Rozdział XX
Wieczorem znów
przybłąkał się pijak. Emilka otworzyła mu drzwi na długość łańcucha
zabezpieczającego i skrzywiła się, czując od niego smród wódki.
— Mój Boże,
łasiszko, jakem cię osatnio wiział…
— Zostawi nas pan
w spokoju? — poprosiła uprzejmie.
— Przyszedłem do
Halszki…
— Pani Helena
umarła w grudniu — odrzekła Emilka. — Przykro mi.
— Umarła? —
Mężczyzna od razu wydawał się być mniej pijany. Miał spaloną od skóra,
brązowo-czerwoną cerę, grube rysy i pijacki, duży nos o wielkich dziurkach, z
którego wyrastały obrzydliwe, długie włosy. — Halszka?
— Tak. Teraz my tu
mieszkamy, bo kamienicę przepisała w testamencie.
Mężczyzna wyglądał
na naprawdę strapionego. W prawej ręce trzymał butelkę, z której zdrowo
pociągnął, a potem oparł się o ścianę.
— Teraz zostawi
nas pan w spokoju?
— Umarła? Jak?
Emilka zawahała
się.
— Nie wiem
dokładnie. Proszę nas więcej nie nachodzić. Do widzenia — oświadczyła i
zamknęła drzwi, zabezpieczając je jeszcze na górny zamek. Przez dziurkę w
drzwiach zobaczyła, jak mężczyzna oddala się chwiejnym krokiem.
Zadzwoniła Anielka
i powiedziała, że zostanie na noc, bo gorzej się czuje i nie ma sił, by wracać
tak późno, ale że jak tylko wstanie rano, pojawi się w domu.
— Zrób sobie
jajecznicę, skarbie, a śniadanie już ja zrobię… Dobrze, skowroneczku?
— Tak, tak.
Dobranoc. — Emilka odłożyła słuchawkę na widełki i nieco się zmartwiła. Była
już noc, potwornie duszna i niesprzyjająca prędkiemu zasypianiu, a Emilka
uświadomiła sobie, że nigdy w życiu nie została na noc sama. Zawsze była
rodzina lub przynajmniej służba. Przed oczami mignęła jej obca twarz w lustrze
i dostała gęsiej skórki.
Zamknęła
mieszkanie na cztery spusty i pościeliła łóżko w największym pokoju. Wyglądało
ono najbardziej przytulnie, chociaż sam pokój jej się nie podobał. W tym stało
zbyt wiele smutnych regałów z nudnymi książkami i zakurzonymi, zapomnianymi
pamiątkami z wielu miejsc świata, dlatego na swoją stałą sypialnię wybrała
inny, mniejszy. Większość szafek zamknięto na klucz, których nie miała ani
Anielka, ani tym bardziej Emilka, chociaż niezbyt je interesowało, co się
znajduje w środku.
Uporawszy się z
zawleczeniem pościeli, pomodliła się i włączyła radio, by raźniej jej było
zasypiać.
…U wybrzeży New Jersey w Stanach Zjednoczonych doszło do
pożaru na luksusowym statku pasażerskim SS Morro Castle. Sto trzydzieści cztery
osoby straciły życie…
Sto trzydzieści cztery, pomyślała Emilka. Próbowała przejąć się ogromem tragedii,
lecz nie potrafiła w pełni współczuć tym ludziom. Przekręcała się z boku na
bok, nie mogąc zmrużyć oka.
Niedomknięte drzwi
z cichym skrzypieniem otwierały się coraz szerzej. Serce Emilki podeszło aż pod
gardło, gdy uświadomiła sobie, że przez pokój nie przeszło nawet najmniejsze
westchnienie wiatru. Nagle radio zmieniło częstotliwość i zaczęło szumieć. Przerażona
Emilka włączyła lampkę, wyłączyła odbiornik i wyskoczyła spod kołdry, by w
zakurzonej szufladzie odnaleźć medalik albo różaniec. Łzy nabiegły jej do oczu,
a strach paraliżował umysł, podsuwając coraz to gorsze obrazki. Szuflada była
pusta, jedna i druga. Kątem oka widziała jakąś postać. Gdy odruchowo poderwała
głowę (chociaż wcale nie chciała tego zrobić), okazało się, że jest w pokoju
sama.
Nagle coś
trzasnęło i jedna z szafek otworzyła się. Ta pośrodku, naprzeciwko łóżka. Było
ciemno, a ją przeszywało przerażenie, nie była więc w stanie dostrzec, co
znajduje się w środku. Poczuła jednak czyjąś rękę na ramieniu i obudziła się,
piszcząc.
…naszego korespondenta. Przed chwilą otrzymaliśmy telegram.
Podobno przyczyną wybuchu miał być wyciek paliwa z kontenerów zapasowych…
Serce w piersi
Emilki waliło jak młotem. Drzwi wciąż pozostawały przymknięte, a szafka
zatrzaśnięta. Zapaliła lampkę i otworzyła szuflady. W jednej znalazła
modlitewnik, w drugiej różaniec. Wyłączyła radio i ściskając w spoconej ręce
książeczkę, poszła do kuchni po nóż.
Gdy wróciła,
podeszła do szafki naprzeciw łóżka i przeżegnawszy się, zaczęła majstrować przy
zamku. Nic nie pomogło. Usiadła w nogach łóżka i odetchnęła, zastanawiając się,
czy z całą pewnością jest sama w domu. To musiał być głupi sen — Pan Bóg
pokarał ją bogatą wyobraźnią… Otworzyła modlitewnik i zamarła.
W środku wycięto w
kartkach głęboką dziurę, w której leżał kluczyk.
Bez namysłu
wyciągnęła go ze środka i podeszła do regału. Włożyła go w dziurkę i bez
najmniejszego oporu przekręciła. Szafka otworzyła się. W środku znalazła
zwykłe, tekturowe pudełko z wykaligrafowanym napisem: Wspomnienia. Wzięła je w drżące ręce i usiadłszy znów na łóżku,
otworzyła.
Znalazła tam
głównie fotografie. Podzielono je na części, każdą opatrzono karteczką: Halszka w otoczce dziecinnej małości,
Halszka zwiedza świat, Halszka ciężko
haruje, Halszka cieszy się życiem, Halszka przeżywa ważne momenty swojego
życia, Halszka przyłapana na mało absorbujących czynnościach. Emilka uznała
to za niezwykle urocze. Wyciągnęła wszystkie pliki fotografii, a pod nimi
rzucone luźno pocztówki z wielu miejsc świata i koperta. Podniosła ją i ujrzała
wykaligrafowane na niej imię pana Iwana.
Koperta nie była
zaklejona, więc Emilka nie potrafiła się powstrzymać.
Kochany,
Skoro to czytasz, mam dla Ciebie dwie wiadomości: dobrą i
złą. Dobra jest taka, że jest dla Ciebie nadzieja w Niebie, skoro nareszcie
sięgnąłeś po słowo do Boga. Złą już znasz — umarłam.
Gdybym żyła, czekałabym niecierpliwie jak małe dziecko, aż
nareszcie odkryjesz moje pudełeczko sekretów, jednak jestem już martwa (nie
teraz, gdy to piszę, lecz teraz, gdy to czytasz) i podejrzewam, że po śmierci
nabyłam nieco spokojnego usposobienia. Oto, co zostawiam Ci w spadku tak
naprawdę — całe moje życie umieszczone na fotografiach,
posortowane, z tyłu opisane. Sporą jego część przeżyliśmy razem, lecz jak na
złość z tych właśnie okresów zdjęć jest najmniej. Wynika to chyba z tego, że
marny z Ciebie fotograf… na dodatek niezbyt zapalczywy. Jesteś świadomy, że nie
mamy żadnego wspólnego zdjęcia? Oprócz jednego... ale ono się nie liczy. To
smutne. Mnie przynajmniej to smuci.
Czuję, że zbliża się koniec mych dni. Jestem zdrowa, jednak
coś mi podpowiada, że przyjdzie Śmierć i upomni się o Halszkę. I Bogu dzięki za
tę świadomość, bo wreszcie zmusiłam się do podsumowania swojego niezbyt
długiego życia. Ono teraz należy do Ciebie. Ciesz się nim tak, jak ja
potrafiłam.
Chciałabym pisać jeszcze i jeszcze, ale czuję, ze takie
listy powinny być krótkie i treściwe. Cóż jeszcze mogę rzec? Może to, że wraz z
oddechem Śmierci na plecach przychodzi umiejętność wybaczania. I prawdziwego,
szczerego żalu za grzechy. Źle żeśmy zrobili. Źle zrobiłam ja, że na to
pozwoliłam. Powinnam była dopuścić głos Boga w sercu, zagłuszyła go jednak chęć
zemsty i w ten sposób odmieniłam dramatycznie losy czterech… pięciu istnień. To
straszne. Już zaraz Bóg mnie osądzi. Módl się za mnie. Ja modlę się za Ciebie i
dobro w Twoim sercu, którego dostrzegam całe pokłady.
Kochająca Cię towarzyszka podróży, przyjaciółka, wspólniczka
w grzechu —
Halszka…
Emilka czytała
list dwukrotnie, mając łzy w oczach. Biło od niego tyle niewypowiedzianych słów
i przemilczanych emocji, że przeniknęły ją samą. Odłożyła kartkę, schowała ją
do koperty i zaczęła przeglądać zdjęcia.
Pani Helena była
bardzo piękną kobietą o uroczych rysach twarzy. Miała tylko kilka zdjęć z
dzieciństwa, głównie robionych razem z rodziną, chociaż na jednym znajdowała
się sama. Emilka przeglądała wszystkie części, podziwiając jej cudne, jasne
włosy, urocze oczy (z czasem nieco przygasające i otaczane głębszymi
zmarszczkami), usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu na prawie każdym zdjęciu.
Pamiątki nie obejmowały okresu przed trzydziestym rokiem życia, poza jednym,
zrobionym jej znienacka, gdy mając nieco ponad dwadzieścia lat zapinała guziki
kilkuletniemu chłopcu. Chłopiec miał ciemne włosy i bardzo nijakie, niepokojące
przez to rysy.
Potem, widocznie
ukończywszy około trzydzieści lat, przeprowadziła się do tego mieszkania i
pracowała, wyszywając obrusy, serwety i ozdobne tkaniny. Miała dużo zdjęć
zrobionych podczas pracy, zwykle z uśmiechem na ustach, często jednak
uchwyconych w skupieniu lub znużeniu. Ktoś musiał być nią bardzo zafascynowany,
skoro tak często fotografował panią Helenę podczas pracy.
Z tyłu pisała
opisy: Halszka gotuje, Halszka próbuje
zacerować ulubioną sukienkę z żałosnym skutkiem, Ktoś złapał Halszkę, jak
drzemała nad wyszywanką, Halszka pisze list, Odnowiona sypialnia Halszki,
Robiona ręcznie pościel, Halszka i Franklin (pies, który pałętał się pod
nogami na wielu zdjęciach), Halszka w
Budapeszcie, Mała Halszka obok dużej wieży Eiffle'a, Big Ben i Little Halszka,
Kanał La Manche z Halszką w tle, Giza, mumia po lewej to jakiś Egipcjanin, a po
prawej — Halszka, i tak dalej, i
tak dalej… Trzymała wiele zdjęć obcych, nieznanych Emilce ludzi, widzianych w
gazetach miejsc, drobnych arcydziełek, które wyszły spod jej palców, wszystko
opatrzone opisem. Wśród zdjęć z podróży dostrzegła jedno zdjęcie pana Iwana, na
której musiał mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Zdjęcie zrobiono w
lecie, w Tatrach, a miał na nim bardzo nietęgą, jakby obrażoną minę, lecz dał
się sfotografować z Trzema Koronami w tle.
Rzeczywiście, biła
z tych fotografii nieprzezwyciężona radość życia. Musiała być bardzo szczęśliwą osobą, pomyślała zazdrośnie Emilka.
Często żałowała swoich humorów, lecz nie potrafiła im się przeciwstawić.
Ogarnął ją smutek na myśl o tym, że tę kobietę uduszono ponad dziesięć miesięcy
temu, tutaj, w jej własnym mieszkaniu, na tyle osamotnioną, że dostrzeżono to
po tygodniu. Przecież tu musiało tak
potwornie cuchnąć…, przebiegło dziewczynie przez myśl. Odłożyła zdjęcia,
zerkając szybko przez okno. Rozjaśniało się. Niezwykłe, ile czasu spędziła nad
zdjęciami…
Sięgnęła po
pocztówki. Było ich jeszcze więcej niż zdjęć, większość z miejsc, o których
nawet nie słyszała. Niektóre były po prostu kupione i eleganckim pismem
podpisane datą przez panią Helenę, inne zaadresowane bezpośrednio do niej przez
znajomych i znajome, w tym przez pana Iwana. Zwykle pisał jej zdawkowe, nieco
tajemnicze zdania: U mnie lepiej być nie
może lub Niedługo się spotkamy, chociaż
bywało, że cytował (Mój Boże!,
zdziwiła się Emilka) poezję, tak jak pocztówkę z kraju Basków opisał z tyłu
„Prośbą o wyspy szczęśliwe”.
Emilka wzdychała ciężko, przyglądając się
zdjęciom na pocztówkach i czytając słowa zaadresowane do zmarłej już pani
Heleny. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, przeglądając jej prywatne rzeczy.
Odrzucała od siebie niedorzeczne myśli, jakoby to ona sama ją naprowadziła.
Zbieg okoliczności…
Spakowała wszystko
do pudełka i chociaż dochodziła już szósta rano, próbowała zasnąć. Z marnym
skutkiem. Roześmiana twarz o tak smutnie żywych oczach pani Heleny nie dawała
jej spokoju.
Co też Emilka
zostawi ze swojego życia na takich fotografiach?
W niedzielę
przyszła do nich Małgorzata.
— Mama wreszcie
pozwoliła mi się ruszyć z tego sakramenckiego sanatorium — wyjaśniła, kładąc
torebkę na stole w kuchni i zdejmując sandały.
— A jak Gabrysia?
— zapytała Emilka, siadając na taborecie w kuchni.
— Lekarze nic nie
wiedzą. Ciągle wymiotuje, boli ją brzuch. Jak już myśleliśmy, że zdrowa, to
znów noc nieprzespana, bo płacze z bólu.
— Straszne —
przyznała Anielka, nalewając wody do czajnika.
— Ładnie tutaj —
uznała Małgosia, rozglądając się wokoło. Wyciągnęła szyję, by zajrzeć do
umeblowanej staroświecko jadalni, i błądziła wzrokiem po świętych obrazkach i
dewocjonaliach na ścianach. — Musiał tu mieszkać ktoś bardzo religijny.
— Owszem —
przyznała Emilka. Nie ściągnęły dekoracji ze ścian, ponieważ liczyły, że
niedługo wrócą do swojego domu. — To bardzo uprzejme ze strony pana Iwana, że
nam pozwolił tutaj mieszkać.
— Cóż to za dziwne
połączenie. Pan Iwan i uprzejmość… — mruknęła Małgosia. — Nie wygląda na
takiego, co by nią grzeszył zbyt często.
— To dobry
człowiek — obruszyła się Emilka. — Po prostu… dużo przeszedł w życiu.
— Tak? — ożywiła
się kuzynka. — To znaczy?
— Bez matki, potem
to straszne morderstwo… — mruknęła Anielka. — To musiało nim wstrząsnąć.
— Właśnie, to
morderstwo… to jak to z tym było? — zapytała Małgosia. — Bo ja wiem tylko, że
ktoś mu ojca zabił…
— Nikt nie wie
więcej. Po prostu któregoś ranka znaleźli go z poharatanymi trzewiami, a jego
przyjaciółkę z raną sercu.
— Straszne… —
rzekła kuzynka, lecz była bardzo zainteresowana. — Ale jak to tak, ktoś sobie
wszedł, zamordował ich w nocy i nikt nic nie wie?
Anielka wzruszyła
ramionami.
— Wiem, że
przesłuchiwano wtedy jakąś służkę, bo znaleziono u niej zakrwawiony nóż. Ale
jakoś się wybroniła, okazało się, że to nie mogła być ona, a ktoś jej to
podrzucił.
— Emilko, może ty
go wypytaj — zaproponowała Małgosia, biorąc od Anielki kubek herbaty. — Podobno
bardzo cię lubi.
— A kto tam wie,
kogo on lubi — mruknęła dziewczyna.
— Rzeczywiście,
jest bardzo dziwnym mężczyzną — przyznała Anielka, siadając na taborecie i
słodząc herbatę — i swoje sympatie okazuje w nietypowy sposób. Myślę jednak,
Emilko, że po śmierci kochanej pani Elżbiety przeniósł je na ciebie. Poza tym
jakby mniej pił…
— Czy ja wiem —
westchnęła Emilka.
— Zwróć uwagę,
skarbie. Coś chyba go odmieniło.
— Żeby Anielka nie
zapeszyła.
Rozmowę przerwał
im dzwonek do drzwi.
— To pewnie znów
ten pijak — mruknęła Anielka i wstała, by otworzyć. Nie mogła się jednak
bardziej mylić.
— Och, dzień
dobry! Niech pan wejdzie…
Dwie dziewczęce
głowy wychynęły zza futryny, by zobaczyć, kto też stoi w korytarzu. Był to pan
Staś. Wyglądał jak zawsze — na jego włosach błyszczała brylantyna, szarozielone
oczy wciąż pozostawały nieco kocie, rysy miał regularne i przystojne, ubrany elegancko:
we frak i czarno-białe lakierki, pod pachą zaś ściskał granatowy, męski parasol
i skórzaną teczkę. Na widok ich twarzy uśmiechnął się, chociaż był to dosyć
stonowany uśmiech.
— Dzień dobry —
przywitał się, stawiając parasol w stojaku i wieszając kapelusz. — Miło was
dwie widzieć.
— Dzień dobry —
odrzekła Emilka. Mężczyzna podszedł, stukając po posadzce obcasami. Ujął dłoń
Małgosi, złożył na jej dłoni krótki pocałunek, a potem to samo zrobił z dłonią
Emilki, z tą różnicą, że jakby czulej. Zmieszała się.
— Proszę siadać,
herbaty? A może kawy? — zapytała Anielka.
— Kawy, chętnie —
odrzekł, siadając na taborecie zajętym wcześniej przez gosposię.
— Z mlekiem?
— Czarną.
— Posłodzić?
— Nie.
— Obrzydlistwo —
oświadczyła Małgorzata. — Jak tak można!
Pan Staś
uśmiechnął się.
— A jak można psuć
smak kawy mlekiem? Albo cukrem?
— To jakby się pan
dziwił, że ktoś soli jajecznicę.
— Ale jajecznica
jest mdła, a kawa nie — wtrąciła Emilka. — Więc jajecznica potrzebuje soli, a
kawa… — Urwała, znów nieco zmieszana.
— Dokładnie —
powiedział mężczyzna, biorąc od Anielki zaparzoną kawę w duże dłonie.
— Co pana
sprowadza? — zapytała Anielka, przysuwając kolejny taboret.
— Wiem, że zwykle
moje wizyty wiążą się z czymś smutnym lub przeraźliwie nudnym, dlatego
przyszedłem zupełnie bez powodu. — Uśmiechał się, pijąc kawę i zerkając na
Emilkę szarozielonymi oczami. — Ale nie będę siedział długo, obiecuję.
— Może pan zostać,
ile pan chce — oświadczyła Emilka. Pan Staś obdarzył ją nieco zaskoczonym
spojrzeniem… a może to tylko jej wyobraźnia.
Pan Staś został
jeszcze na podwieczorek, do którego zasiedli w salonie. Po zjedzeniu ciastka
Małgorzata bardzo spochmurniała i oświadczyła, że musi się położyć, bo bardzo
boli ją głowa. Natomiast Anielka nagle przypomniała sobie o tym, że miała
Emilce wyprasować ubrania, więc dziewczyna została sama z tym przedziwnym,
nieco tajemniczym mężczyzną.
— A gdzie wasz
piesek? — zapytał i zapalił papierosa.
— Szczeniak?
Został na dworku. Dozorca się nim zajmuje, a ja czasami przyjeżdżam, by się ze
mną oswoił. Tu by mu było źle.
— A tobie?
— Co mnie? —
zapytała zdziwiona.
— Tobie tutaj
dobrze?
— Tak —
oświadczyła, lekko się uśmiechając. — To bardzo miły gest ze strony pana Iwana.
— Miły gest? To
jego obowiązek, jest twoim opiekunem. — Emilka nie odpowiedziała, wciąż lekko
uśmiechnięta. Pan Staś pogładził się po szczęce i zaciągnął papierosem. Zapadła
chwila ciszy, przerywana jedynie gruchaniem gołębi za oknem i oddechem pana
Stasia wypuszczającego dym z płuc. — A… jak się czujesz? Jak to znosisz?
— Co?
— Śmierć matki.
— Dobrze —
odrzekła. Pomyślała, że zabrzmiało to źle. — To znaczy… byłam na to chyba zbyt
gotowa…
Pokiwał głową,
dopalając papierosa i zgniatając go na popielniczce. Wyglądał, jakby bił się z
myślami. Po raz pierwszy Emilka nie czuła przed nim żadnego skrępowania ani
zażenowania — bardziej on wyglądał na nieco zmieszanego.
— Emilko, muszę ci
coś powiedzieć.
Serce w piersi
dziewczyny zatrzepotało, a żołądek skurczył się gwałtownie. Wytarła spocone
dłonie o spódnicę, gdy pan Staś podszedł, by przymknąć drzwi do salonu.
— Tylko musisz mi
Emilko obiecać, że… że nie piśniesz słówka. Nikomu.
— Dobrze —
obiecała, wcale nie zamierzając dotrzymać słowa.
— Nie. Nie
„dobrze”. Nie możesz tego powiedzieć nikomu.
Jeśli się… Jeśli to wyjdzie… zbyt wcześnie… Nie chcę doprowadzać do…
niezręcznych sytuacji…
— Rozumiem.
— Przysięgnij mi,
że nikomu nie powiesz!
Usiadł naprzeciw
niej i zapalił kolejnego papierosa. Spojrzała w jego szarozielone tęczówki i
pokiwała głową.
— Przysięgam.
Zaciągnął się
mocno papierosem, tak mocno, że Emilce wydawało się, iż za chwilę na jego końcu
zamiast żaru dostrzeże płomień. Pan Staś milczał przez chwilę, aż poderwał się,
pocierając dłonią twarz.
— A niech mnie…
pewnie i tak wszystko widać… czyż nie?
Emilka zawahała
się.
— No cóż… nie
jestem pewna, czy myślimy o tym samym…
— Więc widać. —
Usiadł z powrotem na obitym skórą fotelu i zaciągnął się ponownie. — Ja…
zupełnie oszalałem. Z miłości. To jak… mój Boże, mam ochotę wrzeszczeć… Znasz
to? Takie uczucie, głęboko w piersiach… że trzeba krzyczeć, bo aż cię dusi od
trzymania uczuć w tajemnicy. Wiesz, jak to jest?
— Nie wiem… —
odrzekła szczerze, patrząc zdumiona w jego błyszczące oczy.
— Nie wiesz? —
powtórzył zaskoczony. — Więc… nigdy tak nie miałaś?
— Może miałam, ale
nie wiem, czy właśnie tak.
— A jak? Bo może
to po prostu jakaś astma, a nie miłość, że mnie tak dusi…
Emilka roześmiała
się głośno.
— No… ja to tak
bardziej… sama nie wiem… to było już jakiś czas temu…
Pan Staś milczał,
myśląc głęboko. Papieros między jego palcami sam się wypalił, aż został z niego
krótki słupek popiołu, który po chwili opadł na jego spodnie. Gdy to
spostrzegł, zaczął mruczeć pod nosem, próbując strzepnąć pył chusteczką.
Wrzucił resztkę peta do popielniczki.
— Szlag by to
trafił… — warknął, odrzuciwszy chusteczkę na stół. — Szlag cały świat trafia,
gdy tak się ma jak ja… i gdy obiekt tych uczuć pozostaje niewzruszony.
Emilka zawstydziła
się momentalnie. Nie odnajdywała przyjemności w tej rozmowie, lecz czuła dużo
sympatii do tego człowieka, znacznie więcej niż przed paroma miesiącami, i
wcale nie odpowiadało jej, że wygląda na tak zranionego.
— Czasami potrzeba
czasu… — mruknęła cicho, wlepiając wzrok w swoje dłonie. Pan Staś zmarszczył
brwi, świdrując ją spojrzeniem.
— Kiedy każdy
dzień się dłuży… A dzisiaj… dzisiaj było dla mnie jak znak.
— Dzisiaj?
— Tak. Noszę się z
tym zamiarem już bardzo długo… a dziś natrafiła mi się taka okazja…
— Jakim zamiarem?
Pan Staś westchnął
głęboko, aż zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni. Wyciągnął stamtąd małe,
kwadratowe pudełeczko obite zamszem. Emilka wytrzeszczyła oczy i spojrzała na
mężczyznę z mieszaniną zaskoczenia i niepewności. Ten jednak otworzył
pudełeczko i wpatrywał się w nie w zamyśleniu. W końcu położył pudełeczko na
stole, przodem do Emilki, tak że mogła przyjrzeć się z bliska złotemu
pierścionkowi z ogromnym diamentem. Patrzyła na to z dystansu, bojąc się wziąć
go do ręki.
— I? — ponaglił ją
pan Staś.
— Ja… — urwała,
nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. Przecież nie usłyszała pytania, tego,
którego się spodziewała, nie mogła więc dać na nie jednoznacznej odpowiedzi. —
Czego pan oczekuje?
— Podoba ci się?
Uważasz, że to nie jest przesada?
— Jest piękny…
może rzeczywiście trochę pan przesadził, ale w granicach zdrowego rozsądku.
— Tak uważasz? —
Wziął znów pudełeczko do ręki i przyjrzał się pierścionkowi ponownie. — Może
nie powinienem tak pochopnie podejmować takich decyzji… Może… może zrobisz coś
dla mnie? — zapytał niepewnie, podnosząc wzrok.
— Słucham —
odpowiedziała Emilka, już nic nie rozumiejąc.
— Zapytasz ją? To
znaczy… ja wiem, wy, kobiety, sobie plotkujecie o każdym, kto się nawinie…
Zapytaj ją tak mimochodem… no wiesz, czy mam jakieś szanse…
Emilka zamarła.
— Małgorzatę?
— Tak. Przecież
cały czas o niej mowa.
Dziewczyna
wpatrywała się w swojego rozmówcę w milczeniu, mając zupełną pustkę w głowie,
aż nagle wybuchnęła głośnym śmiechem.
Śmiała się i śmiała, to z niego, to z siebie, to z całej tej sytuacji, a
pan Staś wyglądał na coraz bardziej zmartwionego.
— Boże, nienawidzi
mnie? — zapytał ze strachem w głosie. Emilka otarła łzy, które uroniła ze
śmiechu.
— Nie wiem, na
Boga, nigdy się jej nie pytałam! — odrzekła i znów się roześmiała.
— To dlaczego się
śmiejesz?
— Bo taki pan…
zabawny… — wybroniła się. — Przyrzekam, że nic jej nie powiem. I dyskretnie ją
wypytam. Dam panu znać.
— Dobrze, to ja
wrócę jutro i mi powiesz…
— Nie! — pisnęła.
— Tak nie wolno. Ma dziś zły humor, może mi skłamać. Niech pan przyjdzie w
środę.
— W środę? —
zapytał cienkim głosem. Odchrząknął i westchnął. — Niech będzie. Boże, Emilko!
— zawołał nagle i uklęknąwszy przed nią, zaczął całować jej dłonie. — Toż ty mi
życie ratujesz. Pewnie bym się skompromitował dziś lub jutro… a tak… —
Obdarowywał ją szybkimi pocałunkami, aż dyskretnie wyrwała się z uścisku jego
szorstkich dłoni. — Dziękuję! To ja idę…
Wstał i
opróżniwszy filiżankę kawy do końca za jednym razem, przeszedł do przedpokoju.
— Do widzenia! —
krzyknął do Anielki śpiewnym głosem, uchylił kapelusz przed Emilką i wyszedł,
gwiżdżąc wesoło.
— A ten kawaler co
taki wesół wyszedł? — zapytała Anielka, wchodząc do salonu. — Emilko, a czemuż
ty płaczesz?
— Sama nie wiem —
załkała dziewczyna, powstrzymując łzy. — Ale wie Anielka co? Mi to już chyba
zupa zamiast mózgu została…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz