Rozdział VI
Antek i Antoni
Nie
przespawszy ani minuty, wstała rano, umyła się i zeszła na śniadanie. Jak się
okazało, matka, Krzysztof oraz pan Michalczuk smacznie spali, za to Anielka
krzątała się od dawna i była we wspaniałym humorze.
—
Ach, panienko, nie wyglądasz najlepiej… Spałaś ty coś tej nocy? Zaraz panience
humor poprawię, jak pokażę, co też Cesia na śniadanie zrobiła. Naleśniki z
serem, te, które tak lubisz, kochana, na tym cieście grubiutkim… Co się stało,
panienko?
—
Aj, nic, Anielko, nic przecież. Nie mogłam spać po prostu.
—
No, i ja czasami nie mogę, jak pełnia jest, sama nie wiem, skąd się to bierze.
Zmęczonam wtedy jeszcze bardziej niż zwykle, ale i tak zmrużyć oka nie mogę
przez pół nocy. Zaraz no, kawę ci zrobię, kochana, to i od razu humor ci się
polepszy.
—
Wie Anielka co, te chłopy są okropne — powiedziała cicho Emilia. Anielka wydała
z siebie krótkie: „Ach!”, po czym zaczęła parzyć kawę z wesołym uśmiechem. —
Oni są niemożliwi, ja już nie mogę, a jeszcze całe życie z nimi będę musiała
spędzić…
—
Aj, panienko, zawsze zostaje służba Bogu, jak już panience tak dopiekli. —
Anielka zatrzęsła się, chichocząc pod nosem. — A o kim mowa, kochana?
—
Szkoda gadać.
—
No, mówże mi, przecież znam cię od małości. I tak się domyślę, lepiej więc
chyba… Proszę bardzo, gorąca kawusia… Lepiej chyba… O wilku mowa! — krzyknęła,
patrząc przez okno. Przez podwórze szedł Antek w grubym kożuchu, skulony z
zimna. Anielka, kołysząc się na boki, jak to miała w zwyczaju, otworzyła mu
drzwi.
—
Dzień dobry, kochana pani — dobiegł Emilkę głos Antka. — Jakże miło panią
widzieć z rana.
—
A ty co, kawalerze, taki miły — cóż chcesz?
—
Ja? Nic! Dzisiaj wcześniej jestem, bom w tej chałupie już wytrzymać nie mógł…
O, widzi kochana Anielka, ja już nawet
po ichniemu gadać zaczynam.
—
Zimno?
—
Oj zimno, bardzo zimno. — Na chwilę rozmowy zamilkły, a Emilka słyszała, jak
Antek się rozbiera. Po chwili Anielka weszła do kuchni, puszczając oko do dziewczynki,
a za nią Antek, czerwony od mrozu, o powiekach ciężkich i oczach podkrążonych.
Zobaczył Anielkę siedzącą na krześle przy spiżarce i uśmiechnął się. — Kogo my
tu mamy?! Widzę, że dla panienki dzień tak samo udany jak i dla mnie.
Uśmiechnęła
się niemrawo, patrząc uważnie na Antka. Wydawał jej się w tamtej chwili bardzo
odległy, nienamacalny, a na domiar wszystkiego brzydki, odpychający i wadliwy.
Odwróciła wzrok i upiła łyk kawy.
—
Panienka wyjdzie na dwór. Od razu się panienka orzeźwi. Nie sądziłem, że
dworzanki wstają o tej porze. Zaskakuje mnie panienka każdego dnia.
Miał
miły, melodyjny głos, niski i przyjemny dla uszu, ale w tej chwili wydawał jej
się mdły i niewart uwagi.
—
Antoś, napijesz się czego? Myślę, że się pani nie rozzłości, jak dam ci trochę
kawy…
Chłopak
roześmiał się.
—
Nie, dziękuję. Są jednak na świecie osoby, które takich specyfików potrzebują
bardziej niż ja.
Był
wesoły jak zwykle, patrzył na nią uważnie, zupełnie tak, jak miał w zwyczaju —
nic się nie zmieniło oprócz tego, że nagle to wszystko, co w nim tak lubiła,
zaczęło jej przeszkadzać. Zerkała na niego najrzadziej, jak mogła, byle tylko
nie zostać uznaną za obrażoną, więc zauważyła, że kąciki ust opadały mu coraz
niżej. Anielka dała mu kubek gorącej herbaty, w którą zaczął wpatrywać się
nieprzytomnie, już zupełnie bez uśmiechu.
—
No, to co to za dżentelmen spędza panience sen z oczu? — zapytał, nie patrząc
na nią, lecz jego spojrzenie wyrażało kpinę i rozbawienie.
—
Przepraszam bardzo, jaki znowu dżentelmen? — obruszyła się. — Co też sobie
myślisz?!
—
No przecie widać — roześmiał się szczerze. — Ja chyba nawet wiem, który to pan
tak panience brutalnie sen odbiera…
Patrzył
jej w oczy już bez cienia wesołości czy typowej dla siebie iskierki radości.
Pomieszał herbatę okrężnym ruchem kubka i upił łyk.
—
Coś sugerujesz, Antek?
—
Ja? Ja nic nie sugeruję, ja wiem.
Obserwował
ją uważnie. Anielka w tajemniczy sposób zniknęła z kuchni, Emilka nawet nie
zauważyła, kiedy dokładnie.
—
Nic nie wiesz, głupolu, nic nie wiesz. Krzysztof ci głupot naopowiadał, tak? Ja
mu dam, ja mu dam! — rozzłościła się dziewczyna.
—
Nic mi nie mówił — odrzekł Antek. — Mam swój rozum. Chyba ciągle bierze mnie
panienka za chłopka ze wsi. Nie jestem głupi i umiem połączyć fakty.
—
Jakie fakty, jakie fakty, co tu do łączenia?
—
Wszystkie — mruknął, pijąc herbatę — a najbardziej bawi mnie ten, że żadne z
nas nie powiedziało na głos, o kim mowa, a panienka i tak dobrze wie, kto mi
może chodzić po głowie.
—
Jesteś bezczelny. Ja także mam rozum i także potrafię połączyć fakty, wiem
więc, dlaczego pomyślałeś o panu Iwanie.
—
Niech mi panienka spojrzy w oczy i powie, że panienka do niego nie smoli
cholewek.
—
Nie będę nic ci mówić, bo nie muszę ci się tłumaczyć. Kim ty jesteś, by ode
mnie czegoś takiego żądać?
Milczał,
patrząc na nią wzrokiem wypranym z emocji.
—
Nikim, no właśnie… nikim… — powiedział cicho i zostawiwszy niedokończoną
herbatę, wyszedł z kuchni. Słyszała, jak się ubiera, a potem trzaska drzwiami.
Spojrzała przez oszronione okno. Szedł szybkim krokiem przez podwórze,
wypuszczając z ust kłęby gęstej pary, a potem zniknął w drzwiach stajni.
Ku
swojemu zaskoczeniu zauważyła, że pan Michalczuk próbował zjednać sobie jej
sympatię i bardzo dobrze mu to
wychodziło. Po wielu namowach usiadła z nim do gry w karty i pozwoliła nauczyć
się prostszych gier, z chęcią słuchała jego opowieści i ciekawych anegdotek.
Najprostszą historię umiał zamienić w zapierającą dech w piersiach przygodę.
Nie ufała mu, lecz nie potrafiła zachowywać się względem tego mężczyzny tak
chłodno, jakby chciała. Nie był szarmancki, nie uwodził jej, nie próbował
jakkolwiek zachwycić, a ona wciąż pamiętała o tym, co pan Iwan napisał w
liściku.
Antek
nie rozmawiał z nią, nie zaczepiał jak dawniej ani nie próbował zainteresować
swoją osobą. Wcale jej to nie przeszkadzało, lecz — ze swojej dziewczęcej
próżności — podobało jej się, gdy była adorowana. Musiała jednak porzucić to
przyjemne uczucie na rzecz honoru, którego już i tak nie raz musiała się pozbyć
przy panu Iwanie.
—
Miałem kiedyś psa — opowiadał pan Michalczuk, tasując karty — owczarka
niemieckiego, a piękny był, ach, żebyś ty go widziała… Miał takie gęste,
przypalane futro, postawny był, masywny, mówię ci, panienko, cudo. No i wyobraź
sobie, że jak czasami przyjeżdżałem z nim do dworu ojca Piotra, Borysa, to
Saszka — bo tak żeśmy go z żoną moją świętej pamięci nazwali — wariował,
szaleju jakiegoś dostawał… Ty zaczynasz. I wyobraź sobie, że zawsze, gdy
Piotrusia małego jeszcze wtedy widział, to jak był pies spokojny i
nieagresywny, przy Piotrze siadał i nie pozwalał go dotknąć. Warczał, gdy się
do Piotrusia tylko rękę wyciągnęło, a najbardziej to reagował na Borysa. Za to
ten brzdąc mógł go za uszy ciągać, w ogon gryźć, zęby liczyć i w oczy palec
wsadzać, a Saszka ani drgnął. Po śmierci Borysa przeprowadziłem się z żoną do
ich dworku, co bym mógł zarządzać posiadłością i opiekować się Piotrem, i żeśmy
oczywiście wzięli Saszkę. Wtedy dopiero dostał bzika. Nic chłopaczyna zrobić
nie mógł zrobić bez asysty tej kochanej psiny. Któregoś dnia skurczybyk
dziabnął jakieś źrebię, z którym się obchodził Piotr. A Saszka je zagryzł. Z
zazdrości, ze złości, z głupoty, sam nie wiem… Zagryzł i źrebię dobić musieli,
by się nie męczyło. I wiesz co? Pies padł trzy dni później. Ni to ze starości,
bo jeszcze taki stary nie był, ni z żadnej choroby — bo na nic nie chorował — a
może i z choroby… Ale ja sobie pomyślałem, że to miało związek z tym biednym
źrebakiem. A potem się tylko w tym utwierdzałem. Twój ruch, ciągle zapominasz.
Emilka
zreflektowała się i dobrała kartę.
—
Ależ co pan wymyśla.
—
No, mówię ci, panienko, że to wszystko mi śmierdziało na odległość. On od
małego był dziwny i taki do dzisiaj pozostał. Nie czujesz niepokoju… jak jest w
pobliżu? Jakby się za nim jakiś upiór ciągnął. Nie czujesz tak?
—
Nie — skłamała bez mrugnięcia okiem. — Wymyśla pan. Jak młody chłopiec mógł
zabić psa? I to jeszcze za źrebaka. Cóż to za niedorzeczny pomysł. Za ile
punktów jest dama?
—
Tak jak walet i król. Dziesięć. Aj, panienko, ja Piotra znam i późniejsze
wydarzenia tylko utwierdziły mnie w tym, że moje podejrzenia mogą być słuszne.
—
Co też pan gada, co pan gada. To bzdury jakieś. Ile Piotr miał wtedy lat?
Dwanaście? I o jakich wydarzeniach pan mówi?
—
Ze dwanaście, a bo ja pamiętam… A o reszcie szkoda gadać. To sprawa pomiędzy
Piotrem a mną. Panienko, jak mogłaś wyrzucić szóstkę kier? Przecież widzisz, że
mi pasuje.
—
Oj tak, rzeczywiście. No, karta-stół — trudno.
—
Aj tam, bierz, chowaj i wyrzuć coś innego. Nic nie widziałem.
Emilka
uśmiechnęła się, pokręciła głową i cofnęła ruch.
—
Widzisz, panienko, ja muszę go znaleźć. Wiesz dlaczego? Bo on nigdy nie dorósł,
a przejawia się to tym, że wiecznie ucieka od odpowiedzialności: za swoje
czyny, za ludzi, którzy go otaczają, za wypowiedziane w gorączce słowa. Są
jednak rzeczy, za które musi zapłacić. To naprawdę poważna sprawa. A ja mam
wrażenie, że ty jednak coś wiesz.
—
Proszę pana, już panu mówiłam. Ja pana Iwana znam słabo, ale poznałam go
wystarczająco, by wiedzieć, że jak czegoś nie chce, to tego nie zrobi. Jeśli
przed panem ucieka, to nie da się złapać. Można tak? — zapytała, pokazując mu
swoje karty. Pan Michalczuk roześmiał się.
—
Tak, można, można.
—
No i właśnie… ja… Ja nie bardzo mam jak panu pomóc.
Patrzyła
się w swoje karty, rozmyślając gorączkowo.
—
Dobrze, rozumiem.
Spojrzała
na niego znad wachlarza kart i odniosła wrażenie, że ten przedziwny mężczyzna
rozumiał zdecydowanie za wiele.
Tego
samego dnia jeszcze usiadła w swoim pokoju, rozmyślając. Wyciągnęła W osiemdziesiąt dni dookoła świata i
spojrzała na list napisany niechlujnym, rozstrzelonym pismem pana Iwana.
(…) Jeśli pojawi się nagle u Was jakiś
„przyjaciel rodziny”, „bezinteresowny znajomy” czy „uprzejmy zainteresowany” i
będzie wypytywał o mnie, wyrzućcie go na zbity pysk. (…)
Podrapała
się po nosie i zastanowiła. Pan Iwan mógł kryć się przed panem Michalczukiem z
powodów logicznych, prawidłowych i oczywistych, mógł właściwie przed nim w
ogóle nie uciekać, z drugiej zaś strony — gdyby faktycznie chciał uniknąć
spotkania ze swoim byłym opiekunem, napisałby dokładnie to samo. Pan Michalczuk
mógł kłamać, z kolei Iwan mógł zrobić coś bardzo złego, a matka uczyła ją, że
za swoje czyny każdy powinien ponieść odpowiedzialność. Czy jednak na pewno
powinna mieszać się w porachunki tych dwóch panów? A jeśli pan Iwan faktycznie
był niebezpieczny — czy jednak nie trzeba by…?
Był
w ich rodzinie od zawsze, pomagał im, wyciągał ich z kłopotów i nigdy nie
zrobił im nic złego. Ale nigdy też nie dał prawdziwych powodów do zaufania.
Odwróciła stronę i spojrzała na obrazek pana Fogga, a także na inne rysunki,
już bardziej staranne, szczegółowe i dopracowane, by znów wrócić do wiadomości,
którą jej zostawił.
Miał
przedziwne, nieco dziecięce pismo.
Następnego
dnia wstała, ubrała się i po śniadaniu zdecydowała, że rozwiąże jakkolwiek
sprawę z Antkiem. Gdy wyszła, z ulgą stwierdziła, że na dworze nie jest już tak
mroźno, a nawet całkiem znośnie, chociaż topniejący śnieg wymieszany z błotem
psuł dobre wrażenie. Przeczłapała przez podwórko i weszła do stajni, lecz nie
zastała tam Antka.
Ujrzała
go dopiero za budynkiem, palącego papierosa z Krzysztofem. Zmieszała się i
chciała wycofać, lecz na jej nieszczęście została zauważona przez brata.
—
Hola, siostrzyczko, w tył zwrot!
—
A ty, głupolu, nie pozwalasz sobie za wiele? Tak, to możesz mówić do kolegów!
Mimo
to szybkim krokiem podeszła do dwóch chłopców, pluskając błotnistą papką
wokoło. Antek patrzył na nią bez cienia typowej dla siebie wesołości czy
rozbawienia, mierzył ją tylko badawczo spojrzeniem od stóp do głowy, paląc w
milczeniu papierosa. Odwróciła wzrok.
—
Ja mogę do ciebie mówić, jak mi się tylko podoba — gorzej: jakby cię kto inny
nazwał jakoś i by mi nie podpasowało — pod mur!
—
Jesteś taki głupi.
—
A ty za to jaka wygadana.
—
Bo ty jesteś najzwyczajniej głupi. Nie da się tego inaczej nazwać.
Krzysztof
zaciągnął się papierosem i wypuścił z ust kłąb dymu.
—
Po co tu przyszłaś, kochaniutka siostrzyczko? — zapytał, strzepując popiół na
ziemię. — Szukałaś mnie czy tego oto tutaj przystojnego pana? — Antek
przewrócił oczami. — A nie, tamten przystojny już sobie poszedł. Musisz się
usatysfakcjonować dwoma brzydalami.
—
A co ty, Krzysiu, jesteś w takim dobrym nastroju? Chyba przez całe życie nie
wykazałeś się taką ilością dystansu do swojej osoby jak w ciągu ostatnich
trzydziestu sekund.
—
Matka zgodziła się, bym wstąpił do pułku.
Emilia
zamrugała.
—
Miałeś iść na prawo.
—
Aj tam, prawo… Każdy sobie może pójść na prawo. A w wojsku służyć — to dopiero
zabawa.
—
Zabawa? Wojsko to nie zabawa. Krzysiu, oprzytomnij.
—
Kiedy ja bym chciał, ja się w tym dobrze czuję. Do kawalerii bym wstąpił, a jak
nie, to i piechotą się zadowolę. Ach, wyobraź sobie, kochana siostrzyczko, twój
braciszek ma ambicje oficerskie. No dobrze,
na mnie już czas, jadę do miasta. Czołem!
Krzysztof
odszedł, zostawiając Emilkę samą z Antkiem. Ten bez słowa dopalił papierosa i
już chciał iść, ale zatrzymała go.
—
Antek, chwilka — poprosiła, łapiąc za jego kurtkę. Odwrócił się i spojrzał na
nią przekrwionymi, zmęczonymi oczami.
—
W porządku, nie mamy sobie nic do wyjaśniania. Tamta wymiana zdań — zapomnijmy
o tym, głupio się zachowałem. Muszę iść, panienko, do widzenia.
—
Antek, poczekaj, tak nie można. Stój!
Zatrzymał
się i westchnął głęboko. Pogładził się po szerokiej szczęce, kręcąc głową i
patrząc pusto w jakiś punkt.
—
Nie chcę, byś myślał, że twoje pochodzenie… A właściwie nawet nie pochodzenie,
a po prostu… Sam rozumiesz — dla mnie
nie ma znaczenia, gdzie mieszkasz i jak zarabiasz… Antek, nie przewracaj
oczami, naprawdę tak jest. Jestem szczera.
—
Mnie jedno zastanawia — odrzekł, mówiąc coraz szybciej, niechlujniej i
głośniej. — Dlaczego panienka nigdy mi się nie przedstawiła, czemu nie
pozwoliła mówić po imieniu? To niby taki drobiazg, a wiele zmienia. Ja dla
panienki to chyba żem był taki pieseczek podwórkowy, co dobrze, jak się przymila
i usługuje, ale poświęcić mu uwagi to już dama nie chce. Ja żem nie był ślepy,
ja żem to widział — ja jeno myślałem, że w końcu się panience przypodobam. A
panienka mnie słuchać nie chciała, i nudziłem ją — to na czorta do mnie
przychodziła? Ja wiem dlaczego. Bo próżna jak mało kto, bo panience dobrze
było, gdy się taki chłopek ze wsi trochę ponaprzykrzał. Ja żem to w końcu
zrozumiał, bo wbrew temu, co panienka o mnie sądzi — mam trochę oleju w głowie.
Nie jestem głupi.
—
Ja wiem, Antoś, przestań gadać głupoty…
—
Sama chyba nie wierzy panienka w swoje słowa. Dobrze wie, że to prawda, ale jak
to z prawdą bywa — w oczy kole. Ja sobie sam poradzę. Do widzenia.
—
Antek, poczekaj, nie gorączkuj się tak, uspokój. Ja cię przepraszam, masz rację
— próżna byłam okrutnie, ale na oczy przejrzałam. Możesz mnie nazywać, jak
tylko chcesz i zwracać się do mnie, jak ci się tylko podoba, mnie to nigdy by
nie przeszkadzało. Postępowałam niemądrze względem ciebie.
Pokręcił
głową z zawziętą miną, po czym wyszarpnął swój nadgarstek z jej zaciśniętej
dłoni. Dopiero wtedy sobie uświadomiła, że złapała go kurczowo za rękę.
Odwrócił się i zamknął w stajni, pozostawiając ją samą z wyrzutami sumienia.
Dwa
dni później, przechodząc koło pokoju pana Michalczuka, ujrzała go pakującego
ubrania do skórzanej walizki. Otworzyła szerzej przymknięte drzwi i spojrzała
na jego pochyloną sylwetkę, nachmurzoną twarz i zaciśnięte usta.
—
Pan wyjeżdża?
—
Tak tak, dzisiaj właśnie. Dosyć nadużyłem waszej gościnności.
—
Już?
—
Dopiero, rzekłbym. Powóz gotowy miałem już od czterech dni, tylko zostałem,
licząc, że się cokolwiek o Piotrze dowiem. Niestety, wygląda na to, że słuch po
nim zaginął.
Podeszła
do niego powoli.
—
Co właściwie zrobił pan Iwan?
Michalczuk
nie odpowiadał przez chwilę, z nieobecną miną rozglądając się po pokoju.
Podszedł jeszcze do szafki nocnej, sprawdził szufladę, odwrócił się do Emilki
plecami i spojrzał przez okno.
—
Planowałem ci powiedzieć, lecz to chyba zbędne.
—
Dlaczego tak pan sądzi?
—
Gdyż początkowo uważałem, że wiesz coś i mi pomóc możesz, lecz teraz jestem
pewien, że nijak mi się przysłużysz, więc i na co ci taka wiedza o moim
wychowanku.
—
Proszę mi powiedzieć, ja nie powtórzę.
—
Przykro mi, to sprawa między mną a Piotrem.
Podszedł
z powrotem do walizki, zatrzasnął ją i począł zapinać. Posłał jej krótkie
spojrzenie znad zsuniętych na nos okularów i uśmiechnął się.
—
Jeśli w ogóle wróci, to najpierw zawita tutaj, mogę ci to zagwarantować.
Zawsze, jeśli tylko mógł, na przepustkach najpierw was odwiedzał, a w drugiej kolejności
swój dom. I nie tylko dlatego, że jego pułk rzadko stacjonował na wschodzie
Polski.
Zatrzasnął
klamry walizki i usiadł na wersalce.
—
Pamiętam go jako małego brzdąca, pamiętam nawet, jak go matka na chwilę przed
śmiercią w ramionach trzymała. Byłem tam i patrzyłem, jak umiera. Była aniołem,
a wydała na świat kogoś takiego… Piotr nie jest zły, o, co to, to nie — jest
zagubiony, bezczelny, nieczuły. Żałuję, że umarła, bo gdyby żyła, ktoś by go
wychował, a tak… Szkoda gadać. Teraz tylko patrzy z nieba i płacze nad tym, co
jej syn wyprawia.
Westchnął
głęboko i pokręcił głową.
—
Świat się kończy, doprawdy. Moralność upada, obyczaje upadają. To straszne
patrzeć na rozkład wszelakich wartości, upadek priorytetów. Ale w takich
czasach przyszło nam żyć i należy się z tym zmierzyć. Do widzenia, Emilko.
Gdybyś cokolwiek się dowiedziała o Piotrze, napisz do mnie na mój adres, twoja
matka go zna.
Wstał,
po czym zabrawszy skórzaną walizkę, minął Emilkę, wyszedł z pokoju i zszedł po
schodach. Po kilku chwilach zobaczyła przez okno, jak jego powóz odjeżdża,
pozostawiając głębokie bruzdy w błocie zaległym na podwórzu.
Czując
łzy napływające do oczu, pobiegła do swojego pokoju i otworzyła książkę na
liście od pana Iwana. Doktorowa Helena
Białecka, Żniwna 16. Ale co jej z tego, co jej z tego — co może z tym
zrobić i co mu powiedzieć, o co zapytać i jak? Otarła łzy cieknące po
policzkach i zatrzasnęła W osiemdziesiąt
dni dookoła świata. Zamknąwszy książkę pod podłogą, poszła do łazienki umyć
twarz, by nikt nie poznał, że płakała.
Wyszła
z łazienki , po czym poszła prosto do pokoju Krzysztofa. Siedział na fotelu,
pisząc list, a wzrok podniósł dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi.
—
Krzysiu, mam ci tak wiele do powiedzenia…
Oj, przerwać w takim momencie, nieładnie!
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to jedna drobna rzecz mi tu zgrzyta. Krzysztof jest z rodziny szlacheckiej, prawda? Jeśli tak, to wydaje mi się, że tekst, iż wstąpiłby nawet do piechoty jest odrobineczkę nie na miejscu. To kawaleria była dla szlachciców pierwszym wyborem - przynajmniej takie mam wrażenie jak czytam coś o tamtych czasach. Ale to taka drobnostka.
Co jeszcze... Ach, Antek! Trochę mnie dziwi jego zachowanie, bo zupełnie nie wiem, czego oczekiwał. Czy Emilka coś mu kiedyś zasugerowała? Coś sobie ubzdurał czy może jego pretensje były słuszne? Mam nadzieję, że odpowiesz :)
Ach no i Iwan - coraz bardziej tajemnicza postać. Jestem ciekawa, co też za historię ukrył Michalczuk. Dowiemy się tego kiedyś?
Anonyma
Wiesz, że nigdy nad tym nie myślałam... Ale w takim razie co z Jerzym Bolesławskim z "Jutro idziemy do kina"? Myślę, że twórcy tego filmu nie popełniliby takiego błędu, mieli jakichś tam speców od takich spraw.
UsuńDziękuję za błyskawiczny odzew :) Emilka bawiła się Antkiem, podkreślałam to parę razy w poprzednim rozdziale, w tym zresztą też, ze swojej "dziewczęcej próżności". Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam :)
Masz rację, ja nie napisałam, że w ogóle nie obchodziła ich piechota, napisałam tylko, że była pierwszym wyborem, tak jak myślał Krzysztof, więc już w porządku. Po prostu mam takie przeświadczenie, że każdy lepiej urodzony wolał być kawalerzystą... A może ja mam jakieś spojrzenie sprzed wieków, bo taki na przykład Manfred von Richthofen, mój wieczny idol, z marszu trafił do kawalerii (1914), a tam sami "von und zu" (pomijam, że w kawalerii było mu nudno i się przeniósł do lotnictwa, a tam to już różnie) i tak sobie po prostu pomyślałam... No, nieważne, nie ma problemu :D
OdpowiedzUsuńEmilka to ma jeszcze czas, żeby się mężczyznami bawić, co za kobieta! ;)
Anonyma
Hehe dobrze jest mieć kogoś kto skontroluje :D
UsuńAleż zawsze służę pomocą, chociaż nie jestem alfą i omegą :)
OdpowiedzUsuńAnonyma
Misiu tam chyba powinno być Zobaczył Emilkę a nie Anielkę, na początku prawie :*
OdpowiedzUsuńWos
No rzeczywiście, potem poprawię :)
Usuńpozmieniałaś ten rozdział, nie? może się mylę ale tak mi się wydaję, w każdym razie ta wersja bardzo mi się podoba :*
OdpowiedzUsuńwos
A może, już sama nie pamiętam, w sumie tyle poprawek robiłam przez te kilka miesięcy... ;) :*
UsuńMówisz, że moje rozdziały są krótkie, a przecież sama masz niewiele dłuższe... 5 i trochę strony, ja mam 4 i trochę... to nie jest znowu jakaś kolosalna różnica ;)
OdpowiedzUsuńA Emilka strasznie przypomina mnie. Iwan za nią latał nie będzie, więc straty w hołdowaniu swojej "dziewczęcej próżności" rekompensuje sobie na Bogu ducha winnym Antku...;) Ale brakuje mi Iwana. Jakieś takie nijakie jest to opowiadanie bez niego... ;)
PS Nadal niecierpliwie czekam na Twój komentarz.
Dobrze że tu jesteś, wkleję go tutaj bo Onet W OGÓLE nie pozwala mi nic napisać pod Twoją notką, oszaleć można!
UsuńOto co chciałam Ci tam wstawić:
Oj, z przecinkami będzie kiepsko, bo szczerze mówiąc nie notowałam sobie w pamięci... Natomiast co do tych "zbyt nowoczesnych" fragmentów:
"Wyleciałem w piątej klasie, pod koniec piątej klasy. Wystawili mi wszystkie stopnie wcześniej, wcześniej musiałem iść do bierzmowania, mama załatwiła mi internat w Steyr, tam dokończyłem się edukować, dostałem marny dyplom i zacząłem zastanawiać się, co z sobą robić, żeby se życia nie spieprzyć bardziej, niż już jest spieprzone."
"- No to co jest, do cholery?
- Robili nam jakieś testy. Nie pytaj. Sama nie wiem po co. W każdym razie wyszło, że jestem imbecylem i się nie nadaję. I nie jadę do Wiednia – dokończyła pogodnie [...]"
"- Ale… no… - sam nie wiedziałem, co powiedzieć." - słowo "sam" powinno już się zaczynać dużą literą.
"Co to w ogóle miało znaczyć? Dziewczyna pisze tak dobrą pracę, poświęca na cholerstwo tyle czasu i energii, czyta mnóstwo książek, niszczy nocami wzrok przy świeczkach, goni bez przerwy do tych wszystkich wysranych profesorków… no kurwa, po prostu stara się, chce, zależy jej, robi wszystko co w jej mocy, by móc się stąd wyrwać, robić coś pożytecznego nie tylko dla siebie, ale i dla świata… A jakiś pomyleniec powie jej, że się nie nadaje, bo nie zdała jakiegośtam „testu na geniusza”?"
"- Komu kurwa nie pasujesz?!" - kurwa jest wtrąceniem, dlatego oddzielamy przecinkami
"A ja, szczerze powiedziawszy, byłem okropnym idiotą przedstawiając jej ten pomysł, [...]" - przecinek przed "przedstawiając"
Tyle z takich konkretnych zastrzeżeń. W poszukiwaniach zgubionych przecinków dosłownie przebiegłam wzrokiem przez tekst, na chwilę obecną nic więcej nie znalazłam, ale jak mi się rzuci w oczy, to dam znać.
Jeśli chodzi o zastrzeżenia co do nowoczeności języka... Nie czepiam się przekleństw, które w mowie potocznej są od tysięcy lat, ale dzisiejszego slangu młodzieżowego. Brzmi to po prostu zbyt "teraźniejszo". Nie wiem nawet, co Ci poradzić lub zaproponować, ale może spróbuj zastąpić zbyt potoczne słownictwo bardziej neutralnym? Moja znajomość slangu młodych ludzi z tamtych czasów ogranicza się do słów takich jak "szajs", "fajans" i "serwus", więc niestety nic innego nie zaproponuję :D Pozdrawiam.
__________________________________________
Co do długości rozdziałów... Rany, sama nie wiem, ale swoje teksty czytam dłużej niż Twój :D Nie wiem czego to kwestia, może po prostu ilości akcji nagromadzonej w jednym rozdziale? Chociaż i u mnie z tym różnie... No cóż, to może być tylko dla Ciebie komplementem, wydawało mi się zawsze, że piszesz znacznie krótsze ode mnie rozdziały, a mi się po prostu tak lekko czyta :)
Dziękuję bardzo za komentarz :))
Chyba każdy swoje teksty czyta najdłużej :P A to dlatego, że z reguły patrzymy na nie dużo bardziej krytycznie niż na cudze.
UsuńCo do przecinków, to kwestia tego, że chyba inaczej odczytujemy te zdania. Wydaje mi się, że gdybym je tam wstawiła, te wypowiedzi straciłyby swój "dynamizm". Natomiast co do zdania "byłem okropnym idiotą przedstawiając jej ten pomysł", można zastosować w nim szyk przestawny. Może i masz rację, że tam powinien być przecinek, ale mi zawsze wydawało się, że jeśli gdzieś można zastosować szyk przestawny, tam przecinka się nie daje... Ale nie będę się co do tego upierać.
Dziwi mnie tylko, skąd pogląd, że we fragmencie "- Ale… no… - sam nie wiedziałem, co powiedzieć.", "sam" powinno być pisane z wielkiej litery. Ja kiedyś tak pisałam i polonistka mi to wszystko podkreślała jako błędy... Bo to przecież nie jest nowe zdanie.
Mimo wszystko dzięki za opinię. A co do Onetu, to na poważnie zastanawiam się, czy się z niego nie przenieść...
Cóż, jeśli chodzi o zapis dialogów, mnie uczono takiej zasady, że jeśli po myślniku występuje określenie wypowiedzi, to piszemy z małej litery, np. "- I co? - zapytał" albo "- Stój! - krzyknął" itd. Natomiast jeśli po myślniku występuje zdanie określające narrację, wykonywanie jakiejś czynności, opis uczuć itd., zaczynamy z dużej litery, np. "- Jak wolisz - Wzruszyłem ramionami, robiąc przerwę - ale bierz pod uwagę, że to się może obrócić przeciwko tobie - mruknąłem."
UsuńNatomiast nigdy nie uczono mnie tego w szkole i wiem to tylko i wyłącznie z... doświadczenia jako autorka opowiadań. Wszędzie spotykałam się z taką wersją zapisu dialogów, chociaż oczywiście to nie jest 100% wiarygodne źródło i mogę być w błędzie. Jednak niektóre czytelniczki czy bety moich opowiadań znały się dobrze na języku polskim, więc pewnie wytknęłyby mi taki błąd. Sprawdzę to potem w PWN-ie.
Ale czy w takim razie nie powinno być z kropką? W sensie "-Jak wolisz - Wzruszyłem ramionami, robiąc przerwę. - ale bierz pod uwagę (...)". Bo ja z kolei z takim zapisem jak ten nigdzie się nie spotkałam.
UsuńHmm, rzeczywiście :)
UsuńWitam, jesteśmy ocenialnią przeniesioną z onetu. Jak nazwa mówi, ocenialnia, oceniamy blogi. Jeśli jesteś chętna/ chętny poznać opinię o Twojej stronie, zapraszamy ! ;) http://pomocne-oceny.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Twój tekst.
OdpowiedzUsuńNie znam się co prawda kompletnie na latach, o których piszesz, dlatego wolę wierzyć, że dobrze wiesz, o czym piszesz. Ale chyba tak jest, Twoje postaci są żywe i wydają się być "z krwi i kości". Aczkolwiek trochę denerwuje mnie Emilka. Ale może to tylko moja osobista antypatia. Jak się kimś bawi, to potem tak jest...
W ogóle podoba mi się to, co wychodzi w dialogach - że każdemu z bohaterów nadajesz ich własną osobowość. Antek mówi inaczej niż pan Michalczuk, ten mówi inaczej niż Krzysztof. Opisy są bardzo plastyczne.
Nie przeczytałam jeszcze wszystkiego, więc cała przyjemność przede mną, ale będę zaglądać, bo rzeczywiście warto. :)
Gdybyś chciała, zapraszam do mnie tu(szuflada-marzen.blogspot.com) lub(zlota-kolysanka.blog.onet.pl) :)
Pozdrawiam
Dziękuję, rzeczywiście dialogi to coś, co mi chyba wychodzi najlepiej z całego tego zamieszania. A ocenę Twojego bloga gdzieś ostatnio widziałam, bo nawet go przeglądałam... Tylko za cholerę nie mogę sobie przypomnieć gdzie. Dziękuję za opinię i pozdrawiam :)
UsuńLubię Antka. Może nie tak bardzo, jak pana Iwana, ale lubię, bo to bardzo sympatyczny, grzeczny chłopak, i aż mi się tak głupio zrobiło, jak czytałam o stosunku Emilki do niego, bo nie zasługuje na takie traktowanie. Mam nadzieję, że jeszcze się Antoś pojawi i dojdzie do kolejnej konfrontacji! Kurczę, żal mi go bardzo, chyba jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego do żadnego z bohaterów. Ale to w sumie dobrze, prawda? :) Pan Michalczuk także wzbudził moją sympatię. Nie wygląda na czarny charakter lub takiego, który chciałby coś złego zrobić Piotrowi, ale... Pozory mylą. No i zakończyłaś w takim momencie...! Obiektywnie rzecz biorąc, jest on idealny, bo utrzymuje czytelnika w niepewności, ale ja osobiście trzęsę się z niepewności, co to Emilia pragnie Krzysiowi powiedzieć.
OdpowiedzUsuńNie dręcz mnie i opublikuj szybko nowy post, proszę! ;)
Hehe, rozdział będzie w przyszłym tygodniu :) A i ja Antka bardzo lubię...
UsuńPozdrawiam.
Argh, tak sobie - stylem godnym podglądacza - śledzę te komentarze i aż muszę wtrącić, że ja Antka nie lubię. Jakiś taki niezrównoważony mi się wydaje - najpierw podkreśla swoją warszawskość (dobrze zapamiętałam, że przyjechał z Warszawy?) i mówi tym ładnym, literackim językiem, a później tak się jakoś... Skaształnił - nie umiem lepiej tego określić. Po prostu jakby się coś w nim zepsuło. Najpierw był pewny siebie, mimo pracy stajennego stawiał się niemalże na równi z Krzysztofem, uważał, że smalić cholewki do Emilki jak najbardziej mu wolno, a teraz robi jej jakieś wyrzuty i jakby tak... Powietrze z niego uszło. Oczywiście, nie chcę tu głównej bohaterki usprawiedliwiać, bo zachowała się beznadziejnie, ale mimo wszystko...
OdpowiedzUsuńAntek na wsi siedzi już kilka miesięcy - nie wiem jak inni, ale mi wystarczy tygodniowy pobyt u babci, by zaciągać w mowie. Natomiast co do reszty jego zachowań... czasami zderzamy się z rzeczywistością znacznie mocniej, niż byliśmy na to przygotowani. Ale nikomu nie każę go lubić, opinie na jego temat są naprawdę różne, tak jak w przypadku Elżbiety i Emilki, zresztą wcale a wcale mi to nie przeszkadza. :)
UsuńWiesz, właściwie to dobrze dla ciebie jako autorki, że tworzysz takie postacie, które wywołują różne emocje i sympatię. Ja nie wiem, sympatii do Antka mam zdecydowanie mniej niż dla Iwana, a chyba zdrowsze byłoby, gdyby było odwrotnie, ale co tam.
OdpowiedzUsuńCo do wsi i różnej mowy: nie znam się na tym, całe życie mieszkałam na wsi, teraz już niemal 2 lata mieszkam w Warszawie, ale większych zmian w mowie nie widzę... Chociaż nie wiem dlaczego dopasowuję do tego współczesność.
Może kwestia regionu? Albo samej wsi. Moja babcia mieszka na takiej "jednoulicówce" i naprawdę mówią inaczej niż ludzie z chociażby małego miasteczka.
UsuńNo u mnie jest to samo, chociaż to, co biegnie przez wieś nawet trudno sensowną ulicą nazwać :) Nie wiem czego to kwestia, zresztą przy Antku nie o sposób wysławiania się chodzi, a o tę energię, za którą przez chwilę go lubiłam, a którą zastąpiły pretensje.
OdpowiedzUsuńPrzejechał się chyba ten Antek na Emilce, a upokorzenie na męską dumę dobrze nie działa :D
Wchodzę tak i tak wchodzę co dzień na Twojego bloga... Kiedy coś nowego? :c
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to samo chciałam zapytać - zaglądam na twojego bloga jeśli tylko uda mi się wygrzebać zza stosu prac zaliczeniowych i książek tudzież szkiców własnych opowieści, pełna nadziei, a tu szara rzeczywistość dopada chyba każdą z nas.
OdpowiedzUsuńAle tak w sumie, droga pieriestrojko, a kiedy u ciebie pierwszy rozdział? Wiem, że to nie najlepsze miejsce do zadawania pytań, ale czekam na komentarz na "Fauście", by pod pozorem odpowiedzi móc się trochę podpytać co, gdzie i kiedy.
A poza tym chyba wychodzimy teraz za wyjątkowo niecierpliwie fanki twórczości suszaka, więc ja uciekam do wykresików, analiz i historii Macedonii oraz dziejów słoweńskiej moderny... Życie, życie...
Anonyma
Hihi to bardzo miłe z Waszej strony :) Rozdział pojawi się wtedy, kiedy wróci od bety, liczyłam, że będzie to dziś, jednak jest ona dosyć zapracowana i głupio mi ją popędzać. Powiedziała, że postara się oddać mi rozdział do końca weekendu, jednak nawet jeśli się to uda, to ja także muszę go zedytować, bo ona nie daje mi gotowego pliku, a plik z komentarzami poprawek, które sobie wprowadzam ręcznie. Nie chcę nic obiecywać, ale myślę, że w okolicach poniedziałku można się spodziewać siódemki. :) Na pocieszenie powiem, że jest to rozdział nieco dłuższy od szóstego.
UsuńWłaśnie, pierestrojko, kiedy rozdział? :)