Oto przybywam, by nadrobić spóźnienie. Tutaj proszę Was bardzo uprzejmie o udział w ankiecie znajdującej się pod postem. Można zaznaczać dowolną ilość opcji. Bardzo by mi to pomogło na przyszłość, poza tym ciekawi mnie, co sądzicie o głównej bohaterce. Z góry dziękuję. Dodatkowo informuję, że można pobrać - pozwolę sobie użyć takiego słowa - ebooka "Surowicy", a przynajmniej pierwszych 10 rozdziałów z prologiem. Co jakiś czas będę aktualizować i wstawiać nowe rozdziały. Pobieranie jest darmowe i nie trzeba się nigdzie rejestrować. Zapraszam tutaj i bardzo proszę, aby każdy, kto pobiera, napisał mi o tym w komentarzu. Po prostu chciałabym wiedzieć, czy ktokolwiek z tego korzysta. :)
Swoją drogą chciałam także poinformować, że oprócz dzisiejszego rozdziału, zostały już tylko trzy do końca części pierwszej. Teraz pytanie do Was, które pewnie i tak koniec końców stanie się ankietą - wolicie abym część drugą (a więc tę zaczynającą się 15. rozdziałem) wstawiała rzadziej, czyli np. co 3 tygodnie, czy abym wzięła kilkutygodniową przerwę na narobienie sobie "zapasu" rozdziałów, podczas gdy wstawiałabym inne swoje teksty, a potem wstawiała według starego systemu, czyli co 2 tygodnie? Piszcie pod spodem, mi to raczej obojętne. Pozdrawiam.
Rozdział XI
Furiat
Anielka zrobiła jej herbatę, Krzysztof obiecał
zejść na dół i pilnować pana Iwana, a Małgorzata przyszła do dziewczyny,
próbując jakoś pocieszyć lub chociaż uspokoić. Emilka jednak nie chciała się
uspokajać, zrywała się za to co chwilę w przypływie sił, to chcąc porozmawiać z
Antkiem, to z matką, to podziękować panu Stasiowi, ale najczęściej zamordować
pana Iwana. Od płaczu rozbolała ją głowa, a od wycierania twarzy chusteczką —
policzki i nos. Nie pozwalano jej się ruszyć, a Tadeusz obiecał, że wszystko
się ułoży, porozmawia sobie, z kim tylko chce, pod warunkiem, że ochłonie,
inaczej nie pozwoli jej nigdzie iść. Posłuchała się więc i gdy wyschły ostatnie
łzy, pod czujnym okiem swojego kuzyna zeszła na dół.
Było
spokojnie. Służki wytarły zabłoconą i ośnieżoną wcześniej podłogę na błysk.
Przeszła do czeladnej, licząc, że zastanie tam Antka, lecz Anielka
poinformowała ją, że matka wzięła go na stronę do biblioteki. Podziękowała za
informację i już miała skierować się z powrotem na górę, gdy do sieni wszedł
Iwan. Spojrzenie, którym ją obdarzył, było nie do opisania, ale wystarczyło, by
ją rozzłościć. Nie zareagowała jednak, czując za sobą oddech Tadeusza, który
zapewne jej żałosne próby morderstwa powstrzymałby jednym ruchem.
—
Zgubiłaś coś tutaj — rzekł pan Iwan, wyciągając z kieszeni łańcuszek z
diamentową łezką. Podeszła spokojnie i wzięła wisiorek do ręki. Obracała go
między palcami, patrząc, jak mieni się w świetle. Tadeusz oparł się o ścianę
korytarza, zakładając ręce na piersi i mrużąc błękitne oczy. — Nie ma za co —
warknął Iwan, sugerując jej niewdzięczność.
—
Wolałabym go nigdy nie odzyskać, niż przyglądać się tak podłemu potraktowaniu,
jakim pan się popisał.
—
Bez łaski — odrzekł, biorąc podarunek z powrotem do ręki.
—
To i tak nie przywróci honoru Antkowi — zauważyła Emilia. — Nie spełnił pan
drugiego punktu.
—
Stracił go w momencie kradzieży. To podobno twój… narzeczony, czyż nie? Byłem
przekonany, że na oświadczyny daje się kobiecie biżuterię, a nie potajemnie
zabiera.
Cierpliwie
zniosła kpinę i pogardę w jego głosie.
—
Antek jest moim przyjacielem, a ja nigdy nie będę bezczynnie przyglądała się
krzywdzie moich przyjaciół.
—
Kosztem swoich krzywd.
—
Zgadza się. Co mi pan teraz powie? Że to głupie?
—
Tak, to doskonały przykład głupoty, czysta, nieskażona rozsądkiem głupota.
Jestem pod wrażeniem.
—
Nie popieram tego, co zrobił, lecz ma dobre serce. Nie zasługiwał na ciąganie
go po podłodze jak nieposłuszne bydlę! Zachował się pan podle!
—
Widać, skowronku, że mało wiesz o ludziach. Nic lepiej nie uczy jak ból. Kiedyś
się o tym przekonasz. Otrzymawszy twoją łaskę, następnym razem też by cię
okradł, aż w końcu wyniósłby cały dom, bo i tak nie ponosiłby żadnych
odczuwalnych konsekwencji.
—
Przykro mi, panie Iwanie, że bierze mnie pan za taką idiotkę. Nie pozwalałabym
się oszukiwać do skutku. Każdy zasługuje na drugą szansę, tylko nieliczni na
kolejne. Chciałam mu dać jedynie drugą.
—
Tu nie chodzi tylko o ciebie, ale i o cały dwór, złotko. Twoja matka
zadecyduje, czy chce ryzykować rabusiem wśród służby. Szczerze w to wątpię,
chociaż naiwnością prawie ci dorównuje.
—
W takim razie w naiwności matki moja nadzieja.
—
Nie twoja. Jego.
Dygnęła
i chciała odejść, lecz zatrzymał ją, łapiąc za ramię.
—
Mam z tobą do porozmawiania.
—
Przecież pan rozmawia.
—
Na osobności.
Zmierzyli
się wzrokiem.
—
Nie ma między nami żadnej sprawy, którą chciałabym już kiedykolwiek przed
światem ukrywać. Nie chcę czuć na sobie ciężaru pańskich tajemnic.
—
Och, tak, o tym już się dowiedziałem. Dzielisz się owym ciężarem z innymi
bardzo chętnie.
—
Słucham?
Przysunął
się bliżej i ściskając Emilkę mocniej za ramię, wyszeptał do jej ucha:
—
Porozmawiamy sobie dzisiaj wieczorem. I bierz, może od tego nie zbiednieję —
dodał już głośniej, wciskając w jej drobną dłoń łańcuszek z wisiorkiem.
Matka
zadecydowała dać Antkowi drugą szansę.
Warunkiem
był absolutny zakaz przebywania na terenie dworku gdziekolwiek poza czeladną i,
oczywiście, stajnią, a pan Iwan zadeklarował się z własnej woli mieć na
chłopaka oko. Po wszystkim odesłali Antka do domu, by mógł w spokoju świętować
dzień Narodzenia Pańskiego. Wyszedł, nie zamieniwszy z Emilką ani słowa.
Przez
wszystkie atrakcje związane z ostatnimi dwoma dniami Emilka prawie zapomniała,
że mają przecież Boże Narodzenie. Przyjemnie było zjeść obiad w spokoju, po
którym — przymuszeni przez babcię — pośpiewali kolędy, niezadowolona Małgorzata
przeczytała fragment Biblii i Franczakówna mogła uciec do swojego pokoju, by
tam w spokoju molestować się własnymi myślami.
Nie
chciała rozmyślać o panu Iwanie i o powodzie, dla którego wrócił ze swojej
dzisiejszej podróży taki rozjuszony. Tego dnia obudził w niej uczucie, którego
nie miała w zwyczaju trzymać w sercu: nienawiść. Nie miało dla niej znaczenia,
jak niemoralny był postępek Antka. Jego serce było czyste i tylko chwilowo
wstąpiło na złą ścieżkę… Za to pan Iwan pojawiał się w jej głowie jako
obrzydliwy, bezduszny brutal, ktoś kompletnie bez sumienia, bez poczucia smaku,
bez duszy. Nienawidziła go tak mocno dlatego właśnie, że jego serce okazało się
dla niej takim rozczarowaniem. Brała go za człowieka inteligentnego — chociaż
porywczego — i z całą pewnością nie do cna brutalnego.
Nagle
ogarnęło ją jeszcze większe oburzenie. Antek nawet nie był jego służącym! A
wisiorek nie należał już do niego! Cóż za bezczelność — i to jeszcze mimo jej
próśb i błagań… Z całą pewnością wiedział, że Antek był dla niej ważny, Pietruczuk
nie był głupi. Zachował się podle i zamierzała mu tego nigdy nie wybaczyć.
Przyłapała
się na tym, że w całej tej sprawie za wszystko wini pana Iwana. Gdyby się wtedy nie pojawił… Zawsze
wówczas urywała, lecz raz zmusiła się do dokończenia myśli. No właśnie, gdyby
się wtedy nie pojawił, Antek wyniósłby w kieszeni jej własność. Nie zauważyłaby
tego. I co dalej? Upierałaby się, że go gdzieś zostawiła, że zapodział się pod
meblami, że rozpłynął się w powietrzu. Nigdy nie posądziłaby przyjaciela o
kradzież. Oddałby jej to? Naiwny głosik w jej głowie podpowiadał jej: tak, z
całą pewnością, przecież to dobry chłopak. I jak tylko zrozumiałby, co zrobił,
wróciłby i podłożył wisiorek pod łóżko albo do szuflady.
Westchnęła
głęboko, nawet samej siebie nie mogąc do tego przekonać.
Przed
kolacją matka wzięła ją na stronę.
—
Dziecko moje kochane — zaczęła, kładąc ręce na jej ramionach i przyglądając się
uważnie twarzy swojej córki. — Dobrze już? Byłaś bardzo zdenerwowana.
—
Tak, mamo, już dobrze.
Elżbieta
zrobiła niepewną minę. Wahała się przez chwilę, aż zaczęła powoli:
—
Antek… to miły chłopak…
—
Tak, jest dobrym człowiekiem — potwierdziła Emilka, ponieważ matka milczała.
—
Więc… znasz go lepiej?
Kiwnęła
głową.
—
Emilko, muszę ci coś powiedzieć. To, co powiem, będzie bardzo, bardzo ważne.
—
Słucham, mamo.
—
Zależy mi, abyś… abyś się mocno… bardzo mocno i dogłębnie zastanowiła… nad… —
Matka uważnie ważyła słowa. — Nad swoją… nad swoimi priorytetami.
—
Co masz na myśli, mamo?
—
Widzisz… Jesteś teraz młoda, więc możesz nie zrozumieć… Nie zawsze gwałtowność
uczuć prowadzi do poprawnych wyborów.
—
Mamo, o czym ty mówisz? — najeżyła się dziewczyna.
—
Czasami trzeba wybrać rozsądniej. A rozsądniej… rozsądniej to znaczy tak, aby
wziąć pod uwagę nie tylko teraźniejszość, ale i przyszłość.
—
Mamo, mów proszę jaśniej — rzekła coraz bardziej zdenerwowana Emilka, chociaż
czuła, że matka nie musi już jej nic objaśniać.
—
Teraz jesteś zaślepiona. Ale Antek do dla ciebie żadna przyszłość, kochanie,
ani dla ciebie, ani dla nas. Ja wiem… Ja wiem, kochanie, co o mnie sobie
myślisz! — Emilka zgromiła ją spojrzeniem, zaciskając pięści i wbijając sobie
paznokcie w wewnętrzną część dłoni. — Wiem, wydaje ci się, że nie mam
wyobraźni, że za bardzo cenię sobie pieniądze nad szczęście… Ale musisz
zrozumieć, że w biedzie nie ma i nigdy nie będzie szczęśliwego małżeństwa.
—
Za to bogatym zawsze udaje się zawierać szczęśliwe związki — odparła, ledwo
powstrzymując wściekłość.
—
Nie zawsze, ale dobrobyt pomaga. Bieda wyniszcza. Musisz ulokować swoje uczucia
w kimś, kto zapewni ci przyszłość. Może nie teraz, póki jesteś młoda, ale kiedyś…
jak trzeba będzie podjąć ważną decyzję… nie zrób głupio.
Emilka
oddychała ciężko, patrząc w mamine wyblakłe tęczówki. Gdy jej się tak
przyglądała, uświadomiła sobie, że matka jest już stara. Może nie w metryczce,
ale wygląda staro. Cienkie włosy, żadnego pogodnego błysku w oku, zwiotczała skóra
wokół jej ust i na szyi, na czole — oszpecona głębokimi bruzdami, krucha,
zgarbiona sylwetka, brzydkie palce i obwisły biust — to wszystko, co zostało z
jej młodego ciała.
—
Jeśli proste argumenty cię nie przekonują, Emilko — dodała — to przypominam ci,
że ja kiedyś umrę, a po mojej śmierci wszystko idzie na pana Iwana i to on
zadecyduje, czy będziecie mogli tu zostać. Jeżeli chcesz mieć za co żyć w
przyszłości, to albo znajdź męża na tyle bogatego, by zapewnił ci byt, albo
chociaż takiego, by spodobał się panu Iwanowi. A Antek nie spełnia żadnego z
tych warunków.
Kolację
zjadła w milczeniu, starając się ignorować przykre komentarze babki Natalii na
temat popołudniowego zajścia oraz trajkotanie ciotki Franciszki. Raz tylko
odważyła się zerknąć na pana Iwana i ku swojemu przerażeniu zauważyła, że i on
na nią w tamtej chwili spojrzał. Odwróciła wzrok najszybciej, jak się dało,
uzmysławiając sobie, jak bardzo irytuje ją jego niechlujny sposób jedzenia.
Tadeusz
z Krzysztofem starali się jakkolwiek rozluźnić atmosferę, lecz wychodziło im to
z trudem. Małgorzata przypomniała jej o balu sylwestrowym, na który zostali
zaproszeni. Emilka niezbyt się tym interesowała, ale teraz chętnie nadstawiła
uszu. Dowiedziała się od kuzynki i swojej matki, że jadą tam na jedną noc, pod
Puławy, do jakiejś wielkiej posiadłości znajomego Elżbiety.
W
końcu od stołu wstała babka Natalia z dziadkiem Gienkiem, a to oznaczało, że
cała reszta może spokojnie odejść i zająć się swoimi sprawami. Chcąc uciec
przed ewentualnymi zaczepkami pana Stasia (któremu jeszcze nie podziękowała),
poderwała się najszybciej, jak mogła, i uciekła do siebie na górę. Po kilku
minutach usłyszała, że ktoś inny wspina się po schodach, a po ciężkim kroku
poznała pana Iwana. Zamknął drzwi do korytarza i kilka sekund później stanął u
progu jej pokoju z butelką gorzałki w ręku. Wszedł do środka bez zapytania i
postawił wódkę na stole razem z kieliszkiem.
—
Wziąłem tylko jeden, bo jak podejrzewam — wódki nie pijesz.
—
Nie.
Nalał
sobie aż po brzeżki i wypił, krzywiąc się.
—
Mój Boże, co za świństwo — warknął, ocierając usta rękawem i czytając
etykietkę.
—
Może pan łaskawie przejść do rzeczy? — zapytała, siląc się na uprzejmość.
Spojrzał na nią surowo swoimi czarnymi oczami i zmrużył je.
—
Tak ci spieszno. Cóż, chcesz mnie już mieć z głowy.
Podszedł
do drzwi i zamknął je, przekręcając kluczyk w dziurce i zostawiając go tam.
Poczuła się trochę nieswojo, mimo że wiedziała, iż pan Iwan z całym swoim
asortymentem agresywnych zachowań nigdy by jej nie skrzywdził. Wracając, wziął
zdobione krzesło i postawił przy fotelu, na którym siedziała, a następnie
usiadł na nim okrakiem, tak że oparcie miał na swojej piersi.
—
Byłem dzisiaj w mieście, mój skowroneczku — zaczął. — Chciałem się coś
dowiedzieć na temat mojej przyjaciółki oraz tajemniczych okoliczności jej
śmierci.
Urwał,
wrócił po gorzałkę, postawił ją na stoliku obok i znów usiadł na krześle.
—
Może jednak się napijesz? — zapytał złowieszczo uprzejmym tonem.
—
Nie, dziękuję.
—
Szkoda, ciężko będzie samemu skończyć takie siki… Ujć, proszę mi wybaczyć moje
słownictwo, madame.
—
Nalegam, by kontynuował pan swoją opowieść.
—
Oczywiście, jak sobie panienka życzy. — Uśmiechnął się, lecz na jego twarzy nie
dostrzegła nic radosnego. Przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo odpycha
wszystkich wokoło. — Otóż pojechałem, by trochę powęszyć… Gdyż jej śmierć
wydała mi się co najmniej podejrzana. Nie była stara, kwiecie wieku… I zdrowa,
żadnych problemów z sercem, z płucami, nic. I ot, tak jej się zmarło? Nikt nie
wie dlaczego? Jak sądzisz, Emilko, co ją zmogło?
—
Niestety, nie wiem.
W
trakcie swojego monologu odkręcił zakrętkę butelki i nalał sobie kolejkę.
Patrzyła, jak wypija wódkę jednym haustem, tym razem bez grymasu na twarzy.
Spoglądał na Emilkę kilka chwil, oblizując wargi i obracając kieliszek między
palcami.
—
Została uduszona.
Po
jego słowach zapadła cisza, przerywana jedynie stłumionymi rozmowami z dołu
oraz świszczeniem wiatru za oknem. Dziewczyna spoglądała na swojego rozmówcę z
uwagą, w jego ciemne, bystre oczy, które powoli przykrywała mgiełka upojenia.
—
Przypomnij mi, moje dziecko, kiedy dokładnie wyjechał od was Michalczuk.
Zastanowiła
się.
—
Jakiś dzień, dwa przed andrzejkami — uznała. — Dwa chyba.
—
Dwudziesty ósmy listopada, zgadza się?
—
Tak, tak sądzę.
—
Moją przyjaciółkę, panią Białecką, znaleziono siódmego grudnia w swoim
mieszkaniu. Po badaniach wyszło na jaw, że leżała tam martwa ponad tydzień.
—
Mój Boże… — jęknęła Emilka, zasłaniając usta ręką.
—
Teraz, kochanie, powiedz mi — Jego głos stawał się coraz bardziej donośny i
słychać w nim było gniew — teraz powiedz mi, skowronku, czy rzekłaś chociaż
słowo tej gnidzie?!
—
Nie! — krzyknęła, czując, co się święci. — Mój Boże, panie Iwanie, pan sądzi,
że…
—
Ja nie sądzę, ja to wiem! — Zerwał się z siedzenia. — Zamordował ją! Zadusił! A
jedyną osobą, która wiedziała cokolwiek na temat moich kontaktów z nią… i na
temat jej miejsca zamieszkania… byłaś ty!
Oddychał
ciężko, a w jego oczach czaiła się nieopisana wściekłość.
—
Kłamiesz mi w żywe oczy! Czy istnieje chociaż jedna osoba na tej ziemi, której
cokolwiek powiedziałaś?! — Emilka wytarła spocone ręce o sukienkę. Iwan
nachylił się tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów, chuchając
jej w nos smrodem wódki i spoglądając w oczy. — ODPOWIEDZ!
—
Ja… ja… t-tak — wyjąkała przez zaciśnięte gardło. — Ale to niemożliwe, to było
już po odjeździe…
—
„TAK”?! Kto to? Odpowiadaj! — krzyknął, szarpiąc nią gwałtownie. — Kto to?!
—
Krzyś…
Iwan
poderwał się jak oparzony i zacisnął dłonie w pięści. Był jeszcze bardziej
rozgniewany niż wcześniej, przy Antku, jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek
widziała, by ktoś się złościł. Był czerwony na twarzy, oddychał głośno i
ciężko, podnosił górną wargę jak wilk, który zamierzał zagryźć swoją ofiarę. Kuliła
się na swoim fotelu, nie mogąc powstrzymać płaczu.
—
NIE BECZ!!! — ryknął, aż podskoczyła. — Powiedziałem: nie becz! — zawarczał,
łapiąc Emilkę za brodę i zmuszając ją do spojrzenia mu w oczy. Załkała,
spoglądając w dwa czarne, świdrujące ją węgielki. Zmarszczone, grube brwi
prawie zbiegły się w jedną linię, a nozdrza falowały przy każdym cuchnącym
gorzałką westchnieniu. Wziął kilka głębokich oddechów, aż przełknął ślinę i
puścił dziewczynę z kurczowego uścisku. Okrążył pokój kilkakrotnie, masując się
po szczęce i brodzie, aż w końcu usiadł na krześle i wypił dwie kolejki.
Uderzył pięścią w stół, warcząc groźnie. — Uspokoisz się wreszcie czy nie?!
Starała
się, jak mogła, lecz przerażenie, które ogarnęło ją w momencie wybuchu,
paraliżowało dziewczynę, nie pozwalając jej doprowadzić się do porządku. Zastanawiała
się, czy nie powinna od niego uciec, może do Krzysia, może do Tadzia… Zanim
jednak podjęła decyzję, Iwan zirytował się i nalawszy wódki do kieliszka, podał
Emilce.
—
Wypij to, będzie lepiej.
Zerknęła
na jego wyciągniętą rękę i bez zastanowienia zrobiła, co kazał. Skrzywiła się i
zakrztusiła na palący, nieprzyjemny smak gorzałki. Poczuła kolejne łzy w oczach,
lecz powstrzymała je. Po chwili ogarnęło ją od środka dziwne gorąco, jakby ktoś
kazał jej połknąć żarzący się żelazny pręt.
—
Już? No, nie płacz. Już się nie złoszczę.
Spojrzała
na niego ukradkiem. Był już spokojny, lecz w jego oczach pojawiło się inne,
nowe uczucie, którego nie potrafiła rozszyfrować.
—
Krzyś nic nie powiedział, to niemożliwe… — szeptała, patrząc na swoje dłonie. —
Ja nikomu nie rzekłam słowa, póki był pan Michalczuk, ja nic nie powiedziałam,
ani słowa, a Krzyś nigdy by nic nie zrobił!
—
Ty tak twierdzisz — odrzekł Iwan. Podniosła głowę. Zakrył twarz dłonią i
krzywiąc się nieco, pocierał ją ze zrezygnowaniem. Westchnął głęboko i przez
chwilę nic nie mówił. — To było… głupie… i nieprzemyślane… Powinienem był
wiedzieć, że tak to się skończy…
—
Ale…
—
To nie ma znaczenia, Emilko. Jeśli mogę mieć do kogoś pretensje, to do siebie.
Cóż za śmieszny pomysł…
Te
ostatnie słowa, chociaż wypowiedziane na spokojnie, zabolały ją znacznie
mocniej niż cała reszta razem wzięta. Chciała coś powiedzieć, by je wycofał,
chciała dać mu dowód, który sprawiłby, że i on uwierzyłby w niewinność Krzysia,
chciała, by mogła cofnąć czas i nie rzec słówka, skoro i tak nic jej to nie
dało poza egoistycznym uczuciem lekkości na duchu; by wiedział, że to nie jej
wina.
—
To nie on, ręczę za niego.
—
Twoje poręczenia już nic dla mnie nie znaczą.
Wstał,
wziął butelkę do lewej ręki, a kieliszek do prawej, po czym dodał:
—
I jeśli to nie on, to kto?
Milczała
przez chwilę.
—
Nie wiem, ale się dowiem.
Skinął
głową i wychodząc, rzekł jeszcze:
—
Pospiesz się zatem.
Emilka
zdążyła zapomnieć, że pan Iwan lubił znikać tak nagle, jak się pojawiał, więc
ogarnęło ją niemiłe rozczarowanie, gdy następnego dnia dowiedziała się o jego
nocnym wyjeździe. Zastanawiała się,
kiedy będzie miała okazję zobaczyć go znowu i czy dzień ten nie będzie ostatecznym
terminem na przedstawienie mu prawdziwej wersji zdarzeń. Po części ucieszyło
ją, że nie będzie obserwowana, lecz z drugiej strony nie miała pojęcia, od
czego swoje śledztwo zacząć.
Przy
śniadaniu usiadła obok niej Małgorzata i nalawszy sobie herbaty, zerknęła na
dziewczynę znacząco swoimi zielonymi tęczówkami. Emilka poznała po jej minie,
że szykuje się coś niedobrego.
—
Powiesz mi, co się działo wczoraj wieczorem? — zapytała kuzynka z niepokojem w
głosie.
—
O czym mówisz?
—
Widziałam, że do ciebie przyszedł w nocy.
Emilia
zamrugała, czując, że cała czerwienieje na twarzy.
—
I znowu gadają, tak? Ciągle słyszę głupoty na swój temat!
Chociaż
obydwie szeptały, niewiele brakowało, a podniosłaby głos.
—
Mówię tylko, że widziałam. Że wymknął się wieczorem, wszedł i zamknął na klucz
drzwi do twojego pokoju. A potem wyszedł równie wściekły, co pijany.
Emilka
nie odpowiedziała, wpatrując się w stół i żując szybko bułkę z dżemem.
—
Emilko, powinnaś komuś powiedzieć, że cię nachodzi… Któregoś razu może się nie
opanować i zrobić ci krzywdę.
—
Nic mi nigdy nie zrobił i nie zrobi — odrzekła, nieco się uspokoiwszy. —
Chociaż jest porywczy i… miewa skłonności do… agresji… to nigdy nie
skrzywdziłby ani mnie, ani żadnej kobiety.
Małgorzata
patrzyła na nią niepewnie. Jej piękny jak zwykle, ciemne włosy wyglądały tego
dnia dosyć niesfornie, a ostre rysy, zwykle wyrażające wyższość i pogardę,
złagodniały.
—
A Lucyna?
—
Lucyna to obrzydliwe pomówienie, do którego przyznał się mój brat — broniła
Iwana Emilka.
—
Podobno to nie jedyny jego grzech.
—
Każdy ma jakieś.
Emilia
podniosła wzrok i ujrzała, że kuzynka wygląda na co najmniej przestraszoną. Po
chwili jednak otrząsnęła się i kontynuowała rozmowę:
—
Jak zjemy, to pójdziemy w bardziej ustronne miejsce i tam porozmawiamy.
Tak
też zrobiły. Podziękowały za śniadanie, a gdy wstały, Małgorzata ujęła dłoń
Emilki (skojarzyło jej się to z jej przyjaciółką dzieciństwa, Justyną) i
zaprowadziła do pokoju, w którym sypiała Franczakówna. Zamknęła drzwi na klamkę
i usiadła obok niej na wersalce.
—
To jak, powiesz mi?
—
Co?
Małgorzata
uśmiechnęła się.
—
No, o co chodzi z tym panem Iwanem.
—
A o co ma chodzić? — fuknęła Emilka.
—
Po co wczoraj przyszedł?
—
Małgorzato, odnoszę wrażenie, że to nie twoja sprawa.
Uśmiech
spłynął z twarzy kuzynki bardzo szybko. Emilka nagle dostrzegła w niej pewną
dziwną cechę, której początkowo nie potrafiła sprecyzować. Małgorzata zmrużyła
swoje jasnozielone oczy, wpatrując się uważnie w swoją towarzyszkę, by po
chwili wybuchnąć śmiechem, bardzo szczerym i przyjemnym dla ucha.
—
Emilko, a ja mam wrażenie, że ty mnie okropnie nie lubisz… A szkoda, bo
chciałam cię zaprosić do siebie na wiosnę. Mam nadzieję, że pomimo swojej
niechęci przyjmiesz moje zaproszenie, bo zależy mi na twojej sympatii.
—
Lubię cię — skłamała. — Bardzo dziękuję za zaproszenie.
Małgorzata
uśmiechała się ponownie.
—
Przyjedziesz?
—
Od nowego roku będę miała dużo nauki — brnęła w kłamstwa Emilka.
—
Wykręcasz się. To przeze mnie czy moją rodzinę?
Emilka
wpatrywała się w swoją rozmówczynię, w oczach której błyskała teraz dobroć i łagodność.
—
Przyjedziesz?
—
Ja…
Przypomniała
sobie słowa pana Michalczuka, który zarzucił jej, że mają z panem Iwanem bardzo
podobne charaktery. Zaprzeczyła wtedy i zaprzeczyłaby i w tej chwili, lecz tym
razem bez pewności, którą kierowała się wcześniej. Czy faktycznie tak bardzo
się różnią? Tak, z całą pewnością. Lecz te różnice blakną i powoli zamieniała
się w jego naśladowczynię, bardzo powoli i bardzo nieznacznie, chyba jednak
nieodwracalnie. Kilka miesięcy temu potrafiłaby zaufać Małgorzacie, dzisiaj,
tak jak i on, patrzyła na nią z niechęcią, próbując odgadnąć jej intencje,
które z miejsca uznała za złe.
—
Chętnie przyjadę — oświadczyła, a Małgosia wyglądała na szczerze ucieszoną.
Ach, suszak, suszak - rozpieszczasz nas - dwa rozdziały w tak krótkim czasie. Jeśli chodzi o twoje pytanie ze wstępu, to ja jestem za opcją, byś wstawiała rozdziały rzadziej. Rozstanie z "Surowicą", od której jestem już teraz wręcz uzależniona chyba kiepsko podziałałoby na moje samopoczucie :)
OdpowiedzUsuńA co do samego rozdziału, chyba najlepszym momentem była rozmowa pana Iwana i Emilki, że tak powiem - przy wódce. Co prawda spodziewałam się, że z tą śmiercią jest coś nie tak, ale nie podejrzewałabym, że padnie na Krzysztofa! Dlaczego on miałby to zrobić? Jak na razie nie dostrzegam w tym żadnego celu i pocieszam się myślą, że to pewnie nie Krzyś.
Podobała mi się także postawa pani Elżbiety, wreszcie powiedziała co nieco córce. Mam nadzieję, że Emilka pójdzie po rozum do głowy. I nie chodzi tu tylko o moją niechęć względem Antka...
Oj, chyba źle to ujęłam. Przejrzę jutro jeszcze raz ten dialog. Nie chodziło mi o to, że pan Iwan podejrzewa Krzysia o morderstwo, a o podrzucenie informacji Michalczukowi w ramach zemsty lub coś takiego. Teraz jednak nie mam czasu na poprawki kosmetyczne, zrobię to jutro.
UsuńCieszę się, że tak szybko Cię tu widzę. Swoją drogą ja sama się niecierpliwię. Z jednej strony wiem, że muszę czekać kilka miesięcy z publikacją jakiegoś rozdziału, a z drugiej strony zawsze mam wrażenie, że to, co piszę aktualnie, jest znacznie ciekawsze i przede wszystkim lepsze od tego, co aktualnie wstawiam na bloga. Mam nadzieję, że to prawda, chociaż kto tam wie, dopóki się nie przekona. Myślę jednak, że poprawiam systematycznie wiele błędów, które wskazano mi, odkąd pokazałam Surowicę światu. Ściskam :)
Nie, nie, to ja byłam nieprecyzyjna, z dialogiem jest wszystko w porządku - ot, w ferworze zapomniałam napisać kilku słów więcej, o których myślałam.
UsuńA co do kwestii pisania na bieżąco, ale publikowania już dużo wcześniej napisanych rozdziałów, to to samo mam z "Faustem" (bo tylko tam został mi zapas) - zawsze gdy mam publikować kolejny rozdział, to się dziwię "ojej, to dopiero to?". Mnie też się wydaje, że to o czym sobie aktualnie bazgrolę w Wordzie jest tysiąc razy ciekawsze od tego, co mam opublikować, chociaż komentarze często to wrażenie niszczą. Ja teraz jestem w stanie permanentnego podekscytowania, bo właśnie wprowadziłam do opowiadania postaci ściśle historyczne, mocno związane z naszą historią i trochę przy nich pomajstrowałam, dostosowując do moich potrzeb. I jestem strasznie ciekawa reakcji czytelników, bo mnie się one podobają, a nie mam w zwyczaju pokazywać nikomu tekstu prócz na wpół anonimowym lub całkowicie anonimowym czytelnikom. Ale przy tempie dodawania rozdziałów, które sobie obrałam, to aktualnie rozdziały zobaczą światło dzienne dopiero pod koniec lata...
Och, jeszcze mi się przypomniała jedna, wspaniała historia związana z blogowaniem - czytelniczka zapytała, kogo wyobrażałabym sobie w rolach moich głównych bohaterów na "Fauście", gdyby miała powstać ekranizacja tego opowiadania i okazało się, że każda z czytelniczek (nie wiedzieć czemu blogi czyta i komentuje więcej bab) miała inny typ - właściwie moje typy i ich typy niemal całkowicie się nie zgadzają - a już kompletnie jeśli idzie o głównego bohatera.
UsuńCzy to nie jest fascynujące jak pracuje ludzka wyobraźnia?
Ja kiedyś, zanim wstawiałam na bloga, wysyłałam tekst dwóm, trzem moim przyjaciółkom, w tym jednej, którą znam z prawdziwego życia i to był kamień milowy jeśli chodzi o moje samokształcenie się. Te rozdziały, które aktualnie piszę, wstawię prawdopodobnie w styczniu 2013. Rany, dopiero to sobie uświadomiłam i... do tego czasu pewnie oszaleję.
UsuńKiedyś próbowałam sobie poszukać kogoś, kto pasowałby do roli głównych bohaterów i jedyny typ, który mi pasował, to Staś z "W pustyni i w puszczy" w roli Krzysia. Cała reszta po prostu nie daje się wcisnąć w jakiekolwiek ramy. Jeszcze się taki Iwan nie urodził..., ale jak się urodzi, to dam Wam znać. :D
Hahaha, co racja, to racja. Jak sobie kogoś od początku do końca wymyślisz, to trudno ubrać go w skórę kogoś, kto istnieje.
UsuńJa chyba zbyt zazdrośnie strzegę swoich tekstów, by komukolwiek je pokazać przed publikacją... Albo lubię robić niespodzianki. Chociaż biorąc pod uwagę ilość tekstów zalegających w różnych plikach, może powinnam to zacząć rozdawać po jakiś forach...
Pięknie piszesz, aż chce się czytać :) Wczoraj przeczytałam wszystkie rozdziały i byłam mile zaskoczona. Nie wiem czemu, ale polubiłam Iwana. Ma ciekawy charakter. Natomiast zawiodłam się na Antku, myślałam, że jest inny. Czekam na następny rozdział z niecierpliwością. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, cieszę się, że wciąż znajdują się osoby chętne to czytać. :) Pozdrawiam i liczę, że będziesz zaglądać tutaj przy następnych rozdziałach.
UsuńOch, ale się porobiło! Pięknie piszesz, suszak, bardzo pięknie. Przyznam szczerze, że od samego początku śmierć pani Heleny wydawała mi się dziwna, jakby w ogóle nie na miejscu, jakby faktycznie ktoś ją zamordował i moje zdziwienie nie było głębokie, gdy Iwan oskarżył swojego krewnego, ba, tylko zmarszczyłam brwi, mimowolnie zastanawiając się jaki motyw go kierował. Zakładam, że przyjaciółka nie chciała powiedzieć gdzie przyjaciel się znajduje, być może nawet zaprzeczała, że zna pana Iwana, bo wiedziała, że tylko Emilce został powierzony ten sekret i to ją w razie wypadku spodziewała się ujrzeć. Z drugiej zaś strony Michalczuk ma dość poważną sprawę do Iwana i zachodzę w głowę cóż kto to może być i, szczerze powiedziawszy, nie mam żadnego pomysłu, jednak faktem jest, że coś na pewno musiało się stać i na pewno nie było to małe COŚ.
OdpowiedzUsuńRozmowa z Emilki z Iwanem była bardzo dobrze opisana, ale jak dla mnie cały rozdział był bardzo dobry. Zastanawiam się na tym nieszczęsnym Krzysiem. I mam pewną teorię, głupią troszkę, ale... Wątpię, aby Krzysiu kontaktował się później z panem Antonim, ale mam jakieś niejasne uczucie, że może wypalał coś, gdzieś Antkowi i on, w akcie zazdrości i uczuć, którym obdarzył Emilię, skontaktował się spontanicznie z krewnym Iwana, choć nie do końca świadomy co czyni (albo bardzo świadomie). Ostatecznie może faktycznie Krzysiu zawinił, kierując się braterską miłością, chcąc chronić Emilkę i chcąc dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. A może to całkiem ktoś inny, może ktoś podsłuchał ich rozmowę. Czekam...
Co do nagłej propozycji Małgorzaty - jako, że zawsze widzę "teorię spiskową" - miałam wrażenie, że chce wyciągnąć z Emilii rozmowę z Iwanem i przy okazji wydobyć jakie relacje ich łączą. A może po prostu szuka przyjaźni, chce zaprzyjaźnić się ze swoją kuzynkę i w swych zamiarach jest bardzo szczera i kierują ją uczucie troski o członka rodziny. Tylko czemu tak nagle?
Cieszę się, że naiwność pani Elżbiety podziała i pozwoliła Antkowi jeszcze pracować w dworku. Zastanawiam się jak na długo i czy w końcu dojdzie do jego konfrontacji z Emilką...
I - ciekawe czy pan Antoni dowie się, że Iwan był pojawił się u państwa Franczakowskich i czy znów skorzysta z ich gościnności. A może już wie, wie i udało mu się spotkać z głównym bohaterem.
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
Co do regularności pojawienia się nowych rozdziałów – najlepiej tak, aby tobie było wygodniej. Mogą pojawiać się rzadziej, bo to oznacza, że „surowica” potrwa dużej, ale wówczas również publikowałabyś na „szeptach” inne krótsze opowiadania, prawda? Bo ich jestem równie mocno ciekawa, co „surowicy”.
Pozdrawiam serdecznie! ^^
O rany, dziękuję za tak wyczerpujący komentarz :) I mówiąc o innych tekstach, mam na myśli moje dwie... może więcej miniaturek oraz jeden kilkunastorozdziałowy tekst, ale musiałabym chyba się nad tym poważnie zastanowić. Tak czy inaczej dziękuję bardzo i cieszę się, że Ci się podobało :)) Pozdrawiam.
UsuńPrzepraszam Cię, że przeczytałam dopiero teraz, ale byłam na wyjeździe wakacyjnym.
OdpowiedzUsuńCo do tekstu, jak zwykle mi się podobało. Jednak czytając te dialogi, i porównując z dialogami z najwcześniejszych rozdziałów, mam wrażenie, że robią się coraz bardziej "nowoczesne". Wydaje mi się, że w ten sposób, w jaki rozmawiają teraz, mogliby rozmawiać ludzie współcześni i nie byłoby w tym nic dziwnego... No dobra, może niektóre słowa, na przykład "rzekłaś". Ale są one pojedyncze, a składnia jest bardzo dzisiejsza. Może jednak język sprzed 80 lat nie różnił się aż tak bardzo od naszego?
Co do tego, jak często masz dodawać rozdziały - raczej wolę opcję co 3 tygodnie. Ale miniaturki też mają się wtedy pojawiać ;)
Poza tym, wydaje mi się, że fabuła jest za bardzo "zamknięta" w jednym miejscu. Oprócz prologu, w którym skupiłaś się na dzieciństwie Iwana, cała akcja dzieje się w dworku Franczaków... Dziwne to trochę. No ale czekam na następną część ;)
GOTOWE!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam zaległe rozdziały ( nie mam nic na swoje usprawiedliwienie i bardzo się tego wstydzę ).
OdpowiedzUsuńKiedy przeczytałam, że pani Białecka nie żyję od razu zorientowałam się, że nie zmarła śmiercią naturalną - no cóż, drugim Rutkowskim to ja na pewno nie zostanę. Ale nie podejrzewałabym, że zrobił to ma Michalczuk, choć wydał mi się bardzo podejrzany i od razu mi się nie spodobał. Był cholernie nachalny. Emilka jednak była dzielna i nie zdradziła mu nic o panie Iwanie. Przynajmniej nie bezpośrednio, bo i tak ten wstrętny facet dowiedział się o przyjaciółce Iwana.
Idąc dalej: zawiodłam się na Antku, oj bardzo się zawiodłam. o ile polubiłam go w poprzednich rozdziałach to kiedy Iwan odkrył, że okradł Emilkę. Najpierw ją oskarża o to, że się nim bawi, igra z jego uczuciami, a potem zabiera jej naszyjnik. Albo ma rozdwojenie jaźni albo jest doskonałym aktorem. Ale Iwan, istny diabeł i furiat niemal go zabił. Trochę mu jednak współczuję, bo bardzo brutalnie został potraktowany, a Emilka widzę pomotała się we własnych uczuciach. Biedna dziewczyna. Ale trzymam za nią kciuki.
Coś miałam Ci jeszcze napisać, ale zapomniałam. Jak sobie przypomnę to wpadnę z kolejnym komentarzem.
I bardzo Cię przepraszam za zwłokę. Lubię Twoje opowiadanie, naprawdę. Trochę mi głupio, że tak opuściłam rozdziały, ale mam wszystko nadrobione.
Pozdrawiam,
Necco.
[zamkowa-bestia]