dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

11 września 2012

018. SUROWICA (14)

Zapraszam na ostatni rozdział I części Surowicy przed ponad miesięczną przerwą. Rozdział 15 pojawi się w połowie października. Oceniające proszę o ocenę, jest to przerwa zamierzona. Miłej lektury...

Rozdział XIV

Ostatnia wieczerza 



Bal miał się odbyć na jednym z podpuławskich salonów. Samo dotarcie w to miejsce zajęło im dwie godziny, jednak całą drogę Emilka przespała, a gdy się obudziła, ból ustał. Zaproszenie dostali od dalekiego kuzyna matki, z którym pewnie łączyło ich niewielkie powinowactwo krwi, lecz Elżbieta bardzo go lubiła i zawsze mówiła o nim tylko dobre rzeczy.
— Bądź miła dla pana Radziejowskiego — pouczała ją, gdy wsiadały do powozu, a potem powtórzyła przy wysiadce. — To bardzo miłe z jego strony, że nas zaprasza, a wcale nie musi, a jeszcze oprócz tego zorganizował nam dojazd, nocleg i wszystko… Krzysiu, nie ociągaj się, tylko wyskakuj… Ciebie też to dotyczy! Pamiętajcie o manierach, których was uczyłam. To bardzo ważne, ludzie mogą się nam przyglądać i nas oceniać.
Emilka poczuła, że coś ścisnęło ją w żołądku na myśl o ludziach, którzy zamierzają ją oceniać. Podniosła głowę i zobaczyła piękny, symetryczny, wybudowany w klasycznym stylu mały pałacyk, oświetlony wysokimi lampami i światłem księżyca. Większość widoku zasłaniało jej ogrodzenie i brama otaczające posiadłość, ale z daleka już zobaczyła, że przed schodami zebrało się mnóstwo osób.
— Powiem ci, Emilko, że właściwie z panem Radziejowskim wiąże się całkiem zabawna sytuacja. Wyobraź sobie, że uczył on naszego Iwanka na Uniwersytecie Wileńskim… Pewnie nie słyszałaś tej historii? Zapytaj go kiedyś, to bardzo zabawne, jak się poznali…
— Pan Iwan studiował na uniwersytecie? — zapytała zaskoczona.
— Tak — odrzekła matka, coraz mniej skupiona na rozmowie, wyciągając szyję do góry, by lepiej widzieć. — Filozofię czy teologię, a może metafizykę… Nie pamiętam. Ale szybko zrezygnował.
— Nie wiedziałam — rzuciła, ale Elżbieta już jej nie słyszała. Wyszeptała coś, co brzmiało: „Mój Boże, to chyba Ewa Zalewska!” i aż pisnęła, nie wiadomo czy z radości czy przerażenia.
Gdy weszła z matką, Krzysztofem i Małgorzatą (ciotka, babka i dziadek stali przy powozie i rozmawiali o czymś ze Stasiem i Tadeuszem) na plac przed schodami, zaparło jej dech w piersiach.
Cały budynek ułożony był w kształcie litery U, z czego ramiona po lewej i prawej podparte były kolumnami, a zamiast piętra parterowego stworzono podłużne, osłonięte od zewnętrznej strony tarasy. Marmurowe schody części centralnej zajmowały połowę szerokości budynku. Ściany w kolorze kości słoniowej w wielu miejscach pokrywały płaskorzeźby i chociaż z daleka nie widziała, co przedstawiają, można było dostrzec, że ktoś, kto to zrobił, wykonał bardzo misterną robotę. Stylowe lampy naftowe rzucały chybocące światło na ściany, okna i bruk pokrywający plac.
 Ogrodzenie, od strony zewnętrznej wyglądające bardzo niepozornie, w środku było niesamowite. Obrośnięte bluszczem, który z pozoru wydawał się być niestrzyżony i puszczony wolno, otoczono pięknymi ogrodami w stylu angielskim. Kręte ścieżki prowadziły pośród wysokich traw i gęstych krzewów, które zimą zamiast kwiatów pokrywał śnieg. Po prawej stronie od wejścia stała drewniana altanka z ławeczkami i stolikiem, po lewej — skromna szopka z postaciami oryginalnych rozmiarów i żywymi zwierzętami. Przed wejściem stała trójka dzieci ubranych bardzo nieadekwatnie do swojego wieku, próbujących jakoś ukryć swoją ekscytację, lecz z dosyć miernym skutkiem. Gdy osiołek podszedł do drewnianego płotu oddzielającego stajenkę od reszty placu, dwaj chłopcy i dziewczynka skulili się i odeszli szybkim krokiem.
Gdy Emilka szła główną ścieżką, mijała naprzemiennie po swojej lewej i prawej kamienne płyty, z wyrytymi na złoto sentencjami łacińskimi, takimi jak Non scholae sed vitae discimus, Animos labor nutrit lub Quidquid Latine dictum sit, altum videtur. To ostatnie musiał umieścić ktoś o dosyć ciekawym poczuciu humoru.
Część zebranych weszła już do środka, jednak na zewnątrz wciąż stali ludzie. Emilka zerknęła przelotnie na ich kreacje i jej żołądek znów się skręcił na widok pięknych, drogich sukni i fraków, które aż krzyczały z bogactwa i przepychu. Ucisk nieco zelżał, gdy przypomniała sobie, że jej strój jest niewiele gorszy, chociaż wciąż czuła się źle w takim towarzystwie.
— Podoba się? — usłyszała tuż nad uchem niski głos mężczyzny. Odwróciła się gwałtownie i ujrzała pana Stasia, który spoglądał na nią z uśmiechem. — Pięknie to wygląda, prawda?
— Tak, prawda — przyznała, czując w nozdrzach silny zapach wody kolońskiej. Spojrzała na swojego rozmówcę z uwagą. Nagle uświadomiła sobie coś, w co trudno jej było jak dotąd uwierzyć: był bardzo przystojnym mężczyzną, w szczególności w garniturze, który miał na sobie. Jego kocie oczy wydawały się chłodne jak zawsze, lecz dotarło do niej, że dodają tej twarzy dużo powagi i wyniosłości, która skojarzyć jej się mogła jedynie z urodą Małgorzaty.
— Mam nadzieję, że będę miał okazję z tobą zatańczyć, Emilko — rzekł pan Staś, mierząc ją uważnym spojrzeniem — i że tym razem nie będziesz już się wymigiwać od rozmowy ze mną.
— Nie wymiguję się — powiedziała szybko, a na twarzy poczuła nieprzyjemne gorąco.
Pokiwał głową i uśmiechnął się, lecz ten uśmiech dał jej do zrozumienia, że pan Staś nie jest ani ślepy, ani głupi. Odszedł dalej, by zapytać o coś matkę Emilki, a chwilę potem podeszła do niej Małgosia, a właściwie Małgorzata, gdyż wyglądała zbyt dorośle i niezwykle.
— Mój Boże, ale wstyd. Moja matka zaczepiła obcych ludzi i opowiada jakieś głupoty…
Kuzynka wyglądała na bliską płaczu.
— Nie przejmuj się — odpowiedziała jej Emilka, uśmiechając się ze zrozumieniem. — Nikt tego nawet nie zapamięta.
— Oby — westchnęła jej towarzyszka i wyciągnęła szyję, by się rozejrzeć. Chwilę potem nadeszli także Tadzio z Krzysiem, śmiejąc się na głos i poszturchując. — Boże, jak dzieci. Ale będzie wstyd dzisiaj.
Emilkę zirytowało trochę jej sztywne podejście, ponieważ w jej oczach chłopcy nie robili nic, co mogłoby zostać uznane za niegrzeczne. Obaj podeszli do dziewcząt i uśmiechnęli jeszcze szerzej jak na komendę.
— Mój Boże, kuzynko, wyglądasz strasznie poważnie — śmiał się Krzyś, poklepując Małgorzatę ją po ramieniu. — Zrelaksuj się. Będzie wspaniale!
— Nie, nie zrelaksuję się, głąbie. Zostaw mnie — fuknęła i odeszła szybkim krokiem, zostawiając po sobie zapach swoich perfum. Chłopcy patrzyli za nią kilka chwil, aż Tadzio przeniósł spojrzenie na Emilkę.
— Dobrze się już czujesz?
— Tak, znacznie lepiej. Tadziu, mogłabym cię prosić na słówko? — zapytała, chcąc wreszcie poruszyć temat pana Stasia. Krzysztof oderwał zmartwione spojrzenie od Małgorzaty i spojrzał na swoją siostrę ze zdziwieniem. Tadeusz zgodził się bez wahania i odeszli w miejsce, gdzie nikt z ich znajomych nie mógł ich słyszeć. Emilka rozejrzała się, chcąc się upewnić, czy może mówić swobodnie, i spojrzała kuzynowi w błękitne oczy. Uświadomiła sobie, że właściwie nie wie, od czego zacząć.
— Tadziu… Mam parę pytań do ciebie na temat twojego przyjaciela…
Twarz Tadeusza nagle zmieniła się i miejsce wyczekiwania zajęła dziwna wesołość.
— Słucham, co chcesz wiedzieć?
— Tadziu, nie będę udawać, że nic nie wiem. On chce się oświadczyć, prawda? — zapytała, samej już nie wiedząc, co chce usłyszeć w odpowiedzi.
— No, cóż… Wszyscy w rodzinie już wiedzą, ty też powinnaś — przyznał. — Tak, z takim zamiarem tu przyjechał.
— Przecież dopiero co mnie poznał! Dopiero teraz. Dlaczego akurat ja? Skąd wiedział, że chce akurat mnie? Tadziu, nie rób takiej miny, tylko mi powiedz!
Tadeusz był wyraźnie zmieszany.
— To dobry człowiek — zaczął szybko mówić, jakby bał się, że Emilka mu przerwie. — Wydawać się może trochę chłodny, ale ma dobre intencje, nie rozumiem, skąd ta podejrzliwość…
— Tadziu! Nie rób ze mnie idiotki! — warknęła, rozglądając się, czy nikt nie idzie w ich stronę. — Wiem, że coś jest na rzeczy.
Wbrew oczekiwaniom Małgosi, Tadeusz wcale nie był taki chętny w powiedzeniu prawdy.
— Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, żebyś go zbyt pochopnie nie oceniła. Ale zaufaj jemu… i mi. Nie oddałbym cię w niepewne ręce.
— Nie oddałbyś mnie?! A co ty masz do gadania! — zirytowała się. — Co ty myślisz, że ja się tak łatwo dam?! Tu nie chodzi o mnie, prawda? Tu chodzi o mojego ojca!
Tadeusz obruszył się.
— Kto ci nagadał jakichś bzdur?! To ona, tak? Wiedziałem, że coś poprzekręca, widziałem jej minę!
— A co poprzekręcała?
— Posłuchaj mnie, Emilko — zaczął Tadzio, po raz pierwszy w życiu zwracając się do niej tak poważnym tonem. — Nie wiem, kto rozgaduje bzdury w tym domu, ale nie powinnaś ich słuchać. Nie masz powodów do podejrzliwości. Zobaczył cię na zdjęciu i mu się spodobałaś. Mówiłem ci już. Wziął twoje rozmiary od cioci Eli i zamówił sukienkę. Miał ci ją dać, jeśli okazałabyś się… odpowiednia. Polubił cię, a twoje zachowanie względem niego — nie myśl, że nie widzę — jest szczytem braku smaku. Otrząśnij się wreszcie, kuzyneczko, bo czasami mam wrażenie, że żyjesz w jakimś swoim świecie, w którym każdy będzie cię błagał o sympatię bez względu na twoje podejście…
— Nieprawda! — syknęła ze złością.
— Wiecznie obrażona, ciągle coś nie tak, a to płacz, a to panika, tupanie nogą i izolowanie się. Jeśli tak lubisz — twoja sprawa, ale pomyśl czasem o innych. A teraz pozwól, że już pójdę.
— OSIOŁ! — krzyknęła za nim, czując się dotknięta jego słowami do żywego. Otarła łzy, które uroniła ze złości, i westchnęła głęboko.

Została przedstawiona razem z Krzysiem panu Radziejowskiemu kilka chwil później. Był to mężczyzna o bystrym, dobrym spojrzeniu i poczciwym wyrazie twarzy, który jednak nie odbierał mu powagi. Szczękę i policzki pokrywała dosyć krótka, siwa broda, prawdopodobnie dodająca mu kilka lat.  Przywitał ich oboje, nie szczędząc uprzejmości i wspominając Krzysia jako małego chłopca. Nie poświęcił na to zbyt wiele czasu, lecz Emilka nie miała starszemu panu tego wcale za złe — wyglądało na to, że należał do bardzo znanych osobistości.
Gdy nareszcie weszli po ogromnych schodach pałacyku do środka, Emilka niemalże oniemiała. Wnętrze budynku było jasne i przepełnione marmurami. Na podłodze przeplatał się on z granitem, tworząc piękne, niepowtarzalne wzory; wypolerowano go do tego stopnia, że widziała swoje odbicie, patrząc pod nogi. Przeszli przez korytarz o wysokim stropie, którego prawie nie dało się dostrzec spomiędzy ogromnych, gęsto rozsianych kryształowych żyrandoli. Wytapetowane w pasy ściany zakrywały portrety dumnych, wyprostowanych osób, spoglądających na gości wzrokiem pełnym pogardy, obojętności lub chłodu. Najstarsze portrety sięgały szesnastego wieku, a na nich widnieli nieco otyli szlachcice z rubasznym wyrazem twarzy — niczym z karykatury — oraz ich piękne lub mniej żony, z dłońmi złożonymi skromnie na podołku. Krzyś zaczął coś jej szeptać o Hieronimie Radziejowskim, lecz była zbyt zafascynowana bogactwem, które mogła podziwiać, by cokolwiek zrozumieć z wykładu.
Przeszli dalej, do sali balowej.  Była ogromna, lecz tak przepełniona ludźmi, że trudno było Emilce zauważyć cokolwiek poza eleganckimi frakami i różnorodnymi sukniami. Połowa sali była odgrodzona czerwoną kurtyną, za którą co jakiś czas przechodziła służba lub kelnerzy. Przepchała się do ściany po przeciwnej stronie od wejścia i jej oczom ukazał się piękny obraz, szeroki na przynajmniej cztery metry, a wysoki na dwa. Przedstawiał ubraną po francusku rodzinę z końca osiemnastego wieku, siedzącą przy stole i ucztującą, obsługiwaną przez służbę i delektującą się jedzeniem. Co ją zupełnie rozbawiło, obraz swoją kompozycją przypominał „Ostatnią wieczerzę”. Ojciec, mąż i jednocześnie głowa rodziny siedział w centralnej części obrazu i w połowie stołu, wyprostowany i dumny, z jedną ręką pod tłustym bokiem, a w drugiej ściskając kieliszek wina i spoglądając w dal wyniosłym wzrokiem. Po jego prawicy siedziała żona, absolutnie paskudna kobieta z równie okropną peruką na głowie, wydającą się jeszcze większą ze względu na chudość i drobność budowy jej właścicielki. Spojrzenie pozbawione wyrazu skierowała na męża, jakby dając do zrozumienia swój wiernopoddańczy sposób bycia. Po obydwu stronach małżeństwa zasiadały dzieci, a było ich łącznie jedenaście, w różnym wieku, lecz żadne się nie wyróżniało, a wszystkie przybrały ten sam, pusty wyraz twarzy.
Pod obrazem, tuż przy ścianie, stał długi na dziesięć metrów stół szwedzki, przy którym zbierali się ludzie, by wypić szklankę wina lub skosztować przekąsek.
Sufit był, tak jak w przypadku korytarza, prawie całkowicie zasłonięty przez kryształowe żyrandole, ściany na sali balowej jednak nie pokrywała tapeta — były zwyczajne, pobielane. Nie szczędzono im jednak ozdób. Serki portretów i portrecików, trofeów myśliwskich: poroży, kłów dziczych, głów niedźwiedzich, skór lisich i wypchanych bażantów zdobiło całą salę, nadając jej nieco sarmacki posmak. Dostrzegła także pomiędzy nimi pistolety na proch sprzed trzystu lat, szable zakrzywiane i proste, karabele, szpady, karabiny z okresu napoleońskiego, krótkie, damskie rewolwery, a potem pięknie zdobiona broń już dwudziestowieczna, hiszpańska, francuska, brytyjska i niekiedy polska.
Chcąc odwrócić uwagę od coraz bardziej męczących szczegółów, zaczęła szukać w tłumie Małgorzaty, lecz nikogo ze znajomych nie mogła odnaleźć. Podeszła do stołu i zanim ktokolwiek jej się przyjrzał, wypiła kieliszek czegoś, co stało najbliżej jej dłoni. Smakowało obrzydliwie, ale po kilku chwilach nieco się uspokoiła, przytłoczona przez ilość zdobień i niemych przechwałek znamienitej sali balowej.
Nagle rozległ się dźwięk dzwonka i na sali powoli ustawały rozmowy. Gospodarz zaczął przemawiać, stojąc na lekkim podwyższeniu, z orkiestrą za swoimi plecami. Przywitał gości i po krótkim wstępie zaprosił wszystkich do tańczenia i jedzenia.
Kotara powoli podniosła się, ściągana przez dwóch lokajów. Musiała być bardzo ciężka, bo sznur, który ściskali w dłoniach, był zupełnie naprężony i wyślizgiwał im się z dłoni. W końcu zaczepili jego końce na hakach po bokach ściany i odeszli. Emilka stawała na palcach by zobaczyć, co znajdowało się w tamtej części, lecz nie mogła nic dojrzeć. Tłum powoli zaczął się rozrzedzać, część osób przeniosła się do wolnej części sali, a razem z nimi Emilka. Okazało się, że znajdują się tam mniejsze i większe stoliki, a każde miejsce oznaczone było imieniem i nazwiskiem, często poprzedzone godnością. Przy jednym ze stolików zobaczyła Krzysia, który odnalazł ją wzrokiem i pomachał ręką. Przeszła pomiędzy kilkoma okrągłymi i paroma dłuższymi stolikami, aż stanęła tuż obok brata, który stukał palcem w naszywkę z jej imieniem.
— Tutaj, Ewelinko — roześmiał się, wskazując na błąd.
— To może to nie moje.
— No, przecież nie usadziliby cię z dala od rodziny. Siądźmy, dobrze? Już mam dosyć sterczenia w tłumie tych sztywniaków. Prawie udusiłem się tam od mieszanki perfum… będę śmierdział chyba do Wielkanocy.
Krzyś odsunął jej krzesło i pomógł usiąść, po czym sam zajął miejsce obok. Dwa pozostałe siedzenia były zarezerwowane dla Małgosi i Gabrysi. Emilka przyjrzała się bogato zdobionej zastawie stołowej, błyszczącym srebrnym sztućcom i haftowanym ręcznie obrusom. Czuła coraz silniejszy dyskomfort na widok takiego przepychu.
Siedzieli w ciszy parę chwil, aż stoliki zaczęły się zapełniać, a razem z nimi talerze. Na pierwsze danie zjedli nadziewanego szpinakiem i rokpolem indyka, potem rozłożono wszelkiego rodzaju szynki, wędliny i pieczenie. Małgosia wyglądała na mocno zażenowaną zachowaniem swojej matki, a przez to zażenowanie nie należała do zbyt rozmownych; Gabrysia jak zwykle siedziała w milczeniu, więc rozmawiali ze sobą tylko Krzyś i Emilka, ironicznie komentując każdy szczegół wieczoru, najwięcej jadu wylewając jednak podczas rozmowy o obrazie.
Coraz więcej osób pojawiało się na parkiecie. Krzyś próbował wyciągnąć Małgorzatę, lecz w odpowiedzi obdarzyła go tak mroźnym spojrzeniem, że uciekł do męskiego stolika, który zajmowali Tadzio, pan Staś i dwóch innych mężczyzn w ich wieku. Emilka trochę bała się, że komukolwiek przyjdzie do głowy zaproponować jej taniec, więc postanowiła zniknąć im z oczu. Poprosiła Małgosię o spacer, lecz ona odpowiedziała jej coś nieuprzejmym tonem i utopiła wzrok w roladzie mięsnej.
Wzięła za rękę Gabrysię, by nie snuć się bez powodu pomiędzy stolikami, i spacerowały powoli, przyglądając się ukradkiem gościom. Siedziały tam osoby o najróżniejszym stanie majątkowym — niektórzy wyglądali na równie bogatych, co gospodarze, inni sprawiali wrażenie, jakby pierwszy raz w życiu byli w tak eleganckim miejscu i nie bardzo wiedzieli, jak powinni się zachować. Przy niektórych stolikach rozmawiano tonem pełnym inteligenckiego chłodu na takie tematy jak rabacja galicyjska, winkelriedyzm i inflacja, przy innych wybuchano głośnym, rubasznym śmiechem, gdzie indziej kobiety rozprawiały z zapartym tchem o najnowszej modzie. W zależności od miejsca czuła coraz to nowe zapachy: raz pomieszane wonie wód kolońskich, innym razem mocne piżmowe perfumy, gdzie indziej dziwny zapach zimnego żelaza albo jakby delikatny powiew wsi, który kojarzył jej się z jej własnym domem. Nie był to zapach łajna, ale świeżego siana, stęchłego drewna i kurzych piór.
Gdy przechodziła obok stolika zajętego przez dwie starsze od niej o dziesięć lub może więcej lat kobiety oraz mężczyznę koło trzydziestki, zerknęła na naszywkę przy pustym miejscu i oniemiała.
— Przepraszam — wypaliła, przerywając grupce roześmianych, cuchnących tytoniem młodych ludzi — czy znają państwo może pana Iwana?
Musiała wyglądać dosyć niewinnie i z całą pewnością niepoważnie, ściskając za rękę zawstydzoną Gabrysię. Jedna z kobiet, o krótkich włosach za ucho i prostej grzywce opadającej na brwi, przeniosła swoje ciężkie, duże oczy z pewną dozą nieuprzejmego zdziwienia.
— A ty czego o to pytasz?
Brzmiała gorzej niż chłodno. Druga, o drobnej, brzydkiej twarzy roześmiała się i poklepała swoją koleżankę po dłoni.
— Daj spokój, Dociu, czemu taka jesteś. Znamy go, a dlaczego pytasz?
— Ja… czy pan Pietruczuk tutaj… dzisiaj będzie?
Docia zaciągnęła się papierosem i zamrugała.
— Może — odrzekła. — A jak tak, to przekażę mu, że jakaś wsiowa dziewczyna się nim interesowała.
Emilka zamarła. W przeciągu chwili krew napłynęła jej do twarzy, a gardło zacisnęło się, nie pozwalając wydobyć chociażby dźwięku. Zacisnęła drobną dłoń Gabrysi, myśląc o swojej drogiej, paryskiej sukience, którą miała na sobie, i zastanawiając się, dlaczego została tak okropnie oceniona.
Koleżanka Doci nagle zrobiła oburzoną minę, lecz jakby z opóźnionym zapłonem, i fuknęła:
— Jesteś okropna! Jak mogłaś!
Docia przewróciła oczami i strzepnęła dym z papierosa.
— Myśli, że jak się odzieje w drogą sukienkę i wypryska tanimi perfumami, to nie będzie czuć gówna.
Nim do dziewczyny dotarł sens tych słów, mężczyzna, który jak dotąd siedział bez słowa, uderzył dłonią w stół.
— Skończ już humory, na litość Boską! — prawie krzyknął, a Docia zgasiła peta i obrażona odeszła od stolika, zostawiając swoich przyjaciół na wpół zszokowanych, na wpół zażenowanych.
— Przepraszam — powiedziała druga kobieta. — Nie miała na myśli…
— Chodź, Gabrysiu — wychrypiała Emilka, odchodząc. Kilka chwil później usadziła dziewczynkę obok jeszcze bardziej nadąsanej Małgorzaty i sama usiadła naprzeciw. — Małgosiu, czy ja śmierdzę gównem?
Kuzynka wyglądała na tak zaskoczoną pytaniem, że zaprzestała fochów i poderwała głowę. Patrzyła na nią przez chwilę, aż się szczerze roześmiała i odpowiedziała:
— Emilko, co za bezpośrednie pytanie!
— Czy ja śmierdzę? — powtórzyła Emilka bliska płaczu. — Powiedz mi.
— Nie — odrzekła Małgosia, zauważając dziwny ton. — Co, ktoś ci coś nagadał?
Emilka pokiwała głową, czując łzy w oczach.
— Nie słuchaj, tu są same bufony. Każdemu powiedzą to samo. Ja na przykład dzisiaj usłyszałam, że moja matka wygląda jak spasiona kwoka w cekinach.
— Bo to prawda — odpowiedziała bezmyślnie Emilka. Zapadła chwila ciszy. Kiedy dotarło do niej, co właśnie powiedziała, nie miała już odwagi podnieść wzroku. Małgorzata wstała i biorąc Gabrysię za rękę, bez słowa wyprowadziła ze stolika.
Tak została sama.
Kilka chwil później, po podkradzionym Małgorzacie kieliszku wódki, dosiadła się do niej przyjaciółka Doci.
— Nazywam się Teresa, mówią na mnie Teska — rzekła uprzejmym tonem. — Przepraszam cię za to, co powiedziała moja koleżanka. Ona czasami tak się zachowuje.
Emilka nie odpowiedziała, patrząc na swoje dłonie.
— Wiem, co sobie myślisz, ale wcale nie wyglądasz na wieśniaczkę, tak sobie po prostu powiedziała. Docia tak ma. Nie chcę, byś wzięła to za bardzo do siebie.
Teresa wydawała się brzmieć szczerze i współczująco, więc dziewczyna odważyła się podnieść wzrok.
— Skąd znasz naszego kochanego Iwanka? — zapytała po chwili kobieta, zapalając papierosa.
— Właściwie to nie znam — odrzekła Emilka, skubiąc krawędź haftowanego obrusu. — Ale czy ktokolwiek jest w stanie powiedzieć o nim co innego?
Teresa zaśmiała się cicho.
— Chyba nie… Może poza jego kochanym wujem — przyznała.
Emilka podniosła głowę.
— Wujem?
— No, wujem, nie-wujem, właściwie to chyba przyjaciel jego ojca.
— Pan Michalczuk?
— Może… Nazywał się… jakoś na „A”. Anzelm?
— Antoni.
— Tak. On zna go od narodzin. Znał jego matkę. Wie o nim chyba wszystko.
— Oni mają jakiś… zatarg, prawda?
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia — rzekła Teresa po chwili zastanowienia. — Nie pytam Iwanka o takie szczegóły, bo zwykle się bardzo denerwuje na wspomnienie wuja. Teraz powiedz, skąd go znasz.
Emilka zmieszała się.
— To taki… przyjaciel rodziny, czasami go spotykałam w dzieciństwie i… skojarzyłam nazwisko.
Teresa pokiwała głową, wpatrując się w naszywkę z imieniem Emilki. Porozmawiały jeszcze chwilę na temat balu i wystroju sali, po czym odeszła do swojego stolika.
Nim zdążyła przetrawić to wszystko, co usłyszała, do stolika dosiadł się Tadzio.
— To na mnie się boczysz?
Pomyślała przez chwilę, mierząc go wzrokiem.
— Tak — skłamała, nie chcąc dzielić się z nim swoimi przeżyciami.
— No, to chodź potańczyć — zaproponował, łapiąc ją za rękę ze śmiechem i próbując zmusić to wstania. Nie potrafiła mu odmówić i spędziła kilkadziesiąt następnych minut ze swoim bratem i kuzynem.
Nie mogła też powstrzymać się przed rozglądaniem po sali w poszukiwaniu pana Iwana, lecz ten wieczór pozostał dla niej rozczarowaniem. Ciągle zapominała, że on zawsze postępował inaczej, niż się tego spodziewała.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

21 komentarzy:

  1. Jestem psychiczna. Ledwie wróciłam ze szkoły, wchodzę na Surowicę... Lecę zjeść obiad, i zaraz biorę się do czytania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przyznać, że ja z pewnością nie czułabym się dobrze w takim towarzystwie, do którego trafiła Emilka w tym rozdziale. Na pewno Doci, chamskim zwyczajem, dałabym w twarz, ale to ja... Choć z drugiej strony parę słów na temat rabacji, francuskiej mody albo winkelriedyzmie mogłabym powiedzieć.
    Muszę też przyznać, że Tadzio powiedział Emilce parę słów prawdy - nie żebym mu przyznawała całkowitą rację, ale po części ją miał.
    No i strasznie liczyłam na Iwana, ale chyba tak jak Enmilka zapomniałam, że on nigdy nie robi tego, czego się właściwie oczekuję.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że nie umrę z niecierpliwości przez tę przerwę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię bardzo mocno :)

      Usuń
    2. Ależ cała przyjemność po mojej stronie.
      Co się dzieje u ciebie w ogóle? Jesteś jeszcze w liceum, czy już skończyłaś... A, nie, jesteś w klasie maturalnej, racja! I jak się podoba ostatni etap nauki? Zadyszki można dostać, prawda?;)

      Usuń
  3. Suszaku, ah, suszaku, dlaczego każesz nam czekać tak długo, co? Nie no, jakoś postaram się wytrzymać bez "surowicy", zwłaszcza Emilki i Iwana (mam nadzieję, że w część drugiej pojawi się szybciej, bo jakiś czas go nie ma i nie ma).
    Rozdział mi się bardzo podobał, chociaż bohaterowie zbyt rozmowni nie byli, ale na całe szczęście nadrobiły te wyczerpujące opisy. ^^ Znalazłam mały mankament pośród tego przepychy słów "Serki portretów", setki, prawda? ^^
    Uff, nie dziwię się, że Iwan się nie zjawił, zwłaszcza po jego deklaracji, że ludzi nie lubi i po tym co się stało we dworku tuż przed jego wyjazdem. Choć mam nadzieję, że nie do końca słuch o nim zaginął i się w końcu pojawi, nadąsany, snujący się jak duch, ale jednak!
    Jak to Docia tak wyzywała Emilkę od najgorszych, miałam po prosty wrażenie, że jest okropnie i niepowtarzalnie zazdrosna, że ktoś może oprócz jej i jej przyjaciół znać Iwana. I znów podsyciłaś moją ciekawość. Dlaczego Iwan unika Antoniego, co Antoni chce mu powiedzieć i dlaczego posunął się nawet do morderstwa. Chyba, że to nie on i ktoś inny... Ależ ten świat jest pogmatwany. I z tym bałaganem żegna nas część pierwsza. Uff.
    Powiedźmy jeszcze czy mimo przerwy od "surowicy" dodasz jakąś jednopartówkę, cokolwiek? Bo chętnie przeczytam, przecież wiesz :)

    Pozdrawiam ciepło ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mam w zanadrzu jedną miniaturkę o II Wojnie Światowej. Dziękuję za opinię, buziaczki :)

      Usuń
    2. To świetnie! Będę miała co czytać :D

      Usuń
  4. Halo, Halo jest tutaj kto? Jestem pod wrażeniem, Suszaku. Bardzo, bardzo mi się ta część podobała! Ładne i interesujące zakończenie części pierwszej. Z wielką przyjemnością po przerwie przeczytam, część drugą. Ponownie zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nieprędko zajrzę, jestem w klasie maturalnej. Cieszę się, że się podobało. Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Trafiłam na twojego bloga przypadkiem i muszę przyznać, że po przeczytaniu kilku rozdziałów jestem pod wrażeniem. Nie czytałam wcześniej opowiadania o podobnej tematyce. Liczę na szybki ciąg dalszy. Zapraszam do mnie :
    lonely-parade.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam. Informuję/przypominam, że Twój blog znajduje się aktualnie w wolnej kolejce. Jeśli nie wybierzesz nowej oceniającej, czas oczekiwania na pewno się wydłuży. Możesz zrobić to teraz albo poczekać na chwilę, gdy zatrudnimy nowych oceniających. W takim wypadku wskazane jest regularne odwiedzanie ocenialni. Pozdrawiam.

    (Shiibuya.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  7. manufaktura2.10.2012, 23:08

    Przebrnęłam przez wszystkie opublikowane przez Ciebie, Suszaku drogi, części "Surowicy" i cóż... jestem pod ogromnym wrażeniem. Pewnie zdajesz sobie sprawę - a może i nie, więc Cię o tym poinformuję - ile emocji wywołuje Twoje opowiadanie u czytelnika. Kiedy je czytałam, momentami na mojej twarzy występowały rumieńce, czułam dozę podniecenia, w głowie kłębiły mi się ciągle myśli "co dalej?!", a niesforny wzrok szedł w dół tekstu - i w ten sposób kilka razy zaspoilerowałam sobie rozdział ;)
    Z cierpliwością czekam na następny rozdział i życzę Ci powodzenia w dalszym tworzeniu oraz w nauce do matury!
    Pozdrawiam i na pewno będę tutaj częstym gościem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za opinię i cieszę się, że czytelników mi przybywa :) dziękuję to o maturze bardzo się przyda, pozdrawiam. :)

      Usuń
  8. Nigdy nie czytałam tak dopracowanego opowiadania. Zdecydowanie powinnaś pomyśleć o wydaniu tego. Albo nie, niech to będzie tylko dla wybrańców (wlicz mnie :D).
    Cudowne opisy i dialogi. Sama historia powala, powiadamiaj proszę
    bitwa-marzen.blogspot.com
    Cavalla

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja tutaj tak tylko na chwilę żeby przypomnieć, że czekamy. Cierpliwie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Enigmatyczna5.11.2012, 21:33

    No... rozdział miał być w połowie października... A już tydzień listopada mija :(

    OdpowiedzUsuń
  11. nie zapomnialam, po prostu przez te 2,5 miesaca nie napisalam slowa,wiec rozdzialy wstawialabym bardzo rzadko, co nieco mija sie z celem. musze sobie przemyslec co dalej. mam ambitny plan skonczenia tego opowiadania w wakacje po maturze a za rok zaczynac juz proces okolowydawniczy. postaram sie wstawic cos w ciagu nastepnych 2 tygodni. ciesze sie ze o mnie pamietacie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Yay, to znaczy, że jeszcze trochę i będzie coś nowego! Czekamy, czekamy.

    Proces okołowydaewniczy? Ooooo to ja trzymam kciuki i będę pierwszą, która kupi "Surowicę" w formie papierowej!

    Pozdrav,
    Broz-Tito, co jej się nie chciało logować do gugla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taaaaak, o ile ktokolwiek bedzie chcial to wydac, co jest coraz bardziej watpliwe :D rozczulilam sie troche wiec obiecuje wstawic nowy rozdzial II czesci za tydzien lub w przyszly czwartek ;)

      Usuń
    2. Nie wiedziałam, że moje komentarze działają rozczulająco :)

      Jak nikt nie będzie chciał tego wydać, co się okażą strasznie głupi, moim zdaniem.

      Broz-Tito.

      Usuń

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem