dla wytrwałych

027. update

Minęło 10 lat, a widzę, że czasami ktoś tu jeszcze zagląda. Bardzo miło mi się czytało te komentarze. Niestety, Surowicy nigdy nie dokończył...

4 września 2023

035. SUROWICA (24)

 Rozdział XXIV


Pani Wiktoria zdecydowała się zrobić im niespodziankę i koło godziny jedenastej następnego ranka zawitała w ich progi. Gdy stanęła w drzwiach w tweedowej, czarnej marynarce i białej spódnicy do połowy łydki zdawała się już w tamtej chwili ciskać gromy samym spojrzeniem.

— Zmartwiona tym, co dzieje się w waszym domu, zdecydowałam się przyjść tutaj i na własne oczy ocenić sytuację — oświadczyła Anielce i Emilce, gdy gosposia postawiła na stole talerz z kończącą się szarlotką oraz imbryk z herbatą. Pani Wiktoria nie obdarzyła poczęstunku nawet jednym spojrzeniem, natomiast z ochotą i dokładnością lustrowała wzrokiem wnętrze udekorowanego przez panią Helenę  salonu. — Gdzie ten pan Pietruczuk? Powiedziano mi wczoraj, że wrócił z podróży.

— Śpi, pani dobrodziejko — odrzekła Anielka. — Czy mam go obudzić?

— Śpi? O tej porze? — Nauczycielka wyglądała na coraz bardziej zdumioną. — Toż to grzech spać jeszcze, kiedy południe się zbliża! Proszę go obudzić i mu powiedzieć, że chcę z nim natychmiast rozmawiać.

Gosposia wstała i poszła do pokoju pana Iwana. Gdy wróciła, czekały w milczeniu przynajmniej kwadrans, aż doprowadzi się do odpowiedniego stanu.

Wszedł do salonu może nie tak elegancki, jak dnia poprzedniego — włosy rozsypały mu się na czole, lewą nogawkę miał wygniecioną aż do kolana, a oczy podpuchnięte od zbyt długiego snu — jednak z całą pewnością nie można go było nazwać kocmołuchem. Podszedł do pani Wiktorii i uprzednio zmierzywszy ją wzrokiem, ujął wychudzoną dłoń kobiety i złożył na niej szorstki pocałunek. Usiadł na sofie pomiędzy Anielką i Emilką i obrzucił nauczycielkę ponaglającym spojrzeniem.

— Więc to pan zajmuje się wychowywaniem Emilki, zgadza się? — zapytała, patrząc na niego znad okularów.

— Wychowywaniem? Diabeł by jej nie opanował. Nie sprawia może szczególnych problemów, ale jak przy czymś się uprze, to nawet baty jej tego z głowy nie wytrzepią!

— Baty? Na Boga! Przecież to dziecko! Nie wolno tak traktować w miarę ułożonej osóbki.

— Dziecko? Też mi dziecko. Ma piętnaście lat przecież. W sam raz na naukę ponoszenia odpowiedzialności za swoje czyny i wybory. — Pan Iwan ledwo powstrzymywał śmiech, natomiast Anielka pokręciła głową i pod pretekstem wyszła z salonu, nie chcąc słuchać jego prowokacji.

— Dlaczego nie mieszka z ciotką? O ile mi wiadomo, mają dobre, chociaż rzadkie kontakty, a jej ciotkę stać na wychowanie sieroty.

— Może i stać, ale wola pani Elżbiety była, bym to ja się opiekował Emilką po jej śmierci.

— I to pańskie mieszkanie?

— Moje? A czy ja wyglądam na człowieka, który mógłby tak poobwieszać dewocjonaliami każdy skrawek ściany? — Iwan roześmiał się. — Odziedziczyłem to mieszkanie i oddałem im na czas remontu ich dworku. Przy okazji ma bliżej do pani, czyż nie?

— Proszę pana, czy pan w ogóle interesuje się rozwojem pańskiej wychowanki?

— Ciężko się nie interesować. Ostatnio rozwinęła wyjątkową umiejętność zawracania mi głowy, kiedy sobie tego nie życzę. Mało tego, uszczypliwych komentarzy nie szczędzi nikomu. Jest nieznośna, doprawdy!

— Pan sobie ze mnie kpi! Nie życzę sobie tego. — Pani Wiktoria najwyraźniej połapała się w żartach Iwana. — Jest pan świadom tego, że pracowałam w przeszłości w zakładzie opieki społecznej?

— A skąd niby miałbym wiedzieć? — obruszył się. — Pierwszy raz panią na oczy widzę.

— W takim razie podaję to do pańskiej wiadomości. Brak wyraźnych prób wychowawczych może doprowadzić do odebrania panu opieki nad Emilką. — Pani Wiktoria wstała, pan Iwan zrobił to samo. — Prawdą jest, że nie należy do uczniów wyjątkowo błyskotliwych i z całą pewnością nie zarywa nocy nad książkami. To jednak nie martwi mnie tak bardzo, jak fakt, że w dwa miesiące po śmierci jej matki nie ma w nikim oparcia, nie wspominając o godnym wzorcu! Stąd tylko krok i spadnie w przepaść. Proszę oczekiwać kontroli prokuratora!

— Niech mnie pani posłucha — warknął Iwan, który wyglądał na rozjuszonego. — To gosposia zastępuje jej matkę i robi to w sposób, który w pełni satysfakcjonuje mnie oraz, jak podejrzewam, Emilkę. Ja za to jestem jej prawnym opiekunem, co wiąże się chociażby z tym, że łożę pieniądze na jej edukację i pani płacę. Płacę pani za to, aby podzieliła się pani z nią wiedzą na tyle rozległą, aby Emilka dostała się do wymarzonego liceum. Nie płacę pani natomiast za próby interwencji w mój sposób zapewniania jej godnych warunków, które swoją drogą (wie o tym pani w głębi duszy, tylko pani wścibska, diabelska natura nie pozwala się z tym pogodzić!) pozostają bez zarzutów. Moja obecność w tym domu nie jest Emilce do niczego potrzebna…

— Czyżby? — przerwała pani Wiktoria, także wściekła na słowa, których była adresatką. — Może warto ją zapytać? Emilko, czy chciałabyś, aby twój prawny opiekun spędzał więcej czasu w tym domu?

Emilka zamarła, nie chcąc wtrącać się do tej dyskusji. Wiedziała, że każda odpowiedź byłaby zła… na dodatek jedna z nich obnażyłaby jej przywiązanie do jego osoby. Jeśli by natomiast zaprzeczyła…

Dobrze byłoby mieć swój własny dom, nie sądzisz?

— Ja… — Zawahała się, rzucając szybkie spojrzenie na twarz swojej korepetytorki, a potem pana Iwana, który odwrócił wzrok. — Ja… ja rozumiem, że pan Iwan ma jakieś powody, dla których wyjeżdża… ale o ile mi wiadomo, przynajmniej część swoich spraw ostatnio rozwiązał. — Mężczyzna odwrócił powoli głowę w jej kierunku, jakby wyczuwając aluzję. — Nie miałabym nic przeciwko, gdyby zechciał czasami zostać w domu — dodała na wydechu.

Pani Wiktoria uśmiechnęła się.

— Teraz niech pan mnie posłucha, panie Iwanie — zaczęła z chłodną arogancją. — Może i jestem jedynie nauczycielką, jednak troszczę się nie tylko o edukację Emilki, lecz także o jej wychowanie. Nie zarzucam panu złego doboru metod wychowawczych, przypominam jednak, że dziecko, w szczególności dziecko, które swoje przeżyło, należy mieć na oku. Jeśli dostrzegę w waszym domu cokolwiek niepokojącego… obojętnie, w którym z jego członków — Pani Wiktoria urwała na chwilę, mierząc pana Iwana dokładnym spojrzeniem — zawiadomię moją znajomą, a ona zainteresuje się wami z nieco bardziej oficjalnej strony. Czas na mnie.

Ruszyła w kierunku przedsionka, a Pan Iwan z Emilką za nią.

— Emilko, pamiętaj, że masz sobie powtórzyć żywot świętego Aleksego na pojutrze. Przepytam cię z niego bardzo dokładnie. Do widzenia. — Założyła kapelusz i wyszła, sama otwierając sobie drzwi.

— A niech cię diabli porwą, sekutnico! — krzyknął na zatrzaśnięte drzwi pan Iwan. — A ty masz za swoje! — zawrócił się do Emilki. — Nigdzie się nie ruszam, dopóki ta jędza nie pozna, co to znaczy zawracać mi głowę wymyślonymi problemami! Ja już jej dam popalić… W czwartek pojedziemy do niej razem. Chcę zobaczyć, gdzie mieszka. Wynająłbym samochód, ale przez tę cholerną nogę nie mogę sprawnie prowadzić!

Odgarnął ze złością włosy z czoła i zamknął się w swoim pokoju.

 

Rzeczywiście, tym razem pojechała na korepetycje taksówką razem z panem Iwanem, który dokładnie rozejrzał się po okolicy, spisał adres i wysadziwszy Emilkę przed kamienicą, wrócił do domu. Dziewczyna weszła po schodach na górę i gdy zawitała u progów pani Wiktorii, spotkała się z wyjątkową jak na nią uprzejmością. Kobieta oświadczyła, że dzisiaj nie będą się tyle uczyć, jedynie pośpiewają, a po czterdziestu minutach korygowania dźwięków zaproponowała ciastko i kawę.

Emilka chętnie przystała na propozycję i zajadała karpatkę niemalże z niechlujnością.

— Dziecko, chciałabym ci zadać kilka pytań. Nie musisz się bać mówić prawdy.

Dziewczyna podniosła głowę z policzkami pełnymi masy karpatkowej.

— Powiedz mi, jaki jest pan Pietruczuk?

— Pan Pietruczuk? — Zawahała się i przełknęła jedzenie. — To znaczy?

— Scharakteryzuj mi go. Mogą być przymiotniki, rzeczowniki, może jakieś… wyrażenia? A może masz z nim jakieś wspomnienia?

Emilka odchrząknęła i wbiła wzrok w blat. W życiu nie dostała tak trudnego zadania, jak scharakteryzowanie pana Iwana w słowach, na dodatek przed kobietą, która szuka okazji, by wezwać do ich domu prokuratora. Dziewczyna wiedziała, że wystarczyłoby podać zaledwie trzy podstawowe cechy pana Iwana, by dostarczyć jej powodów, czego Emilka wolała uniknąć.

— Pan Iwan jest… bardzo bystry… — zaczęła powoli, uważnie dobierając słowa. — I… I…

— Widzę, że słabo go znasz. Nie boisz się być pod opieką człowieka, o którym nic nie wiesz?

Emilka obruszyła się.

— Znam go całkiem dobrze! Jest po prostu zamknięty w sobie. Proszę dać mi chwilę! — Westchnęła głęboko i pomyślała. Nie mogła powiedzieć o jego gwałtowności, nieprzewidywalności, niechlujności i skłonności do alkoholu, więc jakie właściwie cechy on jeszcze miał? — Mówi to, co myśli. Nie jest zbyt towarzyski, lubi kpić z innych.

— Kpić? A z ciebie też kpi?

— Nie przypominam sobie. Woli raczej śmiać się z ludzi, którzy jego zdaniem są wyjątkowo głupi.

— Mhm… — Pani Wiktoria coś zanotowała. — A masz jakieś wspomnienia z nim związane?

— Całkiem dużo, znał moją matkę jeszcze przed moimi narodzinami. — Zastanowiła się. — Bardzo kocha konie i… zwykle z nimi go widziałam.

— Coś jeszcze? Tyle lat był w waszej rodzinie i zawsze widziałaś go w towarzystwie koni?

— No… nie… — Milczała, próbując przywołać jakiekolwiek wspomnienie, na którym pan Iwan nie byłby rozjuszony lub pijany. — Pan Iwan… bardzo lubił mojego brata…

— Lubił? A więc to się zmieniło?

— Nie, to było przejęzyczenie. — Pani Wiktoria uniosła wysoko brwi i znów coś zanotowała. Emilka nie potrafiła rozszyfrować do góry nogami jej pisma. — Pan Iwan na przykład lubi mi opowiadać anegdotki z podróży! — prawie krzyknęła, wpadłszy na ten trop. — Ostatnio mi opowiadał o tym, jak szedł przez knieje i spotkał jadowitego węża.

— A wcześniej? Jak byłaś małą dziewczynką?

— Słabo pamiętam, jak przez mgłę.

— Nie zabierał cię nigdzie? Nie bawił się z tobą?

— On… — Emilka wytarła spocone dłonie o uda, myśląc gorączkowo. — Czasami brał mnie na przejażdżki konne — skłamała.

— Dobrze. A teraz powiedz mi, czy pan Iwan wykazywał jakiekolwiek… hmmm… Czy pan Iwan miał jakieś kłopoty z prawem? Możesz mi powiedzieć prawdę, nie dowie się o tym.

— Nie sądzę, nic mi o tym nie wiadomo — skłamała bez mrugnięcia okiem.

— Jesteś pewna?

— Tak.

— A dlaczego mnie okłamujesz, dziecko? — Serce Emilki na chwilę się zatrzymało. — Rozmawiałam wczoraj z moim znajomym i trochę się na temat twojego opiekuna dowiedział. Powiedział mi na przykład, że półtora roku temu zdarzyło się w waszej posiadłości coś okropnego z jego udziałem.

Dziewczyna myślała gorączkowo. Żadna odpowiedź nie wydawała jej się być odpowiednia.

— Ta sprawa się rozwiązała i okazało się, że wszystko zostało zmyślone. Zapomniałam o tym — tłumaczyła się. Pani Wiktoria notowała coś z kamienną twarzą.

— Ta sprawa wcale się nie wyjaśniła. Dziękuję ci, dziecko, to tyle na dziś.

Emilka wstała i na drżących nogach przeszła do przedsionka. Tam wzięła swój kapelusz i płaszczyk i wyszła.

 

Tej nocy miała straszny, obrzydliwy wręcz sen. Zaczął się bardzo niewinnie: szła z panem Iwanem tą samą drogą, jaką zaprowadził ją dawno, dawno temu Krzyś, chcąc pochwalić się swoimi umiejętnościami w skakaniu do wody. Z tą różnicą, że Emilka nie patrzyła na tę sytuację swoimi oczami, a jakby stała obok; jej ciało poruszało się za panem Iwanem bez jej wiedzy. Przedzierali się właśnie przez lasek brzozowy, najpierw on, stukając w ziemię laską papieską (wyglądało to tak groteskowo, że bezcielesna Emilka nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu), a potem ona, z tępym wyrazem twarzy podążająca za jego śladami.

Gdy byli już w połowie, coś nagle poruszyło się pomiędzy krzakami i wielki, obślizgły, atramentowy wąż wbił swoje kły w nogę Iwana. Mężczyzna upadł, a Emilka (a właściwie jej ciało) złapała laskę papieską i odstraszyła nią gada. Zdjęła szybko wysokie, skórzane i poharatane na górze oficerki i rozdarła materiał spodni, podczas gdy ranny jęczał cicho, zasłaniając dłońmi twarz.

Rana była cała w kolorze atramentu a zamiast krwi wyciekał z niej jaskrawo zielona, jadowita ciecz. Emilka bez zastanowienia przyłożyła do niej wargi i zaczęła wysysać jad siejący spustoszenie w ciele Iwana… Piła go z niemalże rozkoszą na twarzy, podczas gdy oddech mężczyzny uspokajał się, a atramentowe zabarwienie na łydce powoli znikało, wracając do zdrowych barw.

Emilka wstała z jadowicie zieloną cieczą na wargach i okolicach. Ciecz ściekała na jej dekolt, zostawiając atramentowe plamy na białej sukience. Pan Iwan podniósł się, spojrzał na jej usta i ująwszy jej twarz w dłonie, zaczął całować… Byłby to nawet przyjemny widok, gdyby nie jad wypływający wciąż i wciąż z jej ust. Emilka sięgnęła ręką do jego paska i rozpiąwszy klamrę, wsunęła dłoń w spodnie…

Dziewczyna otworzyła oczy i zerwała się do pozycji siedzącej. Serce waliło w jej piersi jak młotem, czoło i skronie przykryły się kroplami potu, a dłonie i nogi dygotały. Zapaliła lampkę i założywszy kapcie, wyszła na korytarz. Światło w kuchni paliło się. Przeszła przez jadalnię i ujrzała pana Iwana palącego papierosa przy stole. Chciała się wycofać, nie mogąc zapomnieć o śnie, lecz dostrzegł ją i zaprosił gestem do siebie.

— Też nie możesz spać? — zapytał, odsuwając taboret. Emilka uśmiechnęła się niemrawo.

— Obudziłam się nagle. Miałam jakieś koszmary.

— Widzę, że nie wyglądasz zdrowo. Posiedź chwilę, ochłoniesz. — Zajęła miejsce przy stole.

— Która godzina? — zapytała.

— Nie wiem… za kwadrans trzecia, a może i później. — Iwan zaciągnął się i strzepnął popiół do popielniczki, wypuszczając z ust dym. — Co ci się śniło?

— Nie pamiętam… jakieś głupoty.

— Ja też miałem wczoraj bardzo dziwny sen…

Nie kontynuował, wlepiając pusty wzrok w blat stołu, więc zapytała:

— Jaki? — Pokręcił głową i machnął ręką, otrząsnąwszy się z zamyślenia. — Wie pan co, ja nastawię mleko, to dobre na bezsenność!

— Mleko? — roześmiał się, gdy odpalała palnik od zapałki.

— Anielka mi robiła, gdy nie mogłam spać. Zawsze działa!

— Moja guwernantka mi wtedy śpiewała— powiedział, znów przybierając ten nieobecny wzrok. Zaczęła się zastanawiać, czy on po prostu nie przysypia z otwartymi oczami. — Znała taką piękną kołysankę o niebie i gwiazdach…

Emilka nie odpowiedziała i gdy nalała mleko do garnka, podeszła do okna i wpatrywała się w dal na podwórko. Dzielnica, w której mieszkała, była dosyć ciemna, lecz mnóstwo światła dawał pełny księżyc i migające gwiazdy na czarnym niebie. Jakiś kot spacerował po trzepaku, a jedno z niedomkniętych okien na pierwszym piętrze stukało co chwila o ścianę kamieniczki. Nagle coś białego poruszyło się za szybą… nie, to nie za szybą, to było jej odbicie! Lecz ona sama nie drgnęła… Czy to możliwe? Zmieniła ostrość wzroku i zamiast ujrzeć swoją twarz, znów dostrzegła rysy starszej od niej o jakieś trzydzieści lat kobiety. Tylko tym razem te rysy poznała…

Wrażenie trwało kilka sekund i po chwili znikło. Serce waliło w piersi Emilki jak młotem. Odeszła od okna i wyłączyła kipiące mleko drżącymi rękoma.

— Panu też nalać? — zapytała, szukając w szafce szklanek. Kiwnął głową w odpowiedzi. — Wie pan co, to dopiero dziwny widok. Prędzej bym pana podejrzewała o picie na sen gorzałki niż szklanki mleka!

Wypowiedziała to zdanie, zanim zdążyła ugryźć się w język, wciąż jeszcze przestraszona odbiciem w szybie. Mimo nietaktowności uwagi, Iwan roześmiał się. Mleko nalewało się z cichym, przyjemnym szumem i pluskiem, pozostawiając na brzegach szklanki i garnka gruby kożuch. Postawiła naczynia na stole i usiadła na taborecie. Iwan zaczął pić, prawdopodobnie nie będąc świadomym, jak bardzo groteskowy wydawał się Emilce ten obrazek. Wystukiwał palcami jakiś rytm i oglądał kuchnię z uwagą. Znów włosy rozsypały mu się na czole i skroniach, jakby tylko na przyjazd postarał się, aby wyglądały elegancko. Miał na sobie białą, zwykłą piżamę z rozpiętymi u góry guzikami, przez co Emilka mogła dostrzec nieco owłosiony tors oraz bardzo głębokie wgłębienie między obojczykami. Na szerokim, płaskim nadgarstku dostrzegła opalony pasek od zegarka, a na opuszku serdecznego palca dorobił się rozcięcia nożem, pewnie przy krojeniu. Rozsiadł się wygodnie, wyciągając do przodu lewą nogę, a dziewczyna dostrzegła jego bose stopy. Spojrzała na swoje, także nieodziane w żadne kapcie. Z rozbawieniem uznała, że są bardzo podobne, bo wąskie i o długich, kanciastych palcach. Schowała nogi pod taboret i podniósłszy wzrok, napotkała spojrzenie pana Iwana.

— Czytałam o pańskim wuju w gazecie — wypaliła. — Bardzo mi przykro.

Na twarzy mężczyzny nie drgnął nawet jeden mięsień. Patrzył na swoją rozmówczynię w milczeniu przez kilka chwil, aż wypił trzy łyki mleka i odstawił kubek na blat.

— Żadna dla mnie bliska rodzina — orzekł, świdrując ją znajomym, bystrym spojrzeniem. — Skąd wiesz, że jest moim wujem?

— Przecież nie jest, tak pan tylko o nim… — Uświadomiła sobie, że chyba dała się złapać w jego sidła właśnie wtedy, gdy próbowała z nich wybrnąć. — …o nim mówi.

— Pytałaś kogoś o mnie — stwierdził, a jego twarz wciąż pozostawała bez wyrazu. — Ciekawi mnie, jak wiele o mnie wiesz, tylko się nie przyznajesz.

— Obawiam się, że nie mogę odpowiedzieć na to pytanie — odrzekła — ponieważ sam pan mi zabronił o tym mówić.

— Ja? — zdziwił się.

— Tak, pan. Pisał mi pan, żeby nigdy nie rozmawiać o tym, co mi pan napisał! Więc milczę.

Istotnie, chciała w nim wzbudzić ciekawość, chociaż zawsze miała asa w rękawie w postaci pudełka, które znalazła w szafce pani Heleny. Wyglądało na to, że trochę się przestraszył.

— Ach, a więc teraz będziesz się mną tak bawić! — zirytował się. — Straszyć mnie, tak?

— Straszyć pana? — szczerze się zdumiała. — Czyżby więc miał pan jakieś tajemnice, których odkryciem mogłabym pana straszyć?

Iwan nie odpowiedział, a w jego oczach rosła złość. Znów zaczął stukać palcami w blat stołu, a jego dłoń zacisnęła się na szklance tak mocno, że Emilka obawiała się, iż ją zmiażdży.

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — warknął i nagle skrzywił się, podkurczając nogę. Odetchnął i kontynuował. — Miałaś się przyznać, co wywęszyłaś, smarkulo!

Chociaż to określenie było obraźliwe, powiedział je takim tonem, że Emilka nie poczuła się obrażona — wręcz przeciwnie, rozbawiło ją to. Milczała przez chwilę, zastanawiając się, co odpowiedzieć.

— Wie pan, ja mam wrażenie, że… że pani Helena wciąż tutaj jest — przyznała, wpatrując się w swoją szklankę z mlekiem. — To znaczy… — zawahała się. — Myślę, że… że dobrym rozwiązaniem dla pana byłoby… gdyby spróbowałby pan… sięgnąć po słowo do Boga — oświadczyła, uważnie dobierając słowa. Iwan jeszcze przez parę chwil miał złość w oczach, lecz ustępowało ono głębokiemu zdumieniu. — Dobrze by się złożyło… i myślę, że pani Helena też by tego chciała — zaakcentowała ostatnie wyrazy — aby pan spróbował… otworzyć czasem przed snem… na przykład modlitewnik.

Parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Brzmiała tak skrajnie żałośnie w swoich aluzjach, że sama sobie by nie uwierzyła… lecz pan Iwan wstał i wyszedł z kuchni. Poszła za nim i wkroczyła do jego sypialni. Otworzył najpierw szufladę lewej szafki, lecz nic tam nie było. Sięgnął do drugiej i znalazł mały modlitewnik. Otworzył go i ich oczom ukazał się kluczyk, ten sam, którym przed kilkoma dniami Emilka otwierała szafkę z pamiątkami po pani Helenie.

Iwan nic nie mówił i nawet nie zerknął w stronę Emilki. Nie miała pojęcia, skąd wiedział, co otwiera ten kluczyk, lecz nie miała ochoty nawet o tym myśleć. Iwan włożył go w dziurkę, przekręcił i otworzył szafkę na oścież. Wyciągnął pudełka, które stały w środku i zaczął przeglądać zawartość. Gdy natknął się na kopertę, przeczytał list i wreszcie obdarzył dziewczynę spojrzeniem.

— Przeglądałaś to? Czytałaś? — zapytał.

— Tak pobieżnie… Nie wiedziałam, co to jest — przyznała zawstydzona. — Ale listu nie odważyłam się…

— Oczywiście — warknął z sarkazmem, lecz odrzucił kopertę na bok i zaczął wyciągać z szafki wszystkie rzeczy, nawet ich nie oglądając. Gdy była już pusta, włożył tam obie ręce i opuszkami palców dotykał wszystkich drewnianych ścianek, następnie w jedną z nich zastukał i aż zamarł, słysząc dziwny, pusty odgłos.

— Wyjdź — polecił, a Emilka wykonała to polecenie, chociaż niechętnie. Iwan zamknął drzwi na klucz. Nie pozostało jej nic innego jak położyć się spać, lecz jedno wiedziała na pewno — choćby wypiła cztery litry gorącego mleka, tej nocy już nie zaśnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nad ranem

Śpisz jeszcze... Na twych rzęsach — skra drobna poranku.
Strachy śnią się twej dłoni — bo i drga i pała.
Oddychaj tak — bez końca. Czaruj — bez ustanku.
Kocham oddech twej piersi, ruch śpiącego ciała.

Ileż lat już minęło od pierwszej pieszczoty?
Ile dni od ostatniej upływa niedoli?
Co nas wczoraj — smuciło? Co jutro — zaboli?
I czy zabraknie nam kiedyś do szczęścia ochoty?

Przyjdzie noc o źrenicach zaświatowo łanich
I spojrzy — i zabije... Polegniem — snem czynni...
Jak to? Więc musim umrzeć tak samo jak inni?
Jak ci — choćby z przeciwka?... Pomódlmy się za nich...

Bolesław Leśmian, Nad ranem