Rozdział XXIII
Kolejna lekcja u korepetytorki wydawała jej się być tak skrajnie nudną, że rozważała udać atak epilepsji, byle tylko wydostać się na zewnątrz. Nieszczególnie interesowały ją typy koniugacji w łacinie, a już z pewnością znużyła ją lekcja poświęcona utworom świętego Franciszka z Asyżu. Płacz ściskał gardło Emilki na myśl, że czeka ją jeszcze wiele miesięcy podobnych przygotowań.
Pani Wiktoria
uznała, że po dwóch miesiącach korepetycji powinna zdać relację z jej postępów
któremuś z opiekunów.
— Mieszkam z
gosposią, proszę pani — wyjaśniła Emilka beznamiętnie. — Czy to ją mam poprosić
o przybycie?
— Nie, bynajmniej
nie gosposię! Chciałabym rozmawiać z kimś z twojej rodziny.
— Obawiam się, że
nikt z mojej rodziny nie jest na tyle zainteresowany moją osobą, by słuchać
sprawozdań z postępu mojej nauki, a już z pewnością nie przejedzie z tego
tytułu tylu kilometrów, ile nas dzieli, proszę pani.
Pani Wiktoria
wyglądała na zdumioną.
— A twój brat?
— Mój brat jest w
wojsku, proszę pani. Musiałaby pani poczekać, aż dostanie przepustkę, ale nie
wiem, kiedy to nastanie.
— A ile Krzyś ma
teraz lat?
— Dwadzieścia,
proszę pani.
— Na Boga! Czy nie
ma w twoim otoczeniu nikogo dorosłego, kto by się zajmował twoim wychowaniem,
dziecko?
— Nie, proszę
pani. Anielka, moja gosposia, jest moją opiekunką, ale z całą pewnością nie
próbuje mnie wychowywać.
— Nie wierzę, że
nie masz żadnego dorosłego opiekuna!
— Owszem, mam, ale
nie zajmuje się on moim wychowaniem i nie jest członkiem mojej rodziny.
— Któż to? —
zdziwiła się pani Wiktoria.
— Przyjaciel
rodziny, a właściwie mojej świętej pamięci matki, pan Pietruczuk.
— Musi mieć zatem
niezwykłe więzi z waszą rodziną, doprawdy! O ile pamiętam, twoja matka miała
siostrę.
— Tak, to
rzeczywiście niebywałe więzi — przyznała z uśmiechem Emilka. — Mam przekazać
panu Pietruczukowi, że chce pani z nim porozmawiać?
— Nie, sama go o
tym poinformuję. Zatelefonuję do was dziś wieczorem — orzekła pani Wiktoria,
kiwając głową.
— Obawiam się,
proszę pani, że nie zastanie pani pana Pietruczuka w domu.
— A to dlaczego?
Pracuje wieczorami?
— On z nami nie
mieszka — wyjaśniła z niewinnym uśmiechem Emilka, śmiejąc się z miny swojej
nauczycielki.
— Nie mieszka? Na
litość boską, dziecko, co to za patologia!
— Jest
podróżnikiem. Ale powiedział, że nas odwiedzi przed Bożym Narodzeniem!
Pani Wiktoria
wyglądała na bliską płaczu. Zakryła palcami usta, kręcąc głową ze zmartwieniem.
— To sprawa nie do
pomyślenia, aby piętnastoletnia dziewczyna była zostawiona sama sobie. Czy w
ogóle ktokolwiek dba o to, byś nie wpadła w złe towarzystwo? Byś nabyła
odpowiednie maniery? Byś nauczyła się zachowywać względem innych ludzi? Na
litość boską! Ja muszę jak najszybciej porozmawiać z twoją gosposią! I z tym
panem Pietruczukiem również. Jak tylko się zjawi, a niech się zjawi jak
najszybciej (przekaż mu to, dziecko, chyba że nie macie kontaktu? Świat się
kończy!), no, jak tylko się zjawi, ma przyjść do mnie, już ja sobie z nim
porozmawiam! To już rozumiem, dlaczego ty się w ogóle nie uczysz, Emilko!
Przecież ucznia trzeba regularnie w domu motywować, pomagać, stać nad nim i
pilnować, by trzymał się zaplanowanych…
Mówiła o tym
jeszcze prawie kwadrans, podczas gdy Emilka odpłynęła myślami w jakieś puste,
niezaludnione tereny własnego umysłu.
Wracając,
wyobrażała sobie konfrontacje ułożonej, eleganckiej i zasadniczej pani Wiktorii
z jej przeciwieństwem — panem Iwanem. Jak tylko wróci, powie mu, że musi
bezzwłocznie porozmawiać z jej nauczycielką. A nuż będzie jak zwykle pijany…
Chciałaby zobaczyć minę pani Wiktorii. Wiedziała jednak, że to tylko
wyobrażenia, ponieważ Emilka postarałaby się, by ten jeden raz stan pana Iwana
pozostawał bez zarzutu. Nie chciała mu robić kłopotów, a odwiedzający ją
prokurator lub urzędniczka zakładu opieki społecznej to ostatnie, co dziewczyna
chciała mieć na swojej głowie.
Tym razem
zatrzymała się przy Szaleństwie nieco
dłużej. Nie było okien, przez które miałaby okazję podglądać przebywających
wewnątrz ludzi, lecz drzwi pozostawały zblokowane, aby się nie zamykały.
Wyciągała szyję, by z mieszanką zdumienia i rozbawienia obserwować szalejących
w środku kobiety i mężczyzn, zazwyczaj z wyglądu nie przekraczających
trzydziestki. Jakiś chłopak podrzucił dziewczynę do góry, potem pozwolił jej
opleść się w pasie nogami i powiesił głową w dół. Zanim jednak jej włosy
dotknęły podłoża, znów podniósł ją w górę i gdy wyprostowała kolana, przerzucił
ją pomiędzy swoimi rozstawionymi szeroko nogami. Prześlizgnęła się na
polerowanej podłodze i prędko odwróciła przodem do partnera, po czym zaczęli
tańczyć, trzymając splecione dłonie na wysokości głowy i machając nogami na
boki.
Tymczasem inna
para wyprawiała jeszcze większe, godne cyrku dziwy. Młoda kobieta w krótkiej
sukience momentami odsłaniającej bieliznę podczas tańca (nie było to w tym
kręgu nic nadzwyczajnego) przybrała sztywną, wyprostowaną pozycję, z rękami
przyciśniętymi do boków i zsuniętymi nogami, podczas gdy jej partner okręcił ją
wokół siebie. Postawił jej stopy na ziemi, kucnął i podrzucił tak wysoko, że
wyglądało, jakby miała mu zaraz wyśliznąć się z dłoni, natomiast kobieta
odrzuciła biodra i nogi do tyłu, wyciągnęła do góry, tak że jej głowa była
najniżej ze wszystkich kończyn, a następnie wypchnęła stopy na tyle mocno,
jakby chciała nimi dotknąć sufitu. Miała przy tym tak szeroki uśmiech, że
Emilka zaczęła podejrzewać, iż ten klub był tylko przykrywką dla dilerów
narkotyków.
Wyszła,
obsztorcowana spojrzeniem przez mężczyznę przy barze. Może pomyślał, że chciała
kogoś okraść… a może rzeczywiście sprzedają tam narkotyki. Podreptała na swój
przystanek i wróciła bardzo zadowolona do domu.
— Przyszłam już —
krzyknęła, zdejmując buty i kapelusz. Anielka stanęła w drzwiach jadalni,
podpierając się pod tłuste boki. — Wie Anielka, co znowu wymyśliła ta jędza?
— Nie mów tak o
niej, robi ci przysługę!
— Ach, do diabła z
takimi przysługami… — mruknęła dziewczyna i zaniosła swoją torbę do pokoju.
— Jak ty się
wyrażasz, moje dziecko. Diabeł cię usłyszy!
— To może mnie
posłucha i ją weźmie ze sobą! — krzyknęła zadowolona z żartu. — Ale nie chce
się Anielka dowiedzieć, co mi powiedziała? — Stanęła przed lustrem toaletki i
poprawiła spięte włosy. — Że ona chce zdać raport z moich postępów jakiemuś
mojemu opiekunowi! A ja jej na to, że mieszkam z gosposią. A ona, że nie, z
gosposią nie chce, a z kimś z rodziny. To jej tłumaczę, że ciotka Franciszka
nie jest od interesowania się moimi wynikami w nauce, poza tym mieszka daleko.
„A twój brat?”, pyta się mnie. — Zaczęła wyciągać wsuwki z ciemniejących
ostatnio włosów, nieznacznie krzywiąc asymetryczne usta. — A ja jej mówię, że w
wojsku! „A ile ma lat?”, „Dwadzieścia, proszę pani”. A ona jak się nagle nie
zdumiała!
— Emilko… —
zaczęła gosposia, wchodząc do jej pokoju, lecz Emilka nie przerwała opowieści.
— I mówi, że jak
to, że nie mam żadnego dorosłego opiekuna! Ja jej mówię, że mam, powiedziałam:
pana Pietruczuka! Chyba pomyślała, że to jakiś profesor, no i oświadczyła, że
chce się z nim widzieć! A ja jej na to, że…
— Emilko…
— Zaraz, już
kończę! A ja jej na to, że jego nigdy nie ma, bo on jest podróżnikiem. —
Poprawiła rozpuszczone włosy palcami. — Mało się nie rozpłakała! Ale że jak to,
nikt mnie nie wychowuje?! Że ja tak sama sobie puszczona! Myślałam, że wybuchnę
śmiechem. Powiedziała, że dzisiaj do Anielki zadzwoni, a jak tylko przyjedzie
pan Iwan, to ma natychmiast się do niej wybrać! Wyobraża to sobie Anielka? Pan
Iwan idzie do pani Wiktorii! Chyba by dostała apopleksji, jakby zobaczyła tego
kocmołucha…
Anielka nagle
zaczęła kręcić rozpaczliwie głową i przykładać palec do ust. Nagle serce Emilki
zamarło. Odwróciła się, odgarniając włosy z twarzy.
— Boże drogi, on
tu jest i słyszy?! — zapytała głośnym szeptem. Mina Anielki powiedziała jej
wszystko. Odłożyła wsuwki na komodę i wycierając spocone dłonie o fałdy
sukienki, wyszła z pokoju. — Gdzie? — szepnęła.
— W salonie.
Przeszła przez
korytarz i jadalnię. W salonie na fotelu siedział pan Iwan z nieodgadnioną
miną.
— I co, mam iść do
niej już teraz, czy jeszcze nie wyglądam wystarczająco kocmołuchowato?
W istocie, pan
Iwan zdecydowanie nie wyglądał kocmołuchowato. Karnacja nieco mu pojaśniała,
lecz rysy twarzy: grube brwi, wąskie usta i szeroka szczęka pozostawały tak
samo groźne. Z daleka nawet wydawać by się mogło, że oczy przybrały jeszcze
ciemniejszą barwę, lecz to pewnie był tylko kontrast dla przedziwnego blasku,
jaki towarzyszył jego czarnym tęczówkom. Za długie, splątane i często brudne
włosy wyglądały na zadbane i błyszczały od brylantyny, w zupełnie jednak inny
sposób niż fryzura pana Stasia — jakby sam pan Iwan wstydził się takiego
przejawu gustu i nałożył jej najmniej, jak się da. Siedział wyprostowany, z
dumnie wypiętą piersią, którą przykrył wyprasowaną, białą koszulą. Wyjątkowo
zamiast oficerskich spodni założył brązowe bryczesy. Niezmienne pozostawały
jego nieśmiertelne oficerki, wypolerowane na glanc i niepozaginane. Dłonie
splótł na kolanach, a jedną nogę, jakby nieco spuchniętą, ułożył w bardziej
wyprostowanej pozycji. Przypomniała sobie jego utykanie sprzed dwu miesięcy.
— Dzień dobry panu
— przywitała się grzecznie. — Zaskoczył mnie pan swoim przybyciem.
— Owszem, domyślam
się. Widzę, że dwa miesiące w mieście uczyniły z ciebie damę.
Emilka próbowała
się uśmiechnąć, żałując, że ma na sobie modną, tweedową marynarkę, ponieważ
uderzenie gorąca spowodowane wyjątkowym nietaktem sprawiło jej ogromny
dyskomfort.
— Za to nie wiem,
co uczyniło z pana dżentelmena, ale istotnie musiały to być jakieś siły
sprzeczne z prawami fizyki!
Pan Iwan roześmiał
się, natomiast Anielka próbowała ją uciszyć.
— Przyjeżdża pan
bez zapowiedzi! A miał pan być przed Bożym Narodzeniem.
— To prawda,
dotrzymałem słowa. Nie widzę na stole potraw wigilijnych, a pomidorową i udka z
kurczaka.
Emilka usiadła na
sofie sąsiadującej z fotelem zajmowanym przez pana Iwana.
— Proszę mi
wybaczyć moje słowa. Nie wiedziałam, że pan słyszy.
Roześmiał się na
tak pokraczne tłumaczenie. Uświadomiła sobie, że Anielka miała rację — nie
wyczuwała od niego smrodu alkoholu, a spojrzenie miał trzeźwe i bystre. Do tego
zadbany ubiór i fryzura, przyjemny zapach męskiej wody kolońskiej… Emilka
poczuła się nieswojo i w pewien sposób oszukana.
— Dlaczego
przyjechał pan tak nagle?
— Powiedzmy, że
udało mi się pozałatwiać szybciej moje sprawy.
Serce dziewczyny
stanęło na moment. Anielka poszła pokroić szarlotkę, została więc z nim sama.
Przypomniała sobie nagłówek z gazety, który czytała przed dwoma dniami.
— Myślałam, że
podróżuje pan dla przyjemności.
— Nie, podróżuję w
interesach, a zwiedzam dla przyjemności.
— To zrezygnował
pan z kariery w wojsku?
Iwan uśmiechnął
się.
— Kariera w wojsku
zrezygnowała ze mnie. Ale to dobrze. Nareszcie jestem zależny od siebie. —
Westchnął głęboko i rozejrzał się po salonie. — Nic nie zmieniłyście.
— Nie. Opuścimy to
mieszkanie w takim stanie, w jakim było, gdy się tu wprowadzałyśmy.
Pokiwał głową i
przeniósł spojrzenie na Emilkę. Chyba tylko to mu pozostało takie, jak dawniej
— jak zwykle bystre i świdrujące. Patrzył przez chwilę wprost w jej oczy, w
bardzo bezwstydny i przenikający na wskroś sposób. Nie pozostał jednak na
twarzy — obejrzał dziewczynę dokładnie od szyi w dół. Skuliła się w sobie,
mając absurdalne wrażenie, że pan Iwan potrafi widzieć przez ubranie.
Na szczęście
Anielka przyniosła pachnącą cynamonem, posypaną cukrem pudrem szarlotkę, Iwan
przeniósł więc wzrok na swój talerzyk. Emilka z satysfakcją zauważyła, że je w
tak samo niechlujny sposób, jak dawniej.
Po deserze
rozpakował się bez słowa w sypialni, którą jeszcze do niedawna zajmowała
Małgorzata. Emilka przez ten czas przebrała się w coś lżejszego, by nie czuć na
sobie niczyjego wzroku, oraz dlatego, że było jej zwyczajnie gorąco. Zamknęła
drzwi do pokoju i stanęła przed lustrem.
Nie miała
arystokratycznych rysów ani nawet nie były regularne. Górna warga, większa
znacznie od dolnej, nadawała jej twarzy dużo naiwności, kartofelkowaty nosek —
pokraczności, a jasne oczy świeciły jak dwie żarówki na tle nieco szarawej
cery. Przynajmniej czoło miała proste — nie wypukłe ani wklęsłe — i buzię
pociągłą na tyle, by nie musieć martwić się pyzami. Czy to sprawiło, że pan
Staś tak szybko zrezygnował z niej na rzecz wyniosłych rysów Małgorzaty?
— A może to po
prostu twoja wina, zimna rybo? — zapytała swoje odbicie lustrzane. — Nie
przyszło ci czasem do głowy, że nawet najbardziej wytrwały mężczyzna
zrezygnuje, widząc takie humory?
A zresztą,
pomyślała Emilka, to przynajmniej
dowodzi, że wcale mnie nie kochał. Pewnie miał jakieś inne powody, by się mną
interesować…
Przez chwilę
pomyślała o Antku, lecz natychmiast odepchnęła myśli o nim. Nie pozwalała sobie
na sentymenty. Jego niewyjaśnione odejście z Lucyną sprawiało jej zdecydowanie
zbyt wiele bólu, by mogła to roztrząsać, choćby i tyle miesięcy po sprawie. Nie
zasłużył nawet na jedną myśl…
Przed snem
zapukała do pokoju pana Iwana.
— Wejść — polecił.
Nacisnęła na klamkę i weszła do środka. Ujrzała, że mężczyzna siedział na
krawędzi łóżka z prostowaną nogą i podwiniętą do kolana lewą nogawką bryczesów.
Zamiast normalnej łydki dostrzegła opuchnięty, czerwono-siny kawałek mięsa.
Pobladła na sam widok.
— Mój Boże, więc
to się panu stało! Co to jest? — zapytała, przysuwając sobie krzesło i
przyglądając się nodze. Na podłodze obok leżał brudny, zużyty bandaż, umazany w
czymś żółtym. Łydka natomiast była cała sino-bordowa, a w połowie piszczela
dostrzegła jakąś okropną, szarpaną ranę. Wyciekała z niej biało-żółta, oślizgła
maź wymieszana z krwią.
— Noga — wyjaśnił
pan Iwan i uśmiechnął się. — Uszkodziłem się w kwietniu.
— Pan się
uszkodził? Sam?
— Pogryzł mnie
jakiś jadowity skurczybyk… Pomożesz mi zrobić zastrzyk? Najlepiej od
wewnętrznej strony kolana, a mnie tam już ciężko sięgać.
— Wąż? Wygląda
okropnie… — Emilka błądziła spojrzeniem od poharatanej rany do bordowo-sinej
opuchlizny ją otaczającej. — Dobrze, że pana nie zabiło!
— Rzeczywiście,
miałem szczęście, że podano mi surowicę na czas. Chociaż jad nie
rozprzestrzeniał się w jakimś oszalałym tempie… ale siał niezwykłe zniszczenia.
Widzisz zresztą sama. Pamiętam, byłem tam z tubylcem, miał mnie ochraniać przed
takimi wypadkami. Szedł pierwszy przez knieje i tupał głośno, by odstraszyć
gady i małe zwierzątka. Chyba za bardzo się skupił na pieniądzach, które miałem
mu zapłacić… To był drugi skurczybyk, jakiego przeoczył. Pierwszego sam
odstraszyłem. Z tym nie zdążyłem… Zobaczył moją nogę i uznał, że to kawał
niebezpiecznego mięska. Ból był potworny — doprawdy, nikomu nie życzę spotkania
z zębiskami tej bestii, nawet najgorszemu wrogowi. Czułem się, jakby ktoś
odrywał mi ścięgno po ścięgnie i skrupulatnie wypalał. — Iwan sięgnął do
szuflady i wyciągnął z niej fiolkę ze strzykawką. — Na szczęście miałem wysokie
buty, które zneutralizowały część ugryzienia, jednak niecałkowicie. W panice
ten baran stłukł pierwszą butelkę z surowicą. Gdyby nie był takim ciamajdą,
pewnie by się już goiło… z drugiej strony był na tyle mądry, by wziąć dwie
dawki ze sobą, inaczej byśmy teraz nie rozmawiali. — Zawiesił głos i wbił
strzykawkę w zawartość fiolki. Nabrał płyn do komory i podniósł igłę na
wysokość oczu. Gdy wytrysnęły z niej pierwsze krople, podał strzykawkę Emilce.
— Wątpię, by udało ci się odnaleźć żyłę w tym bałaganie, ale spróbuj.
— Nie wiem, czy
jestem odpowiednią osobą…
— To nic trudnego.
Wbij i naciskaj tutaj… — Pokazał jej. — Tylko nie za mocno, bo mi nogę rozsadzi
— zażartował. Podniosła wzrok i spojrzała w jego czarne oczy, w których
dostrzegła teraz dogasające rozbawienie i narastające cierpienie. — No, dalej,
trzeba to zrobić, póki jeszcze poprzednia działa.
— Musi się pan
obrócić jakoś…
Oparł nogę o
stolik nocny i wykręcił w jej kierunku w miarę możliwości. Drżącymi rękami
zbliżyła igłę do sinego zgięcia.
— Nie wiem, czy to
żyły, czy pręgi — przyznała.
— Po prostu to wstrzyknij,
do cholery — warknął z nagłą złością. Zaskoczona rzuciła mu szybkie spojrzenie
i wykonała polecenie bez słowa.
Pomogła mu
nasmarować łydkę śmierdzącą mazią i obandażować.
— To jakieś
lekarstwo, tak? — zapytała, gdy chował pustą fiolkę do szuflady.
— W pewnym sensie.
— Nie boli pana po
tym?
— Prawie. Ale…
błogosławieni cierpiący na ciele, bo cierpienie na duszy jest znacznie trudniej
znosić, jakby to powiedzieli z ambony.
— Jezus by
powiedział odwrotnie.
Iwan spojrzał na
nią z pobłażliwym uśmiechem.
— Że trudniej
znieść ból fizyczny? Wątpię.
— Nie. Że
błogosławieni cierpiący na duszy, właśnie dlatego, że jest trudniejsze.
— Możliwe — zbył
ją.
Masował delikatnie
nogę, rozmyślając. Musiał być bardzo daleko duchem, bo gdy się odezwała,
zareagował po dłuższej chwili.
— Pójdzie pan
jutro do mojej korepetytorki?
— Owszem. Anielka
z nią dziś rozmawiała?
— Powiedziała
tylko, że to pan ją odwiedzi, bo akurat wrócił.
Pokiwał głową w
zamyśleniu, marszcząc nieznacznie grube brwi.
— Zapewne zaraz
pan znów wyjeżdża? — zapytała, chcąc brzmieć obojętnie.
— Owszem —
powtórzył. Poderwał głowę i spojrzał jej bardzo przenikliwe w oczy. — A
dlaczego pytasz?
— Z ciekawości.
— Wiesz, Emilko, zamierzam
wyjechać, bo nic tu po mnie. Ale jeśli masz jakieś powody do tego, bym został
na dłużej, wystarczy mnie poprosić.
Uśmiechał się do
niej kpiąco, najwyraźniej przejrzawszy na wylot jej pytanie. Nie wiedziała, czy
zdradziła ją specyficzna nuta w jej głosie, czy wywnioskował to z czegokolwiek
innego; tak czy inaczej, mocno ją to zawstydziło.
— Pytałam tylko z
ciekawości…
Kpina powoli
znikała z jego twarzy. Westchnął głęboko, oblizał wargi i spuścił wzrok.
Milczeli oboje przez chwilę, nie patrząc nawet w swoim kierunku. Była to cisza
tak niezręczna, że Emilka była bliska wybiegnięcia z pokoju bez słowa.
— Pan Staś, to
znaczy pan Barzycki, pamięta go pan? — Iwan spojrzał na nią i kiwnął głową. —
No, oświadczył się Małgosi.
— Tej twojej
kuzynce?
— Tak.
Zmrużył oczy i z
ciekawością naukowca badającego wyjątkowo interesujący okaz owada zapytał
nieodgadnionym tonem:
— I co w związku z
tym?
Emilka zawahała
się.
— Nic, chciałam
tylko powiedzieć, że to, co pan słyszał, to były bezpodstawne plotki.
— Nie, nie były. —
Mężczyzna uśmiechnął się. — Bezpodstawne natomiast byłyby twoje zapewnienia, że
jego wybór jest ci obojętny.
— Ale jest —
ucięła stanowczo dziewczyna. — Wiem, co pan myśli, bo Małgosia myślała to samo
i Anielka pewnie też. Ale ja go nigdy szczególnie nie lubiłam i nie zanosi się,
by stał się moim przyjacielem. Udaje złotego, a w rzeczywistości jest tylko
pozłacany! — oświadczyła, wykorzystując słowa kuzynki.
— Dlaczego tak
sądzisz? —Iwan wyglądał na zaskoczonego.
— Mam przeczucie.
Pokiwał głową,
lecz nie wyglądał na przekonanego. Znów milczeli, więc Emilka postanowiła dać
gościowi okazję do wypoczynku i wstała.
— Dobranoc panu.
— Dobranoc —
odrzekł, lecz nawet nie ruszył głową, zapatrzony w jakiś punkt przed sobą z
nieobecną miną. — Emilko — zatrzymał ją. Stanęła w drzwiach i odwróciła się. —
Dobrze byłoby mieć swój własny dom, nie sądzisz?
Dziewczyna
zmarszczyła brwi i ich spojrzenia spotkały się. Nie wiedziała, do czego ani
nawet do kogo nawiązuje pan Iwan tymi słowami, lecz chyba nie oczekiwał, że
zrozumie od razu, bo szybko odwrócił wzrok i wstał, by przebrać się do snu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz