dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

14 lipca 2012

013. SUROWICA (10)


TADAM! Mam nowy monitor. Od razu po podłączeniu przybyłam tutaj i wstawiam nowy rozdział. Następny pojawi się w środę lub czwartek, bo potem wyjeżdżam na dwa tygodnie, a kolejny 1-ego sierpnia. Tymczasem dziękuję za poprzednie, liczne komentarze i zapraszam do lektury dosyć dynamicznej, myślę też że mocno zaskakującej części, którą prezentuję Wam z ciężkim sercem, gdyż kocham tego chłopca z całego serca, ale — wena nie sługa i jak podpowiada, że tak ma być, to trzeba napisać i basta. Buziaki!

PS Głosujcie w ankiecie, która znajduje się na dole strony. Chciałabym poznać Wasze opinie na temat postaci Emilki, która jest może nie tyle kontrowersyjna, co... zdania co do jej kreacji mocno podzielone. Można zaznaczyć nawet wszystkie odpowiedzi, nie ma limitów. Odpowiadajcie szczerze. Pozdrawiam. 


Rozdział X

Łezka



Leżała samotnie, wpatrując się we wzorki na poduszkach. Nie płakała więcej, starając się nie myśleć o niczym. Wtedy do jej pokoju weszła Anielka ze stertą wypranych ubrań.
— Emilko, kochanie, tutaj masz bieliznę i jakieś koszuliny — mruczała, kładąc to wszystko w nogach łóżka. Emilka kiwnęła głową, nie patrząc na gosposię, gdy ta stanęła nad nią i zacmokała z dezaprobatą. — Oj, widzę, żeście się pocięli mocno.
— O czym Anielka mówi?
— No, ty już dobrze wiesz. Antek strasznie zmartwiony chodzi, żalił mi się co nieco.
Dziewczyna powoli usiadła na łóżku i spojrzała na pulchną starszą panią zaczerwienionymi oczami.
— A co mówił?
— A, to ty już z niego wyciągnij sama.
— Próbowałam, on nic nie chce mi powiedzieć. Obraził się i nawet nie wiem za co.
Anielka westchnęła.
— On myśli, że się nim bawisz, kochanie.
— Jak to? Co za bzdury!
— Ano, tak mi mówił. Usłyszał wczoraj coś, co go bardzo zasmuciło.
— Niech Anielka nie mówi tak tajemniczo!
Ale ona tylko machnęła ręką i wstała.
— Jeśli chcesz, mogę go zawołać tutaj, jest w sieni. Miał już wracać do pracy, ale żem go zatrzymała i obiecała, że z tobą porozmawiam.
Emilka zawahała się.
— Dobrze, niech tu przyjdzie… Ale tylko pod warunkiem, że nie będzie takim mrukiem!
Gosposia wyszła, uśmiechając się i kręcąc głową. Dziewczyna wstała i poprawiła pogniecioną sukienkę, po czym u progu stanął Antoś, już ubrany w kożuch. Patrzył na Emilkę niepewnie i trochę był rozgniewany. Oparł się o futrynę drzwi i włożył ręce do kieszeni. Nie wiedziała, co powiedzieć, zmieszana spuściła więc wzrok.
— Więc? Nie masz mi nic do powiedzenia? — zapytał gniewnym tonem.
— Ja? To ty obrażasz się i nawet nie chcesz podać przyczyny. Powiedz mi, z czego mam się tłumaczyć, sama się nie domyślę!
— Nie domyślasz? Ja żem musiał już dobre pół roku rozmyślać, co ci po głowie chodzi, i żem się nie skarżył.
— Antoś, po prostu powiedz.
Przestąpił próg jej pokoju i podszedł bliżej, patrząc w jej oczy ze złością.
— Ja żem myślał, że ty mnie bierzesz na poważnie. Byłem w błędzie! Ty myślisz, że ja taki głupek ze wsi, że ja nic nie widzę, nic nie rozumię. Że możesz się mną bawić jak kukiełką, a potem rzucić w kąt, jak tylko się co lepsza okazja nadarzy.
— Antoś, co ty wygadujesz! Kto ci takich głupot naopowiadał?
— Nikt mi nie opowiadał. Sam słyszałem, jak twoja matka rozmawiała z tym… z tym…
Umilkł, jakby ledwo powstrzymywał się od przekleństwa.
— Mówisz o panu Stasiu?
— Jakkolwiek się zwie.
— To żeś się wszystkiego wcześniej dowiedział niż ja sama! Ja bym do teraz nie rozumiała, o czym mówisz, gdyby mnie pan Iwan dzisiaj nie oświecił. Ja nic nie wiedziałam o planach pana Stasia, przysięgam ci, Antoś.
— Czyżby? Ja jakoś co innego żem usłyszał.
Zamrugała.
— A co usłyszałeś?
— Żeś mu przychylna, że dajesz się adorować chętnie. Matce się zachwycałaś, jaki on wspaniały dżentelmen, inteligentny i rozsądny.
— To bzdury! Matka pewnie skłamała, bo go zachęcić chciała! Antek, czemu po prostu nie zapytałeś mnie? Czemu chowałeś urazę i nawet mi życzeń w twarz nie złożyłeś? Dlaczego żeś się obraził na mnie, czemu uwierzyłeś w to wszystko bez wahania? Jak mogłeś! — zdenerwowała się. — Co z ciebie za… za… za przyjaciel… co z ciebie za… człowiek, by tak łatwo… by tak łatwo… tracić zaufanie…
Zaplątała się w swoich własnych słowach. Twarz Antka najpierw złagodniała, a potem wykwitło na niej zmieszanie i wstyd.
— Zwyczajnie się rozgniewałem. W gniewie się nie myśli…
Podszedł do Emilki i próbował jej dotknąć, lecz odepchnęła jego rękę ze złością. Podeszła do okna i spojrzała przez nie na pokryte śniegiem podwórko. Życie na zewnątrz toczyło się powoli, mozolnie, jakby sparaliżowane ogarniającym mrozem. W tej chwili zimno promieniujące przez grubą szybę ogarnęło także jej gorące, dobre serduszko.
Więc tak to wyglądało. Tak przedstawiały się jej stosunki z Antkiem i takie będą już do końca. Ona będzie go kochać, albo w końcu i to wygaśnie, podczas gdy on pozostanie wiecznie podejrzliwy względem stanu jej uczuć. Niepewny przez swoją pozycję społeczną, która przecież nie była aż tak znowu odległa od Emilkowej, zrujnuje ich związek awanturami i gniewem. Widziała to w swojej głowie i brała za oczywiste. Tak to już będzie do końca. Czuła to.
Antek był dobrym chłopcem, jednak nie potrafił jej zaufać. Być może sama do tego doprowadziła, bawiąc się nim z początku ich znajomości, a być może tak reagował na ludzi po śmierci matki. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Uczucie, tak gwałtownie płonące dnia poprzedniego, teraz ledwie tliło się w jej sercu, gaszone gniewem i chłodem nieporozumienia.
Grube chmury zebrały się nad ich posiadłością i nad całą wsią, zwiastując śnieżycę. Pan Iwan pojechał na koniu, pewnie gdzieś niedaleko, bo nie brał rzeczy, nie żegnał się. Zmarznie. Bardzo ją to zmartwiło, gdyż odniosła wrażenie, że nie było na świecie ani jednej osoby, która zainteresowałaby się, czy wziął jakiś szalik, czy ubrał się ciepło, czy wróci przed białym koszmarem, który rozpęta się w przeciągu kilkunastu minut. Nie miał nikogo, kto bezwstydnie będzie mógł go maltretować i zmuszać do dbania o zdrowie, kto będzie za nim regularnie tęsknił, do kogo będzie z ulgą wracał…
Antek też nie.
Odwróciła się z zaciśniętymi wargami w stronę tego wątłego, wychudzonego chłopca.
— Już w porządku — rzekła, obejmując się ramionami. — Zapomnijmy o tym.
Pokiwał głową. Siedział na jej łóżku w kożuchu, lecz bez butów, które zapewne zostawił w sieni. Stopy podkulał aż pod łóżko, lecz mimo wszystko dostrzegła dziury na jego startych skarpetkach. Kożuch, chociaż gruby, był na niego sporo za duży i zwisał bezwładnie, potęgując kościstość ciała Antka. Był wysoki, ale zbyt chudy; wyglądał, jakby miał się złamać wpół.
Nigdy o tym nie myślała, lecz uświadomiła sobie, że on był głodny. Przynosiła czasami coś z kuchni, słodkie bułeczki albo jabłka, tak tylko, by sobie przy pogawędce pochrupać, a jego niechlujny apetyt brała po prostu za męską przywarę. Dopiero teraz zrozumiała, że jego podkrążone oczy, zapadnięte policzki, cienkie włosy i chude palce, to wszystko spowodowane było wiecznym uczuciem głodu, a ona nigdy o tym nie pomyślała.
Co właściwie o nim wiedziała? Nie chciał mówić o sobie, swoich potrzebach, zwykle rozmawiali o rzeczach zupełnie nieważnych i nieznaczących. O ciotce nic nigdy jej nie powiedział, wspomniał tylko, że miała dwójkę dzieci, bliźniąt, Pawełka i Renatkę, byli może dwa lata młodsi od Gabrysi. Czemu zawsze przychodził wcześniej, a wracał do domu późno? Mieszkał niedaleko, więc w razie potrzeby dozorca albo ktoś ze służby szedł po niego i wołał do dworu, lecz działo się to rzadko. Z jakichś powodów zdecydował się zamieszkać w domu ciotki, a nie we dworze. Nigdy o nie nie zapytała. Tak jak i o matkę, o kuzynostwo ani o to, jak traktuje go Michałowa.
Ale to nie dziś, pomyślała. Zrobię to innym razem.
— Nie jesteś na mnie zła? — zapytał, patrząc na Emilkę smutno.
— Nie, nie jestem — odrzekła i uśmiechnęła się. — Wiesz, dostałam wczoraj piękny prezent. Suknię.
— Słyszałem — powiedział, lecz nie wyczuła w jego głosie żadnych negatywnych emocji. — Podobno wyglądasz w niej pięknie.
— Może sam to ocenisz? — zapytała, podchodząc do szafy i wyciągając z niej nowy nabytek. — Będziesz mi tylko troszkę musiał pomóc przy zapinaniu.
— Nie znam się na sukienkach — przyznał.
— Ale suwak chyba umiesz zapiąć.
— No, umię.
— Teraz zamknij oczy, będę się przebierać. I odwróć się.
Zrobił bez słowa, jak kazała. Ściągnęła swoją zwykłą sukienkę przez głowę, następnie zdjęła halkę i podkoszulek. Odnalazła odpowiednią dziurę w pięknej koronkowej sukni od pana Stasia i wciągnęła ją przez głowę. Ułożywszy odpowiednio, ściągnęła materiał na plecach i zapięła go guziczkiem. Pozostało tylko zapiąć suwak.
— Chodź, pomóż mi.
Wstał i podszedł do niej, a Emilka poczuła jego dłonie na dolnej części pleców. Nie czuła ani wstydu, ani nawet odrobiny zażenowania sytuacją, było jej tylko przyjemnie czuć dotyk Antka na swoich biodrach i łopatkach. Suwak zebrał materiał po obu stronach pleców z cichym burczeniem, które wydawało jej się być prawie tak samo głośne, jak uderzenia jej serca. Lecz Antek na tym nie poprzestał; jego dłonie powędrowały wyżej, do karku i ramion, a wargi poszły za ich przykładem. Zamknęła oczy i pozwoliła mu się całować, zapominając o wszystkich nieporozumieniach oraz pozwalając tlącemu się płomykowi rozbuchać do poziomu gwałtownego żywiołu. Otworzyła oczy, przysłuchując się różnym dźwiękom: rżeniu konia, skrzypieniem zamykanej bramy, trzaskiem drzwi stajennych. Pan Iwan, cały biały od szalejącej śnieżycy, przeszedł przez podwórko energicznie i zniknął pod dachem ganku. Nagle usłyszeli czyjeś kroki na schodach i odsunęli się od siebie. Ktoś szedł bardzo szybko i niezwykle nerwowo.
Drzwi otworzyły się z rozmachem i stanął w nich pan Pietruczuk, wściekły jak rzadko kiedy, dysząc ciężko, jakby drogę pokonał biegiem.
— Emilko, mamy poważnie do porozmawiania — warczał, zamknąwszy drzwi, a jego oczy błyszczały od gniewu. Antek chrząknął, przeprosił ich i ruszył w stronę wyjścia, które jednak zatarasował pan Iwan. — Ty przypadkiem nie zajmujesz się końmi? — zapytał ze złością, nie ustępując miejsca.
— Tak, jestem stajennym.
— Dlaczego więc, gdy wróciłem, nie było w stajni nikogo?
— Przepraszam, już wracam do obowiązków.
Iwan gromił go wzrokiem przez chwilę, aż spojrzał w stronę Emilki. Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, aż jego oczy spoczęły na jej, głębokim w tej sukience, dekolcie, co wprawiło ją tym bardziej w zakłopotanie. Wpatrywał się natarczywie w to miejsce ze zmarszczonymi brwiami, aż odezwał się.
— Dlaczego zdjęłaś naszyjnik ode mnie? — zapytał wrogo.
Emilka sięgnęła palcami w miejsce, gdzie powinna znajdować się diamentowa łezka, lecz nie napotkała niczego.
— Przebierałam się — odrzekła niepewnie, rozglądając się. — Chyba wtedy go zdjęłam.
— Czyżby?
— Tak, gdzieś tu… — mruczała, chociaż nie była pewna, czy go w ogóle zdjęła.
— Kolego, opróżniaj kieszenie — rozkazał Iwan Antkowi, który wciąż próbował przejść do korytarza. Antek zamrugał, a Emilka oburzyła się.
— Panie Iwanie! Jak pan może, Antek to uczciwy chłopak.
— Uczciwość uczciwością. Opróżniaj kieszenie.
— Ależ panie Iwanie, nie życzę sobie takiego traktowania moich gości! Antek, nie przejmuj się!
Iwan zawarczał ze złości.
— Powiedziałem: wywracaj kieszenie na zewnątrz!!! Okradłeś ją — widziałem to, widziałem, jak coś chowasz do kieszeni!
— Jak pan śmie! — krzyknęła Emilka, podchodząc bliżej. — Przebierałam się i pewnie wtedy…
— Jak nic nie ukradł, to nie ma się czego obawiać, prawda?! — rzekł coraz bardziej rozjuszony Iwan. — Głuchy? Pokazuj, co tam masz!
Antek stał nieruchomo.
— Antoś, po prostu to zrób, pan Iwan ma manię prześladowczą — jęknęła Emilka, także zła.
W końcu chłopak sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z nich kawałek starej marchwi dla koni, zeschniętą skórkę z chleba, klucz do stajni, jakieś drobne monety i paczkę papierosów. Iwan wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i złapał go za grzbiet kożucha ze złością, pchając na ziemię.
— PANIE IWANIE!!! — krzyknęła Emilia. Lecz ten nie zareagował, siadł okrakiem na Antku i wyciągnął z kieszeni jego kożucha cienki, złoty łańcuszek, a na nim diamentową łezkę.
Zapadła cisza przerywana tylko świszczeniem wiatru za oknem.
— To jakaś pomyłka — wydusiła z siebie Emilka. Na górę weszła Anielka, pytając, o co tyle krzyku. Iwan wstał z dyszącego ciężko chłopaka i przysunął znalezisko do twarzy Emilki.
— Wygląda znajomo? — zapytał. Splunął na podnoszącego się Antka i wcisnął łańcuszek w drżącą dłoń Emilki. — TY GNOJU, JA CI DAM!!! — ryknął, łapiąc go za poły kożucha ze złością. Dziewczyna załkała, a Anielka wrzasnęła:
— Mój Boże!
— TY GNOJU, JAK ŚMIAŁEŚ CHOCIAŻ DOTKNĄĆ JEJ WŁASNOŚCI…
— Ale… Panie Iwanie, proszę… To niemożliwe…
— NIEMOŻLIWE?! — wrzasnął. Odetchnął parę razy, zaciskając pięści na ubraniu czerwonego na twarzy Antka. Uspokoił się i powtórzył: — Niemożliwe? Więc jak to wytłumaczysz, skowronku? Może mi powiesz, że łańcuszek sam się rozpiął i przypadkowo wpadł mu do kieszeni? Albo że pomylił go ze swoim, co? Co wymyślisz na jego obronę?
Otwierała i zamykała usta, nie mogąc wydobyć głosu. Anielka przysunęła dłoń do warg, spoglądając na całą scenę ze zdumieniem.
— Ten gnój cię okradł — warczał Iwan. — Z zimną krwią, Emilio. Ja już się z nim rozliczę na zewnątrz…
Szarpnął Antkiem gwałtownie i otworzył kopniakiem drzwi, wyłamując zamek. Przeciągnął chłopaka przez próg pokoju, lecz Emilka zatrzymała ich.
— Chwila! Zaraz, proszę pana, proszę…!
Lecz Iwan nie słyszał, z brutalnością rzucając przerażonym chłopakiem od ściany do podłogi i ciągnąc go w stronę schodów.
— Proszę przestać, proszę poczekać… PANIE IWANIE, DO CHOLERY JASNEJ! — ryknęła. Ten zatrzymał się, a w jego oczach widniały gniew i agresja. Podeszła szybkim krokiem do nich i rzekła spokojniej: — To mnie okradziono, nie pana, i załatwimy to moimi sposobami.
Dwa czarne węgielki świdrowały jej oczy dłuższą chwilę, aż w końcu puścił Antka i wyprostował się.
— Tak? Ciekawe, co to za sposoby, Emilio. No, co wymyśli twoje naiwne serduszko? Przeprosiny i obietnicę poprawy?
— A nawet jeśli… to co?
— Jesteś głupia.
Zignorowała to.
— Antek, wstań proszę.
Antek, oddychając ciężko i nie patrząc na nikogo, podniósł się najpierw na czworaka, a potem stanął w pionie.
— Antek, powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś?
Milczał.
— Antek?
Jego spojrzenie, wbite w purpurowy dywan, było nieruchome i martwe.
— Antek, spójrz mi w oczy. Antek, słyszysz? Spójrz mi w oczy!
Iwan rozzłościł się. Złapał go za włosy i pociągnął, zmuszając do podniesienia wzroku.
— Jak panienka grzecznie cię prosi — wycharczał mu do ucha — to rób, co należy, inaczej ja się z tobą rozprawię mniej łagodnie!
Antek błądził spojrzeniem od jej lewego ucha do prawego, od czoła do nosa, aż w końcu jego jasne, wypełnione strachem oczy ustały na rozszerzonych ze zdenerwowania źrenicach Emilki. Oddychał niespokojnie, zaciskał dłonie tak mocno, że zbielały mu knykcie, a na czoło i skronie wstąpił pot.
— Odpowiedz mi, Antoś — poprosiła łagodnie, acz stanowczo.
— Nie wiem — wymamrotał, znów spuszczając wzrok.
Iwan prychnął.
— On się aż prosi — zawarczał.
— To był impuls, ja…
Urwał, patrząc na swoje stopy. Pietruczuk spoglądał na chłopca z pogardą, aż szarpnął go mocno za ramiona i popchnął w stronę schodów.
— NIE! — krzyknęła Emilka, lecz tym razem Iwan był nieugięty. Przeciągnął leżącego Antka przez próg drzwi prowadzących do schodów, ignorując jej krzyki. W końcu szarpnął go za poły kożucha i postawił na nogi, ściągając chłopaka w dół schodów, starając się jednocześnie go z nich nie zrzucić. — BŁAGAM PANA, PROSZĘ PRZESTAĆ!!!
Był głuchy. Gdy znaleźli się na dole, otworzył kopniakiem drzwi wejściowe z taką siłą, że parę śrubek odpadło z zamka a klamka zawisła bezwiednie, i wyszedł na mróz i śnieżycę, ciągnąc za sobą kołnierz Antkowego kożucha. Spostrzegła, że do sieni wbiegła matka i Krzysztof oraz spora część służby, a potem także Tadeusz, pan Staś, Małgorzata, ciotka Franciszka oraz dysząca ciężko Anielka, która w przerwach od szlochu wytłumaczyła reszcie powód takiego potraktowania. Emilia w domowych pantofelkach wybiegła na zewnątrz, w swojej nowej, sprezentowanej sukni, z mokrymi od łez policzkami i krzyczała, lecz Iwan postawił Antka przed schodami ganku, zamachnął się i uderzył. Chłopak poleciał do tyłu, spadając z drewnianych, trzystopniowych schodków na ziemię, a śnieg wokół zabarwił się na czerwono. Iwan zbiegł po stopniach i już zamierzał uderzyć go drugi raz, gdy pan Staś minął przerażoną, zapłakaną Emilkę i złapał rozwścieczonego mężczyznę za ramiona, odciągając go od swojej ofiary — nie bez trudu, lecz skutecznie, gdyż Pietruczuk nie spodziewał się żadnego ataku z czyjejkolwiek strony. Teraz i on leżał na śniegu, zdyszany, rozwścieczony i czerwony na twarzy, pan Staś pomógł zaś wstać Antkowi i ustawił go na własnych nogach.
— Pani Elżbieto, to chyba do pani należy wyrokowanie w takich sprawach — orzekł, szperając po kieszeniach, aż znalazł w nich haftowaną chusteczkę i podał ją zakrwawionemu chłopcu. Antek wytarł twarz i pochylił się, by wypluć resztki krwi na ubity śnieg pod swoimi stopami.
— Tak… Tak, mój Boże, tak… — szeptała przerażona matka.
Emilka poczuła czyjeś dłonie na swoich ramionach i gdy odwróciła się, ujrzała obejmującego ją Krzysztofa. Wciągnął ją z powrotem do domu, powtarzając jej, że będzie dobrze, że sprawa się rozwiąże, a ona powinna iść się uspokoić i rozgrzać, bo kto to widział, by stać na śniegu w domowych pantofelkach.
— Antek w ogóle nie miał butów — wychrypiała, gdy prowadził ją na górę. Krzysztof nie odpowiedział.

13 komentarzy:

  1. Co za miła niespodzianka! Nowy rozdział! Szkoda tylko, że na kolejny trzeba będzie co nieco zaczekać.
    Furia Iwana opisana znakomicie - bardzo dynamicznie, dokładnie - wszystko widziałam oczyma mojej bujnej wyobraźni. Antkowi na pewno należała się kara. Może nie pobicie, ale... Chociaż z drugiej strony, na pewno miał jakieś powody, by kraść, które z pewnością później wyjaśnisz. Bo tekst o tym, że był to "impuls" to bardzo słaba linia obrony.
    Pozdrawiam,
    Anonyma

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadziwiacie mnie tym ekspresowym odzewem, naprawdę! Dziękuję bardzo za przeczytanie. Rozwiązanie tego wątku nie nastąpi wcale tak szybko.
      Chcę natomiast Ci tutaj napisać, bo Onet standardowo mi nie pozwala, że rezygnuję z oceny Listów. Nie dlatego, że źle mi się czyta, ale są bardzo długie, a wolę już nie przeciągać struny i jak najszybciej dodać ocenę czegoś krótszego, inaczej polecę z ocenialni na zbity pysk. A Listy ocenię na spokojnie. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe :)

      Usuń
    2. Nie, absolutnie. Wręcz zapomniałam, że ktoś ma je jeszcze w ogóle do ocenienia... :)

      Usuń
  2. Enigmatyczna14.07.2012, 17:21

    Antek na pewno miał powód do kradzieży, domyślam się, że jest to np. choroba kogoś bliskiego i pilnie potrzebna większa suma pieniędzy... Nie dziwię się, że ukradł, ale akurat Emilce, i akurat w takiej okoliczności... Musiał być naprawdę bardzo zdesperowany. Pan Staś zachował się elegancko, ale trudno powiedzieć czy z rzeczywistej troski, czy chciał tylko zaimponować Emilce. I ciekawa jestem, co Iwan tak naprawdę czuje do Emilki. Widział, że Antek kradnie, miał uzasadnioną przyczynę przeszukania go, czy po prostu wpadło mu coś szalonego do głowy, a okazało się to prawdą tylko przez przypadek? Mimo wszystko jego reakcja była bardzo gwałtowna, co świadczy, że nie ukarał złodzieja tylko dlatego, że tak nakazywała mu przyzwoitość, ale miał w tym również osobisty powód... Zwłaszcza to oplucie. Ciekawa jestem, jak zareaguje na to reszta rodziny, ale mam nadzieję, że Antek nie odejdzie...

    Gdzie to wyjeżdżasz? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Rzymu, a potem nad jeziorko. Cieszę się, że Cię tu widzę, jednak odpowiedzi na swoje pytania będą musiały bardzo długo poczekać, zanim ujrzą światło dzienne. Co ze Szlachetnym?

      Usuń
  3. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam nowy rozdział. :)
    Antek jest irytujący. Z każdym rozdziałem lubię go coraz mniej. To jak Iwan wyciągał go z pokoju, ciągnął po schodach i wyważał drzwi było wyjątkowo realistyczne. Tak strasznie szczegółowe, że można by dotknąć tego obrazu.
    Wychudzenie Antka i ta kradzież... Zastanawiam się, czy on na coś nie odkłada jedzenia, usiłuje zgromadzić środki.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, starałam się, aby wyszło dynamicznie i realistycznie. Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. ajajaj. pamiętałam,że to się teraz wydarzy, ale nie za dokładnie. nie będę mówić, że mi szkoda antka i takie upokorzenie już było karą niestosowną do przewinienia, bo to oczywiste. ale muszę powiedzieć coś o emilce. wiem, że to młoda dziewczyna, ale denerwuje mnie u niej brak konsekwencji. nie potrafi go do końca potępić, ale nie jest też w stanie stanąć w jego obronie tak jak powinna. dlaczego pozawala iwanowi nim poniewierać. jedyne na co ją stać to ucieczka do starszego brata i spóźnione współczucie. dlaczego jest taką egoistką i dopiero po tak długim czasie znajomości zauważa, że jest niepewny i wciąż czeka na jej ruch. i dlaczego używa słowa kocham skoro wciąż błądzi pomiędzy iwanem i antkiem.
    wosix

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaskoczenie, przerażenie, trochę strach przed furią Iwana. Poza tym, co mogła zrobić, przyłożyć facetowi w zęby? A co do jej uczucia do Antka, cóż, nie będę jej bronić. Lubi mieć wyjście awaryjne na podorędziu. Mam nadzieję, że zajrzałaś do ankiety pod spodem, wosiu :)

      Usuń
    2. zajrzałam i zagłosowałam :*
      w

      Usuń
  5. Rany, suszak, moja droga, ten rozdział był fantastyczny, czytałam i tak się zaczytałam, że żałować zaczęłam jak się rychło skończył. Był krótki, zdecydowanie za krótkie, ale jaki ciekawy! Antka niezłe nieszczęście spotkało i w życiu porywanym (bo podejrzewam, że w nim krucho), jak i zawodowym. Zastanawiam się po cichu jak ta sprawa się rozwiąże, jednakże mam wrażenie, że Antosia najprawdopodobniej jako stajennego już nie zastaniemy. Och, miałam wrażenie, że szał Iwana doprowadzi do morderstwa złodzieja, bo gdyby nie pan Staś mam niejasne przeczucie, że mężczyzna zatłukłby chłopaka na śmierć, a przynajmniej do nieprzytomności. Ja czuję, że on to zrobił i w złości i zazdrości, a może i też za wielką chęcią? Na początku miałam wrażenie, że Iwan wrobił chłopca, ale szybko się z tym wrażeniem pożegnałam. Cokolwiek się wydarzy i tak życzę szczęścia Iwankowi, bo naprawdę lubię tą postać, nawet jeśli jest nieco nieobliczalna, ale akurat jego złość potrafią sobie w łatwy sposób wytłumaczyć i szczerze powiedziawszy nawet się nie dziwię, że zareagował tak, a nie inaczej. Lubię postacie impulsywne, działające pod wpływem chwili, które pierwsze robią potem myślą, bądź po prostu robią co im pierwsze na myśli przyjdzie – są takie realne i prawdziwe.
    Co do Emilki, to współczuje jej nieco tego, że ktoś miesza się w jej życie. Mam nawet wrażenie, że Elżbieta wręcz na siłę chce wymusić na niej małżeństwo, aby zapewnić jej dostatek na przyszłość. Zastanawiam się jak ten wątek rozwiążesz i czy Emilka wybrnie z tego bez niepotrzebnych przyrzeczeń małżeńskich. Może zdecydowaną rolę odegra w tym wszystkim Iwan? Czekam...
    Napisałaś mi, że sama nie wiesz jaki on jest i ciągle go poznajesz; znam to uczucie, aż za dobrze, zazwyczaj także mam jedną postać, która jest dla mnie zagadką wielką i zazwyczaj ją otaczam największą sympatię i oczywiście poświęcam naprawdę mnóstwo uwagi, aby wykreować konsekwentnie, ale nie ukrywam, że zadziwia mnie w różnych sytuacjach.
    Cieszę się, że wróciłaś, jesteś i dodałaś nowy, niesamowity rozdział o przygodach Emilki i Iwana. Oczywiście chętnie zagłosowałam w sondzie i chyba po moim wcześniejszym komentarzu domyśliłaś się jakie opcje wybrałam, prawda? ^^
    Pozdrawiam serdecznie i gorąco, z przeprosinami, że trochę się spóźniłam z komentowaniem. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to się czasami czuję, jakbym obudziła Frankenstaina do życia. A co do ankiety, to właśnie Twój komentarz skłonił mnie do jej stworzenia. Bardzo się cieszę, że Cię widzę, a na nowy rozdział nie trzeba czekać długo, bo wstawię go już dzisiaj w ramach rekompensaty za miesięczną nieobecność. :)

      Usuń
    2. Cieszę się, że mój komentarz przyczynił się do czegokolwiek ^^ Ah, w takim razie nie mogę się doczekać. Dodawaj, dodawaj, bo aż ciekawość mnie zżera jak to wszystko się potoczy :)

      Usuń

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem