Rozdział XVIII
Weszła do
czeladnej i przymknęła drzwi. Przy stole siedzieli Krzyś i pan Staś. O ile pan
Barzycki wyglądał na bardzo spokojnego i nawet nie poderwał głowy znad
papierów, kiedy weszła, o tyle jej brat wyglądał na trochę zszokowanego, a
trochę przerażonego.
— Emilko, czy ty
masz pojęcie, komu cię matka zostawiła? — rzucił prędko. — Czy ty masz pojęcie,
kto będzie się tobą opiekował?
Usiadła na krześle
obok i spojrzała w twarz Krzysia. Wyglądał na coraz bardziej rozeźlonego.
Natomiast pan Staś spojrzał na oboje rodzeństwa bardzo przelotnie i westchnął
głęboko.
— Dokumenty są od
strony prawnej napisane bez zarzutów. Wygląda na to, że nie można nic zrobić.
— Teraz to ON jest
twoim opiekunem – powiedział drugi z mieszaniną złości i pogardy w głosie. —
Boże, matka oszalała. Nie można czegoś z tym zrobić? Że była niespełna rozumu?
Bo chyba była, jeśli do tego dopuściła! Albo… Jezu Chryste, ostatnią rzeczą, jaką
ten człowiek może robić, jest wychowywanie kogokolwiek. Nie da się mu jakoś
prawnie tego zabrać?
— Nawet jeśli,
najpierw musiałby przejść okres próbny. Jeśli prokurator uzna za właściwe,
przydzieli kogoś z opieki społecznej, by przyjrzał się, czy…
— Chodzi o pana
Iwana, prawda? — zapytała Emilka.
— Zgadza się. —
Stanisław odłożył testament i ponownie westchnął. — Emilko, jest jeszcze jedna
sprawa. Znaleźliśmy to — wyciągnął spod pliku dokumentów zapisaną przez nią
dnia poprzedniego kartkę — na szafce twojej matki.
Podał jej dopisek
do testamentu. Poznała swoje pismo — nieco niewyraźne, bo pisała drżącą ręką i
ze łzami w oczach, lecz z całą pewnością te literki wyszły spod jej pióra.
Zerknęła przelotnie na treść i podniosła spojrzenie.
— Krzyś mówi, że
to twoje pismo — poinformował ją pan Staś.
— Tak, to moje.
— Chcielibyśmy się
dowiedzieć, kiedy i dlaczego to napisałaś.
— Matka mi
podyktowała — wyjaśniła Emilka. — Powiedziała, że chce zmienić punkt testamentu
dotyczący opieki nade mną.
— Więc dlaczego
nie podpisała? — zapytał uprzejmie mężczyzna, lecz wyczuła w jego głosie nutkę
podejrzliwości. Uśmiechnęła się pobłażliwie, zaczynając rozumieć.
— Pan myśli, że to
podrobiłam? Że zmyślam?
— Nic z tych
rzeczy — odrzekł spokojnie. — Odpowiedz na pytanie.
— Nie podpisała,
bo poczuła się nagle bardzo źle.
— Nagle? A więc
cały czas czuła się dobrze i tuż przed tym, jak miałaś dać jej do podpisu,
poczuła się gorzej?
— Moja matka nie
czuje się dobrze od prawie pół roku, proszę pana.
Serce Emilki
wypełnił chłód, przenikając aż do płuc i strun głosowych. Pan Staś musiał
wyczuć zmianę jej podejścia, bo zmarszczka pomiędzy jego brwiami zniknęła, a
wyraz oczu złagodniał.
— Musimy to po
prostu wyjaśnić. Chcę wiedzieć, dlaczego twoja matka nie złożyła podpisu pod
tym oświadczeniem.
— Bo poczuła się
źle — powtórzyła. — Gdy skończyłam pisać, rozmawiałyśmy chwilę i nagle złapały
ją duszności. A potem umarła — zakończyła Emilka, sama dziwiąc się swojemu
chłodowi. Widziała kątem oka, że Krzyś rzucił jej szybkie spojrzenie. Brwi pana
Stasia nieco uniosły się w górę.
— Chciała zmienić
treść testamentu w ostatniej chwili — podsumował. — Ciekawe dlaczego…
Dziewczyna nie
odpowiedziała, skubiąc rękawy sweterka. Mężczyzna wpatrywał się chwilę w
dopisek do testamentu, aż westchnął i położył go obok.
— Obawiam się, że
ten dokument jest prawnie bez znaczenia. Nic nie poradzę.
Krzyś pokręcił
głową z niedowierzaniem.
— I co teraz? —
zapytała Emilka.
— Trzeba ustalić
datę pogrzebu… Przeszukać dom, bo może jest jeszcze jakaś aktualniejsza wersja
testamentu. Jutro Krzyś pojedzie wybrać trumnę. Grobowiec macie rodzinny, więc
przynajmniej tym nie trzeba się martwić…
— Nie o tym mówię
— przerwała mu. — Gdzie teraz będziemy mieszkać?
Pan Staś rzucił
jej szybkie, niepewne spojrzenie.
— To zależy od…
pana… Pietruczuka — poinformował ich. — Chociaż nie wyglądał na kogoś, kto
chciałby was stąd wyrzucić.
Pokiwała głową,
wzdychając głęboko.
— I co, on teraz
będzie… — Nie dokończyła, nie umiejąc ubrać myśli w słowa.
— Będzie twoim
opiekunem prawnym. Chyba że się tego zrzeknie.
— Może da się go
jakoś przymusić? — zapytał Krzysztof. — To przecież jakiś żart, by ten człowiek
sprawował jakąkolwiek opiekę nad moją siostrą.
— Krzysiu, on po
prostu chciał, żebyśmy nie musieli…
— Znów zaczynasz
go bronić? — syknął. — Nie dość, że zabrał nam wszystko, co mieliśmy, to
jeszcze będziesz teraz od niego zależna! Od niego i jego kaprysów! Naprawdę
uważasz, że o ciebie zadba? Naprawdę sądzisz, że ktoś, kto wiecznie tuła się po
świecie, przysiądzie w miejscu i stanie ci się tatuśkiem?
— Uspokój się —
warknęła.
— To drań i
sukinsyn, trzeba go jakoś…
— Gdyby nie on,
mieszkalibyśmy na ulicy przynajmniej od kilku lat! — przypomniała mu, nieco
podnosząc głos. — Gdyby nie on, nie miałby kto nam co zabierać!
— Mógł po prostu
pożyczyć pieniądze…
Patrzyła na
swojego brata z niedowierzaniem.
— Tych pieniędzy
było tak dużo, że pewnie nawet o takiej sumie nie słyszałeś!
— Przestań wierzyć
w bajki matki, Emilko. Niby za co miały być te długi? Za wstążki i pantofelki,
a może niezapłacony rachunek w restauracji? Przecież nasi rodzice nie robili
żadnych ryzykownych…
— A skąd taka
pewność? — zirytowała się. — Myślisz, że długi mają tylko hazardziści i kupcy?
Krzyś już otwierał
usta z zawziętą miną, lecz nic nie odpowiedział, a jego rysy złagodniały.
— Boże, o co
my się kłócimy… — jęknął, ukrywając
twarz w dłoniach. Emilka dotknęła jego ramienia i pogładziła po nim brata.
— Masz rację —
westchnęła. — Nie ma co martwić się na zapas. Jakoś to będzie.
Wszyscy na chwilę
zamilkli, każdy zatopiony we własnych myślach. Emilka przebiegła wzrokiem po
otoczeniu. Przywykła już do zwilgotniałych, podgniłych ścian i smrodu, jaki
wydzielały, do zniszczonych, starych mebli (poprzednie sprzedali), które
wydawały dziwne dźwięki nawet wtedy, gdy się ich nie używało, a także pustki,
jaka panowała w tym pomieszczeniu. Nagle jednak dotarło do niej ze zdwojoną
siłą — to już do niej nie należy. Ona już tym nie będzie zarządzać. Bez zgody
prawnego właściciela nie może postawić wazonu z kwiatami na dziurawym obrusie z
ceraty albo zmienić ułożenia uroczych figurek stojących na parapecie. Pan Iwan
dostał cały dom wraz z zawartością i… nią samą.
Wpatrzona jednak w
te nieszczęsne plamy na ścianach, uświadomiła sobie, że przynajmniej teraz to
on będzie sobie zaprzątał głowę tą ruiną… i on musi ją odbudować albo próbować
sprzedać, chociaż dostałby za nią psie pieniądze. A co z Emilką? Poczuła ukłucie
niepokoju na myśl o niewiadomej przyszłości. Co on zamierza? Zostawi ją samą
sobie, a może pośle do szkoły z internatem, by mieć spokój? Jakoś nie
wyobrażała sobie, by teraz rzucił awanturnicze życie specjalnie dla niej, by
ona miała jakiegoś stałego opiekuna. Poza tym, przerażała ją myśl, że ten
dziwny mężczyzna miałby jej ojcować…
Wstała i podeszła
do okna, spoglądając na podwórze. Było parno i duszno, a słońce chyliło się ku
zachodowi. Anielka zaganiała kury i kaczki do kurnika, lecz robiła to zupełnie
bez zapału, tak że co chwilę jakiś ptak odbiegał od reszty i musiała się po niego
wracać. Mimo to mądre, upierzone na rudo, czarno i biało kurki oraz jasnoszare
kaczki, przywykłe do codziennego powrotu na grzędy, w końcu zebrały się w kupę
i z dziwnym znużeniem w oczach przekroczyły próg rozpadającego się kurnika,
który Krzyś w marcu pomalował bordową farbą. Anielka weszła na chwilę do
pomieszczenia, a gdy wróciła, twarz miała nieco czerwoną i błyszczącą od łez.
No tak,
pomyślała Emilka, pewnie jeszcze boi się,
że straci pracę. Biedna, dobra kobieta…
Anielka była starą
panną, a Emilka nie potrafiła sobie przypomnieć, czy miała jakąkolwiek rodzinę.
Nigdy nie chciała podać swojego wieku, argumentując, że metryczka nie ma
znaczenia, tylko stan ducha, że ona czuje się bardzo młodo i nikomu znać jej
rok urodzenia, jednak podejrzewano, że jest już po pięćdziesiątce, a może
dochodziła do szóstego krzyżyka… Była grubszą, energiczną i kochaną kobietą, a
Emilka nie wyobrażała sobie bez niej życia. Zastępowała jej babcię, której
nigdy nie miała — rodzice zarówno Henryka, jak i Elżbiety umarli jeszcze przed
narodzinami dziewczynki. Anielka pracowała tutaj praktycznie od narodzin
Krzysia, była więc zżyta nie tylko z domownikami, ale samą posiadłością.
Pochylała teraz
swój pulchny tułów nad misami z paszą dla zwierząt i odkształconymi, blaszanymi
spodkami na wodę. Jej włosy z dala wydawały się być czarne, lecz z bliska
Emilka dostrzegała w nich coraz więcej siwizny. Po chwili wzięła wszystkie
graty z podwórka i zaniosła je do schowka.
— Emilko, zgadzasz
się? — usłyszała głos pana Stasia.
— Na co?
— Żeby pogrzeb był
w sobotę — wyjaśnił Krzyś.
— Tak — odrzekła
beznamiętnie. Panowie rozmawiali dalej, a Emilka minęła ich krzesła i wyszła z
kuchni. Gdy zamknęła drzwi, na schodach ujrzała pana Iwana, który siedział na
drugim schodku od dołu i bardzo intensywnie nad czymś rozmyślał. W oczach
mieszał mu się smutek z zadumą, nadając jego twarzy rzadko widzianą łagodność.
— Przepraszam —
mruknęła, chcąc go minąć, lecz on nie ruszył się, tylko poderwał głowę do góry
i zerknął na nią bez wyrazu.
— Za co?
— Chcę przejść —
odrzekła, dziwiąc się jego pytaniu.
— Ach. Już
myślałem, że chcesz mnie przeprosić za tak podłe potraktowanie…
Przesunął się,
lecz Emilka nie ruszyła się z miejsca, patrząc na Iwana z odrobiną zaskoczenia
i strachu. Spojrzała na jego twarz i pociągnęła mocno nosem, lecz to tylko
utwierdziło ją w przekonaniu, że jest trzeźwy. Przewiercał teraz spojrzeniem
wytarty parkiet przed schodami, a na jego ustach błąkał się smutny uśmiech.
— O czym pan mówi?
— zapytała, czując, jak ogarniają ją wyrzuty sumienia, chociaż jeszcze nie
wiedziała, skąd się one wzięły. Pan Iwan milczał, wciąż patrząc w jeden punkt,
aż opuścił spojrzenie i westchnął.
— Miałem co do
ciebie pewne plany — zaczął — jednak widzę, że bardzo wzbraniasz się przed
nimi. W takim razie oddam cię twojej ciotce… jednej lub drugiej — oświadczył,
pocierając twarz dłonią, jakby był bardzo zmęczony.
— Ja… Ależ ja…
Iwan znów wlepił
nieobecny wzrok w przestrzeń przed sobą. Emilka odetchnęła głęboko i zajęła
miejsce na schodach obok niego.
— Przecież pana
broniłam… Krzyś taki jest, on nawet matkę oskarżył o to, że umyślnie umarła.
Niech pan nie bierze jego słów…
— Nie o tym mówię
— przerwał jej.
Nie odpowiadała,
spoglądając na niego z mieszaniną smutku i wstydu. Domyśliła się, że pan Iwan
podsłuchał rozmowę lub ma pretensje, podejrzewając ją o próbę podrobienia
testamentu. Lecz nie to wzbudziło w niej tak wiele czasami sprzecznych uczuć —
ale to, że wcale się o to nie zezłościł, wręcz przeciwnie… miał do niej żal.
— Ja nie wiem, co
pan sobie myśli, ale… niech pan mi uwierzy, że pisałam wolę matki.
— To niemożliwe —
odparł szybko, a w oczach błysnęła mu złość, gdy obdarzył dziewczynę szybkim
spojrzeniem. — Elżbieta by tego nie zrobiła.
— Nie wiem,
dlaczego pan chciał mieć mnie w swojej opiece, ale jestem w stanie zrozumieć
moją matkę — odrzekła Emilka. — Pan pojawia się i znika… w różnym stanie
zresztą… Nikt nigdy nie wie, co panu przyjdzie do głowy, szybko pan się
denerwuje, ma pan jakieś tajemnice, ciągle coś ukrywa, przed kimś ucieka…
— Ja? Uciekam? —
podniósł głos. — Nazywasz mnie tchórzem?
— Może pójdziemy w
jakieś ustronniejsze miejsce? — zaproponowała.
— Ażebyś nie miała
świadków molestowania mnie swoimi irytującymi pytaniami? — zapytał, ale wstał,
po czym podał jej rękę. Jego dłoń była duża, szorstka i ciepła, a uścisk mocny
i stanowczy, zdecydowanie za mocny jak dla dłoni kobiecej i za stanowczy jak na
zwykłą pomoc przy wstaniu. Trochę za bardzo nią szarpnął, lecz Emilka była zbyt
rozbawiona jego zachowaniem, by mieć mu to za złe. — W takim razie się
przejdźmy — orzekł i zaproponował jej ramię. Ujęła je i pozwoliła poprowadzić
się na podwórze. Gdy szli ścieżką prowadzącą w stronę sadu, ujrzała w oknie
swojego brata z miną wyrażającą co najmniej zdumienie. Po chwili wykrzywił
twarz w grymasie złości, nadając swoim rysom cechy zbliżające jego aparycję do
wściekłego lwa, a następnie zasunął gwałtownie firankę. Emilka modliła się, by
powstrzymał się i pozwolił jej w spokoju porozmawiać z panem Iwanem.
— Twój brat mnie
wyraźnie nienawidzi — zauważył Iwan, również dostrzegając wyraz twarzy Krzysia.
— Nieprawda —
zaprzeczyła, lecz nie brzmiało to zbyt przekonująco. Przeszli przez drewnianą,
pomalowaną na biało furtkę, która zaskrzypiała nieprzyjemnie. Do nozdrzy Emilki
dobiegł słodki zapach jabłek i czereśni, które zdążyły już dojrzeć, a część z
nich pospadała na ziemię i zaczynała gnić. Stojące w rzędzie drzewa dawały
schronienie przed słońcem, chociaż powietrze było tutaj tak samo ciężkie, jak
poza sadem. Zaczynało robić się szarawo, gdy usiedli na ławce, na której Emilka
zwykła pleść wianki i czytać powieści, z dala od problemów i zmartwień.
— Czy… czy
Elżbieta mówiła coś o mnie przed śmiercią? — zapytał pan Iwan niepewnym głosem.
Spojrzał na dziewczynę przelotnie, jakby bojąc się, słusznie zresztą, że
dostrzega te jego wszystkie drobne słabości, od których nie potrafił uciec.
— Nie — skłamała.
— Kazała mi tylko zmienić testament.
— Dlaczego?
Wiedziała przecież, że nie chcę dla was źle…
Emilia milczała,
zastanawiając się, czy powiedzieć temu nieszczęśliwemu mężczyźnie prawdę. Ale
jak miała mu to powiedzieć? Że w ostatnich chwilach swojego życia jej matka
uważała go za zbira i uwodziciela? Że właściwie nic o nim nie wspominała? Że
nie zostawiła po sobie nic, żadnej wiadomości, oprócz testamentu i dopisku,
który wyraźnie świadczył o utracie zaufania?
— Nie wiem… —
mruknęła dziewczyna, obserwując uważnie jego twarz. Zacisnął wargi i spojrzał w
dal, oddychając nieco dziwnie i nierówno.
— Pamiętam to jak
wczoraj… — zaczął nagle, uśmiechając się. — Miałem czternaście… piętnaście lat…
Tak, chyba już piętnaście. Miała już spory brzuch. Wyglądała, jakby nosiła
bańkę pod sukienką, bo cała była chuda, tylko ten brzuch… Siedziała ze mną tu,
na tej ławeczce, to znaczy na innej, bo wtedy stały jeszcze takie z kamienia,
siedziała i lamentowała, bo jej jakaś przyjaciółka obliczyła, że urodzi się
chłopiec. „Na co mi drugi taki urwis!”, powiedziała mi. „Na co mi chłopak!
Dziewczynki są łatwiejsze… tak bym chciała dziewczynkę…” „Może będzie
dziewczynka”, odrzekłem jej, próbując robić poważną minę, lecz w duchu się
śmiałem… „Takie wróżby rzadko się sprawdzają”. „Mi sprawdziły się już dwa
razy”, odparła płaczliwym tonem, „raz przy Krzysiu, a drugi przy Jadwisi. To
też się spełni!” Miała wtedy dwadzieścia… dwadzieścia trzy lata… Tak uroczo się
niecierpliwiła… Tutaj właśnie siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Tak się martwiła,
że będzie chłopiec… i taką jej niespodziankę sprawiłaś.
Emilka uśmiechnęła
się do swojego rozmówcy, lecz ogarnęły ją nieco dziwne przeczucia, spowodowane
zaskakująco czułym tonem pana Iwana.
— Miała
dwadzieścia trzy lata, a ja piętnaście… Dwadzieścia trzy lata — i męża od
sześciu. Młodo wyszła za mąż, prawda? Twój ojciec miał… czterdzieści kilka,
gdyś się urodziła. Nie był dobrym ojcem… ani mężem. Mówiła mi: „Gdyby nie te
dzieci, Iwanku, to bym…”
Nagle urwał i
otrząsnąwszy się z zamyślenia, nie kontynuował myśli.
— Proszę dokończyć
— powiedziała Emilka, spoglądając na niego uważnie.
— A niech… „Gdyby
nie te dzieci, to bym się dawno z żalu zabiła”, tak mi powiedziała.
Dziewczyna
zamarła, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Pan Iwan przeniósł nieobecne
spojrzenie na swoje dłonie, by po chwili obdarzyć Emilkę nieco łagodnym,
pocieszającym uśmiechem.
— Twoja matka była
doskonałą aktorką. Nawet przed samą sobą potrafiła zagrać, że jest z nim
szczęśliwa.
— Nie pamiętam
dobrze ojca — przyznała Emilka, wciąż zszokowana.
— Ja pamiętam go
doskonale — mruknął Iwan z przekąsem. Milczeli obydwoje, zatopieni we własnych
myślach.
Emilia nie mogła
poskładać tego wszystkiego w jedność. Nigdy nie pytała matkę o to, czy była
szczęśliwa ze swoim mężem, nigdy też nad tym nie myślała. Ojciec wydawał jej
się być postacią niemalże fikcyjną, kimś, kto w jej życiu pojawił się jako tło
i szybko z niego zniknął, kogo wpisuje w dokumenty i po kim dziedziczy nazwisko
Nosiła w swoim sercu przeświadczenie, że nikim ważnym dla niego nie była, lecz
odwdzięczała mu się tym samym, nie rozpaczała więc z tego tytułu.
Nagle przypomniały
jej się usłyszane w listopadzie słowa mężczyzny o rudych włosach,
spoglądającego na nią uważnie i przenikliwie znad okularów opuszczonych na
koniec nosa.
„Zawsze, jeśli
tylko mógł, na przepustkach najpierw was odwiedzał, a w drugiej kolejności swój
dom. I nie tylko dlatego, że jego pułk rzadko stacjonował na wschodzie Polski”.
Zrobiła w pamięci
szybkie obliczenia. Gdy się urodziła, matka miała dwadzieścia trzy lata, a Iwan
— piętnaście. Przez następne trzy lata Pietruczuk bywał u nich bardzo często,
potem już rzadziej, gdyż zaciągnął się do wojska. A więc Elżbieta mogła mieć nawet
dwadzieścia sześć lat, a Iwan osiemnaście. Chociaż wydawały jej się to
nieprawdopodobne liczby, niczego nie mogła wykluczyć.
Nie, to niemożliwe, skarciła się. Matka
zawsze o nim mówiła jak o synu. To by było wręcz niesmaczne.
„Twoja matka była
doskonałą aktorką”, powiedział przed chwilą pan Iwan. On sam grał kiepsko,
jeśli nie wcale. Pierwszy raz w życiu widziała go tak załamanego i
nieszczęśliwego, pierwszy raz miała okazję zobaczyć ludzką twarz człowieka,
który wiecznie skrywał przed światem swoje myśli i uczucia.
— Dlaczego była
nieszczęśliwa z moim ojcem? — zapytała Emilka.
— Bo był z niego
kawał drania. Nie dbał o nią, a na domiar złego zatruwał życie wszystkim
domownikom. Wykończyłby ją, gdyby pożył jeszcze kilka lat.
— Albo gdyby nie
miała wiernego przyjaciela.
Od razu pożałowała
bezmyślnie wypowiedzianych słów. Po jej wypowiedzi nastąpiła cisza, a Emilka
miała wrażenie, że drzewa cichym szelestem liści powtarzają jej
niekontrolowaną, impertynencką uwagę. Odwróciła głowę, czując, jak krew napływa
jej do twarzy, i czekając na równie nieprzyjemną odpowiedź pana Iwana. Nie
doczekała się jednak. Milczał.
Powietrze zaczynało się robić nieco
chłodniejsze, co pozwoliło im oddychać bez trudu. W domu pozapalano światła,
widziała nawet postać Anielki na pierwszym piętrze, poprawiającą zasłony w
jednej z opustoszałych sypialń.
— Więc? Co mam z
tobą zrobić, Emilko? — zapytał nagle pan Iwan, nieco przytomniejąc.
— Może mnie pan
zawsze zamordować. Upozoruje pan samobójstwo… i teraz tylko modlić się, by nie
trafił pan na takich wścibskich detektywów jak ten Wańko.
Lecz panu Iwanowi
nie było do śmiechu. Wręcz przeciwnie, zbladł nieco, wytrzeszczył oczy i
zamrugał parokrotnie, po czym zmarszczył brwi i roześmiał się głośno.
— Emilko, miałaś
tak poważną minę, że prawie się przestraszyłem!
— Wcale nie prawie
— wyglądał pan na skrajnie przerażonego.
Śmiali się oboje,
coraz słabiej widząc swoje twarze w ciemności. Nagle pan Iwan spoważniał i
zerwał się na nogi.
— Mój Boże,
Emilko, zapomniałbym! Kupiłem ci prezent!
Także wstała,
spoglądając na niego z zainteresowaniem.
— Prezent? Z
jakiej okazji?
— Chodź… Boże, mam
nadzieję, że nie uciekł!
— Kupił pan
zwierzątko? — ucieszyła się. — Pieska?
— Cholera… miała
być niespodzianka… — mruczał, ale poprowadził ją do stajni szybkim krokiem,
wciąż jednak utykając i krzywiąc się nieznacznie. Emilka dreptała za nim,
czując, jak ogarnia ją ekscytacja. Otworzyli skrzypiące drzwi do stajni i
zapalili światło, a ich uszu dobiegło piszczenie i skomlenie. Dziewczyna
natychmiast podbiegła do miejsca, z którego dobiegało, a był to wiklinowy
koszyk dla psów z klapą od góry. Otworzyła ją i jej oczom ukazał się mały
szczeniaczek nieokreślonej rasy.
— O mój Boże! Jaki
jestem piękny! — pisnęła, wyciągając malucha ze środka i tuląc do siebie. Miał
brązową, puchatą sierść, błyszczące oczka jak u żuka i nadpobudliwy ogonek.
Pachniał psimi siuśkami i innymi ekskrementami, lecz nie zniechęciło jej to. —
Jaki jestem piękny! A ten okropny pan o mnie zapomniał! Jak tak można?! Na
miesiąc do kozy!
Pan Iwan śmiał się
na głos z jej dziecinnego tonu, sama Emilka nie mogła zaś powstrzymać zachwytu
i dalej gaworzyła.
— Na miesiąc?!
Mało! Sto lat i proszę mi się więcej nie pokazywać!
— Pewnie jest
głodny — przypomniał jej wciąż roześmiany Iwan.
— No pewnie… Jak
ma nie być głodnym, jak się zostawia malucha na cały dzień w jakimś obszczanym
koszu wiklinowym!
— Emilko! —
skarcił ją Iwan, ale uśmiechał się jeszcze szerzej. — Skąd takie słownictwo?
— Mam przecież
starszego brata… Tak jakoś mi weszło — wyjaśniła, wychodząc ze stajni, a za nią
rozbawiony pan Iwan. Piesek wciąż piszczał, skomlał i miała nawet wrażenie, że
zamoczył jej sukienkę, jednak była zbyt zaaferowana, by się tym przejąć.
— Jesteś bardzo
dzielna — powiedział jej mężczyzna, otwierając furtkę prowadzącą do ogrodu. —
Zaskoczyłaś mnie.
— Być może po
prostu nauczyłam się odsuwać od siebie niepotrzebne myśli.
— Albo będziesz
aktorką, tak jak twoja matka — dodał Iwan. Nic na to nie odpowiedziała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz