dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

14 maja 2012

009. SUROWICA (7)

Witam Was bardzo serdecznie z nowym rozdziałem. Jak widzicie, zmieniłam szablon - tamten, chociaż był ładny, wprawiał mnie w nieco depresyjny nastrój. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Tymczasem życzę wszystkim miłej lektury. Uprzedzając pytania - nie mam zielonego pojęcia, kiedy wstawię rozdział następny, gdyż zależne jest to od mojej bety. Pozdrawiam. :)

Rozdział VII

Niespodziewane




Gdy wyznała wszystko bratu, wyrzuciła z siebie całą prawdę, poczuła się lekko i szczęśliwie. Uświadomiła sobie, że nie ma już dla niej znaczenia, czy pan Iwan jest dobrym człowiekiem ściganym za niesłuszne sądy, czy bezdusznym przestępcą unikającym odpowiedzialności; czy powinna podać adres pani Białeckiej panu Michalczukowi, czy nie wspomnieć słówka na temat listu; czy pan Iwan kiedykolwiek ją chociaż lubił, czy tylko się bawił słowami i gestami, by zająć czymkolwiek czas wolny — to wszystko nie było ważne, gdy myślały nad tym już dwie głowy, a nie jedna.
Krzysztof zaskoczył ją swoim spokojem, sceptycyzmem i rozsądkiem.
— Daj mi ten list — polecił, marszcząc brwi coraz mocniej. Gdy mu go przyniosła, przeczytał kilkakrotnie, aż w końcu westchnął głęboko. — A to ciekawe… więc uciekł?
— Tak.
— Zastanówmy się, co wiemy, inaczej nic nie wywnioskujemy z tej przedziwnej sytuacji. Od początku. Pan Iwan zachowywał się względem ciebie niezwykle, tak?
— Zgadza się.
— Nic nie mówił, nie sugerował, że musi wyjechać, aż do tego wieczora, prawda?
— Ano nic…
— Myślisz, że powiedziałby wcześniej, gdyby to planował?
— Raczej tak.
— Czyli na wyjazd zdecydował się tego dnia. Potem się pobiliśmy, on odjechał, wrócił i już wiedział, że chce wyjechać.
— Wściekł się o tę bójkę…
— I dlatego wyjechał? Bośmy się pobili po pijaku? Emilko, zastanów się.
— No, mówił, że „nie ma tu już czego szukać”. Tak powiedział. I że kończy mu się przepustka.
— Przestraszył się, Emilko. Może wystraszył się tego, co mogłem o nim wiedzieć.
— To znaczy czego?
— A bo ja wiem? Popytałem o niego trochę i dowiedziałem się, że kiedyś jakaś kobieta o gwałt go oskarżyła, a potem wycofała oskarżenie. Szkoda gadać — upiłem się, bom go bardzo znienawidził, a myślałem, że on cię uwodził.
— Krzysiu… — Zarumieniła się. — Pan Iwan mnie w ogóle nie bierze pod uwagę — dosłownie w niczym.
— Czyżby? I zostawia ci to? — Podniósł książkę na wysokość oczu. — To akurat nie ma znaczenia, tylko bardziej fakt, dlaczego tak nagle uciekł. Jak wrócił, wiedział, że wyjeżdża daleko. Chciał, by go nikt nie znalazł — a więc ma wiele do ukrycia lub do stracenia. Gdyby bał się mnie, wspomniałby moją osobę, podkreśliłby to jakoś. Ale nie zrobił tego, prawda? Pisał o fałszywych przyjaciołach, o wścibskich wypytujących. A więc to nie w tym szkopuł. Coś innego musiało wpłynąć na jego decyzję. On wiedział, że ktoś o niego może pytać, że ktoś go szukać będzie. Gdyby uciekał przede mną, co nawet brzmi śmiesznie, spakowałby się czym prędzej i nie chciałby ryzykować, że się czegokolwiek dowiem, nie pisałby więc do ciebie.
— Krzysiu, jestem pod wrażeniem…
Krzysztof machnął ręką.
— Może on kogo spotkał? Może się czegoś dowiedział, może cokolwiek skojarzył. I co on ukrywa? Ach, Emilko, to żeś narobiła! Mogłaś udawać przed tym Michalczukiem, że coś wiesz, mogłaś mu nawet o czymś napomknąć — wiedzielibyśmy co nieco! Mówił, że jak był chłopcem, to zabił psa? Że jest złym człowiekiem? — Krzysztof mówił coraz szybciej, coraz niechlujniej i skrótowo. — Takie każdy ma wrażenie na pierwszy rzut oka, ale jeśli ktoś taki jak on, przyjaciel rodziny… właśnie, przyjaciel rodziny… Iwan wiedział, że Michalczuk będzie o niego wypytywał i ostrzegł cię! Prosił, byś nikomu nie ufała. Albo dlatego, że Michalczuk jest oszustem, albo faktycznie Iwan ma coś do ukrycia. Tego na razie nie wiemy. Pozostaje nam pytanie: dlaczego ci to napisał?
Emilka zamrugała.
— No, w razie potrzeby kontaktu.
— Tak tak, ale on tu pisze: „Muszę jednak poprosić, byś korzystała z tego rozsądnie, nie interesują mnie czyjekolwiek problemy zdrowotnie, finansowe, egzystencjalne czy jakiekolwiek inne.” W takim razie co?
— Nie wiem…
— Musiał mieć w tym jakiś cel. Spieszył się, to pamiętam, bardzo się spieszył. Wtedy wróciła matka i akurat pojawił się ten inspektor. To pokrzyżowało jego plany prędkiej ewakuacji. Został w areszcie na kilka dni, po czym wyszedł… Ktoś za niego zapłacił, tak? Pytanie brzmi: kto zapłacił te pieniądze?
— No, nie ja — zażartowała Emilka.
— Nie my, nie matka, a kogo on tu jeszcze zna?
— Tę doktorową Białecką!
— Tak, to ma sens. Dowiedziała się o tym, że go zamknęli, więc przyszła, poprosił ją o pożyczenie jakiejś kwoty — bądź zrobiła to z własnej nieprzymuszonej woli — i puścili go wolno. Wtedy on przychodzi do nas, ty go wpuszczasz i rozmawiacie.
— Tak, zamierzał wyjechać.
— Spieszył się?
— Niekoniecznie — zagadywał mnie, był spokojny. Dziękował mi za wstawiennictwo.
— I wtedy wybuchłaś.
— Zgadza się — zawstydziła się Emilka.
— Zdenerwował się i wyjechał.
— Owszem.
— To nie ma sensu. Ponad pół roku później pojawia się Michalczuk i wypytuje o niego. Mówi, że ślad po Iwanie zaginął. Myślisz, że coś mu się stało?
— Nie, nie sądzę.
— Ja też. Więc uciekł, przez cały czas przed kimś uciekał. Myślę, że przed Michalczukiem. Ostrzegł cię przed nim w liście. Emilko, bądź ze mną szczera — powiedziałaś cokolwiek, zasugerowałaś mu coś?
— Nie, ani słowa.
Krzysztof zmarszczył brwi.
— Mnie też męczył, też wypytywał. Matkę tak samo. Podstępny skurczybyk, nawet służbę zaczepiał. Aj, siostrzyczko kochana, albo pójdziesz ty do tej Białeckiej i wypytasz o niego, albo po prostu czekać musimy.
Wstał i mierzwiąc sobie włosy, stanął przy oknie.
— Albo zwyczajnie odpuścić.
Zapadła cisza, przerywana jedynie cichym stukaniem kropel deszczu w szybę. Emilka patrzyła na smukłą postać swojego brata, czując się w duszy znacznie spokojniej.
— Krzysiu, jestem pod wrażeniem tego, jak i co mówisz. Jak nie ty.
Krzysztof roześmiał się.
— Powiedzmy, że zrozumiałem swoje błędy.
Znów zamilkli, oboje zatopieni w swoich myślach. Jasne włosy Krzysia, nieco już za długie, bo prawie sięgające ramion, zaczynały przypominać lwią grzywę otaczającą głowę, z tą różnicą, że były pofalowane. Kołysał się na piętach do przodu i do tyłu, ręce schowawszy za plecami. Był bardzo smukły i z każdym dniem coraz wyższy. Barki miał szerokie i męskie, a koszula na nie zarzucona była schludniejsza niż zwykle. Uświadomiła sobie, że przeoczyła fakt, iż jej brat się zmienił; że była zbyt zapatrzona w siebie i swoje błahe z perspektywy czasu problemy, stając się ślepa na najbliższą jej osobę — ukochanego brata. Człowieka, który także ją kochał — kochał na tyle, że z tej miłości się rozpędził i popełnił kilka błędów, których nie chciała mu wybaczyć, bo duma jej na to nie pozwalała.
— Chciałem wtedy z tobą porozmawiać — wyznał nagle, jakby wiedział, o czym Emilka myśli. — Przyszedłem do ciebie, aleś mnie wygoniła.
— Przepraszam, zachowywałam się potwornie — odparła, czując wstyd.
— Nie — mruknął, lecz wydawało jej się, że chciał coś jeszcze dopowiedzieć. Westchnął głęboko, Zwrócił się przodem do siostry i zmierzył ją wnikliwym spojrzeniem.
— Pan Iwan nigdy mnie nie tknął — wyznała Emilka, a głos jej zadrżał.
— Ja… ja byłem taki głupi, taki głuchy — wymamrotał, spuszczając wzrok i wpatrując się w dywan. Wyglądał, jakby ogarnęła go głęboka zaduma.

Zwlekała z tą wizytą najdłużej, jak mogła. Krzysztof co jakiś czas przypominał jej o tym, co powinna zrobić, będąc tym samym jak jakiś paskudny głos sumienia.
— Inaczej niczego się nie dowiemy. Jeśli ta kobieta nie udzieli ci żadnych informacji, to trudno, ale warto spróbować.
Wiedziała o tym i czuła, że to najlepsze wyjście z sytuacji, lecz z każdym porankiem jej zapał do działania słabł. Z perspektywy czasu sprawa wydawała jej się przegadana i błaha — niepotrzebnie zawracała sobie nią głowę. Doszła do wniosku, że wybierze się do miasta na spokojnie, gdy będzie miała dużo czasu, ignorując uwagi Krzysztofa, że czasu ma wystarczająco wiele  i jeśli chce, to on zabierze się z nią. Nie był natarczywy ani przesadnie zaaferowany, lecz mimo to trochę za często przypominał jej o doktorowej Białeckiej.
By zająć się czymś innym, zachodziła czasem do Antka i tym razem to ona starała się o jego zainteresowanie. Nie miała nic przeciwko zagadywaniu go, rozbawianiu i staraniu się o tę znajomość. Uznała to za swoistą karę za próżność i pychę. Antek był dla niej miły i uprzejmy, lecz ciągle trzymał ją na dystans. Jednak i bez tego wydawał jej się zupełnie inny. Jego ubranie nie było już dokładnie wyprasowane, czyste i schludne. Coraz bardziej nasiąkał środowiskiem, w którym żył: zapachem wsi, brzmieniem mowy, doborem słów.
Oprócz tego rzucało jej się w oczy jego wieczne zmęczenie. Codziennie przychodził z ciężkimi powiekami, fioletowymi sińcami i przekrwionymi białkami; często był nieogolony i półprzytomny. Jego policzki zapadały się, ramiona stawały się bardziej kościste, a dłonie, dla kontrastu, zgrubiałe i stwardniałe. Mimo to potrafił często nagradzać jej trudy szerokimi uśmiechami oraz zabawnymi komentarzami.
Patrzyła na jasne włosy chłopca, ostatnimi czasy cienkie, matowe i brudne. Z jednej strony unikała częstych kontaktów z jego ciałem, a z drugiej — coraz bardziej miała ochotę mocno go do siebie przytulić lub chciała, by ją przytulił. Te sprzeczne uczucia względem jego osoby sprawiały, że znów nie wiedziała, na czym stoi.
Coraz częściej odwiedzała go w stajni, powoli przyzwyczajając się do towarzystwa koni. Przestał przeszkadzać jej nieprzyjemny zapach, jakim powoli nasiąkała, ich olbrzymie rozmiary, a nawet spojrzenie, które kiedyś wydawało jej się głupie, teraz zaś  przenikliwe i nieco melancholijne. Antek nauczył ją, jak karmić je bezpiecznie kromkami chleba, by co głupsze nie schrupały jej palców, a także jak do nich podchodzić, mówić, gdzie lubią być głaskane, a gdzie lepiej ich nie dotykać. Zafascynowana tymi mądrymi, silnymi stworzeniami, lubiła w samotności przychodzić w to miejsce i rozmyślać przy boksach, karmiąc wierzchowce skórkami z chleba, marchewką lub kostkami cukru.
Antka rzadziej widywała w zimie, gdyż miał przy koniach mniej do zrobienia. Ani matka, ani Krzysztof, a już z pewnością nieporadna w jeździe konnej Emilka nie potrzebowali wierzchowców tak często, jak w lecie. Pozostawały jedynie te zaprzęgane do powozów, jednak mieli ich zaledwie cztery, a Antek, jako pracowity i zaradny chłopak, potrafił wykonać swoją pracę na tyle szybko, by znaleźć czas wolny na wspólne nudzenie się.
Od rozmowy z Krzysiem minęło dziesięć dni. Panią Białecką postanowiła odwiedzić jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Na dwa tygodnie przed Wigilią, gdy całe podwórze i ogrody zasypane były lekkim, białym puchem, Krzysztof zawitał do jej pokoju z bardzo poważną miną. W ręku ściskał gazetę, a w jego oczach błyskał niepokój. Zamknął drzwi i położył pomiętą popołudniówkę z dnia poprzedniego na stoliku, przy którym siedziała.
— Doskonale, Emilko — rzekł z przekąsem. — Świetnie się spisałaś.
Patrzył na nią z niechęcią.
— O co chodzi, Krzysiu?
— Sprawdź nekrologi. Miłego dnia, detektywie.
Drżącymi rękami sięgnęła po gazetę i odnalazła odpowiednią rubrykę. Wodziła wzrokiem po wytłuszczonych imionach i nazwiskach, gdy ujrzała:
Z przykrością informujemy, że w dniu 7 grudnia 1933 roku znaleziono martwą panią HELENĘ BIAŁECKĄ w jej domu przy ul. Żniwnej. Zmarła z przyczyn nieznanych w wieku lat 45. Pogrzeb odbędzie się w środę 10 grudnia 1933 r. o godzinie piątej po południu w domu żałoby przy ul. Tarkowskiego 4. Na Mszę Świętą żałobną zapraszamy 17 grudnia w kościele pw. Św. Ducha o godzinie 11.30 rano.
Lokatorzy i sąsiedzi.

Święta Bożego Narodzenia zbliżały się nieuchronnie. Chociaż zarówno państwo, jak i służba szykowali się do nich już na kilkanaście dni przed Wigilią, to i tak w przeddzień świętowania pozostało mnóstwo spraw do załatwienia na ostatnią chwilę. Sama Emilia nie miała zbyt wiele do zrobienia w okresie poprzedzającym Narodzenie Pańskie, czasami jedynie pomagała w wyszywaniu świątecznych wzorków na krawędziach obrusów i serwetek, a także razem z Anielką i młodą służką Urszulką przyozdabiała choinkę oraz rozstawiała po całej posiadłości lampiony, gliniane aniołki własnej roboty, woskowe figurki Matki Boskiej trzymającej Dzieciątko, a pod każdy prawie obrus w dworze wsuwały odrobinę pachnącego, świeżego sianka. Przygotowaniem stajenki zajęła się sama Anielka, która od lat wykonywała tę pracę z pasją i ochotą.
Krzysztof, jako mężczyzna, nie mógł pomagać w kobiecych robótkach, chętnie za to jeździł do miasta po zakupy razem ze służbą, udzielał się w drobnych remontach, a w przeddzień Wigilii po mistrzowsku wypełniał obowiązki pierwszego smakosza domu. Pani Cesia nie wiedziała, czy się cieszyć się z tego, czy poględzić, że nie starczy jedzenia, co było oczywiście niemożliwe.
Matka zaś krzątała się, wydając polecenia i rozkazy, tłumacząc wszystkim, jak co zrobić, nawet po trzy razy, i zapominając, że już to mówiła. Emilka z rozbawieniem obserwowała obłęd przedświąteczny w oczach ukochanej matuchny, która wydawała się być w swoim żywiole. Nic nie umknęło jej uwadze, żaden paproszek zalegający na blacie ani krzywo wiszący obraz, przewieszała bombki na choince, poprawiała — ku niezadowoleniu Anielki — ustawienie postaci w stajence, a wszystkie te czynności wykonywała z miną najpoważniejszą i jeszcze bardziej nieobecną.
Emilka starała się nie myśleć o śmierci pani Białeckiej, a Krzysztof, ku jej zdziwieniu, nie ganił ją za to więcej. Jego zachowanie od pamiętnego wyznania znacznie się zmieniło, a może stało się to już wcześniej — była jedynie zbyt zapatrzona w siebie, by to dostrzec. Stał się kochającym, dojrzałym bratem, o którym zawsze marzyła; spoważniał, uspokoił się i coraz częściej zaskakiwał dziewczynę swoim rozsądkiem. Tym gorzej więc przyjmowała jego wzmianki o zbliżającym się na wiosnę naborze do pułku.
O panu Iwanie zapominała jeszcze szybciej niż poprzednim razem. Książkę od niego schowała pod podłogą, w skrytce, która zdążyłaby pokryć się kurzem, gdyby nie regularne odkurzanie wykonywane pod czujnym okiem nie tylko matki, ale i kochanej Anielki. Trudno też było jej myśleć o kimś tak odległym, gdy co chwila jej myśli ociągały przyziemne czynności, takie jak malowanie buziek glinianych aniołków, wyszywanie zielonych gałązek choinkowych na krawędziach obrusów lub dekorowanie ręcznie robionych bombek. O tym przedziwnym, nieco samotnym człowieku pomyślała dopiero wtedy, gdy ujrzała w Wigilię dom wysprzątany, pachnący świątecznymi potrawami, przytulny i przepełniony ciepłą atmosferą. Zastanowiło ją, gdzie też Iwan Pietruczuk może spędzać Boże Narodzenie, z kim i jak, chociaż podejrzewała, że nie były to najbardziej rodzinne święta w jego życiu — jak prawie każde.
Antek powoli wracał do swojego żywiołu. Mówił energiczniej, wydawał jej się schludniejszy i szczęśliwszy. Z radością patrzyła, jak z chęcią przychodzi codziennie wczesnym rankiem, by oporządzić stajnię i nakarmić konie.
— Wiesz — mówił jej któregoś razu, gdy siedzieli przy boksach, podjadając skradzione z kuchni lukrowane babeczki — twoja matka to naprawdę dobra osoba. Naprawdę.
— To znaczy?
— Wyobraź sobie, jak żem się zaskoczony poczuł, gdy mnie zawołała do siebie na początku miesiąca i powiedziała, że sensu najmniejszego nie ma, bym siedział tyle czasu w stajni, gdy robić co bym nie miał  i że jeśli sobie zażyczę, to i wrócić do domu wcześniej jak najbardziej mogę. Jużem się zmartwił, że pieniędzy mniej dostanę… A twoja matka na to, że nie, żem pracowity i byłaby mnie tym skrzywdziła. Naprawdę żem to docenił, dlatego pracuję po starych godzinach.
Emilka roześmiała się.
— Wracaj do domu, jeśli chcesz. Mama nie powiedziała tego, byś się jakkolwiek winny poczuł.
Antek machnął ręką.
— Nie, nie przystoi. Poza tym, Emilko, ja domu nie mam. Ja tam, u ciotki, jeno mieszkam.
Spojrzała na niego i zobaczyła, że wpatrywał się w swoje dłonie, w których trzymał lukrowaną bułeczkę. Oderwał kawałek i łapczywie włożył sobie do ust. Trochę za długie włosy opadały mu kosmykami na czoło i brwi, okalały skronie, kości policzkowe i zasłaniały odstające uszy. Jasne oczy skrył pod spuszczonymi powiekami, które zakończone były długimi rzęsami. Na przystojnej, chociaż coraz bardziej podniszczonej twarzy widniał wyraz zmęczenia, dodając chłopcu lat. Zacisnął usta, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się drobna zmarszczka. Następnie westchnął głęboko.
— Tu mi naprawdę lepiej, niźli tam, więc dlaczego miałbym stąd pójść.
Nie odpowiedziała, czując się jednocześnie zawstydzona i zasmucona takim wyznaniem. Pragnęła go jakoś pocieszyć i już wyciągnęła rękę, by ująć jego dłoń, gdy zjadł prędko resztę bułeczki i wstał, otrzepując się z siana.
— Jutro Wigilia — powiedział, uśmiechając się do niej. — Pierwsze moje święta bez mamy.
Ona również wstała, patrząc na niego niepewnie. Spojrzał na klaczkę Franię, grzebiącą niespokojnie kopytem w słomie i trzęsła grzywą. Emilka obserwowała uważnie jego twarz, która nieco poczerwieniała, lecz Antek nie okazał więcej żadnych emocji.
— Będziesz jutro na opłatku, Antoś?
— Tak tak, oczywiście. Jak mógłbym nie być? — zapytał, wyciągając skórzane rękawice zza paska. Uśmiechnął się do niej i mrugnął figlarnie.
— A na kolację zostaniesz?
— Nie wiem. Pani mnie zapraszała, ale nie wiem.
— A czemuż to?
— I tak jestem wam wiele winien — odrzekł, biorąc w ręce widły. — Panienko kochana, powinnaś chyba już iść. Na co ty mi tu do takich robót. Zmykaj.
Uśmiechał się szczerze, lecz ciężko jej było zostawić go samego.
Na trzy dni przed Wigilią przyjechała ciotka Emilii a siostra Elżbiety, Franciszka, wdowa po panu Marianie Grochowskim. Razem z nią przybyła jej dwudziestoletnia córka Małgorzata oraz podopieczna ciotki Frani, Gabrysia, dziesięciolatka osierocona w wieku niemowlęcym, a przygarnięta do rodziny i traktowana jak swoja.
Franciszka z wyglądu przypominała kwokę, z charakteru także. Niska i przysadzista, lubiła o swojej obecności przypominać piskliwym, irytujący głosem, który doprawiała prostacką mimiką. Emilia nie lubiła przebywać w jej towarzystwie, które ją jedynie drażniło, unikała więc ciotki jak ognia. Widywała Franciszkę już wcześniej w swoim życiu, lecz nigdy ciotka nie wzbudzała w niej aż tylu negatywnych emocji. Patrząc na to, zastanawiała się, jak ona i jej matka mogły wyjść od tych samych rodziców.
Wieczorem dnia następnego do dworku Franczaków przybyła babka cioteczna Emilii, Natalia Zaorska, z mężem Eugeniuszem. Była to kobieta w podeszłym wieku, o skórze zwiotczałej i pomarszczonej zarówno na twarzy, jak i szyi, dłoniach i ramionach, ubrana bardzo elegancko, gustownie i z pewnością nie skromnie, lecz w zupełnie inny sposób od swojej siostrzenicy, ciotki Franciszki. Znad okrągłych, drucianych okularów błyszczało groźne, surowe spojrzenie, którw wydawało się tym bardziej nieprzyjemne przy ostrym, sokolim nosie i wąskich ustach. Mąż jej, Eugeniusz, szczupły tak jak i jego małżonka, smukły, lecz niewysoki jak i ona, o rysach łagodnych,  i spojrzeniu, które  mówiło, że jest człowiekiem ogromnej wiedzy i ciętym języku, sprawiał, że Emilka wystrzegała się jego towarzystwa prawie tak usilnie babki Natalii.
Tak naprawdę Emilia znajdowała coraz więcej powodów, by unikać przebywania w swoim własnym domu, w którym czuła się jak natręt i ktoś zupełnie niepotrzebny. Bardzo psuło jej to świąteczny nastrój i dobry humor, lecz starała się, ze względu na zbliżające się Narodzenie Pańskie, nie myśleć zbyt wiele złego o otaczających ją osobach, tym bardziej że należeli do rodziny.
Ze strony ojca pojawił się tylko jego siostrzeniec Tadeusz Wawrzecki wraz z przyjacielem Stanisławem. Obydwaj w wieku około lat dwudziestu pięciu, przypominali siebie wzajemnie nie tylko z wyglądu — obaj mieli ciemne, brązowe włosy, jasne oczy (z tą różnicą, że u Tadzia były one błękitne, a u pana Stasia szarozielone) i postawne sylwetki. Tadeusz póki co pracy jeszcze nie znalazł, korzystając z majątku ojca, a szwagra Henryka, Zenona Wawrzeckiego, popierany we wszystkim przez matkę, siostrę ojca Emilii — Halinkę. Pan Staś, bo tak kazał na siebie mówić przyjaciel Tadeusza,  zajmował się „poważnymi interesami”, o których nie chciał wspominać w towarzystwie Emilki, bo twierdził, że przy damie nie wypada rozmawiać o pieniądzach. Jej samej nie interesowały zresztą sposoby zarobku tego dziwnego nieco mężczyzny. Zauważyła, że spoglądał na nią bardzo często, bardzo uważnie i bardzo bezwstydnie, lecz o ile u Antka ją to bawiło i sprawiało niejako przyjemność, o tyle u pana Stasia wydawało jej się to impertynenckie i nie na miejscu.
Krzysztof czasami zabierał ją do miasta i fundował, w przypływie wiecznego dobrego humoru i uczucia do siostry, nowe sukienki, buty, wstążki, spinki i co sobie tylko zażyczyła, odnosząc się do niej co zdanie to czulej, co słowo to lepiej. Emilia kochała go jeszcze mocniej niż wcześniej,  mając żal do siebie za jakiekolwiek przejawy niewdzięczności czy nieufności względem rodzonego brata. Mawiał do niej: „Mila ty moja, chodźże no tu, niech cię wyściskam — jakże ja wytrzymam bez ciebie w tym wojsku, jakże ja przeżyję!” Trochę sceptyczna i trochę przerażona wizją wstąpienia Krzysztofa do pułku odpowiadała mu zazwyczaj: „A ty nie zakładaj, że cię zechcą, jak zobaczą, co z ciebie za nicpoń i wałkoń, kto wie, może cię z kwitkiem odeślą!” Był to oczywiście przejaw jej rozpaczliwej naiwności, bo przeczuwała, że nic Krzysia spotkać gorszego nie może, niż powody do bitki i umiejętność walki.

28 komentarzy:

  1. Hehe, pierwsza. Na początek może błędy.

    Zastanowiło ją, gdzie też Iwan Pietruczuk może spędzać Boże Narodzenie, z kim i jak, chociaż podejrzewała, że nie były to najbardziej rodzinne święta w jego życiu — jak prawie każde. - Pleonazm, bo "najbardziej rodzinne" są z reguły tylko jedne święta. Więc prawie każde (wszystkie z wyjątkiem tych jednych) są nie-najbardziej rodzinne.

    Widywała Franciszkę już wcześniej w swoim życiu, lecz nigdy nie wzbudzała w niej aż tylu negatywnych emocji. - Kto w kim? Chyba miałaś na myśli, że Franciszka nigdy nie wzbudzała w Emilce aż tylu negatywnych emocji.

    Mąż jej, Eugeniusz, był szczupły, tak jak i jego małżonka, smukły, lecz niewysoki jak i ona. - Nie był tak wysoki jak ona, czy był tak samo niewysoki jak ona? Po "jak i ona" wnioskuję, że chodziło Ci o to drugie - więc nie rozumiem spójnika "lecz". Skoro i to, i to mieli wspólne, jak kulą w płot jest tu to zdanie przeciwstawne ;)

    A odnosząc się do treści... zastanawiało mnie to od samego początku. Czy Emilka nie chodzi do żadnej szkoły...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emilkę uczy matka, ma także prywatnych nauczycieli, chociaż głównie zajmuje się jej edukacją Elżbieta. Nieco więcej o nauce Emilki jest w części drugiej opowiadania (czyli w okolicach 15-ego rozdziału). Teraz to pomijam, bo nie ma w tym absolutnie nic interesującego.
      Poza tym, chyba już wiem, skąd się wziął się Twój nick... :)

      Usuń
    2. A co do rodzinnych świąt - masz rację, chociaż to chyba nie jest pleonazm, a tautologia... Już poprawiam.

      Usuń
  2. Tautologia w sensie logicznym, pleonazm w sensie leksykalnym ;) Ale mniejsza z tym ;)

    Mój nick? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak... Nigdy nie wiem, co tak naprawdę sądzisz o rozdziale. :)

      Usuń
  3. Aj, jakież zamieszanie z czasem, kiedy za oknem mamy wiosnę, a w opowiadaniu Boże Narodzenie :)
    Co do samego rozdziału to miałam trochę zawirowań w czasie bo na początku działo się sporo. A i opisów było dość... I to bardzo foremnych opisów, że tak powiem. Oczywiście najbardziej interesująca była śmierć pani Białęckiej - nie dość, że nagła, to jeszcze z nieznanych przyczyn. Coś mi się wydaje, że nie była to śmierć przypadkowa... Ale pewnie mi tego nie zdradzisz.
    Dobrze, uciekam, pa
    Aha, zapraszam jeszcze na "Fausta" w wolnej chwili ;)

    Anonyma

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zaczęłam opisywać Boże Narodzenie, za oknem miałam sierpniowe upały. Dziękuję za opinię i obiecuję zjawić się w "Fauście". Nawet go sobie skopiowałam do Worda, jednak mam mnóstwo roboty w szkole i czytanie opowiadań to niestety ostatnia rzecz, na jaką mogę sobie pozwolić. Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Hoho, coś o nawale pracy wiem - codziennie plan pracy licencjackiej przypomina mi, że jeszcze nie zaczęłam jej pisać...
      Pozdrawiam,
      Anonyma

      Usuń
  4. Mam nadzieję, że w dobrym miejscu piszę, aczkolwiek nie wiem, jak często sprawdzasz spamownik - twój blog został oceniony na ocenowa-bibliteka.blogspot.com
    Pozdrawiam, xxx.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zwykle omijam takie opowiadania gdyż zdecydowanie bardziej wolę świat fantastyczny ale coś mnie tchnęło i zaczęłam czytać.
    naprawdę wspaniale.
    szczególnie postać Emilki, która kojarzy mi się z wieloma znanymi mi postaciami.
    dla mnie robi wspaniałe wrażenie i jest niezwykła.
    taka ciepła i delikatna dziewczyna.
    w ogóle nie kojarzy mi się z silnymi bohaterkami znanych mi romansów a jednak ma w sobie coś wyjątkowego.
    naprawdę kochana wspaniale i mnie zachwycasz.

    p.s. możesz byc naprawdę dumna ze swojego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za tak miłe słowa, naprawdę :) Emilka jest postacią, która nie każdemu się podoba. Ale właśnie takie osobowości staram się kreować, bo przecież w codziennym życiu też nie jest tak, że są osoby, które każdy lubi i takie, których nikt nie lubi. Dziękuję za poprawienie mi humoru :))

      Usuń
  6. Suszaku, oj Suszaku! Próbowałam czytać Twojego bloga i udało mi się. Mogę ci powiedzieć, że pokochałam Emilkę, jest taka... nie wiem, no. Taka bliska mi oO'. Miło odskoczyć tutaj do świąt bożegonarodzenia i do zimy, którą wolę bardziej od upalnego lata, gdy topię się i najchętniej spałabym w lodówce.
    Podoba mi się Twój styl, przypomina mi on książki poetów, których kazano czytać w szkole, a dzieciaki z uporem maniaka tego unikały ;p.

    Pozdrawiam mocno!
    wiezy-krwi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) Tylko teraz nie wiem, czy z tego przedostatniego zdania mam się cieszyć...? :D Emilka, jak pisałam wyżej rosmaneczce, jest postacią, co do której czytelnicy mają różne opinie. Sama ja nie wiem, czy ją lubię. Jeśli chodzi o zimę, to potrwa ona jeszcze parę rozdziałów - zapewne Cię to ucieszy. Pozdrawiam i nawet nie wiesz, jaka to dla mnie niespodzianka; nie jestem przyzwyczajona do nabywania czytelników. :D

      Usuń
    2. Oj ucieszy na pewno! <3 Uwielbiam zimę, śnieg, zimę, śnieg, zimę, śnieg... Zacięłam się.

      Dlaczego niespodzianka? Piszesz bardzo dobrze, to i masz czytelników! Sama teraz zaczęłam pisać pierwsze opowiadanie niefanfiction, to dla mnie jest szokiem, że mam jakiekolwiek komentarze xD

      Usuń
    3. Plus, jesteś w linkach u mnie :)

      Usuń
    4. Dlatego niespodzianka, że takie opowiadania nie cieszą się popularnością. Dlaczego? Bo to ani fan fick potterowski, ani nie ma nic wspólnego z Hunger Games, nawet fantastyka z tego żadna... :D

      Usuń
    5. Ja tam lubię czasem poczytać obyczajówkę :). Ile można patrzeć na harrego, czy na inne fandomy? ;)

      Usuń
  7. Zastanawiam się, jak udaje ci się pisać tak nienagannie. Zauważyłam jednak, że powtarzasz informacje o matce Iwana i dodajesz do nich kolejne. Rozłożyła się to na prolog i rozdział pierwszy. Na tym etapie czytania nie wiem, czy gdzieś jeszcze. W rozdziale II znalazłam błąd w zdaniu ,, Lubiła otwierać oczy i wspominać, jak bardzo pewna była jeszcze chwilę temu, że jej rzeczywistość to to stworzone, wymyślone teraz, które na chwilę obecną jest więcej niż śmieszne”. Po pierwszym ‘to’ powinien być przecinek. W rozdziale III jest takie coś ,, Pokazał jej figę z makiem i wyszedł, trzaskając drzwiami”, a ja nie mam pojęcia jak się pokazuje figę z makiem i jestem w stanie wyobrazić sobie owoc wysmarowany makiem. W rozdziale IV zamiast ‘ją’ [,,Byłaby się cieszyła z rozpalonego słońca, szumiących pól i czystego nieba, lecz nie miała z kim, trochę za bardzo opuszczona pośród ludzi nawet nie próbujących ją zrozumieć, których ona nie chciała pokochać, zapatrzona we własną samotność, której była przyczyną.”] powinno być ‘jej’. W rozdziale VI wyłapałam coś, co podpada pod błąd logiczny, ponieważ [,,Zobaczył Anielkę siedzącą na krześle przy spiżarce i uśmiechnął się. — Kogo my tu mamy?! Widzę, że dla panienki dzień tak samo udany, jak i dla mnie.”] Anielka otworzyła Antkowi drzwi, a to Emilka wcześniej siedziała na krześle. ,, Wyszła z łazienki , po czym poszła prosto do pokoju Krzysztofa.” Bez spacji przed przecinkiem. Zdanie jest w rozdziale VI, jeśli się nie mylę.
    W trakcie czytania zauważyłam wyraźną zmianę charakterów Emilki i Krzysztofa. Wyjątkowo polubiłam Iwana. I przede wszystkim nie sądziłam, że uda mi się kiedykolwiek znaleźć w blogosferze tak dobrze napisanego bloga, który mnie aż tak wciągnie… Z reguły jakoś w tym miejscu piszę, co trzeba poprawić, ale tutaj mogę tylko stwierdzić, że wszędzie jest świetnie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o jakieś informacje o bohaterach, to bardzo prosiłabym o wskazanie powtórek! Kilka dni temu przeprowadzałam "operację" na tekście, wycinając fragmenty z prologu i wklejając je do różnych części opowiadania, a z tego oczywiście mogą wyniknąć różne kwiatki, np. jakieś niekonsekwencje, niewyjaśnianie wątków lub błędy logiczne. Dlatego jakbyś znalazła kopię, to bardzo proszę, pokaż gdzie, to zedytuję :)
      Co do figi z makiem - nie wiem, czy sobie żartujesz, czy naprawdę nie wiesz, jak wygląda figa z makiem? :D Może to tylko regionalizm albo coś, ale to taki gest oznaczający "nic" i polega na zaciśnięciu pięści, a między palec serdeczny i środkowy wkłada się kciuk. Co błędu o siedzeniu na krześle - to nie logiczny, po prostu pomyliłam imiona (wiem, głupek ze mnie). Natomiast nie rozumiem, dlaczego przed "to" powinien być przecinek. W uproszczeniu zdanie wyglądałoby: "Była pewna, że jej rzeczywistość to [jest] to [konkretne] teraz". Widzę tutaj tylko dwa orzeczenia i żadnego wtrącenia...

      To tyle odniesień. Dziękuję bardzo za przychylną opinię i cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu :) Jego bezbłędność to zasługa głównie bety... Nie to żebym była jakąś analfabetką, ale zawsze z korektą tekst prezentuje się znacznie lepiej. Mam nadzieję, że zobaczę Cię pod następnymi rozdziałami. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję :)

      Usuń
    2. Nie chodziło mi o dosłownie kopiuj-wklej przy powtarzaniu informacji, tylko bardziej o budowę opisu Kaliny, o użycie tych samych i podobnych przymiotników i rozdziale pierwszym, dopiero dalsze podawanie informacji innych od poprzednich. W prologu to jest druga część trzeciego akapitu od końca, a w Rozdziale I część druga dwudziestego trzeciego [ewentualnie dwudziestego czwartego, nie wiem, czy dobrze policzyłam, zresztą niedawno wstałam i mi się wszystko plącze, nawet liczby mi przeskakują o kilka miejsc w przód lub w tył].
      Na serio, nigdy nie widziałam figi z makiem, a przynajmniej nie pamiętam. Dziękuje za wyjaśnienie. :)
      Odnośnie 'to' powołałabym się na stawianie przecinków miedzy wyrazami odpowiadającymi na takie samo pytanie, ale jakimś specem nie jestem, więc się nie będę upierać.

      Jasne, że nie jesteś analfabetką :D. Pewnych błędów się po prostu nie zauważa. Możesz na mnie liczyć, a przynajmniej tak mi się wydaje.

      Usuń
    3. Wrócę do tematu tego przecinka... Nie ma tutaj mowy o żadnym rozdzielaniu dwóch słów odpowiadających na to samo pytanie. Wyraz "to" jest w tym zdaniu łącznikiem zastępującym orzeczenie. Polecam następującą zakładkę dla wyjaśnienia wątpliwości: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?szukaj=%22przecinek+przed+to%22&kat=18
      Pozdrawiam Dzwonek

      Usuń
  8. Prze tym "to" zdecydowanie NIE powinno być tego przecinka, nie ma tam żadnego błędu. Co do zrozumienia "jej" vs "ją" może być i tak i tak. Bo rozumie się kogo/coś (biernik). W rzeczonym zdaniu jest przeczenie, które zazwyczaj narzuca użycie dopełniacza, niemniej przeczenie dotyczy słowa "próbować", a nie "zrozumieć" i obie możliwości są poprawne. Nie mam tu konta, więc przepraszam za "anonimowy" komentarz. To ja, Dzwonek...

    OdpowiedzUsuń
  9. Rety, zakochałam się w "Surowicy"! Nigdy bym nie podejrzewała, że do czegoś takiego dojdzie, bo nigdy nie przebrnęłam mimo szczerych chęci przez jakąkolwiek książkę napisaną przez Jane Austen. To samo z "Granicą" - miałam kilka podejść, jako że to lektura w liceum, ale poległam przy trzeciej czy czwartej próbie. Zwyczajnie nie mogłam wczuć się w bohaterów, którzy wydawali się płytcy mimo wyraźnie zarysowanych portretów psychologicznych, co w sumie tworzy ciekawy paradoks. Zupełnie inna historia jest z "Surowicą". Trafiłam tu dzięki "Posegregowanym", bo bardzo chciałam zobaczyć, jak piszesz. I jestem totalnie oczarowana! *_* Kocham Iwana, Emilkę szczególnie (ma plus pięćset do świetności, jako że ma tak samo na imię jak ja ;D), prostą i dobroduszną Anielkę i Krzysztofa. I retrospektywy w związku z historiami postaci. O wysokim kunszcie pisarskim już nie wspomnę. Czytam z równą przyjemnością, jakbym delektowała się najdroższymi łakociami. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, a w międzyczasie zagłębię się w pozostałe opowiadania.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, niezmiernie mnie to cieszy! :D Jeny, nie sądziłam, że będzie to czytać tyle osób i że się tak będzie podobać. Dziękuję bardzo, pozdrawiam i liczę, że Cię tu jeszcze zobaczę :)

      Usuń
    2. Masz dobrą reklamę, jakby nie patrzeć, ale 70% sukcesu zawdzięczasz swoim zdolnościom i wyobraźni, więc w zasadzie nie ma się co dziwić. :) Dlatego też łatwo się mnie nie pozbędziesz! ^^

      Usuń
  10. Jezu, ale mi głupio jak przeczytałam Wasze pierwsze komentarze. Matko kochana, czuje się takim nie wykształciuchem... Czytając Twoje opowiadanie nigdy nie zauważyłam żadnych błędów, takich czy owakich.

    Nie jestem pewna, czy Krzysiek dobrze robi, idąc do wojska, ale jeśli czuje taki patriotyczny obowiązek to szerokiej drogi. Może to nawet dobrze. Dzięki kawalerii zmężnieje i na pewno inaczej spojrzy na świat. Ale nadal nie wyobrażam sobie jak jego dwie kobiety będą funkcjonowały bez niego, bez mężczyzny. Jednak chyba przesadzam.

    I nie mogę przeboleć tego, że Emilka była skłonna zawieść zaufanie Iwana i zwierzyć się Krzysztofowi ( nadal mu nie ufam, choć już zaczął odnosić się do Emilki ,jak brat i przyznał się do błędów ). W końcu Pan Iwan poprosił ją, by nikomu o tym nie mówiła. Poza tym ten Michalczuk podejrzanie szybko zwinął manatki. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że Krzyś coś musiał mu szepnąć na ucho. Może to tylko moje błędne dywagacje. Zobaczę, co będzie w dalszych rozdziałach. Poza tym chyba nadrobiłam już wszystkie rozdziały. Teraz pozostaje mi tylko czekać na nowe opowiadania i nowe rozdziały! :)

    Pozdrawiam,
    Necco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emilka ma 15 lat i żadnej przyjaciółki. Do kogo ma iść, jeśli nie do brata? :)
      Cóż, jeśli chodzi o wątek pana Michalczuka, to myślę, że Cię nie zawiodę. Pozdrawiam i dziękuję za opinię, liczę, że Cię jeszcze tutaj zobaczę w przyszłości. :)

      Usuń
  11. Oj nie dziwne, że nie wiedziałam o jakiego Dariusza Twardocha chodzi skoro nie widziałam tego nowego szablonu. Dopiero dziś go zobaczyłam i od razu poznałam. Ten nowy jest przyjemny, taki łagodny. podoba mi się, ale tamten bardziej nawiązywał do tematyki. Oczywiście czekam na święta :* wos

    OdpowiedzUsuń

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem