Kolejny rozdział za dwa tygodnie w okolicach weekendu. Mam nadzieję, że się wszystkim spodoba. Dziękuję za tyle miłych słów pod poprzednimi postami. Pozdrawiam i zapraszam do lektury :)
Rozdział VIII
„Dzień jego powrotu”
W
Wigilię Bożego Narodzenia Emilia nie miała już żadnych obowiązków, musiała
jedynie przyszykować się do kolacji. Od rana czuć było zapach przepysznych
potraw świątecznych, a służki oraz służący krzątali się w popłochu to w tę, to
we w tę. Lecz Emilkę nie interesowało ani pyszne jedzenie, ani piękne
dekoracje, ani nic innego. Siedziała przy toaletce i plotła warkocza z bijącym
szybko sercem, z głową pełną Antkowej twarzy, Antkowego głosu i Antkowych
figlarnych uśmiechów. Z tak gorącą krwią zeszła na dół, już gotowa, pachnąca,
uczesana, ubrana i wypiękniona.
Stół
był prawie cały zastawiony, talerze błyszczące, sztućce wypolerowane, pękate kielichy
ustawione w równych odstępach. Poszła do kuchni i zapytała Anielkę, czy może
się do czegoś przydać, lecz czerwona z nerwów i zabiegana gosposia nawet nie
usłyszała pytania. Matka zaś, chcąc się jej najwyraźniej pozbyć na jakiś czas,
rozkazała wypatrywać na niebie pierwszej gwiazdki, na co Emilka ochoczo
przystała. Przez okno sieni ujrzała Antka oraz Krzysztofa palących papierosy na
ganku. Ubrała się ciepło i wyszła do nich na mroźne, przeszywające powietrze.
—
O, i ciebie, siostrzyczko kochana, matuchna nasza wysłała na mróz?
Uśmiechnęła
się niemrawo, spoglądając na wesołego i rumianego od mrozu Krzysztofa. Wiatr
mierzwił jego coraz dłuższe włosy, a twarz znikała co chwilę w gęstym dymie
tytoniowym. Antek zaś, mimo że blady i widocznie zmęczony, wyglądał naprawdę
schludnie i pociągająco — jak kiedyś. Spoglądał na nią uważnie swoimi
jasnoszarymi tęczówkami, a w jego oczach czaiły się tak dobrze jej znane,
wesołe iskierki. Uśmiechnęła się do niego krótko i spuściła wzrok, gdy odwzajemnił
uśmiech.
—
Urwanie głowy z tymi świętami — mruczał Krzysztof. — Zrób to, zrób tamto,
powieś łańcuch, popraw listwę, jakbyśmy od tego nie mieli służby, co nie,
Antoś? — roześmiał się, szturchając kolegę w bok.
—
Służba też ma święta — odrzekł bez cienia uśmiechu.
—
Wiem przecież, tak sobie dowcipkuję.
—
Ty żeś powinien się cieszyć, a nie stękać o to i tamto. Nie każden może sobie
pozwolić na takie uczty, jak ta dzisiejsza. Jak żem wszedł z rana do kuchni, to
jak Bozię kocham, przez całe życie nie widziałem tyle jedzenia w jednym
miejscu.
—
To czary kochanych pani Cesi i Anielki.
Nagle
w okno sieni zapukała matka i gestem przywołała Krzysia do siebie. Ten, kręcąc
głową, dopalał papierosa prędko, gdy drzwi otworzyły się i matka stanęła u
progu.
—
Aj ty, ja ci dam — ja ci dam! Gaś to natychmiast! Co żeś mi obiecał?!
—
Mamo, obiecałem ci to dawno temu, jestem już…
—
Co za chłopsko! Za minutę na strychu, musisz pomóc z krzesłami!
Wróciła
do środka, pozostawiając Krzysia z nietęgą miną. Pokręcił głową i dopaliwszy
papierosa, przydeptał go i także wszedł do domu. Antek patrzył na Emilkę,
uśmiechając się.
—
Paliłaś kiedyś, Emilko? — zapytał. Pierwszy raz usłyszała swoje imię w jego
ustach, a nuta, która zadźwięczała w głosie chłopaka, sprawiła jej niemałą
przyjemność.
—
Nie, nie, Antoś, coś ty.
—
A chciałabyś spróbować?
—
Antek! — obruszyła się, chociaż żartobliwie. Roześmiał się i odrzekł:
—
No, dobrze już, przecie nic nie mówię.
Bezwstydnie
spoglądał w jej oczy z tym ukochanym, figlarnym błyskiem w oku. Był wyższy od
niej o głowę, smukły i przystojny. Jego kwadratową szczękę pokrywał ledwo
widoczny, delikatny zarost, usta miał wąskie, kości policzkowe wydatne, słowem —
rysy ostre, męskie, dojrzałe już. Szalenie podobał jej się całokształt jego
twarzy, chociaż patrząc na nią, była świadoma, że nie jest to uroda uniwersalna
i nie każda mogłaby się zachwycić do stopnia takiego, jak i ona sama. Niebo
ciemniało i szarzało, tak że po chwili musiała bardzo wytężać wzrok, by
dostrzec jego oczy w zapadającym mroku.
Uświadomiła
sobie, że papierosa skończył palić już kilka minut wcześniej, teraz tylko
zagadywał ją, rozbawiał i zaczepiał. Nie słuchała go, lecz mimo to potakiwała
uprzejmie, śmiała wtedy, kiedy i on, pozwalała dotykać mimochodem. Zgarnął jej
kosmyk z czoła, strzepnął paproch z kożuszka, poprawił beret, zasuwając go na
uszy… Zachwycona Emilka nie potrafiła zapanować nad tym, co działo się wewnątrz
niej, a wszystko szalało: serce biło w przyspieszonym tempie, pompując wrzącą
krew w spocone dłonie, zmiękłe nogi i rumiane policzki, a żołądek skręcał się w
tym samym rytmie, nie pozwalając dziewczynie skupić się na chociaż jednej
myśli, jakiejkolwiek, którą próbowała uchwycić.
—
Emilko, za nic ty mnie nie słuchasz… znowu.
Zamrugała
i spojrzała w dół.
—
Przepraszam, zamyśliłam się.
—
Wiem — odrzekł. Westchnął głęboko i rozejrzał się wokoło. — Źle stąd widać
gwiazdy, to przez jasność z okien. Niebo niewidoczne.
Podniosła
głowę.
—
A jest już gwiazdka?
—
No nie wiem, przecie mówię.
—
Jak przegapię gwiazdkę, to mnie mamusia zamorduje.
—
To chodź stąd — zaproponował.
Nic
nie mówiąc i nawet nic nie myśląc, przeszła z Antkiem przez podwórze, gdzie
robiło się coraz ciemniej i ciemniej. Patrząc na parę, która wydobywała się z
ich ust, podejrzewała, że było zatrważająco zimno, lecz krocząc po żwirowanej
ziemi, miała wrażenie, jakby wrzucono ją do kotła z wrzącą wodą. W końcu
zatrzymali się w odpowiedniej odległości od domu, tuż za stajnią, gdzie było
ciemno, a niebo znacznie lepiej widoczne. Podniosła głowę. Nieboskłon przykryły
grube, gęste chmury, tylko miejscami przerzedzone, więc ciężko jej było
cokolwiek stwierdzić. Z góry spokojnie spadały na nich poruszane podmuchami
wiatru płatki śniegu o bajkowych kształtach, osiadając na ubraniach.
Wtedy
poczuła dłoń Antka na skórze. Wodził opuszkami palców po jej rumianym policzku,
aż w końcu ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Jej wargi, wciąż jeszcze na
granicy pomiędzy dzieciństwem a dojrzałością, pulsowały ochoczo w rytm uderzeń
rozemocjonowanego serduszka. Pocałunki Antosia, niezbyt namiętne, lecz za to
bardzo czułe, wprawiały ją w coraz głębszy stan błogości. Duże dłonie wsunął
między poły jej kożuszka i przycisnął dziewczynę do siebie.
— Emilka? — usłyszeli głos Krzysztofa. Natychmiast
od Antka odskoczyła i oddychając ciężko, spojrzała na brata, który patrzył na
nich przez chwilę z wysoko uniesionymi brwiami, po czym zaanonsował: — Matka
zarządziła, że nieba i tak nie widać i zaczynamy kolację już zaraz. Kazała was
zawołać.
Emilka,
spuszczając wzrok, czerwona cała nie tylko od pocałunków, ale i niezręcznej
sytuacji, minęła brata bez słowa. Antek szedł kilka kroków za nią, lecz gdy
zbliżył się do Krzysztofa, ten zatrzymał go, zaciskając dłoń na ramieniu
chłopaka. Dziewczyna przystanęła, przeczuwając, co się szykuje.
—
Krzysiu, proszę cię, odpuść — odezwała się po cichu. — Krzysiu, daj spokój…
—
Ty sukinsynu — warczał Krzysztof. — Mówiłem ci, byś jej nie dotykał…
—
Krzysiu, proszę cię!
—
Ona ma swój rozum i swoją wolę, pozwól jej wybierać, kto ją będzie dotykał —
odrzekł drugi.
—
Krzysiu, odpuść, dzisiaj Wigilia!
Krzysztof
milczał, wpatrując się w Antka wściekłym wzrokiem i dysząc ciężko. Antoś nie
opuszczał wzroku, lecz był spokojniejszy, aż w końcu odepchnął rękę oponenta i
minął i jego, i Emilkę bez słowa.
—
Tylko żebyś się nie zagalopował — krzyknął za nim Krzysztof — i nie poszedł
przypadkiem do jadalni. Służba świętuje w czeladnej!
Antek
zatrzymał się, odwrócony do nich plecami.
—
Krzysiu, jak możesz! Jesteś okrutny! — pisnęła Emilka, mając łzy w oczach.
—
Pan Antoni chyba zapomina czasami, gdzie jego miejsce…
—
A jakie to ma znaczenie? Krzysztof, głupolu, opamiętajże się, dopiero com cię
chwaliła, żeś taki rozsądny, a ty znów swoje…
Lecz
w połowie zdania, które wypowiedziała, Antek odwrócił się na pięcie i szybkim
krokiem ruszył w ich stronę, odpychając po drodze Emilkę. Nim cokolwiek zdążyła
zrobić, nim chociażby rzekła słowo, rzucił się na Krzysztofa, warcząc z
wściekłością. Złapał go za poły skórzanej kurtki i z zaskakującą jak na niego
siłą podniósł chłopaka w górę, pchając jednocześnie do przodu, aż podparł go
pod ściany stajni. Emilka krzyknęła, a Antek zamarł, w jednej ręce ściskając
materiał na piersi Krzysztofa, a drugą zatrzymując w powietrzu zaciśniętą w
pięść. Dyszeli ciężko, patrząc na siebie z wściekłością. W końcu opuścił
obydwie ręce, rozluźnił z uścisku, wytarł o spodnie i rzekł:
—
Moje miejsce jest tam, gdzie sam zechcę, i nic ci do tego.
A
potem zwrócił się do Emilii.
—
Twój brat to szaleniec. Uważaj na niego, bo jeszcze kiedy uzna, że ty sama
sobie zagrażasz i ciebie pobije i wyklnie.
Krzysztof
stał pod ścianą stajni, uspokoiwszy się nieco, i patrzył na to wszystko z
kamienną twarzą. W końcu odetchnął głęboko i przypomniał, że opłatek czeka, że
powinni już wracać i nie sprzeczać się więcej, zupełnie jakby ta sprzeczka nie
zaczęła się od jego podłego zachowania.
—
W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis
ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy
wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się
dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z
miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ
pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie
Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi
czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w
pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie. Oto
Słowo Pańskie.
Emilka
skończyła czytać, wszyscy zebrani odpowiedzieli: „Chwała Tobie, Chryste”, a
ciotka Franciszka teatralnym gestem otarła łzę, która zabłyszczała w jej oku.
—
Ach, wspaniałe, wspaniałe… — kwękała, lecz nikt dokładnie nie wiedział, co było
aż tak wspaniałe.
—
Emilko, zacznij śpiewać — zarządziła matka.
Emilia nabrała powietrza w płuca i idąc za
rodzinnym zwyczajem, zaśpiewała sama pierwszą, wstępną zwrotkę Wśród nocnej ciszy, nie patrząc na
nikogo. Głos drżał jej wciąż od emocji, które nawiedziły dziewczynę jeszcze kilkanaście
minut wcześniej. Za moment dołączyła do niej reszta zebranych przy zastawionym
pięknie stole, odetchnęła więc z ulgą i śpiewała po cichu.
Po
czterech zwrotkach matka wstała i biorąc talerzyk z opłatkiem do ręki, zaczęła
mówić:
—
W ten szczególny dzień roku, jakim jest Wigilia Narodzenia Pańskiego, pragnę
życzyć wam wszystkim, kochani, przede wszystkim zdrowia, bo ono najważniejsze
ze wszystkich. Nie ma na świecie naszym, ziemskim, nic cenniejszego niż spokój
na ciele, samam tego świadkiem, patrząc na powolną śmierć męża mojego
ukochanego, Henryka, a dla niektórych tu ojca, wuja, szwagra bądź po prostu
przyjaciela, a także córuchny mojej najmilszej, Jadwisi. Życzyć wam jeszcze
pragnę wszystkim, abyście w szczęściu i dobrobycie dotrwali do następnych
świąt, a i żeby nikogo ni fortuna opuszczała, ni rozsądek, ni serce dobre i
czyste. Wszystkiego dobrego.
To
mówiąc, połamała opłatek i rozdała najstarszym, ci zaraz rozpoczęli łamanie z
sąsiadami, i tak mijał wszystkim początek Wigilijnego świętowania. Krzysztof
podszedł do gramofonu i nastawił płytę z polskimi kolędami w wykonaniu jakiegoś
chóru, a ciche, przenikające serca głosy poniosły się po pomieszczeniu,
wprawiając wszystkich w bardzo przyjemny nastrój. Emilia usłyszała od matki
życzenia zdrowia, spokoju ducha i wstawiennictwa Bożego, od babki Natalii, by
zawsze żyła zgodnie z przykazaniami Bożymi, by nigdy nie postępowała kierowana
emocjami oraz rosła Panu Bogu na chwałę, od dziadka Gienka — życzenia cnoty
rozumu, wytrwałości i rozsądku, od ciotki Frani — bogatego, przystojnego męża
już koniecznie w tym roku, Małgorzata zaś bardzo pozytywnie ją zaskoczyła. Zwykle
sprawiała wrażenie niezwykle wyniosłej. Smukła, o ostrych rysach, przenikliwym
spojrzeniu, w którym błyszczała bystrość i spostrzegawczość, lubiła wykrzywiać
okrągłe, pełne usta w przykrym grymasie. W swoim całokształcie, a więc w
aparycji, głosie i charakterze, miała też pewną trudną do tolerowania manierę,
a ton zarozumiały i nieprzyjemny. Rzucała Emilce co chwila ostre spojrzenia, kiedy
tylko się natykały na siebie. Ona sama czuła się bardzo dziwnie w towarzystwie
dwóch wodzących za nią zielonych tęczówek.
Po
życzeniach Emilii o zdrowie, błogosławieństwo Boże i szczęście każdego dnia,
rzekła:
—
Życzę ci, Emilko, żebyś w tym roku nie zapomniała, że w przeciwieństwie do tych
staruchów, jesteś młoda — przypomniała, kładąc rękę na jej ramieniu — i póki
możesz, grzesz do woli. Potem nie będziesz mogła robić tego tak bez
konsekwencji.
Pocałowała
Emilkę w obydwa policzki i odeszła, a za nią pojawił się Krzysztof. Spoglądał
chwilę w jej oczy, aż odważył się odezwać.
—
Życzę ci, siostrzyczko, abyś została taka, jaka jesteś: słodka, dobra, nieco
zagubiona i tak uroczo niewinna. Żebyś była zdrowa, żebyś czuła się potrzebna i
nigdy, przenigdy nie wątpiła w to, że twój brat cię kocha, choć czasami okazuje
to w dziwaczny sposób.
Uścisnął
ją i uświadomiła sobie, że jego głos drżał. Gdy ją puścił, ujrzała w oczach
brata łzy. Rozczuliwszy się zupełnie, westchnęła i uśmiechnęła się szeroko.
—
Braciszku, ja ci życzę, aby twoja siostra okazywała ci tyle miłości, ile żywi
do ciebie w głębi duszy — zaczęła, gładząc go po szorstkim nieco policzku — i
żebyś się wreszcie zakochał, no i żebyś mądrzał a nie głupiał!
—
Te dwie ostatnie rzeczy nie są możliwe do spełnienia w jednym czasie —
roześmiał się, ocierając łzę i kręcąc głową.
—
I żebyś… żeby spełniły się twoje marzenia o wojsku — powiedziała ciszej,
patrząc w niebieskie tęczówki swojego brata. Uścisnął ją ponownie, pocałował w
czoło i odwrócił do małej Gabrysi, która bez słowa stała przy nim jakiś czas. Dziewczynka
przypominała, o ile to było możliwe, Elżbietę, z tą różnicą, że pani
Franczakowa swoją dobrotliwością i naiwnością wykazywała jeszcze chociaż
odrobinę osobowości, ta dziesięciolatka nie miała zaś ani krzty charakteru.
Nijakie, mysie włosy, bladoszara cera oraz ciężkie powieki sprawiające wrażenie
sennych dawały Emilce obraz osoby tak wypranej z emocji i kolorów, że już
bardziej chyba nie można było. Ciotka Franciszka, oczywiście, usprawiedliwiała
taką osowiałość utratą rodziców, lecz nie brzmiało to nazbyt przekonująco.
Emilka
zobaczyła Tadzia tuż nad ramieniem Krzysztofa. Przecisnęła się między nim a
stołem i posłała mu szeroki uśmiech. Bardzo lubiła Tadeusza, bo mimo całej
swojej swawoli, był miłym i zabawnym kuzynem.
—
Rośnij duża! — zawołał. — I piękna. Jeszcze piękniejsza. Widzisz tego pana za
mną? — zapytał, mając na myśli pana Stasia. — Podobasz mu się. Pokręć się wokół
niego, a ciotka twoja, Franciszka, będzie zachwycona. On ma w spadku tyle
pieniędzy, że o takiej sumie nawet pewnie nie słyszałaś.
—
Ale…
—
I zdrówka, raz jeszcze.
Na
te przedziwne życzenia odpowiedziała pomyślnością i błogosławieństwem Bożym, a
Tadeusz odszedł. Tymczasem matka poszła do czeladnej złożyć służbie serdeczności
od rodziny, lecz Emilka chciała osobiście złożyć życzenia pani Anielce oraz,
oczywiście, Antkowi. Zanim jednak postąpiła chociażby krok, pojawił się przed
nią pan Staś. Nieco przestraszona Emilka spojrzała w jego szarozielone, kocie
oczy.
—
A tak pięknej panience życzę, aby rosła matce na pociechę, zdrowa była,
szczęśliwa, aby w życiu same pomyślne rzeczy jej się przytrafiały, by fortuna
panience sprzyjała.
Ucałował
obydwie jej dłonie i uśmiechnął się szeroko, patrząc w oczy.
—
Błogosławieństwa Bożego — wydukała.
—
Tylko tyle?
—
W tym się mieści wszystko, co by sobie pan mógł życzyć.
Zamrugał
kilkukrotnie, najwyraźniej zaskoczony jej chłodnym potraktowaniem i oziębłym tonem. Dzielili się opłatkiem, gdy
usłyszała, że drzwi w sieni się otworzyły, lecz nie byłoby w tym nic dziwnego,
gdyby nie głos jej matki:
—
Iwanku kochany! Co ty tu robisz?
Emilia
zamarła, wpatrując się z wytrzeszczonymi oczami w drzwi jadalni, w których
spodziewała się ujrzeć pana Iwana. Odwróciła głowę i napotkała wzrok
Krzysztofa, równie zdumiałego, co ona. Zerwała się i podbiegła do wyjścia,
zaglądając przez szparę między drzwiami i futryną. Tuż za nią stanął Krzysztof,
lepiej niż ona zachowując pozory niezainteresowania, lecz wciąż szalenie
zaciekawiony.
Pan
Iwan stał w sieni, biały od śniegu i czerwony z zimna. Ubrany był w gruby,
podniszczony kożuch, głowę miał gołą, tak samo jak i dłonie, a na nogach
nieśmiertelne oficerki, wyglądające nieco groteskowo przy zimowym ubraniu.
Pocałował matkę w obydwie dłonie i rzekł, nie rozluźniając uścisku:
—
Pani kochana, proszę mi wybaczyć spóźnienie.
—
Iwanku najdroższy, ale żeś nas zaskoczył!
Elżbieta,
tak jak i jej dzieci, była szczerze zdumiona. Iwan oddychał ciężko, ściskając
jej dłonie i patrząc na kobietę z równym zaskoczeniem. Po chwili wyprostował
się i przeniósł wzrok na ściśniętych przy futrynie Krzysztofa i Emilię. Spojrzenie
miał ostre i niechętne, takie, jakie pamiętała z dzieciństwa. Zmarszczył brwi.
—
Dostałem zaproszenie na kolację wigilijną na mój adres domu rodzinnego — zaczął powoli — podałem więc informację
przez moją znajomą, że się zjawię. Rozumiem, że wiadomość nie doszła.
—
Przez panią Helenę? — zapytała Emilka, wychodząc przed próg. Iwan spojrzał na
nią badawczo, rozgrzewając dłonie jedna o drugą.
—
Tak.
—
Pani Białecka zmarła ponad dwa tygodnie temu — odrzekła, patrząc mu w oczy.
Zamrugał wielokrotnie, a na jego twarzy malowało się osłupienie.
—
Zmarła? Jak to się stało?
—
Nie wiem.
Matka
patrzyła to na nią, to na pana Iwana, prawie tak zdumiona sytuacją, jak on sam.
W końcu Pietruczuk spuścił wzrok i zamyślił się.
—
Przykro mi, Iwanku. — Machnął ręką, jakby to nie miało dla niego żadnego
znaczenia. — Ale nie przejmuj się tym, żeśmy nic nie wiedzieli, jesteś tu
zawsze mile widziany … Mamy przecież miejsce dla dodatkowego gościa.
—
A dla niechcianego też macie? — zapytał z poważną miną, lecz matka wiedziała,
że żartował. Pokręciła głową i poleciła mu, by zdjął buty i postawił je przy
kominku, zaraz lokaj zajął się jego bagażami, dobrotliwa Anielka zarządziła
przygotowanie grzańca, a Krzysztof pociągnął siostrę w głąb jadalni. Jako że
wszyscy skończyli dzielenie się opłatkiem, Iwan, zanim zasiadł do stołu,
połamał się symbolicznie z matką, a potem zamilkł, nie patrząc na nikogo.
Emilia
usiadła na swoim miejscu, które znajdowało się dosyć daleko od miejsca pana
Iwana. Siedziała naprzeciwko pana Stasia, a pomiędzy babką Natalią i
Krzysztofem. Wtem przypomniała sobie, że miała złożyć życzenia Antosiowi, gdy
poczuła dłoń pani Anielki na ramieniu.
—
Antek prosił przekazać ci najserdeczniejsze życzenia, kochanie moje —
powiedziała do jej ucha.
—
Poszedł już?
—
Tak.
—
Proszę poczekać… Zapomniałam złożyć pani życzeń!
—
Nic, nic, potem sobie złożymy, na spokojnie!
Odeszła,
zostawiając rozemocjonowaną Emilkę samą. Pomyślawszy o Antku, poczuła na ustach
jego pocałunek, gdy spojrzała przed siebie, napotkała natarczywy wzrok pana
Stasia, a na prawo pan Iwan zajadał bez słowa gorący czerwony barszcz z
pikantnymi uszkami.
Emilka
zasiadła po kolacji do fortepianu i zachęcona przez matkę, zaczęła grać.
Początkowo wszyscy z uwagą przysłuchiwali się delikatnym dźwiękom, które wydawały
struny instrumentu, jednak po kilku minutach gry wrócono do rozmów. Krzysztof
oficjalnie zaanonsował swoją chęć wstąpienia do pułku, matka zdołała wyciągnąć
z pana Iwana co nieco o jego podróży, a jak się okazało, droga była
nieprzejezdna i musiał jechać naokoło. Ignorował jej pytania na temat tego,
kiedy wyszedł aresztu i jak to się skończyło, za nic nie chciał także wyjawić,
dlaczego nie dawał znaku życia przez tyle czasu. Potem Elżbieta porozdawała
prezenty. Emilka dostała dwie książki: „Dzień jego powrotu” Nałkowskiej (o taką
pozycję podejrzewała głównie matkę, jednak nazwa dramatu była tak
zastanawiająca, że wprawiło Emilkę to w stan niepokoju) oraz „Zbiór
najpiękniejszych polskich kazań z lat 1900-1930” (jak sądziła, dostała je od
babki Natalii), świecącą, paskudną biżuterię prawdopodobnie od ciotki
Franciszki, skórzany portfel (Tadzio?), dwie płyty Eugeniusza Bodo, prosty,
praktyczny dzienniczek, trochę słodyczy oraz coś, co całkowicie ją zszokowało.
Prezent
zapakowany był w gustowne, eleganckie pudło pokryte satyną, a na krawędziach
wykończone złotą i srebrną nicią oraz koronką. Satynę w kolorze ecru wyszyto różnobarwnymi
kwiatami i bliżej nieokreślonymi wzorkami. Z mocno bijącym sercem odwiązała
kokardę, krwistoczerwoną i gładką, odłożyła wieko i oniemiała.
W
środku leżała suknia. Gładka, biała, na całej długości obszyta delikatną,
beżową koronką, w talii wiązana czarną aksamitką z płaską kokardką pod biustem,
na dekolcie wykończona falbankami, z cienką, czarną tasiemką robiącą za
ramiączka, na których utrzymywała się sukienka. Na ręce po bokach opadały w
linii prostej do dekoltu falbany. To wszystko wyszywane od spodu jedwabiem,
kończone srebrnymi i beżowymi nitkami, precyzyjnie robione, paryskie.
Rozejrzała
się wokoło i ujrzała, że rodzina patrzy na nią z różnymi emocjami wypisanymi na
twarzy: jedni byli tak samo zdumieni jak ona, a była to matka, Krzysztof,
Małgorzata oraz głowy służek, wystające zza futryny, ciotka Franciszka była
zachwycona, babka Natalia skrzywiła się nieznacznie, jej mąż w skupieniu oglądał
sukienkę, Iwan siedział w kącie, podpierając głowę z kamienną twarzą, Tadzio
uśmiechał się, a pan Staś… pan Staś wyglądał na bardzo zadowolonego.
Po
tej chwili ciszy podniósł się raban, bo matka z ciotką Franciszką na zmianę
krzyczały, by prędko poszła i przymierzyła, by jej Anielka pomogła, bo to
inaczej wiązane, Małgorzata poszła z nią
z wciąż zaskoczoną lecz uprzejmą miną, zupełnie jakby chciała zatrzeć
nieprzyjemne wrażenie pozostawione wcześniej, Anielka trajkotała jak oszalała,
a zanim wszystkie wyszły, usłyszały głos babki Natalii, która skomentowała ten
krój jako obrzydliwie wyzywający oraz niesmacznie nieestetyczny.
Po
chwili wszystkie kręciły się wokół stojącej bez słowa Emilki, pomagając jej
założyć zapinaną na suwak sukienkę, jakby nie mogła zrobić tego sama. Matka
zachwycała się nad tą paryską modą,
która musi koniecznie dojść do Polski,
ale nasza Emilka będzie pierwsza z takimi
krojami!, ciotka Franciszka trajkotała na temat doskonałości i wytworności
falbanek i koronek, Małgorzata zaś z zainteresowaniem obserwowała cały ten
kabaret. W końcu wszystko zostało zapięte, zawiązane, ułożone i wygładzone, a
Lucyna i Urszulka przyniosły wysokie, podłużne lustro z sieni i Emilia mogła
zobaczyć efekty.
Co
zaskoczyło ją najbardziej ze wszystkiego, sukienka leżała idealnie.
Zawstydzona,
nie chciała wyjść z powrotem do salonu, by pokazać się rodzinie, ponieważ nie
lubiła, gdy wszyscy na nią patrzyli i rozmawiali na temat jej wyglądu, do
którego nie przywiązywała wagi na tyle, by chodzić w paryskich sukienkach.
Chociaż nie mogła zaprzeczyć, że bardzo się sobie podobała, to mimo to nie
czuła się na siłach, by ktokolwiek oceniał, jak jej figura prezentuje się w
czymś tak pięknym, a najbardziej — by spojrzeć w oczy panu Stasiowi, od
którego, jak się domyśliła, dostała tę sukienkę. W końcu matka z ciotką i
służbą wyciągnęły ją do bawialni, gdzie potem zachwycały się w tak samo
żenujący sposób, jak wcześniej, w garderobie.
Zarumieniona,
nie patrzyła na nikogo ani nic nie słyszała. Ktoś kazał jej się obrócić, ktoś dygnąć,
ktoś dotykał materiału, ktoś zażartował… W końcu po kilku chwilach stresu
pozwolili jej wrócić do jej codziennych, prostych ubrań, tych bez falbanek i
koronek.
Pomimo
tego nie mogła powiedzieć, że nie była zachwycona.
Wchodzę tu sobie, pełna nadziei, że może już dziś coś dodałaś i co? Miła niespodzianka - dodałaś.
OdpowiedzUsuńI powiem jedno: IWAN! Ha! Wiedziałam, wiedziałam!
A teraz koniec podrygiwania i klaskania w dłonie z uciechy, zabieram się do pisania opinii:
1. Po pierwsze Krzysztof- z odcinka na odcinek coraz bardziej się do niego przekonuję. I chociaż bywa porywczy - tak jak w tym rozdziale - to ja dalej jestem zdania, że wyrasta na coraz lepiej wykreowaną postać. I wcale mi te przytyki względem Antka nie przeszkadzają.
2. O Antku nie będę gadać wiele, bo już ci to kiedyś pisałam, że za nim nie przepadam.
3. Emilka - po raz kolejny wyłazi z niej to niezdecydowanie. Rozchwiana ta nasza Emilia jak nic - od jednej bandy do drugiej: raz Antka nie chce, raz nie wie, to znów chce i podoba jej się on w końcu i... Ach, ten niewprawny pocałunek: to jedna z tych chwil, w których całkowicie Emilkę rozumiem.
I nie chcę tu powiedzieć oczywiście, że jakoś nie łapię jej emocji czy cokolwiek, bo wszystko z nią w porządku, a uczucia jak to u młodej osoby i płochej, zmieniają się jak w kalejdoskopie - i to mnie w niej rozbraja.
4. Ale i tak najbardziej rozbroił mnie pan Staś - co za człowiek! Co za mężczyzna! To on jej tę sukienkę czy nie on? Bo, znając ciebie, wcale bym się nie zdziwiła, jakby to był kto inny (Iwan? E, nie, to do niego niepodobne).
Z niecierpliwością czekam na coś następnego od ciebie.
PS. Aha, nie byłabym sobą gdybym nie zapytała jak bardzo cierpi twój zmysł estetyczno-gramatyczny, kiedy czytasz moje "Listy" (bo napisałaś pod "Urszulką", że czytasz)?
Ach, i przepraszam za to loginowe zamieszanie, ale po prostu nie mam siły wylogowywać się, by napisać komentarz i potem znów logować, by ogarniać inne blogi na blogspocie.
Pozdrav,
Anonyma aka Broz-Tito
Z "Listami" mam trochę problemów estetycznych, jednak nie przeszkadzają mi one jakoś szczególnie w czytaniu. Co do reszty wypowiem się w ocenie ;)
UsuńJak zwykle ekspresowo przeczytane... Dziękuję bardzo za opinię i cieszę się, że się podobało :) Pozdrawiam.
"Trochę" to jest delikatnie powiedziane. Tam jest multum różnych innych problemów. Zajrzałam tam ostatnio i uciekłam z krzykiem.
UsuńA, nie ma za co tak w ogóle - właśnie wtedy skończyłam pisać co nieco do pracy licencjackiej i pomyślałam, że przydałoby się jakieś odprężenie. Zaczęłam sprawdzać blogi i tak wyszło, że od razu przeczytałam - tym bardziej, że tytuł dawał mi niejaką nadzieję na natknięcie się na Iwana.
Jestem totalnie rozczarowana. Bo kto to widział: dlaczego tak krótko? Będę płakać co wieczór, póki nie dodasz nowego rozdziału, możesz mnie mieć na sumieniu.
OdpowiedzUsuńRozdział tradycyjnie już świetny, czytając, cały czas uśmiechałam się do ekranu. Bardzo spodobały mi się opisy prezentów i życzeń, chociaż akurat tutaj się zirytowałam przez krótką rozmowę Emilii z tym całym panem Stasiem, który wydaje mi się typem spod ciemnej gwiazdy. Z drugiej strony zazdroszczę jej powodzenia u facetów. :P Poza tym zdecydowanie za mało Iwana.
Pozdrawiam! :)
E tam, od razu "powodzenie"... Chociaż jak na moje prywatne standardy to byłby już "szał ciał" :D
UsuńI tutaj też dziękuję za ekspresową opinię i cieszę się, że się podobało. Pozdrawiam :)
Ojoj, Emilka się zakochała w kolejnym osobniku. A na miłe słowa i komentarze zasługujesz w pełni, nawiasem mówiąc. Umiejętności pisania zazdroszczę, ale to już chyba wiesz.
OdpowiedzUsuńKrzysiek to naprawdę świetny, opiekuńczy brat. Zawsze czujny. I cieszę się, że to nie Emilki się czepia. Antoś… Wolę Iwana. J
Zaskoczył mnie podział emocji po odpakowaniu sukienki (też taką chcę! Ostatnio jakąś dostałam, ale za grosz nie pasuje do mojej figury…). Najbardziej bym spodziewał się tak genialnego prezentu po Iwanie, a tu wygląda na to, że nie… I jak ja się cieszę, że wreszcie się pojawił!
,, W końcu stresu pozwolili jej wrócić do jej codziennych, prostych ubrań, tych bez falbanek i koronek.”… Bez komentarza… To zdanie jest niezrozumiałe i nie potrafię dociec, czy to ‘w końcu stresu’ ma jakiś poprawny sposób użycia, bo tutaj traci sens.
Rozdział kończył się za szybko… L
Pozdrawiam!
Nie mam pojęcia, co słowo "stresu" robi w tym zdaniu. Nawet go nie pamiętam. Dziwne... Może po prostu je przekształcałam dawno temu i... sama nie wiem.
UsuńDziękuję bardzo za opinię i cieszę się, że się podobało. Krzysia ja sama uwielbiam. Pozdrawiam.
Wybacz, że tak późno czytam, wybacz też za ten zastój na moim blogu... Ale zdecydowałam, że muszę odstawić trochę komputer. Kiedyś spędzałam przy nim cały wolny czas, a to chyba niezbyt dobrze.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, nie mam zastrzeżeń, jakoś nie wyłapałam specjalnych błędów, poza tym, że Jezus nie rozmnożył chleba i wina, tylko chleb i ryby.
Dziwi mnie tylko, dlaczego ten pan Staś podarował jej suknię. To tak... wypadało? Zwłaszcza, że chyba wcześniej się nie znali (albo ja tego nie wyłapałam). No i skąd wziął rozmiar? ;) Poza tym, w pierwszej chwili pomyślałam, że to suknia ślubna...
A rozdziału trzeciego wypatruj, bo powinien niedługo się pojawić :)
Co do Jezusa to racja, chociaż bardziej Krzysiowi chodziło o sam fakt mnożenia jedzenia i napitku, poza tym nie podejrzewałabym go o szczególną znajomość Biblii. Ale oczywiście to tylko moje asekuranctwo... :D
UsuńPanu Stasiowi jak najbardziej nie wypadało, ale... ale co ja się będę zdradzać. Wszystko (na czele z jego impertynencją) wyjdzie wcześniej czy później. Pozdrawiam i cieszę się, że Cię tu widzę, bo już myślałam, że uciekłaś... i zazdroszczę samozaparcia, ja przed ekranem spędzam zdecydowanie za dużo czasu...
Zastanawia mnie jeszcze, dlaczego służba nie mogła jeść w jednym pomieszczeniu z Franczakami. W końcu Wigilia to chyba szczególny dzień. I jeszcze jedno. Co do Antka, to było wyjaśnione, ale czy pani Aniela nie miała własnej rodziny, żeby z nią świętować?
UsuńAnielka była starą panną i oprócz tego niewiele na jej temat wiadomo (ciekawe, że właśnie teraz o to pytasz, ale w tym rozdziale, który aktualnie piszę, opisywałam jej historię!). Jej rodziną byli Franczakowie, bo służyła u nich bardzo długo i sumiennie.
UsuńCo do reszty służby to bywało różnie w dworkach w zależności od tradycji. Henryk raczej nie miał w zwyczaju bratać się z lokajami i kucharkami, więc takie zaprowadził porządki w domu. Poza tym chociaż mieli sporą jadalnie, to niewystarczającą, by pomieścić wszystkich, którzy służyli w domu.
Pozdrawiam :)
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńTu Miękko z Ławy Przysięgłych. Na stronie ocenialni właśnie została opublikowana ocena Twojego opowiadania.
Pozdrawiam serdecznie.