Witam Was bardzo serdecznie z nowym rozdziałem. Jak widzicie, zmieniłam szablon - tamten, chociaż był ładny, wprawiał mnie w nieco depresyjny nastrój. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Tymczasem życzę wszystkim miłej lektury. Uprzedzając pytania - nie mam zielonego pojęcia, kiedy wstawię rozdział następny, gdyż zależne jest to od mojej bety. Pozdrawiam. :)
Rozdział VII
Niespodziewane
Gdy
wyznała wszystko bratu, wyrzuciła z siebie całą prawdę, poczuła się lekko i
szczęśliwie. Uświadomiła sobie, że nie ma już dla niej znaczenia, czy pan Iwan
jest dobrym człowiekiem ściganym za niesłuszne sądy, czy bezdusznym przestępcą
unikającym odpowiedzialności; czy powinna podać adres pani Białeckiej panu
Michalczukowi, czy nie wspomnieć słówka na temat listu; czy pan Iwan
kiedykolwiek ją chociaż lubił, czy tylko się bawił słowami i gestami, by zająć
czymkolwiek czas wolny — to wszystko nie było ważne, gdy myślały nad tym już
dwie głowy, a nie jedna.
Krzysztof
zaskoczył ją swoim spokojem, sceptycyzmem i rozsądkiem.
—
Daj mi ten list — polecił, marszcząc brwi coraz mocniej. Gdy mu go przyniosła,
przeczytał kilkakrotnie, aż w końcu westchnął głęboko. — A to ciekawe… więc
uciekł?
—
Tak.
—
Zastanówmy się, co wiemy, inaczej nic nie wywnioskujemy z tej przedziwnej
sytuacji. Od początku. Pan Iwan zachowywał się względem ciebie niezwykle, tak?
—
Zgadza się.
—
Nic nie mówił, nie sugerował, że musi wyjechać, aż do tego wieczora, prawda?
—
Ano nic…
—
Myślisz, że powiedziałby wcześniej, gdyby to planował?
—
Raczej tak.
—
Czyli na wyjazd zdecydował się tego dnia. Potem się pobiliśmy, on odjechał,
wrócił i już wiedział, że chce wyjechać.
—
Wściekł się o tę bójkę…
—
I dlatego wyjechał? Bośmy się pobili po pijaku? Emilko, zastanów się.
—
No, mówił, że „nie ma tu już czego szukać”. Tak powiedział. I że kończy mu się
przepustka.
—
Przestraszył się, Emilko. Może wystraszył się tego, co mogłem o nim wiedzieć.
—
To znaczy czego?
—
A bo ja wiem? Popytałem o niego trochę i dowiedziałem się, że kiedyś jakaś
kobieta o gwałt go oskarżyła, a potem wycofała oskarżenie. Szkoda gadać —
upiłem się, bom go bardzo znienawidził, a myślałem, że on cię uwodził.
—
Krzysiu… — Zarumieniła się. — Pan Iwan mnie w ogóle nie bierze pod uwagę —
dosłownie w niczym.
—
Czyżby? I zostawia ci to? — Podniósł książkę na wysokość oczu. — To akurat nie
ma znaczenia, tylko bardziej fakt, dlaczego tak nagle uciekł. Jak wrócił,
wiedział, że wyjeżdża daleko. Chciał, by go nikt nie znalazł — a więc ma wiele
do ukrycia lub do stracenia. Gdyby bał się mnie, wspomniałby moją osobę,
podkreśliłby to jakoś. Ale nie zrobił tego, prawda? Pisał o fałszywych
przyjaciołach, o wścibskich wypytujących. A więc to nie w tym szkopuł. Coś
innego musiało wpłynąć na jego decyzję. On wiedział, że ktoś o niego może
pytać, że ktoś go szukać będzie. Gdyby uciekał przede mną, co nawet brzmi
śmiesznie, spakowałby się czym prędzej i nie chciałby ryzykować, że się
czegokolwiek dowiem, nie pisałby więc do ciebie.
—
Krzysiu, jestem pod wrażeniem…
Krzysztof
machnął ręką.
—
Może on kogo spotkał? Może się czegoś dowiedział, może cokolwiek skojarzył. I
co on ukrywa? Ach, Emilko, to żeś narobiła! Mogłaś udawać przed tym
Michalczukiem, że coś wiesz, mogłaś mu nawet o czymś napomknąć — wiedzielibyśmy
co nieco! Mówił, że jak był chłopcem, to zabił psa? Że jest złym człowiekiem? —
Krzysztof mówił coraz szybciej, coraz niechlujniej i skrótowo. — Takie każdy ma
wrażenie na pierwszy rzut oka, ale jeśli ktoś taki jak on, przyjaciel rodziny…
właśnie, przyjaciel rodziny… Iwan wiedział, że Michalczuk będzie o niego
wypytywał i ostrzegł cię! Prosił, byś nikomu nie ufała. Albo dlatego, że
Michalczuk jest oszustem, albo faktycznie Iwan ma coś do ukrycia. Tego na razie
nie wiemy. Pozostaje nam pytanie: dlaczego ci to napisał?
Emilka
zamrugała.
—
No, w razie potrzeby kontaktu.
—
Tak tak, ale on tu pisze: „Muszę jednak poprosić, byś korzystała z tego
rozsądnie, nie interesują mnie czyjekolwiek problemy zdrowotnie, finansowe,
egzystencjalne czy jakiekolwiek inne.” W takim razie co?
—
Nie wiem…
—
Musiał mieć w tym jakiś cel. Spieszył się, to pamiętam, bardzo się spieszył.
Wtedy wróciła matka i akurat pojawił się ten inspektor. To pokrzyżowało jego
plany prędkiej ewakuacji. Został w areszcie na kilka dni, po czym wyszedł… Ktoś
za niego zapłacił, tak? Pytanie brzmi: kto zapłacił te pieniądze?
—
No, nie ja — zażartowała Emilka.
—
Nie my, nie matka, a kogo on tu jeszcze zna?
—
Tę doktorową Białecką!
—
Tak, to ma sens. Dowiedziała się o tym, że go zamknęli, więc przyszła, poprosił
ją o pożyczenie jakiejś kwoty — bądź zrobiła to z własnej nieprzymuszonej woli
— i puścili go wolno. Wtedy on przychodzi do nas, ty go wpuszczasz i
rozmawiacie.
—
Tak, zamierzał wyjechać.
—
Spieszył się?
—
Niekoniecznie — zagadywał mnie, był spokojny. Dziękował mi za wstawiennictwo.
—
I wtedy wybuchłaś.
—
Zgadza się — zawstydziła się Emilka.
—
Zdenerwował się i wyjechał.
—
Owszem.
—
To nie ma sensu. Ponad pół roku później pojawia się Michalczuk i wypytuje o
niego. Mówi, że ślad po Iwanie zaginął. Myślisz, że coś mu się stało?
—
Nie, nie sądzę.
—
Ja też. Więc uciekł, przez cały czas przed kimś uciekał. Myślę, że przed
Michalczukiem. Ostrzegł cię przed nim w liście. Emilko, bądź ze mną szczera —
powiedziałaś cokolwiek, zasugerowałaś mu coś?
—
Nie, ani słowa.
Krzysztof
zmarszczył brwi.
—
Mnie też męczył, też wypytywał. Matkę tak samo. Podstępny skurczybyk, nawet
służbę zaczepiał. Aj, siostrzyczko kochana, albo pójdziesz ty do tej Białeckiej
i wypytasz o niego, albo po prostu czekać musimy.
Wstał
i mierzwiąc sobie włosy, stanął przy oknie.
—
Albo zwyczajnie odpuścić.
Zapadła
cisza, przerywana jedynie cichym stukaniem kropel deszczu w szybę. Emilka
patrzyła na smukłą postać swojego brata, czując się w duszy znacznie
spokojniej.
—
Krzysiu, jestem pod wrażeniem tego, jak i co mówisz. Jak nie ty.
Krzysztof
roześmiał się.
—
Powiedzmy, że zrozumiałem swoje błędy.
Znów
zamilkli, oboje zatopieni w swoich myślach. Jasne włosy Krzysia, nieco już za
długie, bo prawie sięgające ramion, zaczynały przypominać lwią grzywę
otaczającą głowę, z tą różnicą, że były pofalowane. Kołysał się na piętach do
przodu i do tyłu, ręce schowawszy za plecami. Był bardzo smukły i z każdym
dniem coraz wyższy. Barki miał szerokie i męskie, a koszula na nie zarzucona
była schludniejsza niż zwykle. Uświadomiła sobie, że przeoczyła fakt, iż jej
brat się zmienił; że była zbyt zapatrzona w siebie i swoje błahe z perspektywy
czasu problemy, stając się ślepa na najbliższą jej osobę — ukochanego brata.
Człowieka, który także ją kochał — kochał na tyle, że z tej miłości się
rozpędził i popełnił kilka błędów, których nie chciała mu wybaczyć, bo duma jej
na to nie pozwalała.
—
Chciałem wtedy z tobą porozmawiać — wyznał nagle, jakby wiedział, o czym Emilka
myśli. — Przyszedłem do ciebie, aleś mnie wygoniła.
—
Przepraszam, zachowywałam się potwornie — odparła, czując wstyd.
—
Nie — mruknął, lecz wydawało jej się, że chciał coś jeszcze dopowiedzieć.
Westchnął głęboko, Zwrócił się przodem do siostry i zmierzył ją wnikliwym
spojrzeniem.
—
Pan Iwan nigdy mnie nie tknął — wyznała Emilka, a głos jej zadrżał.
—
Ja… ja byłem taki głupi, taki głuchy — wymamrotał, spuszczając wzrok i
wpatrując się w dywan. Wyglądał, jakby ogarnęła go głęboka zaduma.
Zwlekała
z tą wizytą najdłużej, jak mogła. Krzysztof co jakiś czas przypominał jej o
tym, co powinna zrobić, będąc tym samym jak jakiś paskudny głos sumienia.
—
Inaczej niczego się nie dowiemy. Jeśli ta kobieta nie udzieli ci żadnych
informacji, to trudno, ale warto spróbować.
Wiedziała
o tym i czuła, że to najlepsze wyjście z sytuacji, lecz z każdym porankiem jej
zapał do działania słabł. Z perspektywy czasu sprawa wydawała jej się
przegadana i błaha — niepotrzebnie zawracała sobie nią głowę. Doszła do
wniosku, że wybierze się do miasta na spokojnie, gdy będzie miała dużo czasu,
ignorując uwagi Krzysztofa, że czasu ma wystarczająco wiele i jeśli chce, to on zabierze się z nią. Nie
był natarczywy ani przesadnie zaaferowany, lecz mimo to trochę za często
przypominał jej o doktorowej Białeckiej.
By
zająć się czymś innym, zachodziła czasem do Antka i tym razem to ona starała
się o jego zainteresowanie. Nie miała nic przeciwko zagadywaniu go, rozbawianiu
i staraniu się o tę znajomość. Uznała to za swoistą karę za próżność i pychę.
Antek był dla niej miły i uprzejmy, lecz ciągle trzymał ją na dystans. Jednak i
bez tego wydawał jej się zupełnie inny. Jego ubranie nie było już dokładnie
wyprasowane, czyste i schludne. Coraz bardziej nasiąkał środowiskiem, w którym
żył: zapachem wsi, brzmieniem mowy, doborem słów.
Oprócz
tego rzucało jej się w oczy jego wieczne zmęczenie. Codziennie przychodził z
ciężkimi powiekami, fioletowymi sińcami i przekrwionymi białkami; często był
nieogolony i półprzytomny. Jego policzki zapadały się, ramiona stawały się
bardziej kościste, a dłonie, dla kontrastu, zgrubiałe i stwardniałe. Mimo to
potrafił często nagradzać jej trudy szerokimi uśmiechami oraz zabawnymi
komentarzami.
Patrzyła
na jasne włosy chłopca, ostatnimi czasy cienkie, matowe i brudne. Z jednej
strony unikała częstych kontaktów z jego ciałem, a z drugiej — coraz bardziej
miała ochotę mocno go do siebie przytulić lub chciała, by ją przytulił. Te
sprzeczne uczucia względem jego osoby sprawiały, że znów nie wiedziała, na czym
stoi.
Coraz
częściej odwiedzała go w stajni, powoli przyzwyczajając się do towarzystwa
koni. Przestał przeszkadzać jej nieprzyjemny zapach, jakim powoli nasiąkała,
ich olbrzymie rozmiary, a nawet spojrzenie, które kiedyś wydawało jej się
głupie, teraz zaś przenikliwe i nieco melancholijne.
Antek nauczył ją, jak karmić je bezpiecznie kromkami chleba, by co głupsze nie
schrupały jej palców, a także jak do nich podchodzić, mówić, gdzie lubią być
głaskane, a gdzie lepiej ich nie dotykać. Zafascynowana tymi mądrymi, silnymi
stworzeniami, lubiła w samotności przychodzić w to miejsce i rozmyślać przy
boksach, karmiąc wierzchowce skórkami z chleba, marchewką lub kostkami cukru.
Antka
rzadziej widywała w zimie, gdyż miał przy koniach mniej do zrobienia. Ani
matka, ani Krzysztof, a już z pewnością nieporadna w jeździe konnej Emilka nie
potrzebowali wierzchowców tak często, jak w lecie. Pozostawały jedynie te
zaprzęgane do powozów, jednak mieli ich zaledwie cztery, a Antek, jako
pracowity i zaradny chłopak, potrafił wykonać swoją pracę na tyle szybko, by
znaleźć czas wolny na wspólne nudzenie się.
Od
rozmowy z Krzysiem minęło dziesięć dni. Panią Białecką postanowiła odwiedzić
jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Na dwa tygodnie przed Wigilią, gdy
całe podwórze i ogrody zasypane były lekkim, białym puchem, Krzysztof zawitał
do jej pokoju z bardzo poważną miną. W ręku ściskał gazetę, a w jego oczach
błyskał niepokój. Zamknął drzwi i położył pomiętą popołudniówkę z dnia
poprzedniego na stoliku, przy którym siedziała.
—
Doskonale, Emilko — rzekł z przekąsem. — Świetnie się spisałaś.
Patrzył
na nią z niechęcią.
—
O co chodzi, Krzysiu?
—
Sprawdź nekrologi. Miłego dnia, detektywie.
Drżącymi
rękami sięgnęła po gazetę i odnalazła odpowiednią rubrykę. Wodziła wzrokiem po
wytłuszczonych imionach i nazwiskach, gdy ujrzała:
Z przykrością informujemy, że w
dniu 7 grudnia 1933 roku znaleziono martwą panią HELENĘ BIAŁECKĄ w jej domu
przy ul. Żniwnej. Zmarła z przyczyn nieznanych w wieku lat 45. Pogrzeb odbędzie
się w środę 10 grudnia 1933 r. o godzinie piątej po południu w domu żałoby przy
ul. Tarkowskiego 4. Na Mszę Świętą żałobną zapraszamy 17 grudnia w kościele pw.
Św. Ducha o godzinie 11.30 rano.
Lokatorzy i sąsiedzi.
Święta
Bożego Narodzenia zbliżały się nieuchronnie. Chociaż zarówno państwo, jak i
służba szykowali się do nich już na kilkanaście dni przed Wigilią, to i tak w
przeddzień świętowania pozostało mnóstwo spraw do załatwienia na ostatnią
chwilę. Sama Emilia nie miała zbyt wiele do zrobienia w okresie poprzedzającym
Narodzenie Pańskie, czasami jedynie pomagała w wyszywaniu świątecznych wzorków
na krawędziach obrusów i serwetek, a także razem z Anielką i młodą służką
Urszulką przyozdabiała choinkę oraz rozstawiała po całej posiadłości lampiony,
gliniane aniołki własnej roboty, woskowe figurki Matki Boskiej trzymającej
Dzieciątko, a pod każdy prawie obrus w dworze wsuwały odrobinę pachnącego,
świeżego sianka. Przygotowaniem stajenki zajęła się sama Anielka, która od lat
wykonywała tę pracę z pasją i ochotą.
Krzysztof,
jako mężczyzna, nie mógł pomagać w kobiecych robótkach, chętnie za to jeździł
do miasta po zakupy razem ze służbą, udzielał się w drobnych remontach, a w
przeddzień Wigilii po mistrzowsku wypełniał obowiązki pierwszego smakosza domu.
Pani Cesia nie wiedziała, czy się cieszyć się z tego, czy poględzić, że nie
starczy jedzenia, co było oczywiście niemożliwe.
Matka
zaś krzątała się, wydając polecenia i rozkazy, tłumacząc wszystkim, jak co
zrobić, nawet po trzy razy, i zapominając, że już to mówiła. Emilka z
rozbawieniem obserwowała obłęd przedświąteczny w oczach ukochanej matuchny,
która wydawała się być w swoim żywiole. Nic nie umknęło jej uwadze, żaden
paproszek zalegający na blacie ani krzywo wiszący obraz, przewieszała bombki na
choince, poprawiała — ku niezadowoleniu Anielki — ustawienie postaci w stajence,
a wszystkie te czynności wykonywała z miną najpoważniejszą i jeszcze bardziej
nieobecną.
Emilka
starała się nie myśleć o śmierci pani Białeckiej, a Krzysztof, ku jej
zdziwieniu, nie ganił ją za to więcej. Jego zachowanie od pamiętnego wyznania
znacznie się zmieniło, a może stało się to już wcześniej — była jedynie zbyt
zapatrzona w siebie, by to dostrzec. Stał się kochającym, dojrzałym bratem, o
którym zawsze marzyła; spoważniał, uspokoił się i coraz częściej zaskakiwał
dziewczynę swoim rozsądkiem. Tym gorzej więc przyjmowała jego wzmianki o
zbliżającym się na wiosnę naborze do pułku.
O
panu Iwanie zapominała jeszcze szybciej niż poprzednim razem. Książkę od niego
schowała pod podłogą, w skrytce, która zdążyłaby pokryć się kurzem, gdyby nie
regularne odkurzanie wykonywane pod czujnym okiem nie tylko matki, ale i
kochanej Anielki. Trudno też było jej myśleć o kimś tak odległym, gdy co chwila
jej myśli ociągały przyziemne czynności, takie jak malowanie buziek glinianych
aniołków, wyszywanie zielonych gałązek choinkowych na krawędziach obrusów lub
dekorowanie ręcznie robionych bombek. O tym przedziwnym, nieco samotnym
człowieku pomyślała dopiero wtedy, gdy ujrzała w Wigilię dom wysprzątany,
pachnący świątecznymi potrawami, przytulny i przepełniony ciepłą atmosferą.
Zastanowiło ją, gdzie też Iwan Pietruczuk może spędzać Boże Narodzenie, z kim i
jak, chociaż podejrzewała, że nie były to najbardziej rodzinne święta w jego
życiu — jak prawie każde.
Antek
powoli wracał do swojego żywiołu. Mówił energiczniej, wydawał jej się
schludniejszy i szczęśliwszy. Z radością patrzyła, jak z chęcią przychodzi
codziennie wczesnym rankiem, by oporządzić stajnię i nakarmić konie.
—
Wiesz — mówił jej któregoś razu, gdy siedzieli przy boksach, podjadając
skradzione z kuchni lukrowane babeczki — twoja matka to naprawdę dobra osoba.
Naprawdę.
—
To znaczy?
—
Wyobraź sobie, jak żem się zaskoczony poczuł, gdy mnie zawołała do siebie na
początku miesiąca i powiedziała, że sensu najmniejszego nie ma, bym siedział
tyle czasu w stajni, gdy robić co bym nie miał
i że jeśli sobie zażyczę, to i wrócić do domu wcześniej jak najbardziej
mogę. Jużem się zmartwił, że pieniędzy mniej dostanę… A twoja matka na to, że
nie, żem pracowity i byłaby mnie tym skrzywdziła. Naprawdę żem to docenił, dlatego
pracuję po starych godzinach.
Emilka
roześmiała się.
—
Wracaj do domu, jeśli chcesz. Mama nie powiedziała tego, byś się jakkolwiek
winny poczuł.
Antek
machnął ręką.
—
Nie, nie przystoi. Poza tym, Emilko, ja domu nie mam. Ja tam, u ciotki, jeno
mieszkam.
Spojrzała
na niego i zobaczyła, że wpatrywał się w swoje dłonie, w których trzymał
lukrowaną bułeczkę. Oderwał kawałek i łapczywie włożył sobie do ust. Trochę za
długie włosy opadały mu kosmykami na czoło i brwi, okalały skronie, kości
policzkowe i zasłaniały odstające uszy. Jasne oczy skrył pod spuszczonymi
powiekami, które zakończone były długimi rzęsami. Na przystojnej, chociaż coraz
bardziej podniszczonej twarzy widniał wyraz zmęczenia, dodając chłopcu lat.
Zacisnął usta, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się drobna zmarszczka.
Następnie westchnął głęboko.
—
Tu mi naprawdę lepiej, niźli tam, więc dlaczego miałbym stąd pójść.
Nie
odpowiedziała, czując się jednocześnie zawstydzona i zasmucona takim wyznaniem.
Pragnęła go jakoś pocieszyć i już wyciągnęła rękę, by ująć jego dłoń, gdy zjadł
prędko resztę bułeczki i wstał, otrzepując się z siana.
—
Jutro Wigilia — powiedział, uśmiechając się do niej. — Pierwsze moje święta bez
mamy.
Ona
również wstała, patrząc na niego niepewnie. Spojrzał na klaczkę Franię,
grzebiącą niespokojnie kopytem w słomie i trzęsła grzywą. Emilka obserwowała
uważnie jego twarz, która nieco poczerwieniała, lecz Antek nie okazał więcej
żadnych emocji.
—
Będziesz jutro na opłatku, Antoś?
—
Tak tak, oczywiście. Jak mógłbym nie być? — zapytał, wyciągając skórzane
rękawice zza paska. Uśmiechnął się do niej i mrugnął figlarnie.
—
A na kolację zostaniesz?
—
Nie wiem. Pani mnie zapraszała, ale nie wiem.
—
A czemuż to?
—
I tak jestem wam wiele winien — odrzekł, biorąc w ręce widły. — Panienko kochana,
powinnaś chyba już iść. Na co ty mi tu do takich robót. Zmykaj.
Uśmiechał
się szczerze, lecz ciężko jej było zostawić go samego.
Na
trzy dni przed Wigilią przyjechała ciotka Emilii a siostra Elżbiety,
Franciszka, wdowa po panu Marianie Grochowskim. Razem z nią przybyła jej
dwudziestoletnia córka Małgorzata oraz podopieczna ciotki Frani, Gabrysia,
dziesięciolatka osierocona w wieku niemowlęcym, a przygarnięta do rodziny i
traktowana jak swoja.
Franciszka
z wyglądu przypominała kwokę, z charakteru także. Niska i przysadzista, lubiła
o swojej obecności przypominać piskliwym, irytujący głosem, który doprawiała prostacką
mimiką. Emilia nie lubiła przebywać w jej towarzystwie, które ją jedynie
drażniło, unikała więc ciotki jak ognia. Widywała Franciszkę już wcześniej w
swoim życiu, lecz nigdy ciotka nie wzbudzała w niej aż tylu negatywnych emocji.
Patrząc na to, zastanawiała się, jak ona i jej matka mogły wyjść od tych samych
rodziców.
Wieczorem
dnia następnego do dworku Franczaków przybyła babka cioteczna Emilii, Natalia
Zaorska, z mężem Eugeniuszem. Była to kobieta w podeszłym wieku, o skórze
zwiotczałej i pomarszczonej zarówno na twarzy, jak i szyi, dłoniach i
ramionach, ubrana bardzo elegancko, gustownie i z pewnością nie skromnie, lecz
w zupełnie inny sposób od swojej siostrzenicy, ciotki Franciszki. Znad
okrągłych, drucianych okularów błyszczało groźne, surowe spojrzenie, którw
wydawało się tym bardziej nieprzyjemne przy ostrym, sokolim nosie i wąskich
ustach. Mąż jej, Eugeniusz, szczupły tak jak i jego małżonka, smukły, lecz
niewysoki jak i ona, o rysach łagodnych, i spojrzeniu, które mówiło, że jest człowiekiem ogromnej wiedzy i
ciętym języku, sprawiał, że Emilka wystrzegała się jego towarzystwa prawie tak
usilnie babki Natalii.
Tak
naprawdę Emilia znajdowała coraz więcej powodów, by unikać przebywania w swoim
własnym domu, w którym czuła się jak natręt i ktoś zupełnie niepotrzebny.
Bardzo psuło jej to świąteczny nastrój i dobry humor, lecz starała się, ze
względu na zbliżające się Narodzenie Pańskie, nie myśleć zbyt wiele złego o
otaczających ją osobach, tym bardziej że należeli do rodziny.
Ze
strony ojca pojawił się tylko jego siostrzeniec Tadeusz Wawrzecki wraz z
przyjacielem Stanisławem. Obydwaj w wieku około lat dwudziestu pięciu, przypominali
siebie wzajemnie nie tylko z wyglądu — obaj mieli ciemne, brązowe włosy, jasne
oczy (z tą różnicą, że u Tadzia były one błękitne, a u pana Stasia
szarozielone) i postawne sylwetki. Tadeusz póki co pracy jeszcze nie znalazł,
korzystając z majątku ojca, a szwagra Henryka, Zenona Wawrzeckiego, popierany
we wszystkim przez matkę, siostrę ojca Emilii — Halinkę. Pan Staś, bo tak kazał
na siebie mówić przyjaciel Tadeusza,
zajmował się „poważnymi interesami”, o których nie chciał wspominać w
towarzystwie Emilki, bo twierdził, że przy damie nie wypada rozmawiać o
pieniądzach. Jej samej nie interesowały zresztą sposoby zarobku tego dziwnego
nieco mężczyzny. Zauważyła, że spoglądał na nią bardzo często, bardzo uważnie i
bardzo bezwstydnie, lecz o ile u Antka ją to bawiło i sprawiało niejako
przyjemność, o tyle u pana Stasia wydawało jej się to impertynenckie i nie na miejscu.
Krzysztof
czasami zabierał ją do miasta i fundował, w przypływie wiecznego dobrego humoru
i uczucia do siostry, nowe sukienki, buty, wstążki, spinki i co sobie tylko
zażyczyła, odnosząc się do niej co zdanie to czulej, co słowo to lepiej. Emilia
kochała go jeszcze mocniej niż wcześniej,
mając żal do siebie za jakiekolwiek przejawy niewdzięczności czy
nieufności względem rodzonego brata. Mawiał do niej: „Mila ty moja, chodźże no
tu, niech cię wyściskam — jakże ja wytrzymam bez ciebie w tym wojsku, jakże ja
przeżyję!” Trochę sceptyczna i trochę przerażona wizją wstąpienia Krzysztofa do
pułku odpowiadała mu zazwyczaj: „A ty nie zakładaj, że cię zechcą, jak zobaczą,
co z ciebie za nicpoń i wałkoń, kto wie, może cię z kwitkiem odeślą!” Był to
oczywiście przejaw jej rozpaczliwej naiwności, bo przeczuwała, że nic Krzysia
spotkać gorszego nie może, niż powody do bitki i umiejętność walki.
Hehe, pierwsza. Na początek może błędy.
OdpowiedzUsuńZastanowiło ją, gdzie też Iwan Pietruczuk może spędzać Boże Narodzenie, z kim i jak, chociaż podejrzewała, że nie były to najbardziej rodzinne święta w jego życiu — jak prawie każde. - Pleonazm, bo "najbardziej rodzinne" są z reguły tylko jedne święta. Więc prawie każde (wszystkie z wyjątkiem tych jednych) są nie-najbardziej rodzinne.
Widywała Franciszkę już wcześniej w swoim życiu, lecz nigdy nie wzbudzała w niej aż tylu negatywnych emocji. - Kto w kim? Chyba miałaś na myśli, że Franciszka nigdy nie wzbudzała w Emilce aż tylu negatywnych emocji.
Mąż jej, Eugeniusz, był szczupły, tak jak i jego małżonka, smukły, lecz niewysoki jak i ona. - Nie był tak wysoki jak ona, czy był tak samo niewysoki jak ona? Po "jak i ona" wnioskuję, że chodziło Ci o to drugie - więc nie rozumiem spójnika "lecz". Skoro i to, i to mieli wspólne, jak kulą w płot jest tu to zdanie przeciwstawne ;)
A odnosząc się do treści... zastanawiało mnie to od samego początku. Czy Emilka nie chodzi do żadnej szkoły...?
Emilkę uczy matka, ma także prywatnych nauczycieli, chociaż głównie zajmuje się jej edukacją Elżbieta. Nieco więcej o nauce Emilki jest w części drugiej opowiadania (czyli w okolicach 15-ego rozdziału). Teraz to pomijam, bo nie ma w tym absolutnie nic interesującego.
UsuńPoza tym, chyba już wiem, skąd się wziął się Twój nick... :)
A co do rodzinnych świąt - masz rację, chociaż to chyba nie jest pleonazm, a tautologia... Już poprawiam.
UsuńTautologia w sensie logicznym, pleonazm w sensie leksykalnym ;) Ale mniejsza z tym ;)
OdpowiedzUsuńMój nick? :D
No tak... Nigdy nie wiem, co tak naprawdę sądzisz o rozdziale. :)
UsuńAj, jakież zamieszanie z czasem, kiedy za oknem mamy wiosnę, a w opowiadaniu Boże Narodzenie :)
OdpowiedzUsuńCo do samego rozdziału to miałam trochę zawirowań w czasie bo na początku działo się sporo. A i opisów było dość... I to bardzo foremnych opisów, że tak powiem. Oczywiście najbardziej interesująca była śmierć pani Białęckiej - nie dość, że nagła, to jeszcze z nieznanych przyczyn. Coś mi się wydaje, że nie była to śmierć przypadkowa... Ale pewnie mi tego nie zdradzisz.
Dobrze, uciekam, pa
Aha, zapraszam jeszcze na "Fausta" w wolnej chwili ;)
Anonyma
Kiedy zaczęłam opisywać Boże Narodzenie, za oknem miałam sierpniowe upały. Dziękuję za opinię i obiecuję zjawić się w "Fauście". Nawet go sobie skopiowałam do Worda, jednak mam mnóstwo roboty w szkole i czytanie opowiadań to niestety ostatnia rzecz, na jaką mogę sobie pozwolić. Pozdrawiam :)
UsuńHoho, coś o nawale pracy wiem - codziennie plan pracy licencjackiej przypomina mi, że jeszcze nie zaczęłam jej pisać...
UsuńPozdrawiam,
Anonyma
Mam nadzieję, że w dobrym miejscu piszę, aczkolwiek nie wiem, jak często sprawdzasz spamownik - twój blog został oceniony na ocenowa-bibliteka.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, xxx.
Zwykle omijam takie opowiadania gdyż zdecydowanie bardziej wolę świat fantastyczny ale coś mnie tchnęło i zaczęłam czytać.
OdpowiedzUsuńnaprawdę wspaniale.
szczególnie postać Emilki, która kojarzy mi się z wieloma znanymi mi postaciami.
dla mnie robi wspaniałe wrażenie i jest niezwykła.
taka ciepła i delikatna dziewczyna.
w ogóle nie kojarzy mi się z silnymi bohaterkami znanych mi romansów a jednak ma w sobie coś wyjątkowego.
naprawdę kochana wspaniale i mnie zachwycasz.
p.s. możesz byc naprawdę dumna ze swojego opowiadania.
Dziękuję bardzo za tak miłe słowa, naprawdę :) Emilka jest postacią, która nie każdemu się podoba. Ale właśnie takie osobowości staram się kreować, bo przecież w codziennym życiu też nie jest tak, że są osoby, które każdy lubi i takie, których nikt nie lubi. Dziękuję za poprawienie mi humoru :))
UsuńSuszaku, oj Suszaku! Próbowałam czytać Twojego bloga i udało mi się. Mogę ci powiedzieć, że pokochałam Emilkę, jest taka... nie wiem, no. Taka bliska mi oO'. Miło odskoczyć tutaj do świąt bożegonarodzenia i do zimy, którą wolę bardziej od upalnego lata, gdy topię się i najchętniej spałabym w lodówce.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twój styl, przypomina mi on książki poetów, których kazano czytać w szkole, a dzieciaki z uporem maniaka tego unikały ;p.
Pozdrawiam mocno!
wiezy-krwi.blogspot.com
Dziękuję! :) Tylko teraz nie wiem, czy z tego przedostatniego zdania mam się cieszyć...? :D Emilka, jak pisałam wyżej rosmaneczce, jest postacią, co do której czytelnicy mają różne opinie. Sama ja nie wiem, czy ją lubię. Jeśli chodzi o zimę, to potrwa ona jeszcze parę rozdziałów - zapewne Cię to ucieszy. Pozdrawiam i nawet nie wiesz, jaka to dla mnie niespodzianka; nie jestem przyzwyczajona do nabywania czytelników. :D
UsuńOj ucieszy na pewno! <3 Uwielbiam zimę, śnieg, zimę, śnieg, zimę, śnieg... Zacięłam się.
UsuńDlaczego niespodzianka? Piszesz bardzo dobrze, to i masz czytelników! Sama teraz zaczęłam pisać pierwsze opowiadanie niefanfiction, to dla mnie jest szokiem, że mam jakiekolwiek komentarze xD
Plus, jesteś w linkach u mnie :)
UsuńDlatego niespodzianka, że takie opowiadania nie cieszą się popularnością. Dlaczego? Bo to ani fan fick potterowski, ani nie ma nic wspólnego z Hunger Games, nawet fantastyka z tego żadna... :D
UsuńJa tam lubię czasem poczytać obyczajówkę :). Ile można patrzeć na harrego, czy na inne fandomy? ;)
UsuńZastanawiam się, jak udaje ci się pisać tak nienagannie. Zauważyłam jednak, że powtarzasz informacje o matce Iwana i dodajesz do nich kolejne. Rozłożyła się to na prolog i rozdział pierwszy. Na tym etapie czytania nie wiem, czy gdzieś jeszcze. W rozdziale II znalazłam błąd w zdaniu ,, Lubiła otwierać oczy i wspominać, jak bardzo pewna była jeszcze chwilę temu, że jej rzeczywistość to to stworzone, wymyślone teraz, które na chwilę obecną jest więcej niż śmieszne”. Po pierwszym ‘to’ powinien być przecinek. W rozdziale III jest takie coś ,, Pokazał jej figę z makiem i wyszedł, trzaskając drzwiami”, a ja nie mam pojęcia jak się pokazuje figę z makiem i jestem w stanie wyobrazić sobie owoc wysmarowany makiem. W rozdziale IV zamiast ‘ją’ [,,Byłaby się cieszyła z rozpalonego słońca, szumiących pól i czystego nieba, lecz nie miała z kim, trochę za bardzo opuszczona pośród ludzi nawet nie próbujących ją zrozumieć, których ona nie chciała pokochać, zapatrzona we własną samotność, której była przyczyną.”] powinno być ‘jej’. W rozdziale VI wyłapałam coś, co podpada pod błąd logiczny, ponieważ [,,Zobaczył Anielkę siedzącą na krześle przy spiżarce i uśmiechnął się. — Kogo my tu mamy?! Widzę, że dla panienki dzień tak samo udany, jak i dla mnie.”] Anielka otworzyła Antkowi drzwi, a to Emilka wcześniej siedziała na krześle. ,, Wyszła z łazienki , po czym poszła prosto do pokoju Krzysztofa.” Bez spacji przed przecinkiem. Zdanie jest w rozdziale VI, jeśli się nie mylę.
OdpowiedzUsuńW trakcie czytania zauważyłam wyraźną zmianę charakterów Emilki i Krzysztofa. Wyjątkowo polubiłam Iwana. I przede wszystkim nie sądziłam, że uda mi się kiedykolwiek znaleźć w blogosferze tak dobrze napisanego bloga, który mnie aż tak wciągnie… Z reguły jakoś w tym miejscu piszę, co trzeba poprawić, ale tutaj mogę tylko stwierdzić, że wszędzie jest świetnie.
Pozdrawiam!
Jeśli chodzi o jakieś informacje o bohaterach, to bardzo prosiłabym o wskazanie powtórek! Kilka dni temu przeprowadzałam "operację" na tekście, wycinając fragmenty z prologu i wklejając je do różnych części opowiadania, a z tego oczywiście mogą wyniknąć różne kwiatki, np. jakieś niekonsekwencje, niewyjaśnianie wątków lub błędy logiczne. Dlatego jakbyś znalazła kopię, to bardzo proszę, pokaż gdzie, to zedytuję :)
UsuńCo do figi z makiem - nie wiem, czy sobie żartujesz, czy naprawdę nie wiesz, jak wygląda figa z makiem? :D Może to tylko regionalizm albo coś, ale to taki gest oznaczający "nic" i polega na zaciśnięciu pięści, a między palec serdeczny i środkowy wkłada się kciuk. Co błędu o siedzeniu na krześle - to nie logiczny, po prostu pomyliłam imiona (wiem, głupek ze mnie). Natomiast nie rozumiem, dlaczego przed "to" powinien być przecinek. W uproszczeniu zdanie wyglądałoby: "Była pewna, że jej rzeczywistość to [jest] to [konkretne] teraz". Widzę tutaj tylko dwa orzeczenia i żadnego wtrącenia...
To tyle odniesień. Dziękuję bardzo za przychylną opinię i cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu :) Jego bezbłędność to zasługa głównie bety... Nie to żebym była jakąś analfabetką, ale zawsze z korektą tekst prezentuje się znacznie lepiej. Mam nadzieję, że zobaczę Cię pod następnymi rozdziałami. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :)
Nie chodziło mi o dosłownie kopiuj-wklej przy powtarzaniu informacji, tylko bardziej o budowę opisu Kaliny, o użycie tych samych i podobnych przymiotników i rozdziale pierwszym, dopiero dalsze podawanie informacji innych od poprzednich. W prologu to jest druga część trzeciego akapitu od końca, a w Rozdziale I część druga dwudziestego trzeciego [ewentualnie dwudziestego czwartego, nie wiem, czy dobrze policzyłam, zresztą niedawno wstałam i mi się wszystko plącze, nawet liczby mi przeskakują o kilka miejsc w przód lub w tył].
UsuńNa serio, nigdy nie widziałam figi z makiem, a przynajmniej nie pamiętam. Dziękuje za wyjaśnienie. :)
Odnośnie 'to' powołałabym się na stawianie przecinków miedzy wyrazami odpowiadającymi na takie samo pytanie, ale jakimś specem nie jestem, więc się nie będę upierać.
Jasne, że nie jesteś analfabetką :D. Pewnych błędów się po prostu nie zauważa. Możesz na mnie liczyć, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Wrócę do tematu tego przecinka... Nie ma tutaj mowy o żadnym rozdzielaniu dwóch słów odpowiadających na to samo pytanie. Wyraz "to" jest w tym zdaniu łącznikiem zastępującym orzeczenie. Polecam następującą zakładkę dla wyjaśnienia wątpliwości: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?szukaj=%22przecinek+przed+to%22&kat=18
UsuńPozdrawiam Dzwonek
Prze tym "to" zdecydowanie NIE powinno być tego przecinka, nie ma tam żadnego błędu. Co do zrozumienia "jej" vs "ją" może być i tak i tak. Bo rozumie się kogo/coś (biernik). W rzeczonym zdaniu jest przeczenie, które zazwyczaj narzuca użycie dopełniacza, niemniej przeczenie dotyczy słowa "próbować", a nie "zrozumieć" i obie możliwości są poprawne. Nie mam tu konta, więc przepraszam za "anonimowy" komentarz. To ja, Dzwonek...
OdpowiedzUsuńRety, zakochałam się w "Surowicy"! Nigdy bym nie podejrzewała, że do czegoś takiego dojdzie, bo nigdy nie przebrnęłam mimo szczerych chęci przez jakąkolwiek książkę napisaną przez Jane Austen. To samo z "Granicą" - miałam kilka podejść, jako że to lektura w liceum, ale poległam przy trzeciej czy czwartej próbie. Zwyczajnie nie mogłam wczuć się w bohaterów, którzy wydawali się płytcy mimo wyraźnie zarysowanych portretów psychologicznych, co w sumie tworzy ciekawy paradoks. Zupełnie inna historia jest z "Surowicą". Trafiłam tu dzięki "Posegregowanym", bo bardzo chciałam zobaczyć, jak piszesz. I jestem totalnie oczarowana! *_* Kocham Iwana, Emilkę szczególnie (ma plus pięćset do świetności, jako że ma tak samo na imię jak ja ;D), prostą i dobroduszną Anielkę i Krzysztofa. I retrospektywy w związku z historiami postaci. O wysokim kunszcie pisarskim już nie wspomnę. Czytam z równą przyjemnością, jakbym delektowała się najdroższymi łakociami. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, a w międzyczasie zagłębię się w pozostałe opowiadania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
No cóż, niezmiernie mnie to cieszy! :D Jeny, nie sądziłam, że będzie to czytać tyle osób i że się tak będzie podobać. Dziękuję bardzo, pozdrawiam i liczę, że Cię tu jeszcze zobaczę :)
UsuńMasz dobrą reklamę, jakby nie patrzeć, ale 70% sukcesu zawdzięczasz swoim zdolnościom i wyobraźni, więc w zasadzie nie ma się co dziwić. :) Dlatego też łatwo się mnie nie pozbędziesz! ^^
UsuńJezu, ale mi głupio jak przeczytałam Wasze pierwsze komentarze. Matko kochana, czuje się takim nie wykształciuchem... Czytając Twoje opowiadanie nigdy nie zauważyłam żadnych błędów, takich czy owakich.
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy Krzysiek dobrze robi, idąc do wojska, ale jeśli czuje taki patriotyczny obowiązek to szerokiej drogi. Może to nawet dobrze. Dzięki kawalerii zmężnieje i na pewno inaczej spojrzy na świat. Ale nadal nie wyobrażam sobie jak jego dwie kobiety będą funkcjonowały bez niego, bez mężczyzny. Jednak chyba przesadzam.
I nie mogę przeboleć tego, że Emilka była skłonna zawieść zaufanie Iwana i zwierzyć się Krzysztofowi ( nadal mu nie ufam, choć już zaczął odnosić się do Emilki ,jak brat i przyznał się do błędów ). W końcu Pan Iwan poprosił ją, by nikomu o tym nie mówiła. Poza tym ten Michalczuk podejrzanie szybko zwinął manatki. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że Krzyś coś musiał mu szepnąć na ucho. Może to tylko moje błędne dywagacje. Zobaczę, co będzie w dalszych rozdziałach. Poza tym chyba nadrobiłam już wszystkie rozdziały. Teraz pozostaje mi tylko czekać na nowe opowiadania i nowe rozdziały! :)
Pozdrawiam,
Necco.
Emilka ma 15 lat i żadnej przyjaciółki. Do kogo ma iść, jeśli nie do brata? :)
UsuńCóż, jeśli chodzi o wątek pana Michalczuka, to myślę, że Cię nie zawiodę. Pozdrawiam i dziękuję za opinię, liczę, że Cię jeszcze tutaj zobaczę w przyszłości. :)
Oj nie dziwne, że nie wiedziałam o jakiego Dariusza Twardocha chodzi skoro nie widziałam tego nowego szablonu. Dopiero dziś go zobaczyłam i od razu poznałam. Ten nowy jest przyjemny, taki łagodny. podoba mi się, ale tamten bardziej nawiązywał do tematyki. Oczywiście czekam na święta :* wos
OdpowiedzUsuń