie odpowiadała, słyszał jednak, że
zaczęła po cichu szlochać. Wtem rozległo się stukanie do drzwi wejściowych.
Urszula przestała płakać i poderwała głowę z przerażoną miną,
—
Któż by przychodził o tej porze?! Chowajże się, Karolu! — pisnęła, szarpiąc go
za frak i pchając pod ścianę. — Do szafy! I cicho sza!
Gdy
zamykała za nim drzwi, usłyszał, jak na dole, pod podłogą, skrzypią drzwi, a
następnie taki dialog, stłumiony przez warstwę pod jego stopami:
—
Dobryj wieczier, szanowny panie Drawiecki, wybaczcje najscje.
—
Co was przywiodło o tej porze, komisarzu? — dosłyszał głos Franciszka.
—
Otóż sprawa nieprzyjemna, dosyć nieprzyjemna… Cóż, sam nie wiem, at cziego
zacząc’. Możemy wpierw wejsc’?
Franciszek
nic nie odpowiedział, ale Karol usłyszał, jak dwie pary butów tupią o posadzkę
korytarza. Otworzył drzwi szafy i ujrzał Urszulkę klęczącą z uchem przy szparze
w podłodze. Poczuwszy się pewniej, wyszedł z szafy i położył się obok, by
lepiej słyszeć.
—
Panie Drawiecki, powiem wprost. Że sję znamy już dl’ugo, to pozostanę szcziery.
Padl’o na was dosyc niekorzystne swiatl’o u nas na komisariacje, gdyż dowiedzjelismy
sję, że przetrzymujecje spiskowca.
Serce
podeszło Karolowi aż pod gardło, a po minie Urszulki poznał, że jej za chwilę
wyskoczy z piersi.
—
Skąd te absurdalne podejrzenia? — prychnął Franciszek.
—
To już jest sprawa maja i naczelnika Breżewnikowa. Druhu mój, wy mi bliscy,
więc nie będę hańbil’ was ani wasziego domu. Zal’atwmy to po tichu. Czel’owiek,
ktorego przetrzymujecje, ma za sobą wielokrotne wystąpienia protiw Najjasnjej
Nam Panującym oraz zamieszanje w kolejne spiski. Stowarzyszenje, do ktorego
należal’, uże rozwiązane, a czl’onków przesl’uchujem. Wiemy stąd, że wybral’ sję
w to wl’aśnie miejsce. Mam nakaz przeszukania domu, ale jak ja mówil’, nie chcę
oczerniac’ waszjewo nazwiska. Do jutra do siódmoj wieczier chcę miec’ go w swajom
gabinecje.
—
W tym domu jestem tylko ja, moja żona i służba. Nie przetrzymujemy nikogo.
—
Przyjacjelu, nie pogrążajtjes. Wiem, że kto tu jesio zamieszkal’ i nie każcie
mi pjeredstawiat’ dowodow, bo to nie wy majecie prawo do takich żądań. Powiem
wprost: źle byl’oby dla waszej rodziny, gdybyscje zaszkodzili nam w pracy. Pora
na mnie — oświadczył nagle. — Wiecie, gdzie mienia znalezc’. Przekażcje
pozdrowienia dla żjeny. Prjeurocza z niej kobieta — nie ryzykujcie jej…
Panowie
przeszli z salonu z powrotem na korytarz, obydwaj milcząc. Franciszek znów się
odezwał:
—
Pozwolicie, przyjacielu, że was odprowadzę.
Po
chwili drzwi się za nimi zatrzasnęły. Obydwaj rozmawiali jeszcze przez chwilę o
jakichś nieistotnych sprawach na zewnątrz, aż woźnica strzelił lejcami i kareta
odjechała, skrzypiąc kołami o zbity, twardy śnieg. Karol usiadł na fotelu, nic
nie mówiąc i chowając twarz w dłoniach. Miał wrażenie, że serce bije mu tak
mocno, że usłyszy je odjeżdżający ze wsi carski komisarz. Chwilę potem
Franciszek wszedł po schodach i otworzywszy drzwi, stanął u progu.
—
Już pojechał — rzekł, przenosząc bystre spojrzenie z jednej przerażonej twarzy
na drugą.
—
Co zrobimy? — pisnęła drżącym głosem Urszula.
—
My nic. Ciebie nie będę w to mieszał. Kochana, wyglądasz na zmęczoną. Połóż się
może?
—
Jakże mam teraz spać! Och, Franciszku, chyba go nie wydasz?!
Mężczyzna
milczał przez chwilę, patrząc na swoją żonę w zamyśleniu.
—
Jakże bym mógł — odparł cicho po krótkiej pauzie. Urszula podeszła do niego i
ucałowała w obydwa policzki. Franciszek speszył się trochę i rzekł jeszcze
ciszej: — Idźże już spać. Jedenasta dochodzi. No, za pięć minut masz być pod
kołdrą i słodko spać, bo jak nie…
Urwał
ostrzegawczo i spojrzał na nią znad okularów. Roześmiała się i zniknęła ze
drzwiami, machając Karolowi na dowidzenia. Obaj panowie zostali sami w
gabinecie Urszuli. Gdy usłyszeli jej kroki piętro wyżej, Franciszek zamknął
drzwi i stanął twarzą do portretów zawieszonych na ścianie przy kominku.
—
Rozstawili straże po całej wsi — powiedział cicho, nie patrząc na niego. —
Przyjaźń przyjaźnią, ale takiej ryby nie puści wolno.
Karol
milczał, a beznadzieja jego sytuacji docierała do niego coraz dosadniej. Poczuł
kolejne ukłucia niepokoju w sercu. Ktoś go zdradził, ktoś go zdradził, ale kto?
Kto wiedział, gdzie jedzie? Kto był w stanie podać dokładny adres? Jako że nikt
nie przychodził mu do głowy, czuł się jeszcze bardziej bezsilny wobec
zbliżającego się zderzenia z rzeczywistością.
—
Jeśli on dostanie cię w swoje brudne łapska, wyjedziesz pewnie na katorgę albo
Sybir — kontynuował Franciszek.
—
Usunę się najszybciej i najzgrabniej, jak tylko można.
—
Tak, tak by trzeba było. Ale nie uda ci się. Straże stoją gęsto.
Odpowiedziało
mu milczenie.
—
Nie mogę ryzykować Urszuli. Gdyby to tylko o mnie chodziło…
Karol
podniósł gwałtownie głowę.
—
Wyda mnie pan?
Franciszek
patrzył przez chwilę na portrety, wyprostowany i dumny, w eleganckim,
nienagannym fraku, z nieobecną miną oglądając kolejne obrazy, z których
spoglądały na niego twarze równie dumnych i nieobecnych ludzi.
—
Byłbym przecież wtedy zdrajcą.
Karola
nie zadowoliła taka odpowiedź, wręcz przeciwnie — zaniepokoił się jeszcze
mocniej.
Następnego
dnia pana Drawieckiego obudziła przerażona żona.
—
Franciszku! Wszędzie straże! Dopiero zobaczyłam! I wiesz co?! Nie ma Karola!
Mężczyzna
przetarł dłonią twarz i usiadł na łóżku, patrząc na nią niezbyt przytomnie.
—
Carskie straże! Wokół domu i we wsi. I Karol! Mój Boże, gdzie on?!
—
Urszulko, uspokój się… — prosił, łapiąc ją za przedramiona i zmuszając do
spojrzenia w oczy. — Urszulko, niczym się nie martw, on wyjechał.
—
Gdzie?
—
Daleko. Uciekł przed komisarzem.
—
Ale jak to? Kiedy?
—
W nocy. Jakeś poszła spać, tośmy rozmawiali do nocy. Jam widział, że carskie
straże stoją, więc wiedziałem, że tak łatwo nie ucieknie. Tom dał mu mój
płaszcz i sygnet, przecie milicjanci twarzy jego ani mojej nie znali.
Urszula
spoglądała mu w oczy, a przerażenie ustępowało miejsca zaniepokojeniu.
—
Ale… czemu się nie pożegnał?
—
Pożegnał, ale cię budzić nie chciał. Kazał ci przekazać pozdrowienia i
przeprosiny, że wyjeżdża po nocy, tak nagle. Wszak jednak sama rozumiesz.
Kobieta
patrzyła na niego niepewnie, lecz zaczęła potakująco kiwać głową.
—
No, tak… rozumiem… rozumiem…
Milczeli
oboje, obserwując na swoje twarze w uwadze.
—
Obiecał, że jak tylko znajdzie się w bezpiecznym miejscu, to się odezwie. A
teraz idź się ubierać, a nie w bieliźnie po domu paradujesz!
Uśmiechnęła
się niepewnie i wstała. Była już pod drzwiami, gdy zatrzymał ją.
—
Poczekaj, kochana. — Odwróciła się do niego przodem, czekając na jego słowa. —
Ja… chciałem ci tylko powiedzieć, że bardzo cię kocham, nawet jeśli nigdy ci
tego nie mówię.
Spoglądała
na niego z zaskoczeniem, ale po chwili na jej twarzy zakwitł szczery,
niewymuszony niczym uśmiech. Poczuł się, jakby wreszcie wstawał z konfesjonału
po długim czasie bez spowiedzi: lekko na sercu i ze spokojem sumienia. Podeszła
do niego i ucałowała w obydwa policzki, szepcząc pieszczoty i tuląc do piersi.
W
Wigilię przyszedł do niej z listem od Karola.
—
Urszulko, to chyba do ciebie. Pachołek właśnie przyniósł — rzekł Franciszek,
podając jej zapieczętowaną kopertę. Zerwała się i wyrwała mężowi list z ręki.
Rozerwawszy papier, rozłożyła kartkę i łapczywie chłonęła każde słowo, które
wyszło spod ręki przyjaciela.
Kochana Urszulo!
Piszę krótko, bo i czasu brak. Tak jak
obiecałem, odezwałem się najszybciej, jak tylko się dało. Nie mogę podać
miejsca, gdyż nie chcę ryzykować, że ktoś ten list przechwyci.
Urszulko najdroższa, wybacz mi, żem się
nie pożegnał. Przyszedłem do ciebie przed wyjazdem i ucałowałem Twoje dłonie,
lecz spałaś. I dobrze, bo jakbyś się obudziła, to byś mnie namawiać zaczęła i
pewnie siedziałbym u Was do dziś, schowany w szafie albo za kotarą…
Wyjeżdżam daleko i nieprędko się
zobaczymy. Bardzo Cię kocham, nigdy o tym nie zapominaj. Muszę kończyć, chociaż
mi ciężko. Boję się, że to moje ostatnie słowa do Ciebie — coś mi to
podpowiada. Jeśliby tak było, to mówię już teraz: żegnaj, kochana, zobaczymy
się na tamtym świecie, jeśli Bóg pozwoli. Pomyśl czasami o nieroztropnym,
trochę szalonym Karolu! Zagraj dla niego mazurka (może być Chopin, Op. 68, nr
2) i zmów paciorek. Podziękuj mężowi za pomoc.
Twój Karol, 21 grudnia 1862 r.
Tego
dnia zasypiała, patrząc w błyszczące w ciemności oczy swojego męża i
zastanawiając się, co go tak mocno trapi od kilku dni. Rozmawiali o rzeczach
absolutnie nieistotnych, o potrawach wigilijnych, zbliżających się kuligach i
balach. W jednej chwili zmrużyła oczy i nim się spostrzegła, zasnęła.
Franciszek spoglądał na jej spokojną we śnie twarz, dotykając opuszkami palców
czoła i policzków żony. Zazdrościł jej tego spokoju, lekkości, z jaką
zasypiała. On pożegnał się z tym w chwili, gdy popełnił zbrodnię nie tylko
przeciw Bogu i narodowi, ale też własnym zasadom.
Nie
musiała wiedzieć. Tak było lepiej. Prawda zakłócałaby jej sen, marzenia i
rozmyślania. Był świadomy, że nic nie skrzywdziłoby jej dobrego serduszka tak
bardzo, jak tajemnica, którą skrywał: że jej mąż, jej kochany Franciszek jest
podłym zdrajcą, odebrał jej ukochaną osobę z pełną premedytacją i świadomością
konsekwencji.
Wciąż
przed oczami miał zdeterminowaną twarz Karola, gdy ten zrozumiał, co go czeka.
„Nie mam wyboru”, tłumaczył mu Franciszek. „Mogę ci pomóc uciec, ale nie za
wszelką cenę. Jeśli złapią nas straże, nie zawaham się. Nie
chcę, by skrzywdzili Urszulę”.
Mógł
mu to powtarzać do końca świata, mógł nawet sprawić, że ten młody mężczyzna
zrozumie sens jego słów, ale nie odkupiłoby to jego splamionej zdradą duszy.
„Oni
wiedzą, że tu jesteś, ktoś im doniósł. Nie wiem kto. Jeśli uda ci się uciec, będziesz żyw i
wolny. Jednak wątpię w to.” „Już nie pojmuję”, odpowiedział mu Karol. „Czy więc
chcesz, bym wpadł w ręce tego carskiego psa?” Franciszek milczał chwilę. „Jeśli
to cena za zdrowie i spokój mojej żony”, rzekł, „to pragnę tego z całego serca”.
Karol
poprosił tylko, by mógł napisać list z fałszywą datą, którą w razie
ewentualności miał dostarczyć jej Franciszek. „Proszę jej to przekazać i
kłamać, żem uciekł. Nie musi wiedzieć”, oświadczył Karol, po czym razem wyszli
w ciemną noc.
„Rozumiesz
mnie?” pytał co chwilę Franciszek. Karol wykrzywił
się. „Dlaczego nie wahałbyś się sprzedać mnie carowi? Tak, rozumiem.” „Kocham ją”, westchnął
starszy z mężczyzn. „Nie mogę pozwolić, by ktoś nawet myślał o tym, aby ją
skrzywdzić.”
Wspominał
to każdego wieczoru i chociaż widział jak przez mgłę, przeżywał zawsze od nowa.
Jechali spokojnie przez las, rozglądając się wokół z sercem podchodzącym pod
gardło. „Co się stanie, jeśli ucieknę?”, zapytał Karol. „Nie wiem”, odrzekł mu.
„Być może nic. Życzę tego i mnie, i tobie z całego serca”. W lesie panowała
głucha cisza, mącona jedynie prychaniem koni i skrzypieniem śniegu pod
kopytami.
„Słyszałem
waszą rozmowę”, wyznał nagle Franciszek. „Nie chcę, byś myślał, że to dlatego
podjąłem taką decyzję, chociaż…” Wtem usłyszeli tętent kopyt i ludzkie głosy.
„…Chociaż nie ukrywam, że świadomość twojego uczucia jakoś pomaga przezwyciężyć
mi wyrzuty sumienia. To, co słyszysz, to carska straż. Idą tu po ciebie. Wybacz,
Karolu”. Franciszek wyciągnął rewolwer zza pazuchy i naładował, wycelowawszy w
pierś młodego mężczyzny. „Mam nadzieję, że kiedyś mnie za to piekło pochłonie.
A teraz pozwól, że oszczędzę ci cierpień i pozwolę umrzeć jak mężczyzna”.
Huk
przerwał ciszę panującą w lesie i Karol spadł z konia na ziemię, plując krwią i
wijąc się w agonii. Chciał coś powiedzieć, lecz jedyne, co wydobywało się z
jego ust, to krew. Franciszek znów naładował broń i celując w jego głowę,
pociągnął za spust ponownie.
Nagle
pół-senne wspominanie przerwał mu krzyk żony.
—
Urszulko, cóż się stało?
Kobieta
usiadła na łóżku i drżącymi rękami zapaliła lampę. Oddychała ciężko, na
policzkach miała łzy, a całe jej ciało aż zwijało się od drgawek.
—
Słyszałeś? Mój Boże, nie, to tylko sen… Boże, Franciszku, ja mam złe
przeczucia! Ja czuję, ja śniłam, że on… Słyszałam huk, jakby ktoś… Słyszałam,
jak mówił moje imię! I umarł… Boże! Boże! — Przyciskał jej głowę do piersi i
ocierał kolejne łzy, którymi moczyła pościel.
Z
tyłu głowy słyszał jeszcze zdziwione okrzyki carskich oficerów, którzy
przybywszy na miejsce, zobaczyli martwe ciało. Słyszał nawet swój głos, lecz
jakby nie należący do niego: „Chciał uciec, a ja go goniłem. Ujrzał mnie i
chciał zabić, więc wyrwałem mu broń i zastrzeliłem. Załatwmy to po cichu. Nie
pozwólcie, by dowiedziała się o tym moja żona”.
Urszulka
przyciskała zapłakaną twarz do jego piersi i wtulała się w ramiona, jakby
instynktownie wyczuwając, że to było jedyne miejsce na ziemi, gdzie mogła być tak
dobrze chroniona przed złem. Choćby za najwyższą cenę.
No... No... Eee... Tego... Kompletnie nie wiem, co powiedzieć. Bo to było absolutnie fantastyczne.
OdpowiedzUsuńMoże jak przeczytam drugi raz, to odnajdę jakieś odpowiednie słowa.
Anonyma
Czekam cierpliwie :))
UsuńDobra, ogarnęłam się.
UsuńMuszę powiedzieć, że rozumiem Franciszka, za to zupełnie nie rozumiem Karola. Wiem, że to miniaturka i nie da się wszystkiego powiedzieć, no ale skoro kochał, to po jaką....(no, pomińmy) milczał?
Trochę też mi tam na początku zgrzytnęło, bo ten Franciszek zdecydować nie mógł... kocha, nie kocha - no gimnazjum, po prostu gimnazjum jak mawia mój kumpel. A jak już się zdecydował, to jeszcze zabić musiał. O.
Sama Urszula na początku wydała mi się nieco rozchwiana, ale jak już okrzepłam w konwencji, to przestało mi to przeszkadzać i uznałam, że jest akurat wpasowana w realia.
Muszę przyznać, że wypowiedź komisarza przysporzyła mi trochę kłopotów i musiałam ją trzy razy przeczytać nim zrozumiałam, czego chciał - ale mimo wszystko muszę cię za nią pochwalić, bo jak by gadał poprawną polszczyzną, to by się realia zachwiały.
Naprawdę, uważam, że ta miniaturka jest fantastyczna. Lepszego słowa na nią znaleźć nie mogę.
I czekam na nową część "Surowicy" oczywiście. A przy okazji zapytuję: pan Iwan pojawi się w najbliższej przyszłości czy może w przyszłości nieco dalszej? :)
Anonyma
Franciszek po prostu odrzucał romantyczną definicję miłości, która w tamtych czasach była definicją powszechną, dlatego nie potrafił wpasować swojego uczucia w ówczesne ramy. Co do reszty - tekst powinien bronić się sam, dlatego nie będę wyjaśniać jego przekazu (przynajmniej na razie).
Usuń"...pan Iwan pojawi się w najbliższej przyszłości czy może w przyszłości nieco dalszej?" - Będę wredna i odpowiem: "Tak". :D
Ach, i dziękuję za tak ekspresową opinię :)
UsuńNie no wiesz, nie jest tak, że ja wymagam żebyś jakichkolwiek tez tu broniła, tekst uważam za taki, który broni się bardzo dobrze. Ot, ja zawsze mam po prostu pytania, a pytania zamieniają się w rozmyślania, a rozmyślania w jakieś takie typowo polskie wynajdowanie sobie problemów i głośnego (komentarzowego?) zastanawiania się nad nimi - ot, taki mój mały prywatny problem.
UsuńO tak, definicja Franciszka z romantyczną ma niewiele wspólnego. Bardzo zimna postać na początku. Na końcu zaś, mówiąc kolokwialnie, pojechał po bandzie z tym morderstwem. Ale wiadomo - dla Urszuli wszystko.
No nie, skąd ja to wiedziałam, że odpowiesz "tak"? :)
A co do ekspresowej opinii to nie ma za co dziękować, po prostu twój blog jest już dawno na liście stron, na które zaglądam codziennie - obecnie plasuje się nawet wyżej niż facebook :)
Anonyma
Niezmiernie mnie to cieszy. Ja ciągle planuję zabrać się za Fausta, ale mam tyle na głowie, że nawet o tym nie myślę. Obleję staż w ocenialni, coś czuję, no ale szkoła...
UsuńSpokojna, spokojna, "Faust" nigdzie się na razie nie wybiera, poczeka sobie raczej cicho w kątku :)
UsuńStaż na Literackiej Krytyce masz, prawda? Bo ja zgłosiłam tam do ciebie jednego bloga, jakoś dawno temu i ostatnio Parabola napisała mi kilka komentarzy, okazało się, że w ten weekend przeczytała z ciekawości wszystkie notki... Może ona od ciebie coś przejmie, widać, że się kobiecie nudzi... Bo przeczytać w dwa dni 35 rozdziałów, które w Wordzie zajmują prawie 300 stron to ewidentna oznaka znudzenia :)
Albo może napisz do Sen Chu, wydłużą ci staż czy co się tam z tym robi - Boże, ale ze mnie dobra rada, sama współtworzę ocenialnię, a nie wiem do końca co poradzić... Dobra, czmycham się uczyć i w ogóle odłączę Internet bo widzę, że ta nauka mi ewidentnie nie idzie, a sesja sama się nie napisze...
BTW: To ja, Anonyma, tylko zalogowałam się i nie chciało mi się wylogować.
"Listy z Wiednia"? Sama chciałabym to ocenić, ale musiałabyś się wykazać ogromną cierpliwością... Mam naprawdę mnóstwo na głowie, a przed Tobą jeszcze jeden blog. Jeśli chce Ci się czekać, to zostań, a jak nie, to możesz się spokojnie zgłaszać gdzie indziej.
UsuńNie no jeżeli chcesz to ocenić, to bardzo chętnie zostanę :)
UsuńBonżur! Bóg dał, że wstałam wcześniej i mam jeszcze pół godzinki, więc czym prędzej zabieram się za nadrabianie zaległości. (: Wpierw "Surowica", bo nie skomentowałam przez brak czasu ostatniej części.
OdpowiedzUsuńNie chce mi się wierzyć, że pani Białecka nie żyje. Emilka zwlekała, zwlekała, no i masz! Podoba mi się ta dojrzałość Krzysztofa. Jestem gotowa polubić go tak mocno jak pana Iwana. Czy uwzględnisz w najbliższych rozdziałach opis Krzysia w mundurze...? (: Do Antosia straciłam zaś cząstkę początkowego sentymentu. Nie rozumiem jego zachowania. Najpierw się do Emilki garnie, potem zaczyna trzymać ją na dystans. Do tego momentu w porządku - nie chce, by raniła go ona bardziej. Ale później, gdy sama Mila idzie do Antosia, szuka kontaktu; to on zachowuje bezpieczną odległość. Znów nie chce zostać zraniony? Tylko dlaczego, skoro teraz to Emilia idzie do niego, sama się stara, daje mu to do zrozumienia? Trochę trudno mi pojąć tę relację panującą między nimi. Ładny opis osób przybyłych na Boże Narodzenie; nienachalny i dobry. (:
"Urszulkę" skomentuję później, dobrze? (:
Zatkało mnie. Gdybym czytała to dłużej, to łzy na bank by popłynęły, mimo że już czułam je. Urszulka, taka drobna, cudowna, ufna. Karol, który był niemal identyczny jak ona. Wiedziałam, że nie ucieknie, coś czułam... Franciszek. Nie wiem, ale chyba go rozumiem. Kochał Urszulę na swój sposób, trochę chłodny i zimny, ale kochał. Udowodnił to wystawiając Karola carskim żołnierzom. Może to i lepiej, że go zabił w tym lesie - nie musiał cierpieć na Sybirze. Suszaku, jesteś cudowna tym co robisz, w tym jak piszesz. Stałaś się moim mentorem i błagam - nie kończ nigdy z pisaniem. Ja zawsze będę czytać i czytać i wielbić i wielbić.
OdpowiedzUsuńOby więcej takich Karolów i Franciszków. <3
Cóż, mam w zanadrzu jeszcze ze dwa lub trzy takie teksty, więc póki co nigdzie się nie wybieram. Cieszę się, że masz tak pozytywną opinię o "Urszulce". Ja całym sercem jestem za Franciszkiem, ale to tylko moje zdanie i nie narzucałam w narracji żadnego osądu na temat tego, czyja miłość była "właściwsza" lub "prawdziwsza". Pozdrawiam :)
UsuńJak wspomniałam - staram się rozumieć Franciszka i chyba mi to wychodzi. Zrobił to dla niej, dla swojej żony.
UsuńCzytając Twoje teksty czuję się strasznie głupio, że ja tak nie umiem :D.
Ściskam.
Pierestrojko, Twój komentarz mi się nie wyświetla, chociaż przyszła mi informacja na pocztę, że go wstawiłaś, więc odpowiem - jak najbardziej możesz potem :), no i spróbuj go wstawić jeszcze raz może? Bo tak mi głupio odpowiadać w powietrze :D
OdpowiedzUsuńNie no, nie no! Chętnie bym wstawiła jeszcze raz, ale, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak go znaleźć, że tak powiem. ._. Chyba że mi prześlesz, to wstawię ;).
UsuńTo ja go po prostu wstawię, chociaż to strasznie głupie xD
Usuńpierestrojka napisała: Bonżur! Bóg dał, że wstałam wcześniej i mam jeszcze pół godzinki, więc czym prędzej zabieram się za nadrabianie zaległości. (: Wpierw "Surowica", bo nie skomentowałam przez brak czasu ostatniej części.
Nie chce mi się wierzyć, że pani Białecka nie żyje. Emilka zwlekała, zwlekała, no i masz! Podoba mi się ta dojrzałość Krzysztofa. Jestem gotowa polubić go tak mocno jak pana Iwana. Czy uwzględnisz w najbliższych rozdziałach opis Krzysia w mundurze...? (: Do Antosia straciłam zaś cząstkę początkowego sentymentu. Nie rozumiem jego zachowania. Najpierw się do Emilki garnie, potem zaczyna trzymać ją na dystans. Do tego momentu w porządku - nie chce, by raniła go ona bardziej. Ale później, gdy sama Mila idzie do Antosia, szuka kontaktu; to on zachowuje bezpieczną odległość. Znów nie chce zostać zraniony? Tylko dlaczego, skoro teraz to Emilia idzie do niego, sama się stara, daje mu to do zrozumienia? Trochę trudno mi pojąć tę relację panującą między nimi. Ładny opis osób przybyłych na Boże Narodzenie; nienachalny i dobry. (:
"Urszulkę" skomentuję później, dobrze? (:
A teraz moja odpowiedź (i wybacz, powinno było być pieriestrojka):
UsuńJeśli chodzi o opis Krzysia, to owszem, opis będzie, może nie w mundurze i nie w najbliższych rozdziałach, ale będzie już wojakiem... :) Antoś jest rzeczywiście zagmatwaną postacią i sam nie wie, czego chce, a chciałby wiele, tylko mu głupio... Więcej w następnych rozdziałach. Czekam na opinię do "Urszulki" :))
W takim razie teraz ta obiecana rano opinia do "Urszulki". Miałam napisać ją rano, lecz, niestety, nie zdążyłam. Tytułowa postać jest personą troszeczkę irytującą. Przynajmniej mnie niekiedy denerwowało jej beztroskie, nierozsądne zachowanie. Momentami miałam Urszulki dość, mimo iż - jeśli patrzeć na całokształt - to wcale urocza osóbka. Karol przywodzi mi na myśl typ bohatera romantycznego - rewolucjonista, nieszczęśliwie zakochany w mężatce, odważny patriota... Przypadł mi do gustu, lecz to Franciszek zdobył moje serce. Cóż za człowiek! Z pozoru chłodny, nieprzejawiający głębszych uczuć, ale wydaje mi się, że jego miłość do Urszuli to właśnie prawdziwa miłość. Troszczy się o nią, dba, żeby żyła spokojnie i szczęśliwie... Uwielbiam go, uwielbiam! Rozumiem nawet to, co uczynił Karolowi; wykreowałaś bohatera tak realnego, tak cudownego, tak... bliskiego, że aż mi słów brak. Zakończenie mnie zaskoczyło, w ogóle, w żadnym wypadku się tego nie spodziewałam, czytałam spokojnie, a tu nagle BUM, zdziwienie. Ale to bardzo dobrze. Sporo myślałam o tym tekście, naprawdę. O Franciszku, Urszuli... Hm, nawet nie potrafię spojrzeć na ten tekst obiektywnie, bez emocji; myśli Franciszka nadal siedzą mi głęboko w sercu i aż mi tak... Ciężko w pewnym sensie. Nie, Suszaku, Ty zdecydowanie zbyt często sprawiasz, że się wzruszam!
OdpowiedzUsuńAch, a wypowiedź komisarza mnie rozbroiła, aż sobie ją głośno przeczytałam! (: Chyba jedna z najbardziej zapadających w pamięć wypowiedzi bohaterów, jakie czytałam.
UsuńDziękuję bardzo i standardowo niezmiernie mnie cieszy pozytywny odbiór. Urszulka jest dla mnie postacią bardzo uroczą i jeśli mogę pokusić się o wynurzenia "behind the scenes", to powiem, że jest ona "wytworem" po trochu swojego ojca, lecz głównie Franciszka. Traktował ją jak dziecko, którym zresztą była, gdy za niego wychodziła (miała 15 lat) i tym dzieckiem pozostała, oddalona od realnego życia. Co wcale nie umniejsza jego czy jej uczuciu. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :)
UsuńCzołem, szuszak! Na twój blog napotkałam się kilka tygodni temu i zaczęłam napotykać się na niego regularnie. I stwierdzałam, że skoro los mnie tak doświadczam, przeczytam i skomentuję. Chociaż miniaturkę, a jak się spodoba to może i całość.
OdpowiedzUsuńMiniaturka była ładna. Podoba mi się przede wszystkim język w jakim kreujesz świat przedstawiony. On sprawia, że mogę się przenieść do zamierzchłych czasów i chociaż na chwilkę pobyć tam z bohaterami jako świadek naoczny albo cień. Nie ważne. To jest magiczne.
Podobają mi się środki stylistyczne jakie używasz. Masz naprawdę świetny, płynny język, choć prawdopodobnie moje oczy prześlizgnęły się przez kilka mankamentów interpunkcyjnych.
Zdecydowanie bardziej przemówiła do mnie miłość Franciszka. Ukazałaś go jaka bezwzględnego męża, który dla bezpieczeństwa swojej ukochanej zrobi absolutnie wszystko. Byłby wstanie podpisać nawet pakt z diabłem?
Karola natomiast nie polubiłam. Był mało konsekwentny, zwłaszcza wówczas, gdy, przynajmniej dla mnie, bał się tego, że mąż Urszulki odda go w ręce carowskich katów. Może to dziwne (albo i nie), ale przypomniał mi nieco Weltera, zwłaszcza jeśli chodzi o jego uczucia do Urszulki i recytowanie jej Mickiewicza.
Paradoksalnie przypomniało mi to właśnie wątek miłosny "Cierpień młodego Weltera". Po jednej stronie ułożony, mocno stąpający po ziemi mężczyzna, który jest wstanie zapewnić swojej kobiecie bezpieczeństwo i szczęście. Po drugiej zaś spiskowiec, który mimo wszystko żyje chwilą i ciągle musi uważać, aby nikt go nie ubił.
Po za tym, wydaje mi się, że Karol jest w pewien sposób osobą, która na każdym kroku mówiłaby ukochanej "kocham cię" i pewnie posiadł chociaż w jednej setnej dusze romantyka, stąd Mickiewicz, stąd Chopin, stąd pochopność w działaniach.
Urszulka natomiast była kobietą bezwarunkowo zakochaną w swoim mężu, ale wydaje mi się, że równie silne uczucia dzieliła z Karolem, dlatego też czuła do niego coś w rodzaju empatii.
Zakończenie było dobre, bardzo dobre. Podoba mi się, mimo, że zero w nim szczęśliwości, ale zrobiłaś to co mnie zawsze ujmowało. Uśmierciłaś, ale nie przesadnie, nie wymuszenie. Wszystkie działania Karola dążyły do ostatecznej klęski.
Lubię to opowiadania i w wakacje chętnie sięgnę po "Surowicę". Pozdrawiam!
Wybacz, suszak, za pomylenie twojego pseudonimu. Dopiero przed chwilą zdałam sobie sprawy ze swojej pomyłki.
UsuńOoo, bardzo miłe zaskoczenie mnie dziś spotkało :) I ja jestem całym sercem za Franciszkiem... Chociaż pasjonuje mnie temat podziemia z czasów II WŚ, to czasami sobie myślę, że być bohaterem w tamtych czasach to nie była taka trudna sprawa, bardziej jakiś nurt wciągający kolejne młode osoby - ale wybrać swoich bliskich, biorąc na siebie hańbę, to jest dopiero odwaga. Dziękuję bardzo za miłe słowa, czekam na Ciebie pod Surowicą i pozdrawiam gorąco :))
UsuńHehe, może być i szuszak... Nie tak na mnie mówiono ;)
UsuńTytuł konkursu brzmi ciekawie. Skoro mało osób wyłapało, co chciałaś przekazać, to znaczy, że jeszcze mam jakąś szansę się rzucić na ten tekst i być może powyciągać jakieś głębsze treści. J
OdpowiedzUsuńFranciszek to taki ojczulek. I to nawet nie byłoby złe, bo tą niedomyślnością, odnośnie tego, co dla Urszulki rzeczywiście dobre, przypomina kogoś bliskiego, zaślepionego kontaktem tak bliskim źródła. Tylko co jeśli taki ojczulek pożąda? Mam wrażenie, że zamknął ją w tej złotej klatce, a ona jest zbyt ułożona, żeby wyłamać drzwi, bo spadłyby na niego, a on taki kapeć…
Przeczytałam do końca i zaczęłam się zastanawiać jak Franciszek może być taki… taki ograniczony, zaślepiony, głupi i nieczuły na uczucia Urszulki. Wykorzystał miłość Karola do swojej żony, by go zabić. A podobno miłość tworzy. A myślę tak również dlatego, że Karol miał szansę uciec. Ale Franciszek zamiast udawać, że go goni i wrzeszczeć „Tu jest! Pomóżcie go schwytać”, to od razu strzelił mu w łeb, odcinając wszelkie szanse. Bo martwy nie ucieknie i nigdy nie wróci do Urszulki.
Poza tym… Zastanawiam się, na ile Franciszek tak naprawdę kochał. I czy w ogóle? Bo na początku napisałaś, że nie, że jedynie chciał się nią opiekować i ochraniać.
Z mojego punktu widzenia uznał Karola za kolejne zło, z którym sobie nie poradzi jego kochana żoneczka i dlatego zabił gościa. Pewnie sam na niego naskarżył… Może miałabym do niego jakiś szacunek, gdyby nie był takim tatuśkowatym kapciem i chociaż jasno powiedział Karolowi, co do niego ma i dał mu wcześniej szansę na obronę, a nie go tak zmanipulował… I gdyby Urszulka nie robiła za drogocenny eksponat, na który inni nawet nie mogą popatrzeć – według jej męża.
Pozdrawiam!
Cóż, tak to z tym tekstem jest, że każdy ma inną interpretację, a już z pewnością inne spojrzenie na dwóch głównych bohaterów męskich. Myślę jednak, że aby zrozumieć Franciszka, trzeba także zrozumieć tamte czasy. Karol nie miał szans uciec, podkreślałam to chyba dwukrotnie w tym tekście, więc prędzej czy później by go złapano i wysłano na katorgę lub Sybir. Umierano tam powoli, zwykle z wycieńczenia... Tak samo mógł skończyć Franciszek lub Urszulka, gdyby padło na nich chociaż światełko podejrzenia. W okolicach powstania styczniowego nastroje w kraju były bardzo napięte. Wielopolski nie chciał doprowadzić do zrywu narodowowyzwoleńczego i każdy przejaw konspiracji lub zapomogi partyzantom był duszony w zarodku. Aparat policyjny działał prawie tak świetnie jak za czasów Nowosilcowa i równie brutalnie traktował obywateli polskich.
UsuńKarol to bohater romantyczny, trochę spóźniony ze swoimi namiętnościami, bo przecież właśnie zaczyna się epoka pozytywizmu a kończy era idealistów; a bohaterowie romantyczni zwykle skazani są na klęskę. Swoją stratę dostrzegł dopiero wtedy, gdy stratą się stała. I o ile jestem w stanie zrozumieć niesmak w stosunku do uczucia Franciszka, które może zostać uznane za nieco patologiczne, to z całą pewnością nie był on mściwy ani brutalny. Patrzył w przód o parę kroków dalej niż żona czy jej przyjaciel.
I tu jest ten słabo wyczuwalny motyw - czym są ideały w zderzeniu z rzeczywistością, która z podniosłością zwykle nie ma nic wspólnego? Czy miłość doskonała to tylko miłość romantyczna? Dlaczego umniejsza się prozaicznym uczuciom, kiedy są one wybudowane na silniejszych fundamentach? Jak mocno musiał kochać człowiek, który zamordował człowieka i chociaż miał dobre pobudki (Karol i tak umarłby w przeciągu kilku miesięcy, góra półtora roku, z głodu, wyczerpania, zimna lub bólu), odważył się wystąpić przeciwko tym opiewanym ideałom, które po części chcąc nie chcąc należały też do niego? Takich przypadków było mnóstwo. Jestem przekonana, że było przynajmniej dziesięć tysięcy takich Franciszków w historii naszego narodu, którzy ratowali swoje ukochane osoby, nie chcąc ich ryzykować w imię nierealnych idei, a za to zostali potępieni lub nazwani zdrajcami. Nie chcę oczywiście tutaj wdawać się w dyskusję pt "prywata vs dobro narodu", bo to chyba rozprawa nie na moją głowę :))
Ale oczywiście historię pozwalam oceniać czytelnikom według ich odczuć i moja interpretacja wcale nie jest absolutną. Przedstawiłam historię i jak to w życiu bywa, te same wydarzenia są oceniane w różny sposób, w zależności od preferencji, priorytetów czy punktu widzenia. Myślę, że martwiłabym się, gdyby każdy lubił tych samych bohaterów i wszyscy tych samych nie lubili, ponieważ byłby to dla mnie ewidentny znak, że są to postaci z papieru... a raczej literek. Dziękuję za wnikliwą analizę! :)) I cieszę się, że tu zaglądasz.
O mój Boże, ale się rozpisałam... Aż się zawstydziłam :(
UsuńNie zawstydzaj się, warto się rozpisywać. :) Szczególnie, że teraz rozumiem twój punkt widzenia. Dziękuję za wyłożenie mi go.
UsuńBądź co bądź i tak ciągle uważam, że zastrzelenie Karola było odebraniem mu szansy...
Jakby co to żyję i wrócę jutro! Chciałam Ci się tylko przypomnieć, bo haniebnie opuściłam Twojego bloga. Przepraszam:)
OdpowiedzUsuńWrócę jutro i nadgonię wszystko tak, jak trzeba. I skomentuje też. :)
Pozdrawiam,
Necco.
PS. Nie wiem, czy wiesz, ale przeniosłam się na blogspota z nową historią. Miałam powyżej uszu Onetu;)
necco, wlasnie sie zastanawialam czy zyjesz. czekam cierpliwie :) a bloga chyba nawet mam w linkach o ile dobrze pamietam. to ja, suszak, tylko pisze z telefonu. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńRozłożyłaś mnie na łopatki tym opowiadaniem. Przytłoczyłaś swoim talentem i wiedzą na temat zaborów i życia codziennego Polaków. Zresztą widać to po "Surowicy", którą mam zamiar dziś nadrobić;)
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że Franciszek wcale taki honorowy nie był, ale jeśli to miało służyć dobru żony. Ale i tak nie jestem przekonana, co do motywu. Jednak gdyby tak się dłużej nad tym zastanowić, to może i lepiej? Nie wiadomo, co czekałoby Karola. Jedno jest pewne: umierałby w męczarniach, torturowany i bity, więc szybka śmierć od strzału wydaje się jedynym sposobem na uniknięcie bestialskiego traktowania.
Dobrze też, że Urszula żyła w nieświadomości. Ta delikatna kobieta do końca życia znienawidzić swojego męża, który w końcu powiedział, że ją kocha.
Jednak zastanawia mnie jeden fakt, co się stało ze strażą, która rano przyjechała do nich. Przeszukali ich dom i sobie pojechali? Tak?
Tak, mam nowy blog. Nawet podałam go na "Jej anioł". Onet niemal wykończył mnie psychicznie i nie miałam siły dalej z nim walczyć. Stwierdziłam, że stworzę coś na blogspocie, coś nowego;) Zapraszam na www.zamkowa-bestia.blogspot.com ;)
Pozdrawiam,
Necco.
PS. Uwielbiam "Niepewność".
OdpowiedzUsuńnic nie wspominalam na temat tego, aby ktokolwiek poza rosyjskim komisarzem przekraczal prog domu. straz owszem, towarzyszyla mu i rozstawiono patrole po okolicy, jednak sam komisarz mowil, ze nie chce uzywac przemocy wzgledem franciszka.
OdpowiedzUsuńblog juz wczesniej mialam w linkach ;) pozdrawiam, ciesze sie ze sie spodobalo i czekam na twoja opinie o surowicy.
suszak.
Jak aj to napisałam. Brakło mi słówka.
OdpowiedzUsuń"Ta delikatna kobieta mogłaby do końca życia znienawidzić męża, który w końcu powiedział, że ją kocha." Zawsze pisze szybciej niż myślę,a potem wychodzi z tego galimatias nie z tej ziemi:)
No wiem, wiem. Czyli jednak carskie straże tylko stały wokół domu i kręciły się po wsi? Bo się trochę pogubiłam i kiedy czytałam zamotałam się lekko z treścią. myślałam, ze wyszłam z tego obronną ręką, a jednak nie;)
Tak, ponieważ komisarz i Franciszek byli przyjaciółmi.
UsuńTak, to wiem... :) Domyśliłam się. Czyli mniej więcej wyszłam już na prostą z Twoim blogiem. Skomentowałam też "Surowicę".
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że to się tak skończy! Po prostu wiedziałam. Romantyczne to wszystko do bólu. Zaś sama końcówka - fenomenalna, połączenie myśli Franciszka i jednocześnie złego snu Urszuli. Z jednej strony miłość, dla której można się dopuścić największej zbrodni, z drugiej miłość przekraczająca granice śmierci. Bardzo klimatyczne, aczkolwiek romantyzm nie jest epoką, za którą szczególnie przepadam, więc - choć wszystko bardzo ładnie zostało skonstruowane - to "Surowica" przypadła mi do gustu o wiele bardziej.
OdpowiedzUsuńAleż "Urszulka" to właśnie zaprzeczenie ideałom romantyzmu (pomimo mojego uwielbienia do tej epoki). Niemniej jednak cieszę się, że Ci się podoba i dziękuję za opinię! :)
UsuńZaprzeczenie? W którym miejscu?
UsuńBroń mnie Bóg odpowiadać za autorką, ale mnie się wydaje, że na przykład taka franciszkowa koncepcja jest nie w romantyczny deseń, że można powiedzieć, że to zaprzeczenie
UsuńOczywiście zależy od interpretacji (których, jak widać powyżej, jest multum), ale w mojej głowie jest to tekst o tym, jak kiepsko się mają romantyczne ideały w zderzeniu z rzeczywistością. Karol szarpie się za włosy, recytuje Mickiewicza i trzy razy w ciągu swojego monologu zmienia nastawienie do swojego uczucia, na końcu ginąc. Chłodny Franciszek popełnia zbrodnię, stawia prywatę ponad te romantyczne ideały (takie jak patriotyzm, honor itp.); jego uczucie nie jest podniosłe, a praktyczne i bardzo przyziemne. Osiąga cel, a symbol odchodzącej w przeszłość epoki romantyzmu pluje własną krwią, wijąc się na śniegu. Franciszek jest logiczny, spogląda wprzód i nie daje się porwać nurtowi, nie ma w sobie nawet kropli naiwności, którą cechowali się planujący powstanie spiskowcy. Dialog przy kolacji mówi sam za siebie. No, to tyle na obronę koncepcji :D
UsuńOczywiście można by polemizować (Franciszek idealizuje kobietę swojego życia, jest zdolny do największych poświęceń), ale to bardziej kwestia siły jego uczucia a nie ideałów lub ich braku. Broz Tito/Anonymo, czytam "Listy..." :) A jutro, pojutrze lub w poniedziałek obiecuję wstawić "Surowicę".
Usuń"Czytam <>" - gdy to przeczytałam zabrzmiało mi to jakoś złowróżbnie - szczególnie biorąc pod uwagę to, że pierwsze rozdziały są stylistyczną miazgą...
UsuńNowa "Surowica"! JUPI! :)
"Czytam "Listy"" - nie wiem co tu mi się za znaczki porobiły...
UsuńO, widzisz, we Franciszku nawet nie widziałam żadnych cech romantyka, dopiero Ty mi je pokazałaś. I oczywiście zgadzam się, że jego postawa oraz czyny, to w pewnym stopniu zaprzeczenie romantycznej koncepcji... Ale z drugiej strony klimat opowiadania i tak jest już wystarczająco nią przesiąknięty. Epoka zaborów, nagonek i represji, melodia Chopina w tle oraz recytacja utworu wieszcza narodowego... Zważ na przykład, że w wielu lekturach z licealnego kanonu, w utworach romantycznych zawierają się postawy romantyków i opozycjonistów (nie tylko klasyków). Widoczne tam między nimi sprzeczności nie wpływają na aurę utworów, a głównie o to mi chodziło. Ale masz całkowitą rację: interpretacji jest sporo, każda odpowiednio uargumentowana jest dobra, a to tylko dodaje wartości "Urszulce". Dziękuję za sumienną odpowiedź. :)
OdpowiedzUsuńTak konkretnie to Jerzy Wołodyjowski ;p
OdpowiedzUsuńw