Rozdział XXIV
Pani Wiktoria zdecydowała się zrobić im niespodziankę i koło godziny jedenastej następnego ranka zawitała w ich progi. Gdy stanęła w drzwiach w tweedowej, czarnej marynarce i białej spódnicy do połowy łydki zdawała się już w tamtej chwili ciskać gromy samym spojrzeniem.
— Zmartwiona tym,
co dzieje się w waszym domu, zdecydowałam się przyjść tutaj i na własne oczy
ocenić sytuację — oświadczyła Anielce i Emilce, gdy gosposia postawiła na stole
talerz z kończącą się szarlotką oraz imbryk z herbatą. Pani Wiktoria nie
obdarzyła poczęstunku nawet jednym spojrzeniem, natomiast z ochotą i
dokładnością lustrowała wzrokiem wnętrze udekorowanego przez panią Helenę salonu. — Gdzie ten pan Pietruczuk?
Powiedziano mi wczoraj, że wrócił z podróży.
— Śpi, pani
dobrodziejko — odrzekła Anielka. — Czy mam go obudzić?
— Śpi? O tej
porze? — Nauczycielka wyglądała na coraz bardziej zdumioną. — Toż to grzech
spać jeszcze, kiedy południe się zbliża! Proszę go obudzić i mu powiedzieć, że
chcę z nim natychmiast rozmawiać.
Gosposia wstała i
poszła do pokoju pana Iwana. Gdy wróciła, czekały w milczeniu przynajmniej
kwadrans, aż doprowadzi się do odpowiedniego stanu.
Wszedł do salonu
może nie tak elegancki, jak dnia poprzedniego — włosy rozsypały mu się na
czole, lewą nogawkę miał wygniecioną aż do kolana, a oczy podpuchnięte od zbyt
długiego snu — jednak z całą pewnością nie można go było nazwać kocmołuchem.
Podszedł do pani Wiktorii i uprzednio zmierzywszy ją wzrokiem, ujął wychudzoną
dłoń kobiety i złożył na niej szorstki pocałunek. Usiadł na sofie pomiędzy
Anielką i Emilką i obrzucił nauczycielkę ponaglającym spojrzeniem.
— Więc to pan
zajmuje się wychowywaniem Emilki, zgadza się? — zapytała, patrząc na niego znad
okularów.
— Wychowywaniem?
Diabeł by jej nie opanował. Nie sprawia może szczególnych problemów, ale jak
przy czymś się uprze, to nawet baty jej tego z głowy nie wytrzepią!
— Baty? Na Boga!
Przecież to dziecko! Nie wolno tak traktować w miarę ułożonej osóbki.
— Dziecko? Też mi
dziecko. Ma piętnaście lat przecież. W sam raz na naukę ponoszenia
odpowiedzialności za swoje czyny i wybory. — Pan Iwan ledwo powstrzymywał
śmiech, natomiast Anielka pokręciła głową i pod pretekstem wyszła z salonu, nie
chcąc słuchać jego prowokacji.
— Dlaczego nie
mieszka z ciotką? O ile mi wiadomo, mają dobre, chociaż rzadkie kontakty, a jej
ciotkę stać na wychowanie sieroty.
— Może i stać, ale
wola pani Elżbiety była, bym to ja się opiekował Emilką po jej śmierci.
— I to pańskie
mieszkanie?
— Moje? A czy ja
wyglądam na człowieka, który mógłby tak poobwieszać dewocjonaliami każdy
skrawek ściany? — Iwan roześmiał się. — Odziedziczyłem to mieszkanie i oddałem
im na czas remontu ich dworku. Przy okazji ma bliżej do pani, czyż nie?
— Proszę pana, czy
pan w ogóle interesuje się rozwojem pańskiej wychowanki?
— Ciężko się nie
interesować. Ostatnio rozwinęła wyjątkową umiejętność zawracania mi głowy,
kiedy sobie tego nie życzę. Mało tego, uszczypliwych komentarzy nie szczędzi
nikomu. Jest nieznośna, doprawdy!
— Pan sobie ze
mnie kpi! Nie życzę sobie tego. — Pani Wiktoria najwyraźniej połapała się w
żartach Iwana. — Jest pan świadom tego, że pracowałam w przeszłości w zakładzie
opieki społecznej?
— A skąd niby
miałbym wiedzieć? — obruszył się. — Pierwszy raz panią na oczy widzę.
— W takim razie
podaję to do pańskiej wiadomości. Brak wyraźnych prób wychowawczych może
doprowadzić do odebrania panu opieki nad Emilką. — Pani Wiktoria wstała, pan
Iwan zrobił to samo. — Prawdą jest, że nie należy do uczniów wyjątkowo
błyskotliwych i z całą pewnością nie zarywa nocy nad książkami. To jednak nie
martwi mnie tak bardzo, jak fakt, że w dwa miesiące po śmierci jej matki nie ma
w nikim oparcia, nie wspominając o godnym wzorcu! Stąd tylko krok i spadnie w
przepaść. Proszę oczekiwać kontroli prokuratora!
— Niech mnie pani
posłucha — warknął Iwan, który wyglądał na rozjuszonego. — To gosposia
zastępuje jej matkę i robi to w sposób, który w pełni satysfakcjonuje mnie
oraz, jak podejrzewam, Emilkę. Ja za to jestem jej prawnym opiekunem, co wiąże
się chociażby z tym, że łożę pieniądze na jej edukację i pani płacę. Płacę pani za to, aby podzieliła
się pani z nią wiedzą na tyle rozległą, aby Emilka dostała się do wymarzonego
liceum. Nie płacę pani natomiast za próby interwencji w mój sposób zapewniania
jej godnych warunków, które swoją drogą (wie o tym pani w głębi duszy, tylko
pani wścibska, diabelska natura nie pozwala się z tym pogodzić!) pozostają bez
zarzutów. Moja obecność w tym domu nie jest Emilce do niczego potrzebna…
— Czyżby? —
przerwała pani Wiktoria, także wściekła na słowa, których była adresatką. —
Może warto ją zapytać? Emilko, czy chciałabyś, aby twój prawny opiekun spędzał więcej czasu w tym domu?
Emilka zamarła,
nie chcąc wtrącać się do tej dyskusji. Wiedziała, że każda odpowiedź byłaby
zła… na dodatek jedna z nich obnażyłaby jej przywiązanie do jego osoby. Jeśli
by natomiast zaprzeczyła…
Dobrze byłoby mieć swój własny dom, nie sądzisz?
— Ja… — Zawahała
się, rzucając szybkie spojrzenie na twarz swojej korepetytorki, a potem pana
Iwana, który odwrócił wzrok. — Ja… ja rozumiem, że pan Iwan ma jakieś powody,
dla których wyjeżdża… ale o ile mi wiadomo, przynajmniej część swoich spraw
ostatnio rozwiązał. — Mężczyzna odwrócił powoli głowę w jej kierunku, jakby
wyczuwając aluzję. — Nie miałabym nic przeciwko, gdyby zechciał czasami zostać
w domu — dodała na wydechu.
Pani Wiktoria
uśmiechnęła się.
— Teraz niech pan
mnie posłucha, panie Iwanie — zaczęła z chłodną arogancją. — Może i jestem
jedynie nauczycielką, jednak troszczę się nie tylko o edukację Emilki, lecz
także o jej wychowanie. Nie zarzucam panu złego doboru metod wychowawczych,
przypominam jednak, że dziecko, w szczególności dziecko, które swoje przeżyło,
należy mieć na oku. Jeśli dostrzegę w waszym domu cokolwiek niepokojącego…
obojętnie, w którym z jego członków — Pani Wiktoria urwała na chwilę, mierząc
pana Iwana dokładnym spojrzeniem — zawiadomię moją znajomą, a ona zainteresuje
się wami z nieco bardziej oficjalnej strony. Czas na mnie.
Ruszyła w kierunku
przedsionka, a Pan Iwan z Emilką za nią.
— Emilko,
pamiętaj, że masz sobie powtórzyć żywot świętego Aleksego na pojutrze.
Przepytam cię z niego bardzo dokładnie. Do widzenia. — Założyła kapelusz i
wyszła, sama otwierając sobie drzwi.
— A niech cię
diabli porwą, sekutnico! — krzyknął na zatrzaśnięte drzwi pan Iwan. — A ty masz
za swoje! — zawrócił się do Emilki. — Nigdzie się nie ruszam, dopóki ta jędza
nie pozna, co to znaczy zawracać mi głowę wymyślonymi problemami! Ja już jej
dam popalić… W czwartek pojedziemy do niej razem. Chcę zobaczyć, gdzie mieszka.
Wynająłbym samochód, ale przez tę cholerną nogę nie mogę sprawnie prowadzić!
Odgarnął ze
złością włosy z czoła i zamknął się w swoim pokoju.
Rzeczywiście, tym
razem pojechała na korepetycje taksówką razem z panem Iwanem, który dokładnie
rozejrzał się po okolicy, spisał adres i wysadziwszy Emilkę przed kamienicą,
wrócił do domu. Dziewczyna weszła po schodach na górę i gdy zawitała u progów
pani Wiktorii, spotkała się z wyjątkową jak na nią uprzejmością. Kobieta
oświadczyła, że dzisiaj nie będą się tyle uczyć, jedynie pośpiewają, a po
czterdziestu minutach korygowania dźwięków zaproponowała ciastko i kawę.
Emilka chętnie
przystała na propozycję i zajadała karpatkę niemalże z niechlujnością.
— Dziecko,
chciałabym ci zadać kilka pytań. Nie musisz się bać mówić prawdy.
Dziewczyna
podniosła głowę z policzkami pełnymi masy karpatkowej.
— Powiedz mi, jaki
jest pan Pietruczuk?
— Pan Pietruczuk? —
Zawahała się i przełknęła jedzenie. — To znaczy?
— Scharakteryzuj
mi go. Mogą być przymiotniki, rzeczowniki, może jakieś… wyrażenia? A może masz
z nim jakieś wspomnienia?
Emilka
odchrząknęła i wbiła wzrok w blat. W życiu nie dostała tak trudnego zadania,
jak scharakteryzowanie pana Iwana w słowach, na dodatek przed kobietą, która
szuka okazji, by wezwać do ich domu prokuratora. Dziewczyna wiedziała, że
wystarczyłoby podać zaledwie trzy podstawowe cechy pana Iwana, by dostarczyć
jej powodów, czego Emilka wolała uniknąć.
— Pan Iwan jest…
bardzo bystry… — zaczęła powoli, uważnie dobierając słowa. — I… I…
— Widzę, że słabo
go znasz. Nie boisz się być pod opieką człowieka, o którym nic nie wiesz?
Emilka obruszyła
się.
— Znam go całkiem
dobrze! Jest po prostu zamknięty w sobie. Proszę dać mi chwilę! — Westchnęła
głęboko i pomyślała. Nie mogła powiedzieć o jego gwałtowności,
nieprzewidywalności, niechlujności i skłonności do alkoholu, więc jakie
właściwie cechy on jeszcze miał? — Mówi to, co myśli. Nie jest zbyt towarzyski,
lubi kpić z innych.
— Kpić? A z ciebie
też kpi?
— Nie przypominam
sobie. Woli raczej śmiać się z ludzi, którzy jego zdaniem są wyjątkowo głupi.
— Mhm… — Pani
Wiktoria coś zanotowała. — A masz jakieś wspomnienia z nim związane?
— Całkiem dużo,
znał moją matkę jeszcze przed moimi narodzinami. — Zastanowiła się. — Bardzo
kocha konie i… zwykle z nimi go widziałam.
— Coś jeszcze?
Tyle lat był w waszej rodzinie i zawsze widziałaś go w towarzystwie koni?
— No… nie… —
Milczała, próbując przywołać jakiekolwiek wspomnienie, na którym pan Iwan nie
byłby rozjuszony lub pijany. — Pan Iwan… bardzo lubił mojego brata…
— Lubił? A więc to
się zmieniło?
— Nie, to było
przejęzyczenie. — Pani Wiktoria uniosła wysoko brwi i znów coś zanotowała.
Emilka nie potrafiła rozszyfrować do góry nogami jej pisma. — Pan Iwan na
przykład lubi mi opowiadać anegdotki z podróży! — prawie krzyknęła, wpadłszy na
ten trop. — Ostatnio mi opowiadał o tym, jak szedł przez knieje i spotkał
jadowitego węża.
— A wcześniej? Jak
byłaś małą dziewczynką?
— Słabo pamiętam,
jak przez mgłę.
— Nie zabierał cię
nigdzie? Nie bawił się z tobą?
— On… — Emilka
wytarła spocone dłonie o uda, myśląc gorączkowo. — Czasami brał mnie na
przejażdżki konne — skłamała.
— Dobrze. A teraz
powiedz mi, czy pan Iwan wykazywał jakiekolwiek… hmmm… Czy pan Iwan miał jakieś
kłopoty z prawem? Możesz mi powiedzieć prawdę, nie dowie się o tym.
— Nie sądzę, nic
mi o tym nie wiadomo — skłamała bez mrugnięcia okiem.
— Jesteś pewna?
— Tak.
— A dlaczego mnie
okłamujesz, dziecko? — Serce Emilki na chwilę się zatrzymało. — Rozmawiałam
wczoraj z moim znajomym i trochę się na temat twojego opiekuna dowiedział.
Powiedział mi na przykład, że półtora roku temu zdarzyło się w waszej
posiadłości coś okropnego z jego udziałem.
Dziewczyna myślała
gorączkowo. Żadna odpowiedź nie wydawała jej się być odpowiednia.
— Ta sprawa się
rozwiązała i okazało się, że wszystko zostało zmyślone. Zapomniałam o tym —
tłumaczyła się. Pani Wiktoria notowała coś z kamienną twarzą.
— Ta sprawa wcale
się nie wyjaśniła. Dziękuję ci, dziecko, to tyle na dziś.
Emilka wstała i na
drżących nogach przeszła do przedsionka. Tam wzięła swój kapelusz i płaszczyk i
wyszła.
Tej nocy miała
straszny, obrzydliwy wręcz sen. Zaczął się bardzo niewinnie: szła z panem
Iwanem tą samą drogą, jaką zaprowadził ją dawno, dawno temu Krzyś, chcąc
pochwalić się swoimi umiejętnościami w skakaniu do wody. Z tą różnicą, że
Emilka nie patrzyła na tę sytuację swoimi oczami, a jakby stała obok; jej ciało
poruszało się za panem Iwanem bez jej wiedzy. Przedzierali się właśnie przez
lasek brzozowy, najpierw on, stukając w ziemię laską papieską (wyglądało to tak
groteskowo, że bezcielesna Emilka nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu), a
potem ona, z tępym wyrazem twarzy podążająca za jego śladami.
Gdy byli już w
połowie, coś nagle poruszyło się pomiędzy krzakami i wielki, obślizgły,
atramentowy wąż wbił swoje kły w nogę Iwana. Mężczyzna upadł, a Emilka (a
właściwie jej ciało) złapała laskę papieską i odstraszyła nią gada. Zdjęła
szybko wysokie, skórzane i poharatane na górze oficerki i rozdarła materiał
spodni, podczas gdy ranny jęczał cicho, zasłaniając dłońmi twarz.
Rana była cała w
kolorze atramentu a zamiast krwi wyciekał z niej jaskrawo zielona, jadowita
ciecz. Emilka bez zastanowienia przyłożyła do niej wargi i zaczęła wysysać jad
siejący spustoszenie w ciele Iwana… Piła go z niemalże rozkoszą na twarzy,
podczas gdy oddech mężczyzny uspokajał się, a atramentowe zabarwienie na łydce
powoli znikało, wracając do zdrowych barw.
Emilka wstała z
jadowicie zieloną cieczą na wargach i okolicach. Ciecz ściekała na jej dekolt,
zostawiając atramentowe plamy na białej sukience. Pan Iwan podniósł się,
spojrzał na jej usta i ująwszy jej twarz w dłonie, zaczął całować… Byłby to
nawet przyjemny widok, gdyby nie jad wypływający wciąż i wciąż z jej ust.
Emilka sięgnęła ręką do jego paska i rozpiąwszy klamrę, wsunęła dłoń w spodnie…
Dziewczyna
otworzyła oczy i zerwała się do pozycji siedzącej. Serce waliło w jej piersi
jak młotem, czoło i skronie przykryły się kroplami potu, a dłonie i nogi
dygotały. Zapaliła lampkę i założywszy kapcie, wyszła na korytarz. Światło w
kuchni paliło się. Przeszła przez jadalnię i ujrzała pana Iwana palącego
papierosa przy stole. Chciała się wycofać, nie mogąc zapomnieć o śnie, lecz
dostrzegł ją i zaprosił gestem do siebie.
— Też nie możesz
spać? — zapytał, odsuwając taboret. Emilka uśmiechnęła się niemrawo.
— Obudziłam się
nagle. Miałam jakieś koszmary.
— Widzę, że nie
wyglądasz zdrowo. Posiedź chwilę, ochłoniesz. — Zajęła miejsce przy stole.
— Która godzina? —
zapytała.
— Nie wiem… za
kwadrans trzecia, a może i później. — Iwan zaciągnął się i strzepnął popiół do
popielniczki, wypuszczając z ust dym. — Co ci się śniło?
— Nie pamiętam…
jakieś głupoty.
— Ja też miałem
wczoraj bardzo dziwny sen…
Nie kontynuował,
wlepiając pusty wzrok w blat stołu, więc zapytała:
— Jaki? — Pokręcił
głową i machnął ręką, otrząsnąwszy się z zamyślenia. — Wie pan co, ja nastawię
mleko, to dobre na bezsenność!
— Mleko? —
roześmiał się, gdy odpalała palnik od zapałki.
— Anielka mi
robiła, gdy nie mogłam spać. Zawsze działa!
— Moja guwernantka
mi wtedy śpiewała— powiedział, znów przybierając ten nieobecny wzrok. Zaczęła
się zastanawiać, czy on po prostu nie przysypia z otwartymi oczami. — Znała
taką piękną kołysankę o niebie i gwiazdach…
Emilka nie
odpowiedziała i gdy nalała mleko do garnka, podeszła do okna i wpatrywała się w
dal na podwórko. Dzielnica, w której mieszkała, była dosyć ciemna, lecz mnóstwo
światła dawał pełny księżyc i migające gwiazdy na czarnym niebie. Jakiś kot
spacerował po trzepaku, a jedno z niedomkniętych okien na pierwszym piętrze
stukało co chwila o ścianę kamieniczki. Nagle coś białego poruszyło się za
szybą… nie, to nie za szybą, to było jej odbicie! Lecz ona sama nie drgnęła…
Czy to możliwe? Zmieniła ostrość wzroku i zamiast ujrzeć swoją twarz, znów
dostrzegła rysy starszej od niej o jakieś trzydzieści lat kobiety. Tylko tym
razem te rysy poznała…
Wrażenie trwało
kilka sekund i po chwili znikło. Serce waliło w piersi Emilki jak młotem.
Odeszła od okna i wyłączyła kipiące mleko drżącymi rękoma.
— Panu też nalać? —
zapytała, szukając w szafce szklanek. Kiwnął głową w odpowiedzi. — Wie pan co,
to dopiero dziwny widok. Prędzej bym pana podejrzewała o picie na sen gorzałki
niż szklanki mleka!
Wypowiedziała to
zdanie, zanim zdążyła ugryźć się w język, wciąż jeszcze przestraszona odbiciem
w szybie. Mimo nietaktowności uwagi, Iwan roześmiał się. Mleko nalewało się z
cichym, przyjemnym szumem i pluskiem, pozostawiając na brzegach szklanki i
garnka gruby kożuch. Postawiła naczynia na stole i usiadła na taborecie. Iwan
zaczął pić, prawdopodobnie nie będąc świadomym, jak bardzo groteskowy wydawał
się Emilce ten obrazek. Wystukiwał palcami jakiś rytm i oglądał kuchnię z
uwagą. Znów włosy rozsypały mu się na czole i skroniach, jakby tylko na
przyjazd postarał się, aby wyglądały elegancko. Miał na sobie białą, zwykłą
piżamę z rozpiętymi u góry guzikami, przez co Emilka mogła dostrzec nieco
owłosiony tors oraz bardzo głębokie wgłębienie między obojczykami. Na szerokim,
płaskim nadgarstku dostrzegła opalony pasek od zegarka, a na opuszku
serdecznego palca dorobił się rozcięcia nożem, pewnie przy krojeniu. Rozsiadł
się wygodnie, wyciągając do przodu lewą nogę, a dziewczyna dostrzegła jego bose
stopy. Spojrzała na swoje, także nieodziane w żadne kapcie. Z rozbawieniem
uznała, że są bardzo podobne, bo wąskie i o długich, kanciastych palcach.
Schowała nogi pod taboret i podniósłszy wzrok, napotkała spojrzenie pana Iwana.
— Czytałam o
pańskim wuju w gazecie — wypaliła. — Bardzo mi przykro.
Na twarzy
mężczyzny nie drgnął nawet jeden mięsień. Patrzył na swoją rozmówczynię w
milczeniu przez kilka chwil, aż wypił trzy łyki mleka i odstawił kubek na blat.
— Żadna dla mnie
bliska rodzina — orzekł, świdrując ją znajomym, bystrym spojrzeniem. — Skąd
wiesz, że jest moim wujem?
— Przecież nie
jest, tak pan tylko o nim… — Uświadomiła sobie, że chyba dała się złapać w jego
sidła właśnie wtedy, gdy próbowała z nich wybrnąć. — …o nim mówi.
— Pytałaś kogoś o
mnie — stwierdził, a jego twarz wciąż pozostawała bez wyrazu. — Ciekawi mnie,
jak wiele o mnie wiesz, tylko się nie przyznajesz.
— Obawiam się, że
nie mogę odpowiedzieć na to pytanie — odrzekła — ponieważ sam pan mi zabronił o
tym mówić.
— Ja? — zdziwił
się.
— Tak, pan. Pisał
mi pan, żeby nigdy nie rozmawiać o tym, co mi pan napisał! Więc milczę.
Istotnie, chciała
w nim wzbudzić ciekawość, chociaż zawsze miała asa w rękawie w postaci pudełka,
które znalazła w szafce pani Heleny. Wyglądało na to, że trochę się
przestraszył.
— Ach, a więc
teraz będziesz się mną tak bawić! — zirytował się. — Straszyć mnie, tak?
— Straszyć pana? —
szczerze się zdumiała. — Czyżby więc miał pan jakieś tajemnice, których
odkryciem mogłabym pana straszyć?
Iwan nie
odpowiedział, a w jego oczach rosła złość. Znów zaczął stukać palcami w blat
stołu, a jego dłoń zacisnęła się na szklance tak mocno, że Emilka obawiała się,
iż ją zmiażdży.
— Nie
odpowiedziałaś na moje pytanie — warknął i nagle skrzywił się, podkurczając
nogę. Odetchnął i kontynuował. — Miałaś się przyznać, co wywęszyłaś, smarkulo!
Chociaż to
określenie było obraźliwe, powiedział je takim tonem, że Emilka nie poczuła się
obrażona — wręcz przeciwnie, rozbawiło ją to. Milczała przez chwilę,
zastanawiając się, co odpowiedzieć.
— Wie pan, ja mam
wrażenie, że… że pani Helena wciąż tutaj jest — przyznała, wpatrując się w
swoją szklankę z mlekiem. — To znaczy… — zawahała się. — Myślę, że… że dobrym
rozwiązaniem dla pana byłoby… gdyby spróbowałby pan… sięgnąć po słowo do Boga —
oświadczyła, uważnie dobierając słowa. Iwan jeszcze przez parę chwil miał złość
w oczach, lecz ustępowało ono głębokiemu zdumieniu. — Dobrze by się złożyło… i
myślę, że pani Helena też by tego chciała
— zaakcentowała ostatnie wyrazy — aby pan spróbował… otworzyć czasem przed
snem… na przykład modlitewnik.
Parsknęła
śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Brzmiała tak skrajnie żałośnie w swoich
aluzjach, że sama sobie by nie uwierzyła… lecz pan Iwan wstał i wyszedł z
kuchni. Poszła za nim i wkroczyła do jego sypialni. Otworzył najpierw szufladę
lewej szafki, lecz nic tam nie było. Sięgnął do drugiej i znalazł mały
modlitewnik. Otworzył go i ich oczom ukazał się kluczyk, ten sam, którym przed
kilkoma dniami Emilka otwierała szafkę z pamiątkami po pani Helenie.
Iwan nic nie mówił
i nawet nie zerknął w stronę Emilki. Nie miała pojęcia, skąd wiedział, co
otwiera ten kluczyk, lecz nie miała ochoty nawet o tym myśleć. Iwan włożył go w
dziurkę, przekręcił i otworzył szafkę na oścież. Wyciągnął pudełka, które stały
w środku i zaczął przeglądać zawartość. Gdy natknął się na kopertę, przeczytał
list i wreszcie obdarzył dziewczynę spojrzeniem.
— Przeglądałaś to?
Czytałaś? — zapytał.
— Tak pobieżnie…
Nie wiedziałam, co to jest — przyznała zawstydzona. — Ale listu nie odważyłam
się…
— Oczywiście —
warknął z sarkazmem, lecz odrzucił kopertę na bok i zaczął wyciągać z szafki
wszystkie rzeczy, nawet ich nie oglądając. Gdy była już pusta, włożył tam obie
ręce i opuszkami palców dotykał wszystkich drewnianych ścianek, następnie w
jedną z nich zastukał i aż zamarł, słysząc dziwny, pusty odgłos.
— Wyjdź — polecił,
a Emilka wykonała to polecenie, chociaż niechętnie. Iwan zamknął drzwi na
klucz. Nie pozostało jej nic innego jak położyć się spać, lecz jedno wiedziała
na pewno — choćby wypiła cztery litry gorącego mleka, tej nocy już nie zaśnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz