dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

4 września 2023

031. SUROWICA (20)

 Rozdział XX


Wieczorem znów przybłąkał się pijak. Emilka otworzyła mu drzwi na długość łańcucha zabezpieczającego i skrzywiła się, czując od niego smród wódki.


— Mój Boże, łasiszko, jakem cię osatnio wiział…

— Zostawi nas pan w spokoju? — poprosiła uprzejmie.

— Przyszedłem do Halszki…

— Pani Helena umarła w grudniu — odrzekła Emilka. — Przykro mi.

— Umarła? — Mężczyzna od razu wydawał się być mniej pijany. Miał spaloną od skóra, brązowo-czerwoną cerę, grube rysy i pijacki, duży nos o wielkich dziurkach, z którego wyrastały obrzydliwe, długie włosy. — Halszka?

— Tak. Teraz my tu mieszkamy, bo kamienicę przepisała w testamencie.

Mężczyzna wyglądał na naprawdę strapionego. W prawej ręce trzymał butelkę, z której zdrowo pociągnął, a potem oparł się o ścianę.

— Teraz zostawi nas pan w spokoju?

— Umarła? Jak?

Emilka zawahała się.

— Nie wiem dokładnie. Proszę nas więcej nie nachodzić. Do widzenia — oświadczyła i zamknęła drzwi, zabezpieczając je jeszcze na górny zamek. Przez dziurkę w drzwiach zobaczyła, jak mężczyzna oddala się chwiejnym krokiem.

Zadzwoniła Anielka i powiedziała, że zostanie na noc, bo gorzej się czuje i nie ma sił, by wracać tak późno, ale że jak tylko wstanie rano, pojawi się w domu.

— Zrób sobie jajecznicę, skarbie, a śniadanie już ja zrobię… Dobrze, skowroneczku?

— Tak, tak. Dobranoc. — Emilka odłożyła słuchawkę na widełki i nieco się zmartwiła. Była już noc, potwornie duszna i niesprzyjająca prędkiemu zasypianiu, a Emilka uświadomiła sobie, że nigdy w życiu nie została na noc sama. Zawsze była rodzina lub przynajmniej służba. Przed oczami mignęła jej obca twarz w lustrze i dostała gęsiej skórki.

Zamknęła mieszkanie na cztery spusty i pościeliła łóżko w największym pokoju. Wyglądało ono najbardziej przytulnie, chociaż sam pokój jej się nie podobał. W tym stało zbyt wiele smutnych regałów z nudnymi książkami i zakurzonymi, zapomnianymi pamiątkami z wielu miejsc świata, dlatego na swoją stałą sypialnię wybrała inny, mniejszy. Większość szafek zamknięto na klucz, których nie miała ani Anielka, ani tym bardziej Emilka, chociaż niezbyt je interesowało, co się znajduje w środku.

Uporawszy się z zawleczeniem pościeli, pomodliła się i włączyła radio, by raźniej jej było zasypiać.

…U wybrzeży New Jersey w Stanach Zjednoczonych doszło do pożaru na luksusowym statku pasażerskim SS Morro Castle. Sto trzydzieści cztery osoby straciły życie…

Sto trzydzieści cztery, pomyślała Emilka. Próbowała przejąć się ogromem tragedii, lecz nie potrafiła w pełni współczuć tym ludziom. Przekręcała się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka.

Niedomknięte drzwi z cichym skrzypieniem otwierały się coraz szerzej. Serce Emilki podeszło aż pod gardło, gdy uświadomiła sobie, że przez pokój nie przeszło nawet najmniejsze westchnienie wiatru. Nagle radio zmieniło częstotliwość i zaczęło szumieć. Przerażona Emilka włączyła lampkę, wyłączyła odbiornik i wyskoczyła spod kołdry, by w zakurzonej szufladzie odnaleźć medalik albo różaniec. Łzy nabiegły jej do oczu, a strach paraliżował umysł, podsuwając coraz to gorsze obrazki. Szuflada była pusta, jedna i druga. Kątem oka widziała jakąś postać. Gdy odruchowo poderwała głowę (chociaż wcale nie chciała tego zrobić), okazało się, że jest w pokoju sama.

Nagle coś trzasnęło i jedna z szafek otworzyła się. Ta pośrodku, naprzeciwko łóżka. Było ciemno, a ją przeszywało przerażenie, nie była więc w stanie dostrzec, co znajduje się w środku. Poczuła jednak czyjąś rękę na ramieniu i obudziła się, piszcząc.

…naszego korespondenta. Przed chwilą otrzymaliśmy telegram. Podobno przyczyną wybuchu miał być wyciek paliwa z kontenerów zapasowych…

Serce w piersi Emilki waliło jak młotem. Drzwi wciąż pozostawały przymknięte, a szafka zatrzaśnięta. Zapaliła lampkę i otworzyła szuflady. W jednej znalazła modlitewnik, w drugiej różaniec. Wyłączyła radio i ściskając w spoconej ręce książeczkę, poszła do kuchni po nóż.

Gdy wróciła, podeszła do szafki naprzeciw łóżka i przeżegnawszy się, zaczęła majstrować przy zamku. Nic nie pomogło. Usiadła w nogach łóżka i odetchnęła, zastanawiając się, czy z całą pewnością jest sama w domu. To musiał być głupi sen — Pan Bóg pokarał ją bogatą wyobraźnią… Otworzyła modlitewnik i zamarła.

W środku wycięto w kartkach głęboką dziurę, w której leżał kluczyk.

Bez namysłu wyciągnęła go ze środka i podeszła do regału. Włożyła go w dziurkę i bez najmniejszego oporu przekręciła. Szafka otworzyła się. W środku znalazła zwykłe, tekturowe pudełko z wykaligrafowanym napisem: Wspomnienia. Wzięła je w drżące ręce i usiadłszy znów na łóżku, otworzyła.

Znalazła tam głównie fotografie. Podzielono je na części, każdą opatrzono karteczką: Halszka w otoczce dziecinnej małości, Halszka zwiedza świat, Halszka ciężko haruje, Halszka cieszy się życiem, Halszka przeżywa ważne momenty swojego życia, Halszka przyłapana na mało absorbujących czynnościach. Emilka uznała to za niezwykle urocze. Wyciągnęła wszystkie pliki fotografii, a pod nimi rzucone luźno pocztówki z wielu miejsc świata i koperta. Podniosła ją i ujrzała wykaligrafowane na niej imię pana Iwana.

Koperta nie była zaklejona, więc Emilka nie potrafiła się powstrzymać.

 

Kochany,

Skoro to czytasz, mam dla Ciebie dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra jest taka, że jest dla Ciebie nadzieja w Niebie, skoro nareszcie sięgnąłeś po słowo do Boga. Złą już znasz umarłam.

Gdybym żyła, czekałabym niecierpliwie jak małe dziecko, aż nareszcie odkryjesz moje pudełeczko sekretów, jednak jestem już martwa (nie teraz, gdy to piszę, lecz teraz, gdy to czytasz) i podejrzewam, że po śmierci nabyłam nieco spokojnego usposobienia. Oto, co zostawiam Ci w spadku tak naprawdę całe moje życie umieszczone na fotografiach, posortowane, z tyłu opisane. Sporą jego część przeżyliśmy razem, lecz jak na złość z tych właśnie okresów zdjęć jest najmniej. Wynika to chyba z tego, że marny z Ciebie fotograf… na dodatek niezbyt zapalczywy. Jesteś świadomy, że nie mamy żadnego wspólnego zdjęcia? Oprócz jednego... ale ono się nie liczy. To smutne. Mnie przynajmniej to smuci.

Czuję, że zbliża się koniec mych dni. Jestem zdrowa, jednak coś mi podpowiada, że przyjdzie Śmierć i upomni się o Halszkę. I Bogu dzięki za tę świadomość, bo wreszcie zmusiłam się do podsumowania swojego niezbyt długiego życia. Ono teraz należy do Ciebie. Ciesz się nim tak, jak ja potrafiłam.

Chciałabym pisać jeszcze i jeszcze, ale czuję, ze takie listy powinny być krótkie i treściwe. Cóż jeszcze mogę rzec? Może to, że wraz z oddechem Śmierci na plecach przychodzi umiejętność wybaczania. I prawdziwego, szczerego żalu za grzechy. Źle żeśmy zrobili. Źle zrobiłam ja, że na to pozwoliłam. Powinnam była dopuścić głos Boga w sercu, zagłuszyła go jednak chęć zemsty i w ten sposób odmieniłam dramatycznie losy czterech… pięciu istnień. To straszne. Już zaraz Bóg mnie osądzi. Módl się za mnie. Ja modlę się za Ciebie i dobro w Twoim sercu, którego dostrzegam całe pokłady.

Kochająca Cię towarzyszka podróży, przyjaciółka, wspólniczka w grzechu

Halszka…

 

Emilka czytała list dwukrotnie, mając łzy w oczach. Biło od niego tyle niewypowiedzianych słów i przemilczanych emocji, że przeniknęły ją samą. Odłożyła kartkę, schowała ją do koperty i zaczęła przeglądać zdjęcia.

Pani Helena była bardzo piękną kobietą o uroczych rysach twarzy. Miała tylko kilka zdjęć z dzieciństwa, głównie robionych razem z rodziną, chociaż na jednym znajdowała się sama. Emilka przeglądała wszystkie części, podziwiając jej cudne, jasne włosy, urocze oczy (z czasem nieco przygasające i otaczane głębszymi zmarszczkami), usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu na prawie każdym zdjęciu. Pamiątki nie obejmowały okresu przed trzydziestym rokiem życia, poza jednym, zrobionym jej znienacka, gdy mając nieco ponad dwadzieścia lat zapinała guziki kilkuletniemu chłopcu. Chłopiec miał ciemne włosy i bardzo nijakie, niepokojące przez to rysy.

Potem, widocznie ukończywszy około trzydzieści lat, przeprowadziła się do tego mieszkania i pracowała, wyszywając obrusy, serwety i ozdobne tkaniny. Miała dużo zdjęć zrobionych podczas pracy, zwykle z uśmiechem na ustach, często jednak uchwyconych w skupieniu lub znużeniu. Ktoś musiał być nią bardzo zafascynowany, skoro tak często fotografował panią Helenę podczas pracy.

Z tyłu pisała opisy: Halszka gotuje, Halszka próbuje zacerować ulubioną sukienkę z żałosnym skutkiem, Ktoś złapał Halszkę, jak drzemała nad wyszywanką, Halszka pisze list, Odnowiona sypialnia Halszki, Robiona ręcznie pościel, Halszka i Franklin (pies, który pałętał się pod nogami na wielu zdjęciach), Halszka w Budapeszcie, Mała Halszka obok dużej wieży Eiffle'a, Big Ben i Little Halszka, Kanał La Manche z Halszką w tle, Giza, mumia po lewej to jakiś Egipcjanin, a po prawej Halszka, i tak dalej, i tak dalej… Trzymała wiele zdjęć obcych, nieznanych Emilce ludzi, widzianych w gazetach miejsc, drobnych arcydziełek, które wyszły spod jej palców, wszystko opatrzone opisem. Wśród zdjęć z podróży dostrzegła jedno zdjęcie pana Iwana, na której musiał mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Zdjęcie zrobiono w lecie, w Tatrach, a miał na nim bardzo nietęgą, jakby obrażoną minę, lecz dał się sfotografować z Trzema Koronami w tle.

Rzeczywiście, biła z tych fotografii nieprzezwyciężona radość życia. Musiała być bardzo szczęśliwą osobą, pomyślała zazdrośnie Emilka. Często żałowała swoich humorów, lecz nie potrafiła im się przeciwstawić. Ogarnął ją smutek na myśl o tym, że tę kobietę uduszono ponad dziesięć miesięcy temu, tutaj, w jej własnym mieszkaniu, na tyle osamotnioną, że dostrzeżono to po tygodniu. Przecież tu musiało tak potwornie cuchnąć…, przebiegło dziewczynie przez myśl. Odłożyła zdjęcia, zerkając szybko przez okno. Rozjaśniało się. Niezwykłe, ile czasu spędziła nad zdjęciami…

Sięgnęła po pocztówki. Było ich jeszcze więcej niż zdjęć, większość z miejsc, o których nawet nie słyszała. Niektóre były po prostu kupione i eleganckim pismem podpisane datą przez panią Helenę, inne zaadresowane bezpośrednio do niej przez znajomych i znajome, w tym przez pana Iwana. Zwykle pisał jej zdawkowe, nieco tajemnicze zdania: U mnie lepiej być nie może lub Niedługo się spotkamy, chociaż bywało, że cytował (Mój Boże!, zdziwiła się Emilka) poezję, tak jak pocztówkę z kraju Basków opisał z tyłu „Prośbą o wyspy szczęśliwe”.

 Emilka wzdychała ciężko, przyglądając się zdjęciom na pocztówkach i czytając słowa zaadresowane do zmarłej już pani Heleny. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, przeglądając jej prywatne rzeczy. Odrzucała od siebie niedorzeczne myśli, jakoby to ona sama ją naprowadziła. Zbieg okoliczności…

Spakowała wszystko do pudełka i chociaż dochodziła już szósta rano, próbowała zasnąć. Z marnym skutkiem. Roześmiana twarz o tak smutnie żywych oczach pani Heleny nie dawała jej spokoju.

Co też Emilka zostawi ze swojego życia na takich fotografiach?

 

W niedzielę przyszła do nich Małgorzata.

— Mama wreszcie pozwoliła mi się ruszyć z tego sakramenckiego sanatorium — wyjaśniła, kładąc torebkę na stole w kuchni i zdejmując sandały.

— A jak Gabrysia? — zapytała Emilka, siadając na taborecie w kuchni.

— Lekarze nic nie wiedzą. Ciągle wymiotuje, boli ją brzuch. Jak już myśleliśmy, że zdrowa, to znów noc nieprzespana, bo płacze z bólu.

— Straszne — przyznała Anielka, nalewając wody do czajnika.

— Ładnie tutaj — uznała Małgosia, rozglądając się wokoło. Wyciągnęła szyję, by zajrzeć do umeblowanej staroświecko jadalni, i błądziła wzrokiem po świętych obrazkach i dewocjonaliach na ścianach. — Musiał tu mieszkać ktoś bardzo religijny.

— Owszem — przyznała Emilka. Nie ściągnęły dekoracji ze ścian, ponieważ liczyły, że niedługo wrócą do swojego domu. — To bardzo uprzejme ze strony pana Iwana, że nam pozwolił tutaj mieszkać.

— Cóż to za dziwne połączenie. Pan Iwan i uprzejmość… — mruknęła Małgosia. — Nie wygląda na takiego, co by nią grzeszył zbyt często.

— To dobry człowiek — obruszyła się Emilka. — Po prostu… dużo przeszedł w życiu.

— Tak? — ożywiła się kuzynka. — To znaczy?

— Bez matki, potem to straszne morderstwo… — mruknęła Anielka. — To musiało nim wstrząsnąć.

— Właśnie, to morderstwo… to jak to z tym było? — zapytała Małgosia. — Bo ja wiem tylko, że ktoś mu ojca zabił…

— Nikt nie wie więcej. Po prostu któregoś ranka znaleźli go z poharatanymi trzewiami, a jego przyjaciółkę z raną sercu.

— Straszne… — rzekła kuzynka, lecz była bardzo zainteresowana. — Ale jak to tak, ktoś sobie wszedł, zamordował ich w nocy i nikt nic nie wie?

Anielka wzruszyła ramionami.

— Wiem, że przesłuchiwano wtedy jakąś służkę, bo znaleziono u niej zakrwawiony nóż. Ale jakoś się wybroniła, okazało się, że to nie mogła być ona, a ktoś jej to podrzucił.

— Emilko, może ty go wypytaj — zaproponowała Małgosia, biorąc od Anielki kubek herbaty. — Podobno bardzo cię lubi.

— A kto tam wie, kogo on lubi — mruknęła dziewczyna.

— Rzeczywiście, jest bardzo dziwnym mężczyzną — przyznała Anielka, siadając na taborecie i słodząc herbatę — i swoje sympatie okazuje w nietypowy sposób. Myślę jednak, Emilko, że po śmierci kochanej pani Elżbiety przeniósł je na ciebie. Poza tym jakby mniej pił…

— Czy ja wiem — westchnęła Emilka.

— Zwróć uwagę, skarbie. Coś chyba go odmieniło.

— Żeby Anielka nie zapeszyła.

Rozmowę przerwał im dzwonek do drzwi.

— To pewnie znów ten pijak — mruknęła Anielka i wstała, by otworzyć. Nie mogła się jednak bardziej mylić.

— Och, dzień dobry! Niech pan wejdzie…

Dwie dziewczęce głowy wychynęły zza futryny, by zobaczyć, kto też stoi w korytarzu. Był to pan Staś. Wyglądał jak zawsze — na jego włosach błyszczała brylantyna, szarozielone oczy wciąż pozostawały nieco kocie, rysy miał regularne i przystojne, ubrany elegancko: we frak i czarno-białe lakierki, pod pachą zaś ściskał granatowy, męski parasol i skórzaną teczkę. Na widok ich twarzy uśmiechnął się, chociaż był to dosyć stonowany uśmiech.

— Dzień dobry — przywitał się, stawiając parasol w stojaku i wieszając kapelusz. — Miło was dwie widzieć.

— Dzień dobry — odrzekła Emilka. Mężczyzna podszedł, stukając po posadzce obcasami. Ujął dłoń Małgosi, złożył na jej dłoni krótki pocałunek, a potem to samo zrobił z dłonią Emilki, z tą różnicą, że jakby czulej. Zmieszała się.

— Proszę siadać, herbaty? A może kawy? — zapytała Anielka.

— Kawy, chętnie — odrzekł, siadając na taborecie zajętym wcześniej przez gosposię.

— Z mlekiem?

— Czarną.

— Posłodzić?

— Nie.

— Obrzydlistwo — oświadczyła Małgorzata. — Jak tak można!

Pan Staś uśmiechnął się.

— A jak można psuć smak kawy mlekiem? Albo cukrem?

— To jakby się pan dziwił, że ktoś soli jajecznicę.

— Ale jajecznica jest mdła, a kawa nie — wtrąciła Emilka. — Więc jajecznica potrzebuje soli, a kawa… — Urwała, znów nieco zmieszana.

— Dokładnie — powiedział mężczyzna, biorąc od Anielki zaparzoną kawę w duże dłonie.

— Co pana sprowadza? — zapytała Anielka, przysuwając kolejny taboret.

— Wiem, że zwykle moje wizyty wiążą się z czymś smutnym lub przeraźliwie nudnym, dlatego przyszedłem zupełnie bez powodu. — Uśmiechał się, pijąc kawę i zerkając na Emilkę szarozielonymi oczami. — Ale nie będę siedział długo, obiecuję.

— Może pan zostać, ile pan chce — oświadczyła Emilka. Pan Staś obdarzył ją nieco zaskoczonym spojrzeniem… a może to tylko jej wyobraźnia.

 

Pan Staś został jeszcze na podwieczorek, do którego zasiedli w salonie. Po zjedzeniu ciastka Małgorzata bardzo spochmurniała i oświadczyła, że musi się położyć, bo bardzo boli ją głowa. Natomiast Anielka nagle przypomniała sobie o tym, że miała Emilce wyprasować ubrania, więc dziewczyna została sama z tym przedziwnym, nieco tajemniczym mężczyzną.

— A gdzie wasz piesek? — zapytał i zapalił papierosa.

— Szczeniak? Został na dworku. Dozorca się nim zajmuje, a ja czasami przyjeżdżam, by się ze mną oswoił. Tu by mu było źle.

— A tobie?

— Co mnie? — zapytała zdziwiona.

— Tobie tutaj dobrze?

— Tak — oświadczyła, lekko się uśmiechając. — To bardzo miły gest ze strony pana Iwana.

— Miły gest? To jego obowiązek, jest twoim opiekunem. — Emilka nie odpowiedziała, wciąż lekko uśmiechnięta. Pan Staś pogładził się po szczęce i zaciągnął papierosem. Zapadła chwila ciszy, przerywana jedynie gruchaniem gołębi za oknem i oddechem pana Stasia wypuszczającego dym z płuc. — A… jak się czujesz? Jak to znosisz?

— Co?

— Śmierć matki.

— Dobrze — odrzekła. Pomyślała, że zabrzmiało to źle. — To znaczy… byłam na to chyba zbyt gotowa…

Pokiwał głową, dopalając papierosa i zgniatając go na popielniczce. Wyglądał, jakby bił się z myślami. Po raz pierwszy Emilka nie czuła przed nim żadnego skrępowania ani zażenowania — bardziej on wyglądał na nieco zmieszanego.

— Emilko, muszę ci coś powiedzieć.

Serce w piersi dziewczyny zatrzepotało, a żołądek skurczył się gwałtownie. Wytarła spocone dłonie o spódnicę, gdy pan Staś podszedł, by przymknąć drzwi do salonu.

— Tylko musisz mi Emilko obiecać, że… że nie piśniesz słówka. Nikomu.

— Dobrze — obiecała, wcale nie zamierzając dotrzymać słowa.

— Nie. Nie „dobrze”. Nie możesz tego powiedzieć nikomu. Jeśli się… Jeśli to wyjdzie… zbyt wcześnie… Nie chcę doprowadzać do… niezręcznych sytuacji…

— Rozumiem.

— Przysięgnij mi, że nikomu nie powiesz!

Usiadł naprzeciw niej i zapalił kolejnego papierosa. Spojrzała w jego szarozielone tęczówki i pokiwała głową.

— Przysięgam.

Zaciągnął się mocno papierosem, tak mocno, że Emilce wydawało się, iż za chwilę na jego końcu zamiast żaru dostrzeże płomień. Pan Staś milczał przez chwilę, aż poderwał się, pocierając dłonią twarz.

— A niech mnie… pewnie i tak wszystko widać… czyż nie?

Emilka zawahała się.

— No cóż… nie jestem pewna, czy myślimy o tym samym…

— Więc widać. — Usiadł z powrotem na obitym skórą fotelu i zaciągnął się ponownie. — Ja… zupełnie oszalałem. Z miłości. To jak… mój Boże, mam ochotę wrzeszczeć… Znasz to? Takie uczucie, głęboko w piersiach… że trzeba krzyczeć, bo aż cię dusi od trzymania uczuć w tajemnicy. Wiesz, jak to jest?

— Nie wiem… — odrzekła szczerze, patrząc zdumiona w jego błyszczące oczy.

— Nie wiesz? — powtórzył zaskoczony. — Więc… nigdy tak nie miałaś?

— Może miałam, ale nie wiem, czy właśnie tak.

— A jak? Bo może to po prostu jakaś astma, a nie miłość, że mnie tak dusi…

Emilka roześmiała się głośno.

— No… ja to tak bardziej… sama nie wiem… to było już jakiś czas temu…

Pan Staś milczał, myśląc głęboko. Papieros między jego palcami sam się wypalił, aż został z niego krótki słupek popiołu, który po chwili opadł na jego spodnie. Gdy to spostrzegł, zaczął mruczeć pod nosem, próbując strzepnąć pył chusteczką. Wrzucił resztkę peta do popielniczki.

— Szlag by to trafił… — warknął, odrzuciwszy chusteczkę na stół. — Szlag cały świat trafia, gdy tak się ma jak ja… i gdy obiekt tych uczuć pozostaje niewzruszony.

Emilka zawstydziła się momentalnie. Nie odnajdywała przyjemności w tej rozmowie, lecz czuła dużo sympatii do tego człowieka, znacznie więcej niż przed paroma miesiącami, i wcale nie odpowiadało jej, że wygląda na tak zranionego.

— Czasami potrzeba czasu… — mruknęła cicho, wlepiając wzrok w swoje dłonie. Pan Staś zmarszczył brwi, świdrując ją spojrzeniem.

— Kiedy każdy dzień się dłuży… A dzisiaj… dzisiaj było dla mnie jak znak.

— Dzisiaj?

— Tak. Noszę się z tym zamiarem już bardzo długo… a dziś natrafiła mi się taka okazja…

— Jakim zamiarem?

Pan Staś westchnął głęboko, aż zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni. Wyciągnął stamtąd małe, kwadratowe pudełeczko obite zamszem. Emilka wytrzeszczyła oczy i spojrzała na mężczyznę z mieszaniną zaskoczenia i niepewności. Ten jednak otworzył pudełeczko i wpatrywał się w nie w zamyśleniu. W końcu położył pudełeczko na stole, przodem do Emilki, tak że mogła przyjrzeć się z bliska złotemu pierścionkowi z ogromnym diamentem. Patrzyła na to z dystansu, bojąc się wziąć go do ręki.

— I? — ponaglił ją pan Staś.

— Ja… — urwała, nie bardzo wiedząc, co ma powiedzieć. Przecież nie usłyszała pytania, tego, którego się spodziewała, nie mogła więc dać na nie jednoznacznej odpowiedzi. — Czego pan oczekuje?

— Podoba ci się? Uważasz, że to nie jest przesada?

— Jest piękny… może rzeczywiście trochę pan przesadził, ale w granicach zdrowego rozsądku.

— Tak uważasz? — Wziął znów pudełeczko do ręki i przyjrzał się pierścionkowi ponownie. — Może nie powinienem tak pochopnie podejmować takich decyzji… Może… może zrobisz coś dla mnie? — zapytał niepewnie, podnosząc wzrok.

— Słucham — odpowiedziała Emilka, już nic nie rozumiejąc.

— Zapytasz ją? To znaczy… ja wiem, wy, kobiety, sobie plotkujecie o każdym, kto się nawinie… Zapytaj ją tak mimochodem… no wiesz, czy mam jakieś szanse…

Emilka zamarła.

— Małgorzatę?

— Tak. Przecież cały czas o niej mowa.

Dziewczyna wpatrywała się w swojego rozmówcę w milczeniu, mając zupełną pustkę w głowie, aż nagle wybuchnęła głośnym śmiechem.  Śmiała się i śmiała, to z niego, to z siebie, to z całej tej sytuacji, a pan Staś wyglądał na coraz bardziej zmartwionego.

— Boże, nienawidzi mnie? — zapytał ze strachem w głosie. Emilka otarła łzy, które uroniła ze śmiechu.

— Nie wiem, na Boga, nigdy się jej nie pytałam! — odrzekła i znów się roześmiała.

— To dlaczego się śmiejesz?

— Bo taki pan… zabawny… — wybroniła się. — Przyrzekam, że nic jej nie powiem. I dyskretnie ją wypytam. Dam panu znać.

— Dobrze, to ja wrócę jutro i mi powiesz…

— Nie! — pisnęła. — Tak nie wolno. Ma dziś zły humor, może mi skłamać. Niech pan przyjdzie w środę.

— W środę? — zapytał cienkim głosem. Odchrząknął i westchnął. — Niech będzie. Boże, Emilko! — zawołał nagle i uklęknąwszy przed nią, zaczął całować jej dłonie. — Toż ty mi życie ratujesz. Pewnie bym się skompromitował dziś lub jutro… a tak… — Obdarowywał ją szybkimi pocałunkami, aż dyskretnie wyrwała się z uścisku jego szorstkich dłoni. — Dziękuję! To ja idę…

Wstał i opróżniwszy filiżankę kawy do końca za jednym razem, przeszedł do przedpokoju.

— Do widzenia! — krzyknął do Anielki śpiewnym głosem, uchylił kapelusz przed Emilką i wyszedł, gwiżdżąc wesoło.

— A ten kawaler co taki wesół wyszedł? — zapytała Anielka, wchodząc do salonu. — Emilko, a czemuż ty płaczesz?

— Sama nie wiem — załkała dziewczyna, powstrzymując łzy. — Ale wie Anielka co? Mi to już chyba zupa zamiast mózgu została…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem